2/Zwiedzanie/

Następnego dnia lokaj panienki zapukał do jej pokoju. Jednal nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Wiedział co to może oznaczać.

- Panienko, wchodzę - uprzedził wzdychając. Pchnął drzwi przenosząc swój wzrok niemal od razu na biurko. Wedle jego przewidywań młoda dama dopiero poszła spać. Całą noc pisała swoje nowe arcydzieło. Jedyne co w tej sytuacji mógł zrobić to obudzić ją, aby przygotowała się na śniadanie ze swoim wujkiem.

- Zostaw ją, Franklinie. Zapewne jest bardzo zmęczona - kiedy już miał ją zbudzić ktoś stanął w progu pokoju zatrzymując go swoim głosem. Obejrzał się za siebie.

- Pan Harrier. Za godzinę powinno być śniadanie a moja panienka nie będzie gotowa - uprzedził go lokaj. Siwy mężczyzna uśmiechnął się do niego przyjaźnie.

- Mnie i tak nie będzie na śniadaniu, więc nie budź jej ze względu na mnie. Niech się porządnie wyśpi - rzucił na nią okiem. Była dość spokojna i niewinna podczas snu.

- Jeśli pan tak mówi. Co mam powiedzieć panience jeśli spyta się o pańską nieobecność?

- Powiedz, że wyszedłem wcześniej do pracy. A, jeśli wybierze się na miasto proszę, miej na nią bardzo uważne oko. Nikt nie jest bezpieczny, kiedy grasuje tutaj nowy morderca - ostrzegł go pan domu. Lokaj obiecał mu opiekę nad jego siostrzenicą po czym mężczyźni pożegnali się i wyszli z pokoju młodej damy.

Kiedy zabrzmiał odgłos trzaśnięcia drzwiami młoda kobieta otworzyła oczy z figlarskim uśmiechem na ustach. Wstała odkrywając się spod koca. Miała szczęście, że jej służący nie dostał się do drugiej z toreb. Chowała tam stare ubrania typowej kobiety niższej rangi społecznej niż ona. Przebrała się w granatową suknię z białym fartuchem. Włosy upieła w kucyka zawiązanego czarną kokardą. Zostawiła kilka kosmyków z przodu i grzywkę wolno, aby zasłaniała jej opaskę na oko.

- Świetnie! Teraz... Jak stąd uciec? - spytała samą siebie wyglądając na balkon. Wyszła na zewnątrz zerkając jak daleko jest w dół. Spokojnie dałoby się zejść po drzewie. Podwinęła sukienkę za kolana wskakując na szeroką, kamienną barierkę. Śmiało skoczyła na najbliższą i nagrubszą z gałęzi. Odetchnęła z ulgą, kiedy była już bezpieczna i bliżej ziemi. Robiła krok za krokiem bardzo ostrożnie,aby nie spaść. Wreszcie mogła spokojnie stanąć na przyciętej trawie.

Teraz będzie musiała wyjść z rezydencji. Zauważyła tylną furtkę. Szybko do niej podbiegła przekraczając próg ciemnej uliczki. Zamknęła za sobą furtkę z wielkim uśmiechem na ustach. Udało jej się. Mimo, że było po deszczu i ulicę były mokre nie przeszkadzał jej ten klimat. Z małej kieszonki przy fartuchu wyciągnęła podręczny notatnik z ołówkiem zaczynając notować to, co w krajobrazie angielskiego miasteczka typowe. Podekscytowana nie mogła przestać obracać swoją głową niczym sowa szukając zdobyczy.

W niektórych z knajpek rozbrzmiewała cicha muzyka przytłumiona gwarem ludzi. Nawet o tak wcześniej godzinie było na ulicy pełno mieszkańców. Karoce z końmi były gotowe, aby zawieść klienta nawet do samego Londynu tylko po to, aby zarobić. Gosposie wybierały się do sklepów, aby zakupić rzeczy potrzebne na posiłek swojego pana. Gdzie nie gdzie na ławce siedział lub leżał pijak mamroczący coś pod nosem.

Zapatrzona w piękno ulicy nie zauważyła stojącego przed nią chłopca. Dopiero kiedy szturchnął ją w rękę zorientowała się, że prawie przeszła po młodym rozdawcy gazet.

- Może pani kupi świetną gazetę? Można się dowiedzieć więcej o ostatnim morderstwie - zaproponował mały, piegowaty chłopiec. Jej oczy zalśniły charakterystycznym błyskiem. Uśmiechnęła się i wyciągnęła z kieszeni fartucha drobne.

- Poproszę jedną - podała pieniądze młodemu człowiekowi, który w zamian dał jej świeżo napisaną gazetę. Zapisała coś w notatniku i odeszła do mniej zatłoczonego miejsca, gdzie mogła w spokoju przeczytać zdobycz. Wybrała więc jedną z knajp. Jedyną jaką akurat widziała. Podeszła do niej przeciskając się przez tłum. Kiedy już miała chwycić klamkę do wejścia, ktoś złapał mocno jej nadgarstek. Wzdrygnęła się i spojrzała w górę na wysokiego i masywnego mężczyznę. Patrzył na nią ostrym i niemiłym wzrokiem.

- Hasło - warknął pod nosem. Zaskoczona zamrugała kilka razy zanim cokolwiek odpowiedziała.

- Przepraszam, nie wiedziałam, że jest tutaj hasło - wydukała zdecydowanie zszokowana słowami rosłego osobnika. Wypuścił jej rękę dalej mając ją na oku.

- Jest tutaj hasło odkąd po mieście grasuje morderca. Szef kazał wpuszczać osoby, które powiedzą mi poprawnę hasło - westchnęła ostatecznie.

- Więc jesteś ochraniarzem. Jeśli mogę spytać gdzie zdażyło się ów morderstwo? - chciała wykorzystać chwilę, aby dowiedzieć się czegoś więcej od tutejszych ludzi.

- Nie jesteś pani tutejsza, prawda? Czemu chce pani to zobaczyć?

- Tak, nie jestem stąd. Przyjechałam tutaj z wizytą. Chcę zobaczyć miejsce zbrodni, ponieważ chcę mieć pewność, że nie zdażyło się to obok domu mojej babci. Kobieta ma wspaniałe serce, ale jest bardzo krucha i delikatna. Martwię się o nią - posmutniała momentalnie ocierając dłońmi swoje przedramiona. Wolała nie podawać swojego prawdziwego powodu i danych.

- ... Rozumiem. Jeśli pójdziesz do końca kanału powinnaś napotkać jeszcze ostatnie ślady pracy policji - odpowiedział jej wreszcie z wyraźnym brakiem zaufania do niej.

- W tamtej okolicy mieszka moja babcia... Dziękuję panu! - pożegnała się i zaczęła szybko biec w kierunku wskazanym przez mężczyznę. Schowała notatnik z ołówkiem a gazetę mocno ściskała w palcach. Biegła tuż obok kanału wypełnionego wodą przez co na moment wydawało jej się, że za chwilę do niego wpadnie. Na szczęście tak się nie stało i bezpiecznie dostała się do celu.

Środek drogi był zablkowany przez grupę policantów zbierających swoje rzeczy wraz z kilkoma agentami i detektywami. Podeszła bliżej do jednego z nich, aby zobaczyć co zostało po zbrodni. Na jej nieszczęście niewiele. Ze skwaszoną miną odeszła do tyłu siadając na ławcę. Zdziwiła się, że była wolna podczas kiedy wszystkie jakie do tej pory widziała były zajęte przez sprzedawców i żebraków.

Sięgnęła wreszcie po swoją gazetę. Już na pierwszej stronie było zdjęcie ze zmasakrowanym ciałem pchniętym z dwadzieścia razy nożem. Głowa była niemal oddzielona od korpusu. Okropieństwo. Ofiara została najprwadopodobniej zabita około trzeciej w nocy. Magiczna godzina demona się kłania. Żadnych dowodów, śladów czy poszlak. Niczego, ale odważna polcja ze współracą z detektywami starają się znaleźć cok0olwiek aby znaleźć mordercę. Typowe dla każdej gazety.

Podczas czytania ktoś niespodziewanie położył dłoń na jej ramieniu. Podniosła niewzruszona wzrok na stojącego przed nią pijaka.

- Panienko, proszę! Na pewno nie odmuwisz pomocy starszemu panu! - mówił przez co przy każdym jego słowie z ust wydobywał się nieprzyjemny zapach alkoholu i wymiocin. Odruchowo zakryła usta dłonią.

- Nie mam przy sobie pieniędzy, więc nie dam panu na alkohol - mruknęła ponuro wstając z ławki pozbywając się po drodzę jego dłoni. Jednak ten ponownie ją zatrzymał.

- Panienko, nie o to chodzi! Mogłabyś odnaleźć mojego przyjaciela... Mieszka na skraju Londynu... On zna hasło. Hasło do tej knajpy. Cholera, dają tam najlesze trunki, ale... Zapomniałem hasła... - mówił pod nosem starając się utrzymać na nogach. Rozejrzała się. Dwie inne knajpy w okolicy były nie zabezpieczone ochraniarzami i hasłem. Coś może się tam wydarzyło odnośnie morderstwa. Mogła jedynie spekulować, ale wydawało jej się to dziwne. Nieopodal niej stała karoca z woźnym na zewnątrz.

- Jak nazywa się twój przyjaciel?

- Doktor Noel Jackdaw. Jest w swoim szpitalu zapewne... Dziękuję, panienko! Będę na panienkę czekał - mężczyzna uśmiechnął się do niej jak najlepiej potrafił w owym stanie. Odwzajemniła gest krzywo po czym odeszła od niego podbiegając do karocy i młodzieńca przy niej.

- Czy można poprosić o przejażdżkę tam i z powrotem do szpitala pana Jackdaw'a? - spytała pospiesznie. Woźnica ożywił się podnosząc zniszczony beret z twarzy.

- Oczywiście, panienko. Trzydzieści funtów się należy - dała mu należyte pieniądzę i weszła z jego pomocą do środka powozu. Usiadła obok okna rozglądając się po okolicy. Do tej pory Londyn widziała tylko na obrazkach i ze swojego nowego balkonu, jednak to i tak było daleko. Teraz jedzie do tego miasta.

Na moment na prawdę się rozmarzyła, ale jej piękna chwila została przerwana widokiem kogoś znajomego za szybą powozu. Wzdrygnęła się zasłaniając je żaluzją. Był to jej lokaj. Oddech jej przyspieszył, kiedy zdała sobie sprawę z tego jakie kłopoty będzie miała kiedy prędzej czy później wróci do mieszkania wujka. Niemal wcisnęła się do siedzenia dalej wyobrażając sobie, że lokaj może ją zobaczyć przez zasłony. Musiała się jednak opanować i powrócić do zdrowych myśli.

Dopiero po jakimś czasie podróży odsłoniła okno. Jechali leśną drogą do Londynu. Zapewne skrót od zatłoczonych dróg głównych, albo tak długo siedziała w stresie, że zdążyli już przekroczyć bramę szpitala i właśnie dojeżdżają do wejścia. Nie była do końca pewna którą możliwość wybrać. Po chwili zorientowała się, że była to jednak ta druga opcja co bardzo ją zaskoczyła.

- Jesteśmy panienko - odpowiedział woźnica schodząc ze swojego stanowiska. Otworzył jej drzwiczki i wyprowadził z powozu. Podziękowała z uśmiechem i ruszyła nieśmiało w stronę wielkiego budynku. Widać było, że właściciel szpitala, doktor Noel, musi być bogaty. Budynek był zadbany i czysty z zewnątrz. Zapamiętała ten widok, aby potem wyciągnąć notatnik i zapisać najważniejsze rzeczy.

Otwarta drzwi przyglądając się wnętrzu. Był to typowy szpital, ale zadziwiała ją czystość i ład. Pracownicy wyglądali na zobowiązanych i porządnych medyków ów czasów.

- Zaskakujące - wyleciało z jej ust z nutą zaskoczenia. Odważyła się zrobić krok do jednej z pielęgniarek stojących obok. - Przepraszam panie. Gdzie mogę znaleźć doktora Jackdaw'a? - spytała z przyjaznym uśmiechem.

- Zapewne jest w swoim gabinecie. Proszę iść cały czas prosto i potem schodami na trzecie piętro. Na drzwiach będzie pisało imię i nazwisko doktora - odpowiedziała jedna z nich.

- Dziękuję - odparła uciekając w kierunku pokazanym przez pracownicę ośrodka. Niemal biegła po kolejnych stopniach schodów rozglądając się za drzwiami z napisem. Zgodnie ze słowami kobiety gabinet doktora znajdował się na trzecim piętrze.

Przed wejściem przystanęła, aby unormować oddech. Układając jeszcze w myślach plan swojego przemówienia postanowiła wreszcie zapukać w drewniane drzwi. Na początku omal nie wstrzymała oddechu ze stresu. Wreszcie wejście zostało otwarte.

            - Słucham? Och. Nie jesteś jedną z moich pacjentek, prawda? - tuż przed nią stanął starszy mężczyzna z białymi włosami oraz gęstym zarostem. Niesforne kosmyki zaczesanych włosów błąkały się po jego twarzy odmawiając posłuszeństwa. Był to człowiek dobrze zbudowany o szerokich barkach, lecz zmarszczki o wiele łagodziły jego groźne oblicze tak samo jak uśmiech. Widać było, że zawsze starał się utrzymywać ducha pozytywnego myślenia. Widziała to w jego morskich oczach.

             - Zgadza się. Jestem tutaj, aby dowiedzieć się czegoś dla pańskiego przyjaciela. Poprosił mnie o coś - zaczęła grzecznie. Mężczyzna zaskoczony zamrugał kilka razy. - Jest pan Noel Jackdaw? - spytała dla pewności.

             - Tak, zgadza się. Może wejdź do środka i tam porozmawiajmy - zaproponował przepuszczając ją w drodze do pomieszczenia. Nie opierała się mu. Im bardziej wchodziła do gabinetu tym bardziej zanurzała się w tajemniczach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top