17/Strzelanina/

Następnego dnia Rupert przyszedł do Agnes tak jak mówił. Jednak ona nie miała zamiaru spędzić tego dnia w domu. Przekonała wujka, że uda się z nim na spacer, aby przemyśleć kilka spraw związanych z książką. 

            - Cylinder jest cały i zdrowy - wydukał Osprey ujmując nakycie głowy dwoma palcami. Agnes kiwnęła głową z wdzięcznością.

            - Twoja ciotka była u mnie w nocy - powiedziała zmieniając kompletnie temat. Jej towarzysz wydawał się głęboko zaskoczony tymi słowami. 

            - Musiałem nie zauważyć jak wychodziła. Czego chciała? - spytał wzdychając ciężko.

          - Wie o mordercy moich rodziców i ciotki.

           - Ona? A to niespodzianka - skomentował pod nosem. 

          - Wie też o naszej umowie - Rupert spojrzał na Agnes kątem oka. Nie podobała mu się ta informacja. Dziewczyna zrównała z nim spojrzenia. 

           - To już prawdziwa niespodzianka - wysyczał zdenerwowany. Nie było w tym zdaniu ani grama sarkazmu. 

           - Jest coś jeszcze. Ale wolałabym o tym porozmawiać przy dobrej szklance ginu lub wina - westchnęła zatrzymując się. Wysoki mężczyzna zaśmiał się cicho pod nosem. Nie była zbyt obeznana w tutejszych barach, więc rozumiał jej zachowanie.

            - Myślisz, że znam dobre miejsce? Dobrze trafiłaś - skierował się prosto przed siebie. Agnes dołączyła do niego rozglądając się z zaciekawieniem. Nie rozmiawiali teraz zbyt dużo. Jednak cisza nie przeszkadzała jedynie jednemu z nich. Agnes nie czuła zakłopotania, kiedy tak szli w milczeniu. Co innego czuł Rupert. Irytowała go ta cisza. - Hej! 

              - Tak? - Agnes ocknęła się z zamyślenia i spojrzała ciekawskim wzrokiem na ciemnowłosego. Wetschnął ciężko.

               - Wczoraj, kiedy wychodziłem. Co oznaczało twoje dziwne zachowanie? - spytał przypominając sobie tamto zajście. Na moment zapomniała o czym mówił, ale wspomnienia szybko uderzyły w jej umysł. Zacisnęła dłonie w pięści. 

               - Cóż... Czemu cię to martwi?

              - Wcale mnie nie martwi. Po prostu uznałem to za coś, co warto o tobie wiedzieć skoro mamy nie jako współpracować - wzruszył ramionami jakby w ogóle się tym nie przejmował. Prawdę mówiąc nie wiedział dlaczego tak to go trapiło. Przez jakiś czas uważnie obserwowała jego twarz wywiercając w niej wielką dziurę. 

                - ... Kiedy byłam młoda znalazłam zdjęcie ojca kiedy był w naszym wieku. W tym kapeluszu bardzo go przypominasz - westchnęła wyraźnie zmęczona tym tematem. Coś jej mówiło, że mimo wszystkiego mogła zaufać Rupertowi i przedstawić się z odrobinę innej strony. Nie była do końca tą grzeczną i kulturalną młodą kobietą. Nie była także do końca tą łaknącą zemsty królową dreszczowców o umyśle genialnego zabójcy. Agnes Grefalcon ma wiele twarzy.

                - Okazujesz mi sympatię tylko dlatego, że przypominam twojego martwego ojca? - słyszała w jego głośnie ogromne rozbawienie. Podarowała mu wzamian swoje najgorsze spojrzenie, jakie potrafiła zrobić.

                 - Raczej nie. Nie jestem jeszcze pewna dlaczego tak postępuję - odpowiedziała szczerze. Rupert schował dłonie w kieszeniach swoich czarnych spodni i podniusł głowę w stronę nieba.

                 - Ja już wiem dlaczego. Bo mimo wszystko nie różnimy się aż tak - prychnął cicho.

                - Nic o tobie nie wiem. Praktycznie. Oprócz naszej małej tajemnicy.

                 - Wejdź do środka - otworzył jej drzwi do pewnego baru. Weszła do środka rozglądając się po wnętrzu. Bar nie róźnił się zbytnio od innych. Było tutaj kilku klientów. - Mówiłaś, że jest coś jeszcze - usiadł przy stoliku w kącie knajpki. Usiadła na przeciwko niego.

                 - Przyspieszyłeś z listą - westchnęła cicho. Rupert prychnął pod nosem. Nie dziwił się, że poruszyła ten temat. Spodziewał się tego.

             - Owszem. Nie należę do standardowych osób i nie robię niczego regularnie - w tym samym momencie do ich stolika podeszła kelnerka, aby zebrać od nich zamówienia. Wzięli czerwone wino na rachunek pisarki. Nie czuła urażenia, doskonale znała położenie Ruperta. Najzwyczajniej w świecie nie stać go na takie trunki.

             - Zostały jeszcze trzy osoby - powiedziała Agnes, kiedy tylko pracownica baru odeszła od nich.

             - Cztery dokładnie - spojrzała na niego wymownie. - Wiem o co ci chodzi, ale nie tylko ty masz swój biznes u pana Barnowl'a - dodał czując jej spojrzenie na sobie.

             - Umowa, Osprey - wysyczała pod nosem dwnerwując się na niego. Zauważył jej agresywny wyraz twarzy. Zaśmiał się.

             - Pamiętam, Grefalcon. Nie obawiaj się, dotrzymuje słowa. Zazwyczaj - zamilkli wpatrując się w siebie aż dołączyła do nich kelnerka z ich zamówieniem. Rupert rozlał wina do dwóch kieliszków podając jeden Agnes.

             - Za naszą zemstę - wzniósł toast czekając, aż dziewczyna stuknie się z jego kieliszkiem. Zrobiła to po chwili wahania. Upili odrobinę wina. Nie było takie złe, choć Agnes piła lepsze we Francji.

             - Więc też chcesz zemsty. Za co? - spytała zaciekawiona. Nie wiedziała nic o przeszłości swojego towarzysza. Irytował ją fakt, że on wie o niej więcej niż tego chciała.

             - Po co ci to wiedzieć? - wedle jej przewidywań Rupert unikał rozmawiania o sobie. Powinna zacząć robić to samo.

             - Denerwuje mnie fakt, że wiesz o mnie więcej niż ja o tobie - odparła. Ostatnimi czasy była bardzo szczera jak na siebie. Lubiła kłamać. Czasami dzięki temu wychodziła z opresji cało i zdrowo. Jednak nie chciała tworzyć zbyt wielkiej siatki kłamstw wokół siebie, aby się w niej wreszcie zaplątać.

              - Moi rodzice popełnili samobójstwo. Po tym właśnie Nicole przygarnęła mnie do siebie. Żadnej innej rodziny. Jestem jedynym Osprey'em w tym momencie - powiedział nagle bawiąc się kieliszkiem w dłoni. Zaskoczyła ją ta nagła wylewność mężczyzny.

             - Przykro mi. Popełnili to z jego winy?

             - Niech ci nie będzie przykro. Ojciec był jeszcze większym potworem niż ja - parsknął Rupert z krzywym uśmiechem.

            - Przemyślałeś sprawę i postanowiłeś opowiedzieć mi odrobinę o sobie? Czy po prostu zacząłeś mi trochę ufać? - spytała po chwili.

             - Może ci ufam, może nie. To tylko ja wiem - wzruszył ramionami dolewając sobie wina do kieliszka.

             - Więc komu ufasz? - było to dla niego trudne pytanie na które musiał chwilę się zastanowić.

              - Osobom, które dobrze znam.

             - Czyli... Nicole i mnie - uśmiechnęła się pod nosem do samej siebie.

             - Tego nie powiedziałem.

             - Ale pomyślałeś.

             - ... Bystra z ciebie kobieta. Ale strasznie dociekliwa i irytująca - skomentował od niechcenia.

             - Uznam to wszystko za komplementy - wino widocznie polepszyło jej humor. Nie miała słabej głowy do alkoholi. Była wytrzymałą sztuką w tej dziedzinie.

            - Rozmawiamy sobie jakby nigdy nic. Dość nietypowe - prychnął sam nie wierząc w tą sytuację. Nigdy nie rozmawiał z kimś tak luźno i spokojnie. Ta dziewczyna zainteresowała go już od samego początku, ale teraz stała się na prawdę niespodziewanie intrygująca.

             - Skoro według ciebie nie różnimy się tak bardzo to normalne, że rozmowa nie jest dla nas przeszkodą - westchnęła upijając powoli wino. Nagle do baru wskoczył nieznany chłopiec. Agnes odwróciła się w jego stronę. Nie wyglądał najlepiej. Był ciężko pobity.

             - Co się stało? - spytał jakiś mężczyzna nowego przybysza. Chłopiec spojrzał na niego z rozpaczliwym wzrokiem.

             - Chcą mnie złapać... Nie dałem im gazety za darmo i teraz mnie szukają - biegak rozpłakał się, ale nie miał zbyt dużo czasu na rozpaczanie. Tuż za nim do baru weszło trzech osiłków z ohydnymi uśmiechami.

             - Gdzie ten gówniarz jest? Tutaj! - Agnes rozpoznała jednego z nich był to jeden z pijaków który ją zaatakował tamtej nocy. Trzasła głośniej butelką wina kiedy nalała sobie trunku do kieliszka. Wszyscy zwrócili na nią uwagę.

              - Pamięta mnie pan, prawda? - spytała mierząc mężczyznę i jego nową bandę wzrokiem mordercy. Młody sprzedawca gazety uciekł za jeden z wolnych stołów.

             - To ta dziwka! Przez nią cała reszta nie uszła z życiem! - wściekły mężczyzna wskazał na nią palcem.

             - Ten przywilej należy chyba do mnie - wtrącił się niespodziewanie Osprey. Pijak zamilkł przypominając sobie ile siniaków i złamań nabawił się po ostatnim spotkaniu z Rupertem.

             - Nie z tobą miałbym ochotę dzisiaj pogadać - po tych słowach podszedł do Agnes. Ta wstała ze swoim kieliszkiem i niewzruszona czekała na kolejny ruch pijaka i jego czterech pomocników.

             - A to szkoda. Nigdy nie wybacze sobie przegapienia jakiejkolwiek okazji, aby poobijać ciebie i twoich nowych kolegów na nowo - Osprey również wstał i przyjął równie wyluzowaną postawę co Grefalcon. Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Widownia patrzyła na nich nerwowo czekającna rozpoczęcie walki.

             - Co się tutaj wyprawia? - do baru wszedł ktoś jeszcze. Agnes znała ten głos. Odwróciła wzrok na nowego przybysza. Jego jasne włosy były pomoczone od deszczu jaki nawiedził Crossheart.

             - Gabriel? - wydukała opuszczając odrobinę kieliszek. Zanim jednak on na nią spojrzał coś zauważył, co zmusiło go do przepchnięcia się przez złoczyńców do Agnes.

             - Uważaj! - w tym samym momencie, kiedy krzyknął usłyszała wystrzał z broni. Nie wiedziała kto strzela i skąd dobiega huk. Widziała tylko jak jej przyjaciel rzuca się na nią osłaniając ją przed kulą. Rupert stał z boku przyglądając się z boku nie mało zaskoczony. Szybko oprzytomniał i zaczął szukać wzrokiem sprawcy zamieszania.

W tym czasie zapanował harmider w barze. Ludzie wybiegali i kryli się przed niewidzialnym sprawcą. Tymczasem Agnes tkwiła przygnieciona przez Gabriela na ziemi. Kiedy udało jej się spod niego uwolnić zauważyła ranę na jego piersi. Przeraziła się. Pierwsze co zrobiła to zaczęła szukać pulsu. Znalazła go przy szyi chłopaka. Przystąpiła do tamowania krwawienia.

             - Lekarz! Lekarz w tym momencie! - krzyknęła chcąc ostrożnie przewrócić przyjaciela na plecy.

             - Kto strzelał? Kto to zrobił?! - warknął Rupert kompletnie nie zwracając uwagi na Agnes szukającą pomocy. Pociągnęła go za rękę, aby oprzytomniał.

             - Szukaj lekarza! - powiedziała groźnie patrząc na ciemnowłosego. Na moment wpatrywał się na nią bez reakcji. Zdenerwowana zrezygnowała z jego pomocy. Już chciała zwrócić się do kogoś innego, kiedy do baru wszedł ktoś znajomy zaniepokojony uciekającymi ludźmi. Barnowl doskoczył do Agnes i jej rannego przyjaciela.

              - Co się stało? - spytał od razu przejmując inicjatywę. Z pomocą Agnes podniósł ostrożnie biedaka i wyprowadził z baru.

             - Zasłonił mnie przed ostrzałem. Potrzebny lekarz - mówiła szybko. Wiedziała, że liczyła się każdą sekunda. Gabriel musiał trafić do szpitala.

             - Skończyłem szkołę medyczną. Zajmę się nim, ale najpierw musi trafić do mojego domu - odparł prawnik wsadzając Blackstork'a do dorożki. Woźnicy nie trzeba było powtarzać gdzie jechać. Agnes usiadła do środka wraz z Arthur'em. Spojrzała na Ruperta. Nie było go nigdzie. Rozpłynął się w powietrzu. Nie mogła teraz się nad tym zastanawiać. Życie jej przyjaciela wisi na włosku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top