Przygody psa Reksia
No cóż, niektórzy może już tego one shota wiedzieli, ale wiem, że nie wszyscy moje Liebstery czytają. Otóż był on odpowiedzią na pytanie zadane mi przez ReinnFall, które brzmiało: ,,Jak pies Reksio znalazł się na głowie żywego tyranozaura?"
Pewnego słonecznego dnia pies Reksio jak zwykle drzemał sobie w swojej budzie. Nagle obudził go donośny krzyk jego pana, profesora Bartłomieja Myśliciela. Mężczyzna był zły, ponieważ kazał Reksiowi pilnować domu, a ten zasnął. Piesek bardzo się zdziwił, ponieważ jego panu zwykle nie przeszkadzało, kiedy ucinał sobie krótką drzemkę. W końcu kto mógłby napaść na ich skromny dom? Pies Reksio jeszcze jakiś czas chodził od drzwi mieszkania do swojej dużej budy. W końcu stwierdził, że jest zmęczony tym ciągłym chodzeniem i postanowił od teraz stać w miejscu. Stał jeszcze przez chwilkę w miejscu, ale zaraz zmorzył go sen. Śniło mu się, że hasa po łące, porośniętej trawą zrobioną z waty cukrowej, kwiatkami z kości i kałużami czekolady. Czuł się tam jak w raju, ale nie trwało to długo. Znowu obudził go jego pan. Otworzył leniwie oczy i ujrzał przez sobą okrągłą sylwetkę profesora, kilt w tęczową kratkę, szklankę whiskey w ręce i czerwoną twarz okoloną ognisto rudymi bokobrodami.
- No co za leniwy kundel! - krzyknął Szkot. - Nie mogę nawet chwilę pograć w LOL-a, nie martwiąc się, że ktoś dobierze się do mojej maszyny!
Jakiej maszyny?, pomyślał pies. Myśliciel ciągle pracował nad jakimś nowym, tajemnym wynalazkiem, ale Reksio nie miał pojęcia, co dokładnie tworzył. To pewnie dlatego tak się troszczył o bezpieczeństwo swojego mieszkania.
- Och, no dobrze - powiedział człowiek, widząc błagalne spojrzenie psa. - Możesz sobie spać, ale rób to w korytarzu. Wtedy nikt nieproszony nie wejdzie do środka - to mówiąc, udał się lekko chwiejnym krokiem do domu, a Reksio podążył zaraz za nim. Ułożył się wygodnie pod drzwiami i odpłynął w krainę swoich zwariowanych snów. Nie trwało to jednak długo, ponieważ obudziły go krzyki dobiegające z gabinetu jego pana.
- No toć lagi mam, to nie widzę gdzie się nawet teleportuję, kurde! Co to ma być?! No, kuźwa! No co ten kretyn zrobił?! Kto go nafeedował?! Wracaj do gimby bachorze!
Gdyby Reksio potrafił, z pewnością przewróciłby teraz oczami. Z takich warunkach nie da się zasnąć. Postanowił więc sprawdzić, nad czym tyle czasu pracował profesor. Udał się do warsztatu w akompaniamencie wrzasków lekko pijanego, wkurzonego Szkota. Jego oczom ukazał się stolik i leżące na nim niewielkie urządzenie przypominające zegarek. Zaciekawiony kundelek wdrapał się na stojące obok krzesło, aby następnie wskoczyć na stół. Wylądował jedną łapą w urządzeniu, które zatrzasnęło się na jego kończynie. Zszokowany prawie spadł ze stolika. Przyszło mu do głowy, że teraz jego pan będzie na niego wściekły. Próbował nosem strącić urządzenie, ale niechcący wcisnął nic jakiś guzik. Poczuł mrowienie w całym ciele, a następnie oślepiła go jasność.
Kiedy otworzył oczy zauważył, że nie znajduje się już w warsztacie, ale jest na jakiejś sali pełnej siedzących ludzi. Dwóch mężczyzn w brązowych kamizelkach i staromodnych czapkach właśnie prezentowało im kawałek pustego materiału. Jednak już po chwili pojawił się na nim pociąg jadący prosto na nich. Ludzie w panice poderwali się z krzeseł i zaczęli uciekać w stronę wyjścia. Mały móżdżek Reksia również nie załapał, że właśnie był świadkiem narodzin kina i przestraszył się nie na żarty. Chciał wybiec z pomieszczenia, ale utrudniał mu to las nóg tych wszystkich ludzi. Jedna z długich kończyn właśnie kopnęła go w tyłek, przez co piesek przeleciał kawałek dalej i lądując uderzył nosem w zegarek na jego łapie.
Znowu poczuł mrowienie. Po chwili znalazł się na jakiejś ogromnej łące.
Hmmm, tu mi się podoba, pomyślał kundel. Jednak już po chwili usłyszał jakiś hałas, niczym tętent końskich kopyt. Ziemia zaczęła pod nim drżeć. Wytężył słuch, aby określić skąd dobiega ten odgłos, ale okazało się, że jest on... z obu stron! Nagle z za horyzontu wyłoniła się ogromna, zbita masa koni i ich zakaptużonych jeśćców (nie pytajcie), którzy wykrzykiwali hasła w stylu ,,Za Jagięłłę!", ,,Bóg, Honor, Ojczyzna!", ,,Walić Krzyżaków!" czy ,,Polska mistrzem Polski!". Niestety, a może na szczęście Reksio nie mógł tego zrozumieć, bo przecież pochodził ze Szkocji. Przerażony chciał pobiec w innym kierunku, ale z naprzeciwka też jechała masa żołnierzy, tym razem w białych powiewających płaszczach z wielkimi, czarnymi krzyżami na środku.
Biedny piesek nie wiedział co ma zrobić. Było ich tak dużo, że nie zdążyłby wymknąć się bokiem, zanim by go stratowali. Nagle przypomniał sobie o tajemniczym mechanizmie na jego łapie. Kiedy ruszał go noskiem, nagle znajdował się w innym miejscu. Tak! To był jedyny sposób na ratunek! Pacnął zegarek nosem, ale nic się nie wydarzyło! Postanowił jednak nie poddawać się i złapał za niego zębami. Nagle poczuł bardzo silne szarpnięcie, inne niż wcześniej.
Po chwili zobaczył siebie na ulicy wśród wysokich wieżowców. Wydawało mu się, że wrócił do swojego miasta albo przynajmniej do czasów współczesnych. Nie mógł mylić się bardziej. Znalazł się w... innym wymiarze. Nagle wysoko nad jego głową przeleciał jakiś duży ciemny kształt... smok?! Reksio nie miał nawet czasu, zęby się nad tym głębiej zastanowić, bo poczuł na karku czyjś wilgotny i gorący oddech. Powoli się odwrócił i kilka kroków przed sobą. Zobaczył granatową bestię z wielkimi błoniastymi skrzydłami.
- Astario! - Usłyszał dziewczęcy głos gdzieś z okolic grzbietu smoczycy. - Nie mamy na to czasu! Zostaw tego biednego kundla. Zbliżają się taksogony!
Stworzenie odwróciło się i odleciało. Pies zdążył jeszcze tylko zauważyć młodą dziewczynę siedzącą na nim. Ale gdzieś z boku usłyszał łopot skrzydeł. Obejrzał się i zobaczył wielkie skrzydlate hieny, które - jak mu się wydawało - leciały wprost na niego. Przerażony odruchowo złapał zębami za zegarek. Jednak zrobił to trochę zbyt mocno, bo mechanizm zazgrzytał, a trochę śliny dostało się do środka. Zaiskrzyło i pojawił się ogromny rozbłysk.
Kiedy jasność ustąpiła Reksio otworzył swoje małe, wyłupiaste oczka i rozejrzał się dookoła. Znajdował się na rozległej trawiastej przestrzeni, którą porastały nieliczne drzewa. Gdyby piesek się na tym choć trochę znał, stwierdziłby od razu, że jest na sawannie. Ale psy mają to szczęście, że nikt nie uczy ich geografii. Wtem poczuł, że podłoże, na którym stał się porusza. Spojrzał pod łapy. Była to skórzasta powierzchnia, pokryta licznymi wypustkami i brudem. Powoli podniósł głowę i jego wzrok napotkał parę ogromnych żółtych oczu... tyranozaura. Już chciał dotknąć zegarka, ale niestety nie zdążył. Dinozaur machnął głową, tym samym podrzucając do góry kundelka. Następnie otworzył swoją ogromną, cuchnącą paszczę, do której wpadł pies.
Tak właśnie skończyły się przygody naszego Reksia. A jego pan, profesor Bartłomiej Myśliciel nawet nie zauważył zniknięcia ani pieska, ani jego maszyny. Był zajęty wyklinaniem na co tylko popadnie podczas gry w LOL-a i popijaniem whiskey Jacka Daniellsa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top