4/Rozmowa/
Tak jak podejrzewała wciągający wykład Franklina nie ominął ją. Ale przynajmniej zrobił to już w domu jej wuja a nie na ulicy przy ludziach. Zaskoczył ją brak w mieszkaniu jej wuja.
- Franklinie, gdzie wujek? - spytała, kiedy mężczyzna ochłoną odrobinę po jej wybryku. Jednak nie dane jej było dostać odpowiedzi. Starszy lokaj kompletnie olał jej pytanie zmierzając do kuchni po posiłek dla jego panienki. - Obraził się? Hm, ma ponad pięćdziesiąt lat a zachowuje się jak dziecko - wymamrotała pod nosem podbierając brodę o rękę. Nie czekała długo na swój obiad. Uśmiechnęła się na widok pysznie wyglądającego posiłku i wyraźnie się ożywiła. Mimo wszystko lokaj dalej unikał jej spojrzenia, aby nie wpaść w jeszcze większy szał.
- Smacznego, panienko - powiedział surowym tonem. Postanowiła przepuścić to mimo uszu i zabrać się za konsymcję obiadu.
- Przepyszne jedzenie - skomentowała patrząc na wyglądającą nieśmiało z kuchni ekipę kucharzy. Słysząc jej pochwały wszyscy donośnie odetchnęli z ulgą posyłając jej nieśmiałe uśmiechy zadowolenia.
- Pan Harrier wyjechał do swojego przyjaciela przekazać mu zaproszenie na spotkanie - to było pierwsze spokojne zdanie jakie Franklin wypowiedział do swojej panienki dzisiejszego dnia. Zerknęła na niego.
- Spotkanie? Przekazać?
- Pan Barnowl, ceniony prawnik w Crossheart, przyjaciel panienki wujka, zaprasza ciebie i pana na bal u niego. Pan Harrier musiał wyruszyć przekazać list z zaproszeniem swojemu znajomemu spod Londyna - niemal nie udusiła się kawałkiem upieczonego mięsa.
- Spod Londyna? - wydukała, a w tym samym czasie rozbrzmiał głos koładki w drzwiach. Dość głośny i energiczny. Momentalnie skuliła się wyczuwając kolejne kłopoty.
- Panienka znowu coś nabroiła? - spytał zły lokaj. Widział po jej zachowaniu, że coś jest nie tak. Drzwi zostały otworzone i rozbrzmiał głos Zachary'ego.
- Gdzie Agnes? - chwyciła mocniej sztućce przełykając niepewnie i nerwowo kęs w ustach. Na schodach rozchodziły się mocne i pewne kroki pana domu. Denerwowała się coraz bardziej, aż wreszcie kroki stały się na tyle głośne, że ze spokojem mogła stwierdzić, że jej wuj stoi za nią przy wejściu. Franklin odwrócił się do niego przodem kładąc dłoń na ramieniu swojej młodej damy zaciskając palce nieco mocnniej, aby się odwróciła przodem do swojego kochanego wuja. Uczyniła to z niechęcią i strachem.
- Witaj, wujku... Nietypowo piękny dzień jak na Anglię, nie prawdaż? - spytała z uśmiechem błagającym o litość.
- W rzeczy samej. Piękny dzień na udanie się do szpitala mojego przyjaciela i pytanie o hasło do knajpy w moim imieniu - wyczuwała kłopoty. Lokaj spojrzał na nią z szokiem. Nie uzyska dzisiaj spokoju.
- Próbowałam powiedzieć doktorowi Jackdaw'owi, że nie o ciebie mi chodzi, tylko o kogoś innego, ale nie chciał słuchać - próbowała wyjaśnić całe zajście.
- Czy ty nie wiesz jakie to niebezpieczne szwędać się po ulicy, kiedy jest taka sytuacja? - spytał poważnie jej wujek. Wyraźnie nie obchodził go jej powód wizyty u Noela.
- Nie zrozumiem dopóki nie powiesz mi czegokolwiek o tym - odparła zakładając ręcę na krzyż.
- Wiesz już dużo od doktora i od przechodniów zapewne także - pan domu usiadł na przeciwko jej stolika z obiadem. Zrobiła to samo siadając na swoim miejscu.
- Rozmawiałeś na pewno z przechodniami. Podejrzewają jakiegoś ponurego mężczyznę z okolicy - odparła przypominając sobie rozmowę z kelnerką.
- Podejrzanych jest wielu. Moim zadaniem jest wybranie z nich wszystkich tego właściwego a twoim jest zadbanie o swoje bezpieczeństwo i napisaniem twojej książki w całości. Nie mam zamiaru któregoś dnia znaleźć twojego ciała zmasakrowanego przez szaleńca - odparł zmartwiony wyobrażając sobie ten okropny obraz.
- Na świecie nie ma szaleńców. Są ludzie mądrzy i mądrzejsi - odparła biorąc kolejny kęs wyśmienitego kurczaka.
- Którym z nich jest morderca według ciebie? - spytał z uśmiechem na ustach.
- Tym mądrzejszym. Myśliwy zawsze musi być mądrzejszy od ofiary - odparła ze spokojem, kiedy przełknęła zawartość ust. Wujek zaśmiał się cicho pod nosem.
- A ty i detektyw taki jak ja gdzie się znajdujemy w tej hierarchii?
- Gdzieś pomiędzy. Balansujemy między złem a większym złem - wzruszyła ramionami. Lokaj w tym czasie patrzył na nich z zaskoczeniem. Przed chwilą myślał, że Harrier zamierza okrzyczeć swoją siostrzenice a oni ucinają sobie filozoficzną rozmowę.
- Zawsze wykluczasz istnienie dobra. Nic się nie zmieniłaś, Agnes.
- Więc wujku? Może podejmiemy współpracę w prowadzeniu sprawy naszego nowego mordercy? - zaproponowała z uśmiechem.
- Niestety, Agnes. Nie będę cię narażał na takie niebezpieczeństwo. Wybacz mi - odparł wzdychając. Jej mina momentalnie zmarniała. Wróciła do jedzenia a w tym samym czasie jej wuj również poprosił o posiłek. Zjedli go razem u boku lokaja panienki. Panowała cisza między nimi, czasami Zachary wymienił kilka zdań pytając o Anges i jej dzisiejszą przygodę Franklina. Nie czuł zaskoczenia jej zachowaniem. Zawsze była taka.
- Powiedz mi kim jest ten mroczny mężczyzna z Crossheart? - spytała kiedy skończyła jeść udając się z wujkiem do jego gabinetu.
- W Crossheart jest dużo mrocznych ludzi - odparł spokojnie. Wywróciła oczami artystycznie.
- Na pewno ktoś się wyróżnia. Agresywny, młody, z dziwną aurą przez którą kobiety aż boją się o nim mówić czy wspominać - odpowiedziała kiedy weszli do środka pokoju. Usiadła na wolnym fotelu zerkając z zaciekawieniem na książki Zachary'ego.
- Większość z nich jest młodsza ode mnie. Taki wiek, Agnes - detektyw usiadł przy swoim biurku porzątkujący swoje dokumenty.
- Oj wujku. Mówię o kimś, kto odwiedzał knajpke "Pijany Poeta" - odparła odwracając wzrok na Harriera.
- Agnes, na prawdę nie wiem o kogo może chodzić. Uwierz mi - uniósł do góry ręce w geście niewinności. Patrzył na nią spod łba z lekkim uśmiechem.
- Proszę, powiedz mi coś. Cokolwiek o tej sprawie, wujku - zaczęła błagać go wzrokiem o jakiekolwiek słowo odnośnie tej sprawy.
- Jedyne co mogę ci powiedzieć to to, że tutaj jest pewien ciekawy list. Znaleziony przy ciele ofiary - zapalając swoją fajkę podał jej zapakowany list. Ożywiona szybko sięgnęła po list rozpakowując go. Westchnęła głośno z niezadowolenia.
- Wujku, to list z zaproszeniem na bal! - syknęła zrezygnowana. Zaśmiał się na jej słowa.
- Potraktuj to jak odpowiedź na twoje wszystkie dzisiejsze pytania - odparł wydychając dym z ust. Wstała oburzona i udała się do swojego pokoju. Usiadła na łóżku przyglądając się zapisanej wartości listu.Jej wzrok powędrował na podpis u dołu. Arthur Barnowl.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top