🅧🅧🅧🅘🅥

Upięłam włosy w wysokiego kucyka i spojrzałam we własne odbicie. Ostatnio dużo się wydarzyło. Zaskoczyłam sama siebie, tym co umie i tym, co mogę. Teraz będę musiała zaskoczyć komisję. Tylko czy tutaj wystarczy mi siły? Tego nie mogłam być pewna. Chociaż mało czego mogę być pewna. Moje życie nie raz mnie zaskoczyło i udowodniło mi, że potrafi się całkowicie zmienić w kilka sekund. Trzy lata temu wyszłam do klubu, a moje życie natychmiast się odmieniło przez jedno spojrzenie. Kilka tygodni temu moje życie zmieniło się przez przepowiednie sprzed trzystu lat. I pewnie jeszcze nie raz zaskocz mnie w podobny sposób. Pytanie jest tylko jedno. Czy wtedy znowu sobie poradzę? Po raz kolejny wymknę się nieuniknionej śmierci. Czasem mam dziwne wrażenie, że w tym moim pechu mam wiele szczęścia. W końcu co by nie było zawsze wychodzę obronną ręką, z wszelkich kłopotów. Jednak w jednej sprawie przegrałam.

Drogi moje i Brendana rozejdą się już bardzo niedługo. I chodźmy, jak bardzo zapewniał mnie, że na jej końcu znajduje się nasze "żyli długo i szczęśliwie" to coś nie chciało mi w to wierzyć. Nie wiedziałam, czy będziemy w stanie czekać. Może okazać się, że przez to sześć lat wiele się zmieni. A te zmienny zniszczą nasz związek nieodwracalnie.

- Anthwanette Emara Rooker! - Kiedy usłyszałam swoje nazwisko, odeszłam od lustra i wróciłam na korytarz. - To ty? - Spytał wilkołak, a ja skinęłam głową. - Teraz twoja kolej. - Odsunął się, robiąc mi miejsce w drzwiach.

- Dzięki. - Rzuciłam, przekraczając prób drzwi.

W komisji zasiadało sześć osób. Każdy z nich odpowiadał za coś innego. Sprawność fizyczna, intelekt, siła charakteru, wytrzymałoś psychiczna, postawa i kontrola. Wszystkie te rzeczy były istotne, jeśli chodzi o przyjęcie do akademii. Pokaz sprawności fizycznej odbyłam jakąś godzinę temu, dlatego kojarzyłam już część z nich. Stanęłam na wprost komisji, mając wrażenie, że od pierwszych chwil wyrabiają sobie na mój temat opinie.

- Hybryda. - Zaczął jeden z mężczyzn. - Córka alfy i szlachcianki z wampirzego rodu. A jednak stoisz tutaj. Przed komisją, która ma w głębokim poważaniu twoje pochodzenie i skupi się na tym, co sama sobą reprezentujesz.

- Nie chce żyć, będąc jedynie córka alfy wilkołaków Europy. Chcę być kimś sama w sobie. - Oświadczyłam bardzo pewnie.

- Zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że raczej rzadko zdarza nam się przyjmować kobiety. - Przypomniał mężczyzna siedzący bardziej na prawo. - A przyjęcia hybrydy byłoby dodatkowym ryzykiem. Zwłaszcza patrząc na to, ilu masz rogów.

- A czy to nie wy słynięcie z tego, że lubicie podejmować ryzyko? Rok tysiąc osiemset dwudziesty piąty jako pierwsza szkoła wyższa dla nadprzyrodzonych o programie stawiającym nacisk na sprawność fizyczną przyjmujecie kobietę. Pięć lat później przyjęliście niewidomego wilkołaka. To było ryzykowne, jednak wtedy ryzyko podjęliście.

- Znasz naszą historię. - Głos ponownie przejął ten sam wilkołak co na początku. - I masz rację. Swego czasu podjęliśmy kilka ryzykownych decyzji. Jednak nigdy nie przyjęliśmy kogoś takiego tak ty.

- Więc może znów będziecie pierwsi. - Zaproponowałam. Nie zamierzałam się płaszczyć ani podlizywać. Jak to mówią łaski bez.

- Jesteś bardzo pewna siebie. Zwłaszcza, jak na kogoś, kto dokonał samosądu. - Kontynuował, najpewniej sprawdzając moja cierpliwość.

- To była samoobrona. Chciał mnie zabić, jak zabił już wielu. - Oświadczyłam, nie czując poczucia winy w związku z tym co zrobiłam.

- Przemawia przez ciebie pycha hybrydo. - Oświadczył jeden z wilkołaków.

- Być może. - Wzruszyłam ramionami, czym chyba ich zaskoczyłam. Pewnie spodziewali się, że zacznę się tłumaczyć i im zaprzeczać. Jednak nie przyszłam się tu poniżać. - I nie hybrydy, jeśli mogę prosić. Wystarczy mi Toni.

- Mam wrażenie, że, zachowujesz się tak jakbyś była tu dla nas nie dla siebie. - Wspominałam, że w komisji zasiadają sami mężczyźni?

- Po prostu nie przyszłam tutaj błagać ani się podlizywać. - Oświadczyłam nadal, pewna tego co chce sobą zaprezentwać. - Jeśli tym, kim jestem, udowodnię wam, że warto mnie przyjąć to w porządku. Jeśli nie to widocznie nie było mi dane wstąpić do akademii.

- Więc dlaczego według ciebie tak naprawdę powinniśmy cię przyjąć?

- Powiem tak. - Zaczęłam, o dziwo czując się całkiem rozluźniona. Spodziewałam się, że będę się stresować, a tu proszę. - Jeśli nie przekonałam was pokonaniem przedwiecznego i tym epickim pokazowym pojedynkiem wręcz to niczym was już nie przekonam.

- Dziękujemy panno Roocker. Do końca dnia otrzyma pani odpowiedź w sprawie przyjęcia. - Oświadczył wilkołak, a ja opuściłam sale.

Szczerze nie miałam pojęcia, jak wyszłam. Pewnie słabo jednak raz się żyje. Poza tym pewnie nie jedna osoba, która przyszła płaszcząc się przed nimi lub próbowała udowodnić, jaka to zajebista nie jest. A ja starałam się po prostu być sobą. Rozluźniłam się i mówiłam bez większego namysłu. Tak jak czułam, że powinnam.

Opuściłam budynek i na przepełnionym parkingu znalazłam swój samochód. O dziwo tata w końcu oddał mi kluczyki, więc jeden problem mianowicie dojazd miałam z głowy. Odpowiedź miała przyjść na meila. Jeśli mnie przyjmą, dostanę też plan zajęć i listę podręczników i takich tam pierdół. Ponoć organizacja w tej szkole jest niesamowita. I szczerze nie śmie w to wątpić. Otworzyłam samochód i wsiadłam do środka gotowa wrócić do domu. Jestem pewna, że rodzinka jest ciekawa, tego jak mi poszło. A ja szczerze nie mam pojęcia. Opcje są dwie. Zauroczyła ich moja szczerość lub zupełnie ich odstraszyłam.

Droga powrotna zajęła mi dwie godziny. Nie mieszkamy jakoś specjalnie daleko. Jednak Niko już zdążył mnie uprzedzić, że nauka i treningi zdążą mnie tak zmęczyć, że nie będę miała siły myśleć o niczym innym jak o śnie. Jak on to mawia "Jestem na etapie, na którym nawet kawy bez kawy nie jestem w stanie sobie zrobić". Obrazowe co nie?

Wróciłam do domu, marząc już tylko o łóżku. Trochę się dzisiaj poruszałam na i jednak dwie godziny w aucie są wykańczające. Już rozumiem, dlaczego Niko nigdy nie przyjeżdża na weekendy. Ja sama, jeśli się dostanę pewnie będę przesypiała, większość z tych dwóch dni spokoju.

- Część skarbie. I jak poszło? - Spytała mama z szerokim uśmiechem.

- Chyba dobrze. - Stwierdziłam, zdejmując buty.

- Jestem pewna, że cię przyjmą. - Zapewniła, pozostając w wyjątkowy dobrym humorze. Na mame zdecydowanie dobrze wpływa rodzina w komplecie. - Jesteś głodna? - Spytała po chwili.

- Nie mamo. Jestem cholernie zmęczona i idę już spać. - Oświadczyłam i ominęłam mamę.

Zamierzałam jeszcze zabrać ze sobą coś do picia. Bo zawsze, kiedy się budzę mam Saharę w ustach. Dlatego wolałam się zabezpieczyn. Jednak kiedy tylko weszłam do kuchni, zobaczyłam jego a mój jeszcze względnie dobry humor kompletnie zniknął.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top