🅧🅧🅧🅘🅘

Kiedy z rana zadzwonił budzik, kompletnie nie miałam ochoty wstawać. Byłam zmęczona i mimo przespanej nocy czułam się kompletnie pozbawiona energii. Może też dlatego zrobiłam najgorsza rzecz na świecie. Włączyłam drzemkę. Potem kolejna i jeszcze jedną. Skończyło się to tak, że kiedy w końcu nieco się rozbudziłam i sprawdziłam telefon, dochodziła godzina trzynasta trzydzieści. Poniosłam się do siadu, po prostu nie werząc w to co widzę. Podniosłam się z łóżka i od razu podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej czarne, dżinsowe rybaczki sięgające kolan i do tego czarny podkoszulek. Szybko przebrałam się z piżamy i ubrałam, wybrane ubrania a na nogi wsunęłam białe nike. Włosy Przeczesałam i upięłam w wysokiego kucyka by nie było aż tak widać, jak bardzo są nieogarnięte. Zgarnęłam jeszcze telefon i wybiegłam z domu, w którym chyba nikogo nie było.

Do pałacu dotarłam stosunkowo szybko. Weszłam bez większych problemów. Na moje szczęście wszyscy doskonale mnie tutaj znali. W ogóle teraz do mnie doszło, że muszę poprosić tatę o oddanie mi kluczyków. Chyba już należy mi się ich zwrot. Wbiegłam po schodach, przy okazji mało nie wpadając na jakąś kobietę z dokumentami. Przeprosiłam ją, a ta w odpowiedzi szeroko się go mnie uśmiechnęła. Pewnie ma z dobre sto lat i dla niej jestem zagubionym i nieco nieogarniętym dzieckiem. I dzięki temu ma dla mnie nieco wyrozumiałości, za co jestem jej ogromnie wdzięczna. Wpadłam do gabinetu, a Filip uśmiechnął się do mnie szeroko.

- Szczerze nie wierzyłem, że będziesz szybciej. - Przyznał, wskazując krzesło obok siebie. - Ostatnio byłaś jak wrak człowieka. Widać było, że musisz odpocząć.

- Wiem. - Rzuciłam krótko, siadając obok wampira. - To, od czego zaczynamy?

- Myślę, że powinniśmy ustalić, co chcemy osiągnąć. - Stwierdził spoglądając na mnie, jakby oczekiwał, że to ja wpadnę na jakiś pomysł.

- Czuję się, jakby ktoś mnie odpytywał. - Oświadczyłam, opierając plecy o oparcie krzesła.

- To by nie było, powinnaś nauczyć się tworzyć prawo. Może kiedyś królowa alf będzie znowu potrzebna. - Stwierdził, uśmiechając się cwaniacko.

- Ta a słońce zacznie świecić w nocy a księżyc w dzień. - Rzuciłam, przewracając oczami. - Czas hybryd dobiegł końca. Nie łudzę się, że kilkanaście par w skali całego świata odbuduje gatunek.

- Nadzieja matką głupich. - Wzruszył ramionami, spoglądając w moim kierunku. - A teraz co chciałabyś zmienić?

- Mam dosyć tej bezkarnej mowy nienawiści. Prześladować i szczerej nienawiści względem związków mieszanych. - Zaczęłam, chcąc poukładać własne myśli. - Wprowadzenie kar za szerzenie mowy nienawiści i prześladowania.

- I to już jest jakiś początek. - Stwierdził, zapisując coś na kartce. - Ty wymyślaj, ja to zapisze tak jak należy.

- Myślę, że co do prawa tak będzie dobrze. - Oświadczyłam, zagłębiając się we własnych myślach. - Chciałabym coś powiedzieć. Coś, co może jakoś zmieniłoby nastawienia, chociaż części z nich.

- Mówisz, jakbyś nie wiedziała, że nawet najpiękniejsze i najmądrzejsze słowa nie wpłyną na ludzi nietolerancyjnych. Wielkie słowa ich nie zmienią. Tak naprawdę możesz tylko próbować, wpłynąć na następne pokolenie by to było lepsze.

- A co jeśli opowiedziałabym o przedwieczny? - Zaproponowałam, co wydało się zainteresować króla. - Opowiedziałabym o całej legendzie i jego próbie dążenia do wielkości. Może część z nich poczułaby się oszukana i zmieniłaby, chociaż częściowo swoje nastawienie.

- To czysto teoretycznie mogłoby się udać. - Stwierdził Filip po chwili namysłu. - Jednak może też wkurzyć innych i sprawić, że cię znienawidzą. Jakby nie było w świetle prawa, to był samosąd.

- Na wariacie który zaczął tę wojnę i zabił poprzednio królowa i pewnie wiele hybryd. I na koniec chciał jeszcze zabić mnie.

- Niby tak. Jednak jego wyznawcy widzieli w nim kogoś na kształt ich mentora. Mogą się wkurwić, kiedy dowiedzą się, że zabiłaś kogoś, kto walczył o czystość gatunkową. - Oświadczył, poprawiając się na krześle.

- Mam to już w dupie. Powiem prawdę, a oni niech już sobie myślą co se chcą. - Stwierdziłam, wkurzona czując, że nie ma lepszego rozwiązania.

- Ludziom nie dogodzisz. - Wtrącił Filip, wzdychając ciężko. - Przekonałem się o tym, kiedy zostałem królem. Zawsze ktoś jest przeciwny twoim decyzją. Dosłownie zawsze znajdzie się ktoś mądrzejszy, kto wie lepiej i postąpiłby słuszniej. Tak już jest i musisz się z tym pogodzić.

- Czyli nie postało mi nic jak działać wedle własnego osadu. - Podsumowałam, już pewna tego co chce zrobić.

- Nie możesz zrobić nic lepszego, jak działaś zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniami. Tak byś ty czuła, że robisz dobrze.

- Więc postanowione.

Niekoniecznie chciałam czytać z kartki. Jednak wiedziałam, że kiedy zaczęć mówić sama od siebie to moja wypowiedź mogłaby stracić kompletnie sens. Kiedy wypowiadałam się sama od siebie, często schodziłam z tematu i zaczynałam gadać głupoty. Dlatego mimo wszystko wolałam przeczytać przemówienie z karki. Zawsze to jakaś pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. A przynajmniej zmniejszało to ryzyko, że zacznę gadać głupoty i pogubię się we własnej wypowiedzi.

- Chyba powinno być dobrze. - Stwierdził Filip, nanosząc ostatnie poprawki. Ja jednie skinęłam głową już konkretnie zmęczona. - Teraz powiedz mi, co się odstawia między tobą a Brendanem. Tylko ze szczegółami.

- Co ci mam powiedzieć? - Przewróciła oczami, popijając kawę. - Robimy sobie przerwę, bo nic lepszego nam nie pozostało.

- Jakoś nie chce mi się wierzyć. - Stwierdził, bawiąc się długopisem. - Wiem jak bardzo, go kochasz i jak bardzo on kocha ciebie. Kurwa ciebie znam w zasadzie od zawsze a jego od trzech lat. Uczestniczyłem w waszym pierwszym spotkaniu i nawet to trochę moja wina, że spojrzeliście sobie w oczy. Byłem przy was w tych najgorszych i najlepszym momentach. - Wymieniał, a ja jedynie przytakiwałam. - Nie chce się wam wpieprzać do związku. Bo jestem przyjacielem was obojga i wolę być biernym obserwatorem, jeśli o związek chodzi. Jednak jakoś nie chce mi się wierzyć, że ot, tak robicie sobie przerwę.

- Nie ot, tak. - Zaprzeczyłam, odkładając kubek z kawą. - Ostatnio mieliśmy trudny okres w naszym związku. Poza tym z akademii będę wracać na łącznie cztery tygodnie w roku. Na święta i dwa w wakacje. Z czego w święta chce być z rodziną podobnie jak Brendan. Więc zostają nam dwa tygodnie wakacji. A te dwa tygodnie to mało jak na prowadzenie związku.

- I ty serio na to pozwalasz? - Spytał niedowierzająca w moje słowa.

- Każde z nas ma prawo do marzeń niezwiązanych z tym drugim. Chcę abyśmy mieli dobre życie, bez względu na to czy któreś z nas umrze. Bo załóżmy, że któreś z nas umiera, a obaj poświęciliśmy wszystkie marzenia by być ze sobą. W takim wypadku ta druga osoba zostałaby z niczym. Nie chcę żyć tylko po to, by wypełniać jego życie. Tak samo, jak on pewnie nie chce żyć tylko dla mojej przyjemności.


- Niech Ci będzie. - Filip odetchnąć ciężko. - Wezwę innych na spotkanie rady w twoim imieniu.

Przytaknęłam głową. Naprawdę nie chciałam go stracić. Jednak czy mogłabym postąpić gorzej, jak go zniewalając? Prawdopodobnie nie. Musiałam dać nam obu czas na spełnienie własnych marzeń i ułożenie swoich żyć. Bo dopiero wtedy będziemy mogli stworzyć normalny związek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top