Rozdział 1

Elena

Próbowałam setki razy uciec z Nibylandii. Raz próbowałam zmusić cienia za pomocą mojej magii żeby uciec ale okazało się że jest odporny na czary kontrolujące. Raz próbowałam uciec za pomocą mojej magii i otworzyć portal ale się nie udało przez Piotrusi Pana powstrzymał mnie swoją magią. Próbowałam nawet zbudować tratwę ale plan wziął łeb przez syreny. Potem chciałam odlecieć używając swoich mocy ale znowu zostałam zatrzymana przez cień Piotrusia Pana. W końcu zdałam sobie bolesną prawdę że z tej wyspy nie ma ucieczki. Za każdym razem kiedy próbuję on mnie powstrzymuje i tak jest od zawsze. W jakiś sposób zawsze znajdzie żeby mnie tu zatrzymać. Pamiętam szczególnie jeden moment wyrył się na zawsze w mojej pamięci.

Wspomnienie:

- Elena!- krzyczał Piotruś Pan goniąc mnie po całej wyspie.- Elena stój! - krzyczał ale zignorowałam go i jeszcze bardziej przyspieszyłam. Pościg za mną trwał w najlepsze. Coś mrocznego w jego głosie co przyprawiało mnie o ciarki kazało mi przyspieszyć.- Powiedziedziałem stój!- ryknął Pan na całego. Modliłam się żeby mnie nie dopadł. On i zagubieni chłopcy. Ponieważ konsekwencje tego czynu byłyby opłakane. Kiedy tylko zorientował się że nie ma mnie na wyspie ruszył za mną w pogoń. Dostałam się do jego obozu nie zauważona dzięki mojej magii i ukradłam mu nagiczną fasolkę którą teraz trzymałam w dłoni mocno ściskając jak ostatnią siłę życia. W końcu mnie dogonił akurat kiedy dotarłam na klif. Już miałam rzucić magiczną fasolkę ale chwycił mnie w objęcia. Miażdżył swoimi dłońmi moje biodra kiedy się szamotałam jak dzikie zwierzę próbując się wyrwać z jego żelażnego uścisku.
- Mam cię aniołku.- zagruchał patrząc mi w oczy kiedy upadliśmy razem na ziemię. Fasolka wypadła mi z ręki i potoczyły się po trawie. Załkałam moja ostatnia deska ratunku spełzła na niczym! Demon mnie dopadł!- Puść mnie demonie! - ryknęłam uderzając go. Zagubieni chłopcy unieśli w gotowości swoją broń.
- Powiedz mi księżniczko dlaczego chcesz sprawić mi ból i zostawić mnie? - wyszeptał patrząc mi w oczy i przyciskając moje ręce do podłoża. Nie odpowiedziałam mu. Odwróciłam wzrok w drugą stronę.
- Odpowiedz mi!- poprosił przyciskając moje nadgarstki mocniej do ziemii. Kiedy nie odpowiedziałam pocałował mnie. Poczułam iskry przechodzące przez moje ciało ale poza tym nic. Żadnej ekscytacji. Prawie go nie znam. Jedyne co wiem to że właśnie mnie gwałci wbrew mojej woli.  Spoliczkowałam go. Chłopcy unieśli kusze.
- Nie ważcie się jej skrzywdzić!- warczy Piotruś.
- Ale ona..- zaprotestował jeden z zagubionych chłopców. Piotruś zmierzył go zimnym spojrzeniem.
- Powiedziałem Nie.- warknął tonem nie znoszącym sprzeciwu. Piotruś wstał pierwzy i podał mi rękę którą chcąc nie chcąc przyjełam z wdzięcznoscią. Uśmiech zagościł na jego pięknej twarzy ale nie trwał długo kiedy puściłam jego rękę.- Piękna ta dżungla bywa nie bezpieczna.- zaprotestował.
- Mam to gdzieś. Idziesz czy nie?- spytałam a on skwitował to śmiechem i ruszył za mną. Droga minęła nam w ciszy. Kiedy wyszliśmy z dżungli Piotruś Pan zbliżył się do mnie.
- Kochanie nie musisz być sama. Możesz się do nas przyłączyć.- powiedział Pan. W jego zielonych oczach zagościła nadzieja.
- Wolałabym umrzeć.- syknęłam.
- Nie przetrwasz tu długo sama.- jego głos był pełen zmartwienia. Dobrze wiedziałam że blefuje. Doskonale wiedział że poradzę sobie tu sama. Chciał zburzyć moją wiarę we mnie. Chciał żebym była od niego zależna.
- Zobaczymy.- syknęłam i wyminęłam go. Miałam gdzieś jego orotesty i błagania.

Koniec wspomnienia

- Dobrze że przyniosłaś drewno na opał. Zaraz się ściemni.- Dzwoneczek wyrwał mnie z zamyślenia. Pokiwałam głową i próbowałam się czymś zająć żeby oderwać moje myśli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top