5/Bal/

Minęły kolejne dwa dni. Narazie postanowiła nie narażać swojego lokaja i wujka na zawał jej kolejnym zniknięciem, więc poświęciła cały swój wolny czas na pisanie swojego arcydzieła i utrwalanie swoich zapisków. 

Usłyszała pukanie do drzwi jej pokoju. Przerwała grazmolenie na kartce i poprosiła przybysza, aby wszedł. Była to jedna z gosposi w domu. Starsza i potężna w szerkości kobieta. Była to bardzo stanowcza osoba nie dająca sobie wejść na głowę komukolwiek oprócz wujkowi Agnes.

             - Suknia dla panienki na bal. Pan Harrier zadbał o to, abyś wyglądała przyzwoicie - wydukała od niechcenia. Agnes podniosła na nią wzrok i na suknię. 

Utrzymana była w odcieniach granatu i czerni. Wykończenia ozdobione były czarną koronką a rękawy długie, z rozkroszowanymi mankietami. Dekolt nie był zbyt wydajny również zakończony koronką. Do tej pięknej i długiej do ziemi sukni gosposia przyniosła również czarne rękawiczki z cienkiego materiału i pantofle. Do tego dwa ozdobne kwiaty do włosów. 

Podeszła bliżej, aby zobaczyć suknię w lepszej okazałości. Wujek potrafił trafić w jej gust. Uśmiechnęła się pod nosem z zadowolenia. Westchnęła zerkając na zegarek obok niej. Zbliżała się dziewiętnasta. Za dwie podziny zaczyna się bal. 

             - Dziękuję, Mathildo. Wierzę, że to ty pomożesz mi z ubraniem się i wystrojeniem się - mówiąc to oczywiście udawała zadowoloną. Z miłą chęcią zrobiłaby to sama, ale zauważyła także gorset. Jej odwieczny wróg. 

              - Jest panienka na mnie skazana - prychnęła cicho szybko biorąc się do przebierania Agnes. Odniosła wrażenie, że ta kobieta uwielbia obdarowywać ją bólem. Zauważyła to, kiedy naciągała gorset na talii biednej Agnes. W pewnym momencie zaczęło brakować jej tchu, więc krzyknęła, aby gosposia nie zaciągała sznurków tak mocno. Podziałało, dzięki czemu jeszcze żyje. Po wszystkim była gotowa podziękować nawet Bogu, że uszła z tego w jednym kawałku. 

               - Dziękuję, Mathildo - wydukała, kiedy opuściła swój pokój i zeszła na dół, gdzie czekał na nią jej lokaj i wujek. 

                - Podoba ci się suknia? - spytał Zachary uśmiechając się do niej przyjaźnie.

              - Jest przecudna.

               - Tak samo jak moja siostrzenica. Powinniśmy już iść - podniósł swoją rękę użyczając ją Agnes. Oplotła dłoń wokół jego przedramienia z uśmiechem. Lokaj otworzył im drzwi i ustąpił im drogi na zewnątrz. 

                - Więc pan Barnowl jest twoim bliskim przyjacielem? - zaczęła rozmowę od nowa, kiedy wsiedli do karocy. 

                - Stary, dobry przyjaciel, któremu można zaufać. Był bardzo uradowany, kiedy dowiedział się, że moja siostrzenica przyjechała do Anglii - odparł ze spokojem wyglądając za okno.

                 - Wiele opowiadałeś swoim przyjaciołom o mnie - zerknął na nią z niewinnym uśmiechem. 

                 - Jesteś moją jedyną krewną, która odwiedza Anglię! I... Teoretycznie jedyną krewną jaką teraz posiadam - odpowiedział a jego radość na moment wyparowała z jego ciała. Wiedząc na jak trudny temat zbiegła ich rozmowa musiała zadziałać.

                - Czuję to samo co ty, wujku. Nie dopuścimy, aby miejsce miało coś takiego jak w przyszłości - powiedziała sięgając dłonią do jego. Podniósł na nią wzrok z lekkim uśmiechem. 

               - Mam nadzieję, że teraz rozumiesz moją troskę o ciebie.

             - Rozumiem, ale mimo wszystko, nie jestem już dzieckiem. Zawsze mam na uwadzę twoje uczucia. Taki wiek, wujku. Człowiek chcę poznawać świat dookoła siebie - po jakimś czasie udało jej się sprostować temat na bardziej łagodnieszy i przyjemny. Za ten czas zdążyli dojechać na miejsce i ujrzeć wysoką posiadłość Barnowl'a. Utrzymana była w kolorach ceglastej czerwieni i szarości. Wyglądała okazale, ale według gusta Agnes dom Zachary'ego był lepszy z wyglądu. Weszli do środka pokazując swoje listy z zaproszeniami.

Było tutaj dość dużo miejsca, na co nie wskazywał zewnętrzny obszar mieszkania. Zaskoczona ciemnowłosa podziwiała biało - złote ściany z ozdobnymi kolumnami. Było dość dużo ludzi w środku sali. Jej oczy nie mogły przestać podziwiać pomieszczenia. Najbardziej zachwyciła ją jednak muzyka na żywo. Zanim zdołała podejść do grajków zatrzymał ją wujek. Spojrzała na niego z lekkim wyrzutem po czym dopiero po chwili zauważyła jedną znajomą sylwetkę obok wuja.

                  - Panna Grefalcon! Miło panienkę ponownie widzieć - uradowany doktor Noel przywitał się z nią i z jej wujkiem. Widząc jego wielki entuzjazm nie było możliwości, aby się nim nie zarazić. 

                   - A gdzie Barnowl? - spytał Harrier zaciekawiając rozmową Agnes. Zaczęła rozglądać się wokół siebie. Nagle zamroził ją głos doktora.

                    - Widziałaś go już kiedyś skoro szukasz go po sali? - jego dalej radosny głos doprowadził ją do pionu. Odwróciła się przodem do niego drapiąc się dyskretnie po karku.

                   - Mój błąd. Odruchowo chciałam go znaleźć mimo, że nigdy nie widziała Barnowl'a - odpowiedziała szybko. Mężczyźni uśmiechnęli się. 

                   - Ach! Tutaj są moi prrzyjaciele! - z oddali usłyszeli czyiś głos. Odwrócili się w tamtym kierunku, aby zobaczyć podchodzącego do nich dżentelmena w białym stroju i wysokim kapeluszu. W dłoni trzymał swoją laskę, które także posiadali Zachary i Noel. Ten człowiek miał wydajne kości policzkowe oraz lekki zarost regularnie pilnowany. Białe włosy spoczywały lekko pofalowane na jednym boku układając się zgodnie z zamysłem właściciela. Wysoki mężczyzna sunął dumnie do swoich przyjaciół i Agnes.

                     - Arthur! Jak miło cię widzieć pełnego zdrowia i życia - uradował się detektyw witając się z prawnikiem. 

                    - Nie do końca zdrowy. Nie mów Zachary'emu, ale Arthur ma lekką anemię - wyszeptał do Agnes stojący obok niej doktor. Zerknęła na niego zaskoczona. Po chwili odszedł odrobinę od niej z uśmiechem witając swojego przyjaciela. Ostatecznie Barnowl podszedł do Agnes. Dopiero teraz zauważyła pod jego oczami lekkie cienie. Uśmiechnął się do niej ukazując zęby.

                - Miło mi poznać siostrzenicę Zachary'ego. Nie miałem jeszcze okazji, ale szczere kondolencję z powodu rodziny - odruchowo wyciągnęła do niego dłoń, którą, jak na dżentelmena przystało, ucałował. 

               - Dziękuję, panie Barnowl - wydukała cicho. Jego szaro - niebieskie tęczówki spojrzały na jej twarz a potem na obu swoich przyjaciół.

                - Nie stójcie tak w progu. Zapraszam do środka - powiedział radośnie pan domu. Jego zatrudnieni kelnerzy podali całej trójce po kieliszku trunku. Wznieśli mały toast i udali się do jednego ze stolików, aby porozmawiać o starych czasach.

Ona zaś udała się bliżej upragnionej muzyki. Stała tak przy muzykach z kieliszkiem trunku. Na ustach pomalowanych na czerwono pojawił się uśmiech ulgi. Uwielbiała muzykę. W oku pojawił jej się dziwny wyraz utęsknienia. Westchnęła upijając odrobinę szampana. Na momeny uśmiech zniknął a twarz przyjęła melancholijny wyraz. Po chwili jednak poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się do nieznajomego przodem.

             - Mogę zaprosić panienke do następnego tańca? - spytał pewien mężczyzna starszy od niej. Przeleciała po nim wzrokiem po czym z uśmiechem przyjęła jego wyciągniętą dłoń w jej stronę.

             - Z przyjemnością - odparła ruszając na parkiet wśród tańczących par. Muzyka zmieniła się po czym zaczęła tańczyć z partnerem walca. Nie interesował ją teraz taniec.

            - Mogę spytać o panienki imię? - spytał nieznajomy.

             - Agnes Grefalcon. Siostrzenica Zachary'ego Harriera - przedstawiła się uprzejmie. - A pan to kto?

             - Phillip Black. Właściciel tutejszego sklepu z najnowszymi trendami z Francji - pochwalił się dumnie. Widząc jego dzisiejszy strój była w stanie stwierdzić, że kłamał. Na pewno chciałby sobą zareklamować sklep, jednak we Francji były modne teraz inne stroje dla mężczyzn.

             - To na pewno wielka inwestycja - skomentowała. Nie chciała nikogo urazić już po kilku dniach pobytu w tym miasteczku. Nie była zainteresowana tą rozmową. Chciała, aby walc się już skończył i mogłaby opuścić dom. Chciała zaciągnąć świeżego, nocnego powietrza. Na szczęście ostatecznie udało jej się wymknąć i zaczerpnąć upragnionego tlenu. Oparta o ścianę budynku spojrzała na wyłaniający się z chmur księżyc. Był sierpowaty. Przymknęła pczy napawając się jego lekko widocznym światłem.

Znikąd poczuła szarpnięcie. Zaczęła się obalać na bok. Nie zdołała ostatecznie się czegokolwiek złapać przez co wylądowała w brudnej kałuży. Widząc jak jej suknia przesiąka brudem podniosła się rozglądając na człowiekiem, który ją pchnął.

              - Hej, ty! - warknęła widząc pewną sylwetkę na ulicy. Mimo małego grama obaw, że może być to niebezpieczna osoba zaczęła ścigać mężczyznę. Wbiegła za nim do uliczki. Nie przyjmowała się już strojem, ale podczas biegu przeszkadzały jej pantofle, które ściągnęłaby gdyby na ziemi nie leżało tyle szkła i brudu. Nieznajomy okazał się być zabójczo szybki. Mimo to nie poddawała. - Zatrzymaj się!

             - A kogo my tu mamy? - na jej nadgarstku pojawiła się czyjaś wielka dłoń. Zatrzymana spojrzała z furią na trzech pijaków. Musiała dogonić tamtego zbiega.

             - Nie mam dla was czasu, panowie! - warknęła starając się wymknąć od trzech osiłków gotowych zrobić z nią cokolwiek. Miarka się przebrała, kkedy jeden z nich zaczął bawić się dłońmi po jej talii i zjeżdżać coraz niżej. Pewnym ruchem stanęła obcasem na jego bucie a trzymającego ją faceta obdarowała porządnym i siarczystym plaskaczem w policzek. Dwójka zatoczyła się wypuszczając ją z objęć, jednak kiedy miała już uciec złapał ją trzeci.

             - Ty mała ladacznico! - krzyknął jeden z nich z czerwonym policzkiem. Wtedy, znikąd, na jego głowie wylądowała doniczka. Upadł na ziemię z rozbitą głową której krew mieszała się z ziemią i płatkami kwiatu. Oczy miał szeroko otwarte a usta lekko uchylone. Całe zamieszanie stanęło wryte w ziemię jak posągi.

Wtedy z pobliskiego balkonu wyskoczyła jakaś postać i zaczęła rozprawiać się z resztą pijaków. Korzystając z okazji i swojego instynktu przetrwania zaczęła uciekać i krzyczeć. Liczyła, że pojawił się tutaj patrol policji. I jej nadzieję zostały wysłuchanie. Przy wyjściu z uliczki zobaczyła światła lamp i postacie policjantów.

Coś zmusiło ją do obejrzenia się za siebie. Pijaczyny leżały na ziemi a jeden z nich został dobity ostatecznym ciosem buta bohatera Agnes. Ale czy na pewno bohatera. Nie uśmiechnęła się do niego i nie wbiegła w jego ramiona jak to robią ocalone księżniczki. Chciała uciekać. Jednak nieznajomy był szybszy i zanim policja zdołała cokolwiek zobaczyć uciekł z miejsca zbrodni zostawiając ją samą pośród zabitych mężczyzn. A śmieszne było to, że ten który się do niej dobierał był tym samym mężczyzną, który poprosił ją, aby pojechała do doktora po hasło do knajpy.

             - Policja! Jesteś otoczona! - krzyknął jeden z glin celując w nią rewolwerem. Podniosła dłonie do góry.

             - To nie ona, głupcze! Zbrodniarz znowu nam uciekł - obok niego stał potężny komendant z wielkim brzuchem i podbrudkiem. Wąsy miał także porządne. Poważne i rozrywające spojrzenie niemal prześwietlało Agnes na wylot.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top