18/Szpital/

Mijały minuty i godziny. Arthur bacznie operował Gabriela pozwalając w tym czasie Agnes na odrobinę swobody w jego mieszkaniu. Powiadomił oczywiście jej wujka gdzie jest i o całej sytuacji. Dziewczyna dalej była w szoku. Jej przyjaciel bardzo się poświęcił zakrywając ją swoim ciałem przed kulą.

Nurtowało ją pytanie kto byłby zdolny do strzelaniny i dlaczego akurat do niej strzelała ta osoba. Nikogo nie obrażała w swoich książkach, choć miała swoich przeciwników. Ale oni byli we Francji. Marne były szanse, aby przybyli tutaj za nią i odważyli się do niej strzelać wśród tylu ludzi.

Postanowiła jakimś cudem odgonić swoje myśli od tych rzeczy. Herbata jej w tym nie pomoże, więc udała się na spacer po domu prawnika. Nie chciała, aby pomyślano o niej jak o wścibskiej dziewczynie, ale musiała coś zrobić ze sobą.

Dom był wielki. Większy niż jej wuja i bardziej bogatszy. Panował tu mały przepych, więc wywnioskowała, że Arthur lubi otaczać się bogadztwami. Oszczędziła sobie sypialnię i biuro mężczyzny, aby nie przesadzić ze swoją ciekawością. Kilka lokajów i pokojówek patrzyło na nią podejrzanie, więc postanowiła uciec z piętra. Został jej jedynie zejście w dół po małych schodkach. Drzwi były zamknięte, ale nie na klucz. Rozejrzała się. Nikogo akurat nie było w pobliżu. Zebrała w sobie całą odwagę i pchnęła ostrożnie drzwi.

W środku było ciemno. Jedynie kilka świec oświetlało pomieszczenie wypełnione papierami i przyrządami medycznymi. Wyglądało to jak składzik dawnego biura w którym prawnik uczył się do szkoły. Podeszła bliżej jednego ze stołów z największą, widzialną w ciemnościach, górą papierów i rysnuków. Nie miała dużo czasu na obserwację.

Jedyne co zdążyła zauważyć to zaznaczony na starannym rysunku mózgu odcinek płatu czołowego z podpisem mówiącym o uczuciach i etyce. Następnie usłyszała otwieranie drzwi, które mieściły się w głębiej położonych partiach ów pokoju. Rozejrzała się z przerażeniem. Nie miała zbytnio wielkiego wyboru. Albo się schowa, albo ucieknie, albo zostanie w miejscu i wyjaśni zajście. Wybrała pierwszą opcję po czym skuliła się wskakując pod stół naciągnięty długim, białym obrusem jaki zasłaniał ją przed niebezpieczeństwem. Na moment wstrzymała oddech.

Usłyszała odbijanie się o podłogę czyjś butów. Odgłos zbliżał się w jej stronę aż wreszcie podmuch powietrza za ów osobą był tak bliski, że poruszył obrusem na przeciwko Agnes. Zatkała usta i nos. Nie chciała zostać przyłapana. Ktoś szperał w papierach nad nią. Na moment zamknęła oko błagając, aby postać odeszła od niej. Potem dobiegło ją westchnięcie. Poznała osobnika. Był to Barnowl. Kroki a następnie przymykanie drzwi.

Pokój został osamotniony. Wyszła z ukrycia rozglądając się na wszelki wypadek. Z szalejącym sercem sięgnęła po kilka zapisków Arthura chowając je przy sobie po czym ewakuowała się z jego dawnego pokoju. Na parterze odetchnęła z ulgą.

             - Agnes? Widziałaś Agnes? - usłyszała głos prawnika szukającego jej po domu. Otrzepała się ostatni raz z kurzu i zakaszlała cicho.

             - Tutaj, panie Barnowl! I co z Gabrielem? - zaczęła kierować się do niego po schodach. Odwrócił się w jej stronę z ubrudzoną krwią koszulą i rekawicami. Jednak mimo swojego wyglądu na ustach nosił uśmiech.

             - Wszystko się udało. Teraz pan Blackstork musi dużo wypoczywać - Agnes odetchnęła z ulgą, ale z czasem, kiedy Arthur do niej podchodził zaczęła czuć niepokój. Mógł zauważyć gdzieś swoje papiery przy niej.

             - Jest pan bohaterem. Nie wiele osób byłoby w stanie zrobić coś takiego - skomentowała z uśmiechem.

             - Twój przyjaciel ma szczęście, że pamiętałem coś ze szkoły na temat ran postrzałowych i jak się z nimi obchodzić - w tym samym momencie ktoś zapukał w drzwi. Jeden z lokajów pana Barnowl'a otworzył je wpuszczając po chwili do środka Harrier'a. Miał zadyszkę, jakby biegł tutaj przez połowę miasteczka. Kiedy zobaczył na schodach swoją siostrzenicę i przyjaciela momentalnie dobiegł do nich mimo braku sił. Objął Agnes szczelnie czując ulgę na widok bezpiecznej krewnej.

              - Na pewno nic ci nie jest, Agnes? Słyszałem wszystko od twojego lokaja, Arthurze - zwrócił wzrok na swojego przyjaciela.

             - Ważniejszy jest teraz stan Gabriela. Dzięki panu Barnowl'owi jest on dobry - jednooka odezajemniła gest wujka.

             - Nie widziałem kto mógł strzelać. Przechodziłem obok i zauważyłem jak ludzie wybiegają. Biedna Agnes. Pewnie był to dla ciebie szok - westchnął Arthur zmartwiony.

             - Tak, był to szok. Gdyby nie pan nie wiedziałabym co robić z Gabrielem. Dziękuję - odczepiła się od Zachary'ego.

             - Nie musisz dziękować. To wszystko dzięki zbiegu okoliczności - westchnął z uśmiechem.

             - Trzeba przewieźć Gabriela do szpitala? - spytał Zachary.

             - Musi tam trafić. Mogę jedynie wyjąć kulę i zabezpieczyć wstępnie ranę, ale to na tyle. Reszta należy do szpitala - Arthur wzruszył ramionami nie mogąc nic więcej zrobić dla młodego mężczyzny.

             - W takim razie zabierzmy go do szpitala pana Blackdaw'a. Tam na pewno dobrze się nim zajmą - zasugerowała żwawo Agnes. Starsi mężczyźni zgodzili się i zaczęli przygotowywać się do odjazdu.

Zabrali Gabriela i przenieśli do karocy stojącej przy wyjściu z domu. Agnes oparła blondyna o siebie, aby ledwo przytomny nie uderzył o twarde części wnętrza pojazdu. Na przeciwko niej usiedli jej wujek i Arthur. Trzymała przyjaciela przy sobie pilnując, aby bezpiecznie dojechał do celu. Co jakiś czas dyskretnie sprawdzała czy papiery ukradzione Barnowl'owi na pewno są dobrze ukryte pod materiałem sukienki.

            - Podobno godzinę temu pan Osprey przybył do mojego domu po ciebie. Był tam wtedy z tobą kieby ktoś do ciebie strzelał? - spytał Zachary, co wyraźnie ożywiło dziewczynę.

             - Był w twoim domu?

             - Agnes - wujek spojrzał na nią poważnym wzrokiem. Wiedziała, że zignrowowała jego pytanie.

             - Tak, był wtedy ze mną - odpowiedziała wzdychając ciężko.

             - Trzeba będzie go przesłuchać w takim razie. Na prawdę pomaga ci w książce? Taki ktoś jak on? - Zachary dalej nie mógł przywyknąć do myśli, że ktoś taki jak Rupert zadaje się z jego siostrzenicą.

             - Pan Osprey może wydawać się ponurym i niebezpiecznym. Jednak jak każdy człowiek ma swoje słabe punkty.

             - A jaki jest jego słaby punkt?

             - Sztuka. I pisarstwo - skłamała. Chociaż nie do końca. Nie była pewna czy Rupert lubi książki i sztukę, ale musiała coś odpowiedzieć.

             - Dalej trudno mi w to uwierzyć - Harrier upadł spięty na miękkie, skórzane oparcie.

             - Nie należy oceniać nikogo po okładce, panowie - rzuciła żartobliwym tonem.

             - Tak w ogóle, Zachary. Skąd ten młodzieniec ma tą blizne? - zmienił temat Barnowl. Detektyw i jego siostrzenica spojrzeli na szyję Gabriela.

             - Był wtedy na pierwszej misji w terenie. Poświęcił się dla reszty i dał się złapać mordercy. Grał na zwłoke dzięki czemu udało nam się złapać zabójce a on zapłacił za to blizną po nóżu.

             - Odważny i szlachetny. Nic się nie zmienił - skomentowała Agnes z uśmiechem na twarzy.

            - Znasz się na ludziach, panienko - Arthur również uśmiechnął się do młodej kobiety.

Droga minęła szybko. Już po chwili byli pod szpitalem i wysadzili rannego na zewnątrz karocy. Podczas kiedy Zachary i Arthur trzymali Gabriela Agnes ruszyła przodem, aby znaleźć Noela. Wiedziała gdzie go szukać. Ruszyła na znajome piętro gdzie zapukała w drzwi z imieniem i nazwiskiem lekarza. Nie otwierał, więc już chciała to zrobić za niego, kiedy ktoś ją zatrzymał.

             - Agnes? Coś się stało? - znajomy medyk stał obok niej zaskoczony jej widokiem.

             - Zachary i Barnowl czekają na dole z postrzelonym. Musi dostać opiekę w szpitalu - odpowiedziała ciągnąc lekarza w stronę schodów w dół.

             - Zaraz, poczekaj! Jaki postrzelony? Co się stało? - pytał nie rozumiejąc do końca sytuacji w jakiej się znalazł.

             - Zaraz panu wszystko wytłumaczę, tylko proszę się nim zaopiekować. Potem... Potem chciałabym z panem porozmawiać na osobności - odparła zerkając na niego kątem oka.

            - Dobrze, niech będzie... Na miłość boską! To tego biedaka postrzelono? - zanim się zorientowała byli już na miejscu. Doktor wyprzedził ją dobiegając do rannego samodzielnie.

             - Arthur wyjął już kulę, ale chłopak dalej potrzebuje pomocy - wyjaśnił Zachary ze zmartwioną miną. Noel przyjżał się zakrwawionemu bandażowi.

             - Rana znowu otworzyła się... Zapraszam tutaj. Powinno być wolne łóżko - wskazał na najbliższy oddział. Skierowali się tam z Gabrielem. Agnes szła niczym cień za nimi. Co jakiś czas upewniała się o bezpieczeństwo zdpbytych papierów. Miała co do nich pewne plany.

Położyli Gabriela na łóżku i od razu doktor Noel przystąpił do oglądania rany i jej zabezpieczeniu. Zatamował krwawienie i zabandażował od nowa. Wszystko robił szybko i perfekcyjnie. Agnes widziała jak zaawansowanym lekarzem jest i była pełna podziwu. Blackdaw robił wszystko z pasją zawodową. Widziała, że jest zadowolony ze swojej posady i spełnia się w swoim zawodzie.

Po wszystkim całe towarzystwo odetchnęło z ulgą. Gabriel był bezpieczny i to się liczyło. Jego stan zaczął się optymalizować. Na moment wszyscy odetchnęli z ulgą. W pewnym momencie doktor podszedł bliżej Agnes obejmując ją ramieniem.

             -Chciałbym z tobą porozmawiać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko - zaczepił ją z niewinnym uśmiechem. Wiedziała o co mu chodzi. Noel zawsze dotrzymywał słowa.

             - Przepraszam - przeszła obok swojego wujka z grzecznym uśmiechem. Kiwnął głową rozumiejąc. Wyszli z pokoju, gdzie na korutarzu doktor chciał się zatrzymać. - Nie tutaj. W cztery oczy - zwróciła mu uwagę dziewczyna bardzo dyskretnie. Westchnął i skierował się do swojego gabinetu na piętrze wyżej.

Kiedy byli już w środku Agnes zauważyła te same ciastka co ostatnio. Jednak te były świeże. Ucieszyła się na ich widok. Usiadła na wolnym krześle czekając aż Blackdaw zrobi to samo.

             - Chciałam porozmawiać o panu Barnowl'u - zaczęła ze spokojem. Twarz doktor napięła się odrobinę. Zdawał sobie sprawe, że sytuacja jest poważna

             - Dość niespotykane. W czym mogę pomóc? - spytał poważnym tonem.

             - Pan Barnowl uczył się medycyny. Co dokładniej go najbardziej interesowało?

             - Miał kompletną obsesję na punkcie ludzkiego umysłu i uczuć. Prowadził wiele... Dość dziwnych eksperymentów - odpowiedział niepewnie przypominając sobie młodzieńcze lata spędzone w uczelni razem z Arthurem.

             - Eksperymentów? - zmarszczyła zaskoczona brwi.

             - Skąd biorą się uczucia, jak nad nimi kontrolować... Wspominał coś o leku na... "Zniewolony umysł"? - na te słowa Agnes westchnęła ciężko wyjmując z ukrycia zdobyte papiery.

             - Coś takiego? - spytała czekając, aż doktor przeczyta zapiski. Oczy doktora rozszerzyły się z wrażenia.

             - Tak... Dokładnie to samo! Skąd to masz? - spytał przenosząc wzrok na młodą damę.

             - Znalazłam w domu pana Barnowl'a.

             - To są te badania. Ale coś jest tutaj innego niż z lat szkolnych, Agnes... Obawiam się, że wygląda na to, że szanowany prawnik z Crossheart przeniósł swoje eksperymenty na ludzi - pokazał jeden z zapisków Agnes, gdzie zapisany tytuł mówił sam za siebie. "Eksperyment numer 1." a poniżej zamazane informacje o imieniu i nazwisku oraz innych danych personalnych. Zdziwiło to kobietę.

             -  Skąd się biorą uczucia? Jak je kontrolować? - mamrotała do siebie odkładając kartkę na biurko doktora.

             - To wszystko co tutaj jest napisane... To już podchodzi pod alchemię i paranormalne badania, Agnes. Na pewno nie udało mu się niczego stworzyć - zaprzeczył lekarz z prychnięciem po czym oddał jej papiery. Schowała je dalej nad czymś myśląc.

             - Przy ofiarach brakowało trzech organów produkujących hormony. Hormony odpowiadają za zachowania i emocje... Mówił pan coś o jakimś leku. Co jeśli tarczyca i pozostałe dwa organy to składniki? - olśniło ją. Ale dalej puzzle do siebie nie pasowały. Arthur nie może być mordercą, jest nim Rupert.

             - Nie. Wystarczy, Agnes. Nie możesz sugerować kto jest mordercą, a kto nim nie jest. Poza tym... Słyszałem o twoich rodzicach. Nie był to wypadek. Wiem, że obwiniasz się za to i zapewne chcesz też znaleźć mordercę. Rozdrapywanie starych ran nie pomaga.

            - Z całym szacunkiem, ale to nie pan stracił całą najbliższą rodzinę w jednej chwili. Nie wyszedł pan z tego grupowego morderstwa jako jedyny ocalały i nie musi pan teraz żyć z takim piętnem jak ja - Agnes miała dość. Nie mogła dalej zachować spokoju w takiej sytuacji.

             - Twoje cierpienie jest ogromne, ale minęło czternaście lat. W tym czasie morderca mógł zostać złapany gdzieś poza granicami państwa - próbował dalej jej wytłumaczyć. Podniosła się i trzasnęła dłonią o biurko chirurga.

              - Nie został złapany! Jest tutaj w Anglii, wiem to! Sprawa pożaru została szybko uznana za wypadek, aby nie robić problemu władzą - warknęła wściekła. W tym samym czasie ktoś zapukał do drzwi. Schowała szybko papiery.

             

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top