🅥🅘
Opuściłam gabinet doktora i ruszyłam w stronę salonu. W końcu obiecałam, że przyjdę i głupio by teraz było po prostu zwiać. Jednak przysięgam, że jak zaczną obrażać Brendana, to wyjdę i już nie wrócę.
Weszłam do salonu urządzonego w starym stylu. Dom należy do rodziny mojej mamy od pokoleń i jak na razie prawie nic się tu nie zmieniło. Chociaż dziadek ma dopiero sześćdziesiąt osiem lat, to lubuje się w starym stylu. Co mocno widać po domu, który tak w ogóle całkiem mi się podobał. Chociaż nie dałabym rady mieszkać tutaj na stałe. Budynek trochę wygląda jak jakieś muzeum i jak dom z jakiegoś starego horroru.
Usiadłam na skórzanej kanapie, która była nawet wygodna. Serio, te stare meble mimo swoich lat często były wygodniejsze od tych nowych. Jak to mawia mój dziadek, kiedyś to się robiło porządnie. Teraz to robi się tak, żeby rozpadło się szybko, żeby zaraz nowe trzeba było kupować. I szczerze mówiąc, coś w tym jest.
– O czym chciałeś pogadać? – zapytałam, rozsiadając się na kanapie.
– Po pierwsze; usiądź jak na damę, tego rodu, przystało – Oczywiście musiał zacząć od karcenia. Po prostu cały on. – Po drugie; o tym... Jak mu to tam... Na A... Nie... Na W...
– Kurwa Brendan. Ile razy będę to jeszcze powtarzać? – Przerobiłam oczami zrezygnowana. Pewnie nie powinnam się tak zwracać do dziadka, ale mnie wkurzył. Słyszał to imię już tyle razy.
– Jak ty się odzywasz! Damie nie przystoi taki język – Wampir pogroził mi palcem, a ja westchnęłam cicho.
– Nie jestem damą, tylko dzikusem – Poprawiłam się na kanapie siadając prosto. Gdybym tego nie zrobiła to byłaby jazda. Możecie mi wierzyć na słowo.
– Jesteś moją wnuczką i córka mojej jedynej córki. Twój bliźniak przejmie po mnie miejsce w radzie i w tym kraju. Musisz godnie nas reprezentować.
Wspominałam już, że istnieją wampiry władające krajami. Nie? No to teraz mówię. Dziadek miał miejsce w radzie i był zwierzchnikiem Anglii. Każdy kraj na świecie miał takiego wampirzego dowódcę. W końcu król sam by tego nie ogarnął.
– Na dobrze już – Spojrzałam już spokojniej na Meko, który wyglądał na bardzo poważnego. – To, czego chcesz od mojego mate? – Zadałam to pytanie, już teraz wiedząc, że będę tego żałować.
– Z tego, co wiem wyjechał do Ameryki, na studia – Oświadczył, a ja otworzyłam usta zdziwiona. Czy on naprawdę wie wszystko? – Nie uważasz, że też powinnaś zacząć studia? – Kiedy przeszedł na ten temat, niemal odetchnęłam z ulgą.
– Wybieram się do akademii – Wyjaśniłam spoglądając na babcie, które weszła do salonu z butelką wina.
– Nie uważasz, że to nie jest odpowiednie miejsce dla ciebie? – Spytał bardzo ostrożnie wiedząc, że kiedy się zdenerwuje nie będę się zastanawiać, kim dla mnie jest tylko pojadę po całości. – Jeśli tylko zechcesz to jedno moje słowo i załatwię Ci miejsce na uczelni dla wampirów rodów szlacheckich.
– Dziadku – Zaczęłam, spokojnie wiedząc, że będzie trudno. Ponoć upór mam po nim. – Wiem, że chcesz dobrze i wiedz, że to doceniam. Jednak tam będzie mi się nudzić. Czytanie i analiza starych ksiąg jest nie dla mnie. Ja potrzebuje ruchu i walki. Jak każdy zmienny.
– Wiem, malutka – Złapał mnie za dłoń. Zawsze tak do mnie mówił.
Była to reakcja na zaczepkę jego starego znajomego, który stwierdził, że jestem strasznie wielka jak na dziewczynkę. Zawsze byłam dosyć wysoka, a jako dziecko byłam dosyć pulchna. Wszystkie małe wilkołaki takie są. Za dzieciaka gromadzi się u nas tłuszcz, który po przemianie jest wykorzystywany przez ciało do produkcji mięśni. W końcu na czymś je budować trzeba.
– Nie jestem ''malutka'' – Stwierdziłam, spoglądając na swoje stopy. Rozmiar czterdzieści dwa i metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. Oj, nie jestem tak drobną kobietą. – Jestem wielka.
– Nigdy w to nie wątpiłem – Odgarnął pasmo moich ciemnych włosów z twarzy. – Jednak się o ciebie martwię. Masz skłonności do podejmowania głupich decyzji – Przejechał wzrokiem po moich rękach, na których widniało kilka tatuaży.
Tak tatuuje się regularnie, od kiedy skończyłam osiemnaście lat. U wilkołaka szybko się goi, więc to żaden problem. Ukrywałam je stosunkowo długo. Tylko mama, bracia, dziadkowie od strony taty, Filip i mój mate wiedzieli. Wpadłam, kiedy zaczęło robić się ciepło i nie wyrabiałam już w długim rękawie. Wtedy powiedziałam tacie. Myślałam, że mnie zabije, ale w końcu jakoś to przecierpiał. Wampirzy dziadkowie nadal są źli i uważają, że to mnie szpeci. Tak samo liczne kolczyki w uszach. No cóż, mam wyrazisty styl i tyle. Poza tym pierwszy tatuaż był kopią oznaczenia Brendana. Stwierdziłam, że skoro nie może mnie oznaczyć to sobie to wytatuuje. Bardzo symbolicznie, ale mu jako człowiekowi to wystarczyło. I jakoś tak utwierdziłam się w tym, że mi się to podoba.
– Obiecuję nie zrobić nic głupiego – Uśmiechnęłam się do niego łagodnie.
– Obiecałaś mi to w dniu osiemnastych urodzin. Potem zobaczyłem to – Wskazał na tatuaże. – Więc taka obietnica już niewiele znaczy.
– Dziadku, ta akademia to nic głupiego. To trening na przyszłość – Westchnęłam cicho widząc, że to go nie przekonało. – Jestem hybrydą, nic mi nie będzie. Poza tym żyjemy długo niczym wampiry. Po akademia pójdę na ten twój uniwersytet.
Szczerze miałam nadzieję, że dzięki temu na razie da mi spokój. Może za te kilka lat zapomni? Módlmy się o to, bo inaczej skończę marnie.
– A co do Brendana – Zaczęło się. Czas się zwijać.
– Ludzie to jedzenie nie miłość. Dobra, rozumiem – Spojrzałam na zegar stojący w pomieszczeniu. – Późno już. Muszę wracać, bo rodzice będą źli. Pa – Szybkim krokiem ruszyłam do wyjścia.
– Wykończysz nas kiedyś, Anthwanette – Oświadczyła babcia, tuląc mnie na do widzenia.
– Na coś trzeba umrzeć – Kiedy Amira mnie puściła, od razu ruszyłam do wyjścia.
Ledwo opuściłam dom, a poczułam jak zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o jedną z kolumn, aby nie upaść. Obraz przed oczami mi się rozmazał. Potem widziałam wszystko przysłonięte czymś w rodzaju czerwonej mgły, która pomagała skupić się na konkretnych przedmiotach. Ten stan utrzymał się jakieś dwie minuty.
To było dziwne. Nigdy nic takiego się ze mną nie działo. Pewnie to przez pełnię. Wzięłam kilka głębokich wdechów i ruszyłam w drogę powrotną. Przez jej część czułam się dziwnie. Ciężko mi to opisać. Jakby jakąś część mnie domagała się przemiany. Serio powinnam spędzać pełnię całościowo z moim mate. No, ale nie tatuś wie najlepiej. On mnie i siebie przy okazji kiedyś wykończy.
Na moje szczęście im bliżej byłam domu, tym lepiej się czułam. To tylko teoria, ale może zapach samców szukających partnerek dobrze na mnie działał. No, ale to tylko taka teoria. Już chciałam przekroczyć bramę, kiedy przypomniało mi się o dwóch rzeczach.
Po pierwsze motor. No cóż pójdę już po niego jutro. Teraz jest za późno i to zbyt ryzykowne. Po drugie meldunek u ojca. Przeszłam przez bramę, a moim oczom ukazał się mój ściągacz? Podeszłam do niego i zobaczyłam kartkę.
Zastanawiałem się, czy nie podrzucić go do Brendana, ale nie chciało mi się tyle iść.
No tak dobrze, że, Filip jest bardziej ogarnięty niż ja. Zgniotłam kartkę i ruszyłam w stronę domu watahy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top