Epilogue

2 czerwca, miesiąc po Bitwie o Hogwart.

P.O.V. Draco

Leżałem patrząc w ciemny sufit. Minął miesiąc. pieprzony miesiąc od tego wszystkiego. Od wojny. Od cierpienia, bolu. Po tym wszystkim wrocila szara rzeczywistość. Starcie wygrał Potter, który pokonał Czarnego Pana. Po tym wszystkim odbył się uroczysty pogrzeb osób, które poległy w bitwie. Moja Alice lezala między innymi w białej trumnie tezymajac białe róże. Wyglądała tak niewinnie, czysto. Jak anioł, który spał.

Wspominając to wszystko mam łzy w oczach. Otarłem twarz dłonią cicho wzdychając. Usłyszałem nawoływanie mojej rodzicielki. Niechętnie zwlokłem się w łóżka. Boso zszedłem po schodach w dół. Ruszyłem w stronę jadalni, w której siedzieli moi rodzice. Oni po tym pamiętnym momencie także nie mogli się pozbierać. Odwrócili się od Voldemorta i stanęli po stronie dobra. Czas podobno leczy rany. Lecz nie w moim przypadku. Nadal przed oczyma mam moją Alice. Całą bladą i zimną. Jej serce już nigdy nie zabije. Nigdy.

Usiadłem na przeciw mojego ojca. Siedzieliśmy przy stole przy którym jakiś czas temu zasiadał Voldemort.
— Musimy wyrzucić ten stół. — przerwałem ciszę.

Chwyciłem widelec i wbiłem go w pieczeń. Nie miałem ochoty jeść. Nie miałem ochoty na nic.

— Draco.. — zaczęła moja matka. — Wszystkich dotknęła śmierć Alice, ale.. może powinieneś żyć przyszłością, a nie przeszłością? — pyta ściszając ton.

— O co ci chodzi, co? — marszczę brwi nie do końca rozumiejąc co ma na myśli.

— Chodzi o to.. byś zaczął powoli układać sobie życie.. Może.. zapoznasz kogoś nowego. Kogoś kto będzie tak wspaniały jak Alice.. — ciągnie dalej.

— Słucham? — prycham pod nosem. Może i zachowuje się jak małe dziecko, ale to Alice była tą pierwszą i ostatnią w moim życiu. Nie chce nikogo innego.

— Matce chodzi o przedłużenie rodu. — zabrał głos mój ojciec. — Chcemy doczekać się potomka z twojej strony.

— No tak, bo dla was liczy się tylko to by ród Malfoy'ów przetrwał następne pokolenia. Nie. Nie ma takiej możliwości. To Alice była moją ukochaną. I nadal nią jest. Nikt nigdy jej nie dorówna, rozumiecie? Nigdy. — powiedziałem twardo po czym odeszłem zdenerwowany od stołu. Opuściłem jadalnie nim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć.

Poszedłem na górę i szybko nałożyłem na siebie kurtkę jeansową. Zbiegłem na dół i opuściłem dwór. Ruszyłem w stronę kwiaciarni. Wchodząc do niej w moje nozdrza uderzył zapach kwiatów. Stanąłem przed ladą i poprosiłem bukiet białych róż. Młoda florystka z uśmiechem chwyciła kilka kwiatów i spięła je razem.

— Dla dziewczyny, prawda? — dopytuje widocznie ciekawa.

— Tak.. — spiąłem się słysząc pytanie.

Nic już nie mówiąc chwyciłem go i dając jej należytą sumę opuściłem kwiaciarnię. Teleportowałem się na cmentarz. Po chwili dotarłem do celu. Zerknąłem na nagrobek wykonany z marmuru. Na środku widniało ruszające się zdjęcie Alice. Wyglądała tak radośnie. Uśmiechała się do mnie. Moje kąciki ust uniosły się ku górze.

Chwyciłem wczorajsze kwiaty w jedną dłoń. W drugą zaś świeże róże, które ułożyłem do wazonu. Przychodzę tu codziennie. Dzień w dzień. Z nowymi kwiatami, białymi różami, które kochała. Odwracając się chciałem odłożyć je na ławeczkę lecz ku mojemu zdziwieniu ujrzałem jednego z rudzielców, George'a. Jego brat także poległ w bitwie. Leżał niedaleko Alice. Zdziwienie malowało się na mojej twarzy widząc jego razem z malutkim dzieckiem leżącym w wózku.

Tak szybko został ojcem?

— Co tu robisz? — zadałem pytanie nie myśląc.

Debilu jego brat tu leży. A także przyjaciółka. — skarciłem się w myślach.

— Um.. wybacz. — odpowiedziałem po chwili. W jego dłoniach zauważyłem dwa rozdaje kwiatów. Żółte chryzantemy i białe róże.

— Nic się nie stało. — odpowiedział spokojnie. — widać po nim, że bardzo źle znosił śmierć brata bliźniaka. Jego podkrążone oczy widać było zapewne z odległości kilku metrów.

— To dla Alice? — pytam wskazując na róże.

— Tak. — kiwa głową. Po chwili zerka w wózek i kiedy widzi, że prawdopodobnie dziecko śpi podchodzi bliżej grobu dziewczyny i kładzie kwiaty w drugi wazon. Zerka na jej zdjęcie podchodząc do dziecka.

— To.. twoje? — podchodzę do niego i zerkam w wózek.

— To dziecko nie jest moje. — mówi po chwili.

— Um.. wybacz. — drapie się po karku. Przyglądam się maluchowi. Na swój sposób jest bardzo uroczy. Taki malutki. Jego główkę zdobią krótkie prawie białe włoski. — Jak się nazywa?

— Scorpius. — odpowiada po chwili ciszy.

— Bardzo ładnie. — uśmiecham się delikatnie w stronę malca. — Zawsze chciałem nazwać tak swojego syna. —  Ten po chwili się przebudził wlepiając we mnie swoje szare spojrzenie. — Może to dziwne, ale widzę w nim siebie. — uśmiecham się szerzej wyciągając w jego stronę dłoń. Wystawiam palca, którego ten po chwili łapie w swoją piąstkę.

— Wiem to.. — spuszcza wzrok.

— Jak to wiesz? — marszczę brwi bawiąc się z dzieckiem.

— Alice.. Alice mi mówiła. — patrzy na mnie. — Draco.. może i za sobą nie przepadamy, ale chciała byś wiedział. Scorpius.. jest twoim synem. — wyrzuca po chwili tak trudne do wypowiedzenia zdanie.

Zatkało mnie. Spojrzałem na rudzielca myśląc, że sobie ze mnie żartuje. W końcu to była jego specjalizacja.

— Co ty powiedziałeś? — pytam niedowierzając w to co właśnie przed chwilą usłyszałem.

— Scorpius jest twoim synem. Twoim i Alice. — mówi tym razem wyraźniej.

Nie mogę wydusić z siebie ani słowa. George wkłada dłonie do wózka, z którego po chwili wyciąga niemowlę. — Urodził się 8 marca. W tym czasie Alice była u nas. Jej rodzice o tym nie wiedzą. Zresztą Alex także. Chciała wam powiedzieć.. Lecz nie zdążyła.

Nadal nie docierają do mnie słowa wypowiedziane przez Weasley'a.

— Chcesz go potrzymać? — pyta po chwili ciszy.

— Ja.. tak. Chcę. Bardzo chcę. — moje ręce się trzęsą, ale w porę dochodzę do siebie. Wystawiam ręce w jego stronę, a chłopak układa w nich dziecko. Moje dziecko. Po policzku spływa mi kilka łez szczęścia.

Mały wystawił swoje rączki w stronę mojej twarzy. Uśmiechnąłem się szerzej przybliżając się by ten mógł dotknąć mojego policzka.

Doczekałem się potomka, z kobietą którą kochałem. I nadal kocham ponad życie mimo iż już jej ze mną nie ma.

— Ja.. To twój syn. Nasza opieka się skończyła.. Mama nie będzie szczęśliwa, ale to ty jesteś jego ojcem. Nie wyprzesz się jego. To twoja kopia. — chichocze cicho.

— Nie mam zamiaru. — uśmiecham się delikatnie.

— Gdybyś potrzebował pomocy to wiesz gdzie nas znaleźć. — kiwa głową.

— Będę pamiętać. — patrze na niego wdzięcznym wzrokiem.

Pożegnałem się z chłopakiem po czym ułożyłem Scorpius'a do wózka.

— Jedziemy do domu mały? — zerkam na niego. Nie mogę przestać się uśmiechać. Ten tylko pomachał rączkami wydając przy tym cichy dźwięk. — Lecz najpierw pojedziemy do rodziców twojej mamy. — ruszyłem w stronę ich domu.

Będąc na miejscu opowiedziałem wszystko jej rodzicom oraz Alex'owi. Matka Alice szczęśliwa chwyciła wnuka w swoje objęcia. Obiecali, że pomogą mi wychować brzdąca.

Po kilku godzinach wróciłem razem z synem do Malfoy Manor. Przekroczyłem próg dworu z zielonym wózkiem. Wyjechałem z nim do salonu, w którym siedzieli moi rodzice.

Matka zdziwiona uniosła na mnie wzrok. Ojciec postąpił tak samo.

— Draco.. co to za wózek? — dopytuje moja rodzicielka.

Wyciągnąłem dziecko wtulając je w siebie. — Mamo, tato. To Scorpius.. mój syn. Mój i Alice. — odpowiedziałem dumnie ukazując im malca.

Lucjusz spojrzał na niego nic nie mówiąc. Narcyza ze łzami w oczach podeszła do nas i delikatnie pogładziła go po główce. — Jest taki do ciebie podobne. — szepcze. — Czy.. mogę go wziąć na ręce?

— Pewnie. — podałem jej go bardzo ostrożnie. Widać było w jej oczach radość. Do mnie mój ojciec z iskierkami dumy.

Opowiedziałem im wszystko. Oni zaoferowali pomoc tak samo jak rodzice Alice. Byłem im bardzo wdzięczny.

* * *

Pół roku później.

Wczoraj rodzice wyprowadzili się z Malfoy Manor. Matka ciężko to przeżyła. Nie chciała zostawiać nas samych. Tak bardzo przywiązała się do Scorpius'a. Ojciec pokochał go bardzo mocno. Lecz wiedział, że muszę się usamodzielnić. Nauczyłem się nim opiekować. Może jeszcze nie do końca perfekcyjnie mi to wychodzi lecz nadal się uczę. W razie jakichkolwiek trudności mogę liczyć na pomoc moich rodziców, rodziców Alice, a także Weasley'ów. Przez to pół roku często odwiedzali mnie państwo Ollivander. Czasami wpadałem nawet do George'a i jego rodziców. Zakopaliśmy topór wojenny.

W tym momencie karmiłem Scorpius'a siedząc w fotelu. Kiedy ten skończył jeść uśpiłem go i położyłem do łóżeczka. Sam ruszyłem pod prysznic.

Umyty wyszedłem w samym ręczniku i usiadłem na łożku. Po domu rozległ się dźwięk dzwonka. Warknąłem pod nosem po czym ruszyłem szybkim krokiem do drzwi. Nie chciałem żeby chłopiec się przebudził.

Stanąłem przed drzwiami, które po chwili otworzyłem wyraźnie podirytowany.

Dostrzegłem w nich Astorię.

— Hej Draco. Nie przeszkadzam? — zagryza wargę widząc mnie w samym ręczniku. Wchodzi kiedy przepuszczam ją w drzwiach.

— Prawie obudziłaś mi syna. — wycedziłem przez zęby.

Wieść o tym, ze mam syna zaskoczyła Astorie. Lecz nie tylko ją jedną. Blaise kiedy dowiedział się, że jest ojcem upił się do nieprzytomności i krzyczał, że będzie najlepszym wujkiem. Nie śmie twierdzić inaczej.

Skierowałem się z nią w stronę salonu gdzie na stoliku była ustawiona elektroniczna niania. Chciałem kontrolować mojego syna. Usiadła na kanapie w czerwonej opinającej sukience. Zająłem miejsce obok niej.

— Więc co cię do mnie sprowadza, Astorio? — pytań unosząc brew.

— Draco.. — siada. — Tak sobie pomyślałam co powiesz na wspólną kolację? Tylko ty i ja? — pyta z lekkim uśmiechem. Jej ręka ląduje na moim ręczniku. Spinam się delikatnie.

— Nie wiem czy to dobry pomysł.. Powinienem się opiekować małym.

— Oddamy go twoim rodzicom. Zgodzą się na pewno. — zaczyna gładzić mnie po udzie.

— Powiem krótko. Nie chce żadnej kobiety. Wybacz jeśli cie tym uraziłem. — odpowiadam po chwili.

— Każdy Malfoy musi założyć rodzine. — spogląda w moje oczy.

— Tak. Ja już mam rodzinę. Mam syna, którego kocham ponad życie. Gdyby nie wojna to Alice byłaby moją żoną.

— Lecz nie została. Co ci szkodzi mieć inną? Lepszą?

Zdenerwowała mnie. Chwyciłem jej dłoń i zdjąłem ją ze swojego uda.

— Nie ma nikogo lepszego od niej. — warknąłem. — A teraz idź już. Muszę iść na górę. Jestem zmęczony. — wstałem i spojrzałem na nią obojętnym wzrokiem.

Ta zaskoczona wstała. — Nie wiesz co tracisz. — wyszła zezłoszczona i jednocześnie zawiedziona.

* * *

Sześć lat później.

Siedziałem wraz ze Scorpius'em w jego pokoju na dywanie układając puzzle z ruszającym się obrazkiem. Patrzyłem jak ten uważnie szuka odpowiedniego puzzle'a.

Uśmiechnąłem się i wskazałem palcem.

— Tato. — zmarszczył nos blondyn. — Dałbym sam radę. — po chwili jednak chwyta i układa go w odpowiednie miejsce.

— Z twoim tempem nie zdążymy odwiedzić mamy i iść na obiad do babci Cyzi i dziadka Lucjusza. — odpowiadam rozbawiony widząc jego poczynania.

— Gotowe! — krzyczy, a naszym oczom ukazuje się obraz przedstawiający dwa kotki.

— Świetnie mały. Ruszaj zakładać buty, a ja tutaj posprzątam.

W całym pomieszczeniu panował chaos. Jego zabawki były dosłownie wszędzie. Jednym ruchem różdżki doprowadziłem pokój do czystości.

Wstałem i ruszyłem na dół gdzie już czekał mój syn. W dłoniach trzymał duży bukiet białych róż.

* * *

Pięć lat później. 1 września, stacja King's Cross.

Pamiętaj, że bardzo cię kocham. — całuje w głowę chłopca.

— Tato.. — na twarzy chłopaka pojawia się grymas. — Nie przy ludziach. Będą mówić, że jestem synkiem tatusia.

Ja tylko wywracam oczami.

— Jesteś Malfoy. Zapamiętaj to. — klepie go po ramieniu.

On tylko kiwnął głową. Ruszył do pociągu zajmując miejsce przy oknie. Pomachałem mu z uśmiechem, a także z łzami w oczach.

Alice byłaby dumna.

* * *

Dziękuje wam wszystkich za wytrwałość! Nasza przygoda z Alice i Draco dobiegła końca. Wiem, że trwało to bardzo długo. Za to was przepraszam. Mam nadzieje, że prolog wam się podoba!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top