7/Poszukiwania/
Po jakimś czasie Jackdaw wraz z Barnowl'em postanowili zobaczyć czy na pewno panienka Grefalcon na pewno trafiła bezpiecznie do mieszkania swojego wuja. Jadąc karocą i wyglądając przez okienko zauważyli coś przy kanale. Doktor zatrzymał woźnicę wyskakując z karocy jak oparzony. Przykucnął przy znalezisku. Obok niego pojawił się zaskoczony prawnik.
- Barnowl... Czy Agnes nie miała tego dzisiejszego wieczoru? - spytał z wyraźnym przerażeniem w głosie. Oczom Arthura ukazała się czarna rękawiczka, jaką miała na dzisiejszym balu siostrzenica ich przyjaciela. Sięgnął po znalezisko przyglądając się uważnie.
- Może... Nie wyciągajmy pochobnych wniosków. Może to rękawiczka jakiejś innej kobiety? Nie przekonamy się dopóki nie dojedziemy do domu Harrier'a - powiedział ukazując lekko swojego zmartwienia i zdenerwowania.
- Barnowl, jeśli ona zniknęła--
- Powiedziałem, że nie przekonamy się dopóki nie trafimy do domu Harriera - syknął wkładając rękawiczkę do kieszeni swojego płaszcza. W pośpiechu wsiedli do karocy udając się do celu swojej małej podróży. Siedzieli w ciszy błąkając się po zakamarkach swojej ponurej wyobraźni. Noel zdołał sobie już wyobrazić zmasakrowane ciało Agnes w jego trupiarni w szpitalu. Za wszelką cenę chciał odpędzić od siebie tą wizję co nie było takie proste.
- Arthur, wiesz kto mieszka w tej okolicy - wysapał zdenerwowany doktor. Jego przyjaciel zerknął na niego kątem oka. Nie łatwo było pominąć jego przerażenie straszną prawdą, jaka kryła się za tym zdaniem.
- Agnes jest w domu Zachary'ego i zapewne uzna nas za nadopiekuńczych dżentelmenów, jakich mało na świecie - zależało mu, aby nie został przy trzeźwym umyśle jako jedyny. Emocje nie mogą zawładnąć kompletnie jego kompanem. Ten zaczął bawić się dłońmi.
- Tak. Masz rację... Na pewno tam jest. Ale... Wiesz o kim mówię, prawda?
- Nie jestem głupi, Jackdaw. Wiem, że mieszka tutaj panicz Ospray - westchnął ponuro prawnik. Zapanowała cisza. NIe zdołali znaleźć odwagi i spojrzeć na siebie dopóki karoca nie zatrzymała się a woźnica nie oznajmił, że są na miejscu. Wyszli z pojazdu podchodząc szybkim krokiem do drzwi domu detektywa. Jackdaw zastukał gorączkowo w koładkę podczas kiedy Barnowl zapukał głośno w drzwi. Taki hałas wzbudzi zaskoczenie we większości mieszkańców. Otworzył im lokaj pana Harriera a zaraz obok niego poczciwy Franklin.
- Gdzie panienka? Gdzie moja panienka? - spytał drugi lokaj gorączkowo. Jego twarz była pokryta pojedyńczymi kroplami potu. Dwójkę przybyszów zmroziło. Ma moment mieli wrażenie, że ich serca zatrzymały się przestając, lub zapominając, jak funkcjonwać.
- Nie wróciła? Wyszła poł godziny temu z balu - spytał prawnik.
- Oczywiście, że jej jeszcze nie ma! Jak na piechotę to za długo, aby iść od pańskiego domu do domu pana Harriera pół godziny - jej lokaj zaczął popadać w lekkie podłamanie psychiczne. Opieka nad Agnes to wszystko na czym mu zależy w życiu. Jako jej prawny opiekun zawiódł całkowicie.
- Mówiłem! Ta rękawiczka musi być jej, Barnowl - doktor przeczesał niezdarnie swoje włosy.
- Rękawiczka? - wydukał najbardziej spokojny z całej grupy lokaj Zachary'ego, Hester. Arthur wyciągnął z kieszeni własność Agnes.
- Oczywiście, że to panienki... O Boże. O mój Boże - wyjąkał Franklin biorąc w swoje dłonie rękwiaczkę.
- Co teraz? Została prawdopodbnie porwana - Hester zaprosił gestem dłoni swoich gości do środka. - Mój pan o tym wie?
- Nie. Jeszcze nie - Noel oddychał szybciej. Zdał sobie szybko sprawę, że zachowuje się zbyt emocjonalnie i jedynie podsyca atmosfere strachem swoim zachowaniem. Nabrał kilka, głębokich oddechów, aby oczyścić umysł od niepotrzebnych, czarnych myśli.
- Nie zdziałamy wiele na własną rękę - stwierdził Arthur ze spokojem i powagą.
- Pan Harrier nie będzie zadowolony po usłyszeniu tej nowiny - wydukał lokaj Zachary'ego.
- Lepiej nie wspominajmy o nim narazie i zacznijmy działać - wypowiedział się doktor z zakłopotanym uśmiechem pod wąsem. Chciał dodać otuchy sobie i swoim towarzyszą, ale było to niemożliwe, kiedy w drzwiach pojawił się pan domu. Wzrok wszystkich zgromadzonych skierował się na niego.
- Jackdaw, Barnowl. Wierzę, że podwieźliście moją siostrzenicę tutaj i nie musiała wychodzić na ulicę sama? - po tym pytaniu mężczyźni dalej stali w ciszy. Jakby pobladli. Zdawali sobię sprawę, że teraz nie ucieknął od odpowiedzialności za swoje zaniedbanie.
- Panie Harrier - wyszeptał Franklin również odrobinę blady. Pan domu zauważył w jego rękach własność Agnes.
- Czy to nie rękawiczka Agnes? Czemu wszyscy jesteście tak cicho? - Zachary zmarszczył zmęczone oczy. Właściciel szpitala wciągnął powietrze do płuc podchodząc do swojego przyjaciela.
- Stoisz. To może usiądziesz? - zaproponował klepiąc go po plecach i pokazując na pobliski fotel. Jeśli koniec świata byłby bliski zapewne Zachary byłby jego uosobieniem. Wiedzieli to dokładnie jego przyjaciele.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top