8/Spotkanie/

Dochodziła do jej uszu jedynie przenikająca cisza. Co jakiś czas również cykanie zegara. Na jego dźwięk otworzyła oczy, ale i w tamtej chwili nie wiedziała gdzie dokładnie jest i u kogo leży na łóżku. Otaczała ją ciemność. Nie czuła się za grosz bezpieczna. Jej wysoki kucy był teraz rozpuszczony a włosy w nieładzie. Głowę miała obtoczoną bandażem.

Kto ją opatrzył? Kto ją tak urządził?

Zauważyła również, że łatwiej jej oddychać. Przejechała dłonią po brzuchu. Gorset był luźny. Podniosła się. Musiała zobaczyć wszystko. Jednak w tym samym czasie czyjaś dłoń złapała jej gardło i przyszpiliła do ściany z hukiem. Wiatr otworzył okno rozwiewając firanki. Do środka dotarł blady błysk wychodzącego słońca.

             - Siedź cicho. Zapewne już domyślasz się kim jestem, więc słuchaj mnie, albo skończysz jak tamci pijacy - usłyszała sykliwy głos mężczyzny. Był tak blisko, że jego rozczochrane, czarne włosy łaskotały jej policzka. Wściekle, ciemne oczy na moment wydawały się zabłysnąć czerwonym blaskiem. Ubrany w białą koszule z szerokimi rękawami, czarne spodnie i marynarkę. Przy szyi posiadał żabot. Blada skóra niemal lśniła w odbiciu promyków słońca.

             - Będę siedzieć cicho, jeśli powiesz mi kim jestem i przestaniesz mnie dusić - odpowiedziała półszeptem czując narastający nacisk na własną krtań. Oprawca zwolnił uścisk jednak dalej trzymał ją w takiej pozycji.

             - Nie domyślasz się, że jestem kochanym mordercą z Crossheart? - prychnął pod nosem.

             - Nie o takie przedstawienie mi chodzi. Domyśliłam się tego podczas naszego pierwszego spotkania - chciała westchnąć, ale nie wyszło jej przez dłoń mężczyzny.

             - Mieszkasz tutaj już kilka dni i dalej nie słyszałaś o "Ponurym Ospray'u"? Twój wujek na prawdę wtajemniczył cię w nowe otoczenie - zakipł sobie z niej.

             - Jakby wujek chciał mi przedstawiać każdego ponurego mieszkańca Crossheart lista byłaby tak długa, że przez te kilka dni doszedłby jedynie do połowy ze wszystkich z listy - wydukała wywracając oczami. Nie pozwoli sobie kipć z jej wujka. Mimo, że uważała, że powinien powiedzieć jej kogo ma unikać na ulicy.

             - Nie jesteś taka głupia na jaką wyglądałaś w uliczce. Przez chwilę na prawdę myślałem, że mogłabyś zabawić się z tymi pijakami - zaśmiał się łapiąc przy tym chrypkę.

             - Nie musisz się martwić o mnie, ale doceniam. Jak masz na imię? - jego dłoń coraz bardziej jej przeszkadzała. Chciała zachować jak największy spokój w tej sytuacji co wychodziło jej perfekcyjnie. Udało jej się nawet uśmiechnąć do nieznajomego.

             - A po co ci to do wiedzy?

            - Grajmy fair. Wiesz o mnie dużo, z jakiegoś powodu, więc ja też chcę wiedzieć o tobie trochę więcej. Chyba nie przypadkowo dowiedziałeś się o moim przybyciu i pokrewieństwie z detektywem Harrierem - jego palce już niemal w ogóle przestały zaciskać się na jej gadle. Jakby uspokoił swoją sadystyczną rządzę krwi i bólu.

             - W takim miasteczku ludzie wiedzą o sobie więcej niż myślisz - odparł zabierając swoją dłoń i chowając ją w kieszeni spodni.

             - Na prawdę? Nikt jakoś nie wspominał o tobie, panie... Ospray?

             - Ospray. Rupert Ospray. Nie mówią, bo boją się nawet wymawiać mojego nazwiska. Zwykli tchórze! Sprzedaliby własne dziecko, aby wyjść z honorem i życiem - warknął pod nosem. W jego oczach znowu pojawił się ten dziwny błysk.

             - Agnes Grefalcon. Już mnie znasz, ale dla formalności również się przedstawię - wyciągnęła w jego stronę dłoń, której nie uścisnął.

             - Mam lepsze zajęcia niż twoje formalności - uśmiechnął się ponuro do niej.

             - Jeśli chcesz mnie zabić to dopiero za dwa miesiące. Wtedy będę wyjeżdżać z Anglii do Francji.

             - Czemu mam cię nie zabijać wcześniej?

             - Chcę napisać książkę.

             - Słaby argument. Zrobię, co będę chciał, ale zapewniam cię, że dzisiaj cię jeszcze nie zabiję.

             - Podziękowała bym Bogu gdybym w niego wierzyła - Rupert prychnął rozbawiony jej zachowaniem. Zachowuje się jakby była przy swoim przyjacielu a nie krwiożerczym mordercy.

             - Słuchaj mnie. Przekażesz swojemu wujkowi i policji listę moich następnych ofiar, jasne? - te słowa odrobinę ją zaskoczyły.

             - Czyżby zabijanie w tradycyjny sposób zaczynało cię nudzić? - spytała z czystej ciekawości. 

            - Można tak powiedzieć. Poza tym będzi to dla ciebie duże obciążenie. Gra psychologiczna, ale jeśli spróbujesz mnie wydać, albo pokrzyżować moje plany nie zabiję tylko ciebie - dobrze wiedziała o czym mówi. Wstała wreszcie z łóżka stojąc oko w oko z Rupertem.

              - Jeśli na tej liście nie znajduje się mój wujek czy doktor Jackdaw nie pokrzyżuję twoich planów - odpowiedziała poważnym tonem głosu.

            - Nie zapomniałaś o kimś? Co z prawnikiem Barnowl'em? 

           - Jego też ci nie podaruję, panie Osprey. Ale w innym znaczeniu - odparła mierząc się z mężczyzną wzrokiem atmosfera stawała się coraz bardziej cięższa i napięta.

             - ... Więc mamy ten sam cel, co? Niestety muszę cię zaskoczyć, ale pan Barnowl znajduję się na mojej liście. Zabiję go jako ostatnią ofiarę. Może posłuchasz reszty osób? - zaproponował rozumiejąc znaczenie jej słów. Wykrzywiła usta w uśmiech tajemniczości.

             - Zawrzyjmy pewien układ - zaproponowała opierając dłonie o swoje boki. 

             - Zamieniam się w słuch - w jego głosie nie było słychać pełnego zaufania i przekonania do tego pomysłu.

            - Powiesz mi całą resztę z twoich przyszłych ofiar a ja posłusznie powiem policji i wujkowi o twoich zamiarach. Wzamian oczekuję od ciebie pomocy w tworzeniu mojej książki. Ty będziesz miał mnie cały czas na oku, czy czasami nie psuję twoich zamiarów a mi uda się napisał wspaniałe dzieło jakie podbije świat na wiele wieków - przedstawiła układ pewnym siebie głosem. Wiedziała co robi. Wiedziała bardzo dobrze.

            - Jak miałbym ci pomóc?

            - Obraz typowego mordercy w książcę jest już nudny. Ty zaś wydajesz się oryginalny i nietypowy. Chcę wykorzystać cię w moim dziele. Oczywiście nie z imienia i nazwiska - zapanowała cisza. Badali siebie nawzajem wzrokiem jakby czegoś szukali zanim powiedzą następne słowo.

           - Pozwól, że o coś zapytam. Nie boisz się przebywać tak blisko mordercy? A może lubisz robić takie wybryki? - prychnął pod nosem z krzywym uśmiechem ukazując swoje zęby.

          - Pisarz też jest mordercą. Szekspir jest mordercą po zabiciu Romea i Julii, i nikt go za to nie ukarał. W tym pisarze mają lepiej. Torturują, rozpruwają i trują nie ponosząc żadnych konsekewncji. Dlatego warto bać się i pisarzy. Ich wyobraźnie może w jednej chwili przelać się w rzeczywistość - mówiąc te rzeczy dalej się uśmiechała do swojego rozmówcy.

             - Mam wrażenie, że nasza współpraca może dobrze wpłynąć na nas oboje. Umowa stoi - uściskali ostatecznie swoje dłonie. Był to niczym pakt między upadłym aniołem a demonem.

            - Więc? Może teraz powiesz mi całą listę twoich ofiar? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top