Rozdział 23

Starałam się, naprawdę się starałam, ale mam wrażenie, że i tak nie do końca wyszło jak powinno. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Po pierwsze dlatego, iż musiałam ciut cofnąć się do rozmyślań Sasu z czasu jak był zamknięty. Po drugie dlatego, że zupełnie nie umiem opisywać walk (ale będę ćwiczyć, słowo honoru, że będę). I na koniec dlatego, że ciągle nie będzie tej wielkiej rozmowy Saska z Naruto po ponownym spotkaniu. Nijak nie mogłam jej tutaj wcisnąć żeby nie rozepchać tego rozdziału nie wiadomo jak bardzo, a przerwanie jej w środku byłoby jeszcze gorsze... Także wybaczcie. Mam nadzieję, że jakoś przebrniecie przez ten rozdział i obiecuję, że postaram się żeby kolejny dodać szybciej :)

Miłej lektury:

********************

Praktycznie każdy zna to uczucie kiedy usłyszy jakąś durną piosenkę, która zapadnie mu w pamięć na tyle, że mimo świadomości, iż tekst jest okropny, a melodia jeszcze gorsza cały czas do niej wraca. Albo kiedy znienacka zacznie się ją podśpiewywać i dopiero w chwili, kiedy ktoś inny o tym wspomni uświadamiamy sobie jak ta piosenka wżarła nam się w mózg. Coś takiego przeżywał właśnie Sasuke Uchiha. Całe pięć dni i cztery noce siedzenia w celi, której strażnikiem często był, zdecydowanie zbyt rozśpiewany, Kakuzu znacząco odbiło się na jego psychice i guście muzycznym...

- Hidan czuje we mnie pieniądz... - zanucił zupełnie nieświadomie, zamilkł jednak kiedy  zdał sobie sprawę, że fioletowe oczy jego ,,współlokatora" patrzą na niego z politowaniem.

- Odbija ci, nie? – zapytał wprost Suigetsu Hozuki, białowłosy dwudziestolatek, którego zaledwie dwa dni wcześniej sprzedał Hidanowi jakiś podstarzały rycerz.

- Mnie? – zapytał udając oburzenie Uchiha – To nie ja, przeciętnie, raz na dwie godziny drę się, że wszyscy umrzemy w męczarniach – dodał nawiązując do zachowania drugiego więźnia.

Suigetsu w odpowiedzi tylko posłał mu pełne wyrzutu spojrzenie i więcej się nie odezwał. Sasuke uśmiechnął się lekko i sam również zamilkł. Przez ostatnie dwa dni przyzwyczaił się do obecności Hozukiego w jego celi. Mógłby nawet pokusić się o stwierdzenie, że poczuł do niego pewną sympatię i przede wszystkim, pomijając jego napady histerii, dało się z nim normalnie porozmawiać, a dzięki temu mógł chociaż na chwilę oderwać myśli od innych, panikujących współwięźniów albo nadmiernie dołujących rozważań o własnym, marnym życiu.

Ogólnie to Sasuke musiał przyznać, że pobyt w celi Hidana sprzyjał myśleniu. Prawdopodobnie pierwszy raz miał tyle czasu żeby zastanowić się nad swoim losem. Nie to żeby wnioski do jakich po takich rozmyślaniach dochodził były szczególnie optymistyczne, ale chociaż uświadomił sobie w jak wielkim bagnie tkwi i fakt, że jego ucieczka od Orochimaru wcale nie była dobrym rozwiązaniem. Znaczy, może i była, ale raczej doraźnym, a nie pozwalającym pozbyć się problemu. A problem ten, zdaniem Uchihy, nie dość, że prawdopodobnie rozwiązania nie posiadał, to wraz z upływem czasu komplikował się coraz bardziej. Może i Sasuke nie poznał zbyt dobrze swojego ,,męża" podczas ich krótkiego narzeczeństwa, ale zauważył jedno – Orochimaru zawsze dostawał to czego chciał i to bez względu na koszty. Nie do końca rozumiał dlaczego, ten obleśny dziad uznał, że chce akurat jego, ale skoro zorganizował cały cyrk ze ślubem to nie było wątpliwości, że mu nie odpuści. To z kolei utwierdzało Sasuke w przekonaniu, iż kiedy Orochimaru go znajdzie, to dobierze mu się do tyłka za zniewagę jaką była jego ucieczka. Uchiha był przekonany, że odbędzie się to zarówno dosłownie jak i w przenośni, a wtedy pewnie ucierpi nie tylko dwór Sharingan, ale i Konoha, bo to przecież tam ukrywał się przez ostatnie cztery lata.

No właśnie, Konoha. A w niej książę Uzumaki. Sasuke mimo woli często wracał myślami do osoby roztrzepanego blondyna. Raz po raz odtwarzał przebieg swojej ostatniej rozmowy z księciem i musiał przyznać, że jego irytacja tylko rosła. Niby Uchiha musiał sam przed sobą przyznać, że wiecznie rozgadany książę miał wiele zalet i pewnie gdyby nie okoliczności uznałby, iż mogliby się dogadać. Ba! On sam chciałby się z Naruto zaprzyjaźnić, bo przecież zawsze miał słabość do osób, które stawiały dobro królestwa i poddanych ponad własne. A Uzumaki przecież to udowodnił wyruszając na poszukiwania Konohamaru. Co więcej, książę Konohy swoją otwartością wprost do siebie przyciągał i nawet Sasuke dał się złapać na jego urok. Tyle tylko, że Uchiha swój honor ma! A w związku z tym nie zamierzał puścić mu płazem tego, jak go Uzumaki potraktował przed odejściem z Konohy. Co to, to nie! Nikt nie będzie go oskarżał bez powodu i to jeszcze o co? Bo w zasadzie czy to jego wina, że Naruto sobie ubzdurał, iż zakochał się w księżniczce? Nie! Absolutnie nie jego wina, więc czemu czuje się z tym tak dziwnie? No nieważne... Istotne w tej chwili jest to, że Uzumaki musi dostać w szczękę i to czym mocniej, tym lepiej. Za całą tą kłótnię i za ten irracjonalny pomysł z zamknięciem go w celi żeby mógł im pomóc w uwolnieniu zakładników. A jak już się z nim rozliczy za pomocą pięści, to znowu mogą zacząć myśleć o zawiązywaniu przyjaźni. O, i oto plan gody Sasuke Uchihy!

W czasie kiedy Sasuke po raz tysięczny rozważał swoje życiowe dramaty w świątynnych lochach doszło do wieczornej zmiany wartowników, a to oznaczało tylko jedno...

- Zginiemy! Wszyscy zginiemy! – zaczął histerycznie wołać Suigetsu, jak zawsze kiedy widział, że obok ich celi pojawia się Kakuzu.

Sasuke nie pojmował dlaczego akurat on wzbudzał w Hozukim taki lęk, bo poza zupełnym brakiem talentu wokalnego i zerowym wyczuciu przy doborze repertuaru, był całkiem znośnym strażnikiem. Nie czepiał się nikogo, nie straszył więźniów, ogólnie raczej się nie odzywał, a czasami nawet w przypływie dobrej woli zdejmował co starszym ofiarom krępujące ich liny, żeby mogli rozprostować kości. A poza tym, gdyby nie jego zawodzenie można by uznać, że jego obecność była praktycznie niezauważalna. Dlatego Uchiha nie rozumiał napadów paniki Suigetsu, ale kiedy raz o to zapytał usłyszał litanię o tym jakim demonem Kakuzu się staje podczas walki. Cóż, opowieść była tak obrazowa, że Sasuke sam nie był pewien ile jest w niej prawdy, ale wiedział, że nie miałby nic przeciwko, jeśli udałoby mu się uniknąć sprawdzania na własnej skórze umiejętności władania mieczem Kakuzu.

- Mówię ci, zginiemy marnie! Ja jestem za młody żeby umierać! Powinienem sobie teraz żony szukać, a nie siedzieć tu i czekać na śmierć z ręki jakiegoś przedwcześnie osiwiałego Jashinisty! – wyrzucał nadal z siebie Suigetsu pełnym obawy głosem w ogóle nie zwracając uwagi na to, iż swoim zachowaniem jeszcze bardziej straszy innych więźniów.

- Jeśli się zaraz nie zamkniesz, Suigetsu, to ten Jashinista będzie twoim najmniejszym problemem... - westchnął ciężko. Niby był przyzwyczajony do tych napadów histerii, ale to nie zmienia faktu, że czasami go irytowały. Hozuki był podczas nich zdecydowanie zbyt głośny...

- Ale my umrzemy! Sasuke! Niech nas ktoś uratuje...

- Jeśli czekasz na księcia na białym koniu, to... - chciał już zabłysnąć jakąś wyjątkowo kąśliwą uwagą, ale jego wypowiedź przerwało pojawienie się kolejnej osoby.

- Wołałeś mnie? – rzucił w jego stronę przybysz jednocześnie zdejmując kaptur od stroju strażnika.

- Więc faktycznie zginiemy marnie – prychnął tylko i zabrał się za próby rozplątania więzów, którymi go związano. Nie mógł przecież dać po sobie poznać, że cieszy się na widok księcia. Mimo to lekko się uśmiechnął, w końcu jego pojawienie się oznaczało, że wreszcie będzie mógł opuścić tą przeklętą celę i skończy się codzienne wysłuchiwanie lamentów Hozukiego i całkowicie nieudanych wyczynów wokalnych Kakuzu.

Kątem oka obserwował walkę, która najwidoczniej miała być oparta na wykorzystaniu elementu zaskoczenia. Przez chwilę faktycznie działało, bo Naruto bez problemu powalił pierwszego strażnika, a kiedy dołączyli do niego Jiraiya i Shikamaru kolejnych dwóch zajętych zostało walką. Problemem było to, że wartownicy mieli sporą przewagę liczebną, gdyż było ich ponad dziesięciu i z tego co zauważył teraz Sasuke, byli bardzo dobrymi szermierzami. Wyglądało też na to, że nie mają oni zamiaru zniżać się do czegoś takiego jak honorowa walka, gdyż bez chwili zawahania rzucali się na rycerzy z Konohy w dwójkę, a czasami i trójkę.

Sasuke uparcie szarpał się z więzami starając się jednocześnie ignorować nawoływania innych więźniów, w których na nowo pojawiła się nadzieja na uwolnienie. Wszystkie słowa i tak zlewały się dla niego w jedną całość i nie mógł wychwycić w nich żadnego sensu, przez co tylko się irytował i zupełnie nie mógł skupić na tym co sam chciał zrobić. W którymś momencie jego uszu dobiegł lekko zniekształcony przez wszechobecny chaos krzyk Naruto. Momentalnie skierował wzrok w tamtym kierunku i wręcz nie mógł uwierzyć własnym oczom. Książę Konohy właśnie samotnie mierzył się z Kakuzu i najwidoczniej przegrywał, bo nawet z daleka Sasuke dostrzegł ślady krwi na jego koszuli, które najprawdopodobniej były wynikiem zadanych mu ran. Widząc to zabrał się za rozrywanie więzów jeszcze zacieklej. W duchu przeklinał Hidana za to jak dokładnie unieruchomił jego ręce. Po kolejnych kilku chwilach, pełnych złorzeczeń i nerwów, kiedy przyglądał się jak Kakuzu spycha Uzumakiego do defensywy, udało mu się wreszcie pozbyć krępujących go lin. W ułamku sekundy doskoczył do ciała strażnika leżącego zaraz obok ich celi i zaczął przeszukiwać jego kieszenie. Ręce lekko mu drżały ze zdenerwowania, a kolejne krzyki walczących wcale nie ułatwiały sprawy. Sam nie wiedział dlaczego, ale nie mógł się skupić na niczym innym poza toczącym się pojedynkiem między Naruto a Kakuzu. Po kolejnych kilku sekundach, które jemu wydawały się ciągnąc w nieskończoność znalazł upragniony przedmiot. Wyszarpnął klucze do celi z kieszeni martwego strażnika i otworzył kraty nie kłopocząc się nawet o spojrzenie na Suigetsu, czy uwolnienie go.

Zgrabnie ominął innych walczących starając się nie zwracać na siebie uwagi, nie chciał bowiem aby ktokolwiek go zatrzymywał. Przebiegł na drugą stronę więziennego korytarza, ponieważ to tam odbywał się interesujący go pojedynek. Po drodze wyjął zza pasa sztylet, który dał mu Kurama, a przy okazji sięgnął po miecz któregoś ze strażników, który najprawdopodobniej padł ofiarą Shikamaru. Kiedy był zaledwie kilka metrów od nich zobaczył coś przez co serce o mało mu nie stanęło. Miał wrażenie, że przeżywa jakieś chore deja vu. Jeden celny atak Kakuzu, który spowodował, że miecz wypadł z ręki Naruto, a kolejne uderzenie sprawiło, że książę upadł na jedno kolano przyciskając rękę do świeżo zranionego boku. Dostrzegł jeszcze jak Kakuzu podnosi ostrze chcąc zadać ostateczny cios. Na jego twarzy gościł wtedy szeroki uśmiech, zupełnie jakby wizja pozbawienia życia księcia Konohy wydawała mu się nad wyraz zabawna. Tym razem Sasuke też się nie zastanawiał. Było dokładnie tak samo jak podczas pojedynku z Zabuzą, kiedy zobaczył, że Naruto jest w niebezpieczeństwie. Nie myślał o tym, że miał mu przecież wygarnąć. Nie liczyło się to, iż już nie jest strażnikiem księcia i wcale nie musi się tym tak przejmować. Nie zastanawiał się nad tym co zrobi jego brat kiedy zostanie poinformowany, że Sasuke z własnej woli dał się nadziać na miecz. Nie myślał nawet o tym, iż pewnie Orochimaru będzie się chciał odegrać na Uzumakim za to, że przez niego stracił sposobność do podręczenia Uchihy. Nie w tej chwili jedyne co się dla niego liczyło to to, że może uratować księcia. Jego ciało poruszyło się niemalże samo. W ostatniej chwili wpadł między Naruto, a miecz i chyba tylko cudem podniósł rękę w której trzymał sztylet odbijając broń przeciwnika. Właśnie dzięki temu ruchowi nie robił teraz za szaszłyk, a oberwał tylko w ramię. Rana była dość głęboka, ale nie śmiertelna. Problemem było tylko obfite krwawienie, wobec czego musiał jak najszybciej rozprawić się z Kakuzu. Przyjął odpowiednią pozycję i kątem okaz spojrzał na Naruto. Chłopak był w o wiele gorszym stanie niż Sasuke podejrzewał na początku. Sporo ran na klatce piersiowej, głębokie cięcie na lewym udzie, które skutecznie utrudniało mu podniesienie się z podłogi i jeszcze obficie krwawiący bok. Wyglądało na to, że Naruto już długo nie powalczy...

- Lepiej żebyś się stąd wyniósł – rzucił siląc się na obojętny ton patrząc jak Uzumaki ledwie łapie równowagę starając się wrócić do walki.

- Jeszcze czego... – usłyszał tylko w odpowiedzi i zanim zdążył cokolwiek zrobić Naruto dopadł do ciągle lekko zdziwionego jego pojawieniem się Kakuzu.

Walka rozpoczęła się na nowo. Sasuke doskonale widział, że nie jest ona łatwa dla księcia, który z chwili na chwilę poruszał się coraz wolniej. Oboje zresztą ledwo sobie radzili, bo Kakuzu okazał się bardzo wymagającym przeciwnikiem i nawet we dwójkę nie byli w stanie go tak łatwo pokonać. Co dziwniejsze Sasuke zauważył, że Kakuzu, który cały czas zawzięcie atakował, spychał ich do korytarza, który prowadził do wyjścia ze świątyni. Kiedy przeszli do kolejnego pomieszczenia Uchiha na chwilę wstrzymał oddech zobaczył tam bowiem kolejne pobojowisko. Ciała kilku strażników leżały w różnych częściach sali, a na jej środku ciągle toczył się pojedynek Kuramy i Kakashiego z Hidanem. Od razu można było zauważyć, że im również nie idzie najlepiej. Sasuke na szybko ocenił, że Kyuubi jeszcze jakoś nadąża za ruchami przeciwnika, jednak Łowca ledwie się trzyma. Z resztą nie tylko on. Naruto, który chwilę temu otrzymał od Kakuzu kolejne cięcie w ramię wyglądał jakby miał za chwilę stracić przytomność. Najwidoczniej upływ krwi był poważniejszy niż Uchiha w pierwszej chwili sądził. Nie bardzo wiedząc co zrobić zaatakował ponownie Kakuzu starając się skupić na sobie jego uwagę aby dać Uzumakiemu choć chwilę, żeby odetchnął. Doskonale wiedział, że jeśli którykolwiek z nich będzie niezdolny do walki pogrzebie tym szanse tego drugiego, a najprawdopodobniej i reszty na wyjście z tej świątyni w jednym kawałku.

Pojedynek toczył się dalej i ku coraz większemu przerażeniu Sasuke nieuchronnie zbliżał się do ich porażki. Każdy kolejny atak Kakuzu mógł być tym ostatnim albo dla niego, albo dla walczącego obok księcia. Uchiha ledwie już łapał oddech, a nic nie wskazywało na to żeby jego męczarnia miała się szybko skończyć. Przestał już nawet zwracać uwagę na pozostałą trójkę walczących. Liczył się tylko on, atakujący go Kakuzu i Naruto, którego w tej chwili chciał chronić.

Gdzieś tam na krańcach umysłu pojawiła się u niego myśl, że jeśli mają za chwilę zginąć i do tego we wspólnej walce, to nie chce żeby były między nimi jakieś nieporozumienia. Niestety na wyjaśnienie sobie wszystkiego nie mieli już czasu, ani tym bardziej siły. Uznał, że jedyne co mógł w tej chwili zrobić to przełknąć własną dumę i rzeczywiście przeprosić za to całe zamieszanie z księżniczką Uchiha. Albo raczej za to, że wcześniej nie wyjawił Uzumakiemu całej prawdy.

- Naruto... - zaczął, ale nie dane było mu skończyć, bo w tym samym momencie do sali, w której walczyli wpadli Shikamaru, Jiraiya oraz o dziwo Suigetsu, który sądząc po jego wyglądzie również brał udział w walce.

Kakuzu warknął coś pod nosem na widok kolejnych przeciwników, po czym wymienił z Hidanem porozumiewawcze spojrzenia. Kilka chwil później Sasuke poczuł rozrywający ból w prawym ramieniu. Skierował oczy w tamtym kierunku i o mało nie krzyknął widząc, że Kakuzu wbił mu w nie właśnie sztylet aż po rękojeść.

- Resztę pojedynku przełożymy na kiedy indziej. Kiedy będziemy sami, nie przepadam za widownią – usłyszał jeszcze nad uchem rozbawiony głos swojego przeciwnika i w sumie tyle go widział.

Kakuzu, kiedy tylko wyprowadził ostatni atak na Sasuke, odwrócił się i zabierając po drodze Hidana uciekł. Uchiha nawet gdyby chciał ich gonić nie mógłby tego zrobić, bo kiedy tylko spróbował się poruszyć nogi się pod nim ugięły. Wcześniej nawet nie podejrzewał, że jest aż tak bardzo zmęczony. Adrenalina i chęć ochrony księcia pozwalały mu nadal walczyć, a teraz po prostu do głosu doszło wycieńczenie. Rozejrzał się lekko mętnym wzrokiem wokół siebie i od razu dostrzegł Kuramę, który razem z Jiraiyą podnosili rannego Kakashiego. Odwrócił się i zamarł. Kilka metrów od niego leżał bowiem Naruto pospiesznie badany przez Shikamaru, który mamrotał cały czas pod nosem jakieś przekleństwa przeplatane zwrotami typu: ,,to takie kłopotliwe". Suigetsu z kolei wrócił do lochów mówiąc, że wypuści resztę więźniów i się nimi zajmie.

Sasuke mimo kilku kolejnych porób nie był w stanie wstać o własnych siłach, więc z lekkimi problemami zbliżył się do Naruto na czworakach. Dopiero teraz mógł zobaczyć jak ten pojedynek wymęczył księcia. Był blady, a jego ubranie w wielu miejscach było pocięte i zakrwawione. Shikamaru już udało się założyć kilka opatrunków, między innymi na jego udo, które wyglądało na najpoważniejszą ranę. Poza tym kilka płytszych rozcięć na klatce piersiowej, które ciągle krwawiły i kolejna głęboka rana na prawym boku. Mimo wszystko wiedza Sasuke pozwalała stwierdzić, że jeśli szybko zabiorą Naruto do medyka, który zszyje rany, nie powinny one spowodować większych komplikacji. Odetchnął z ulgą samemu sięgając po pierwszy lepszy opatrunek i nieporadnie bandażując ramię. W duchu dziękował za przezorność Shikamaru, który najwidoczniej jako jedyny zabrał ze sobą jakiekolwiek opatrunki.

- Sasuke? - usłyszał zmęczony głos Uzumakiego, więc nachylił się nad nim, a kiedy ich oczy się spotkały lekko się uśmiechnął.

- Nie, królewna Śnieżka – prychnął, a widząc jak Naruto krzywi się na jego słowa uśmiechnął się szerzej.

- Wszyscy są cali? – zapytał po chwili książę, tym razem kierując wzrok na Shikamaru.

- Najgorzej oberwaliście wy – wskazał z wolna na niego i Uchihę – i Kakashi, ale jakoś się was wyleczy. Chociaż pewnie jeszcze duma Kuramy kona w męczarniach, w końcu przegrał pojedynek z Jashinistą. Powinieneś teraz zasnąć – dodał wciskając mu jakiś podejrzanie wyglądający syrop - A my zabierzemy cię co gospody żeby porządnie opatrzyć rany. Kushina nie może cię zobaczyć w tym stanie, bo nam wszystkim głowy poukręca...

- Wcale nie przegrałem! – oburzył się Kurama nie przerywając nawet na chwilę opatrywanie Kakashiego – Po prostu rozstrzygnięcie pojedynku odwlekło się w czasie.

- Jasne – parsknął Naruto – Sasuke, wrócisz do Konohy? – zapytał po dłuższej chwili już ledwie zachowując świadomość, bo podane mu przez Shikamaru środki zaczynały działać.

- To nie jest najlepszy pomysł – odparł z wolna Sasuke nie wiedząc co właściwie powinien powiedzieć. Nie myślał o tym, że mógłby znowu tam przebywać, a i jemu ból nie ułatwiał podjęcia decyzji tak od razu.

- Wróć z nami – szepnął Uzumaki lekko niewyraźnie, jakby już był na granicy snu – Nie powinno się odmawiać rannemu...

- Chcesz mnie wziąć na litość? – zaśmiał się. Kiedy już zdenerwowanie z niego opadło miał podejrzanie dobry humor, którego przyczyny nie potrafił wyjaśnić. Po prostu teraz miał ochotę się uśmiechać, chyba wyjście cało z praktycznie przegranego pojedynku dobrze na niego wpłynęło.

- Tak, chciałbym cię wziąć... - wymamrotał w odpowiedzi Uzumaki wyciągając dłoń po to, aby dotknąć jego policzka, który teraz zdobiło rozcięcie powstałe w wyniku starcia z Kakuzu. Więcej książę nie zdążył powiedzieć, ponieważ stracił przytomność.

Sasuke przez chwilę nie był do końca przekonany, czy dobrze zrozumiał, ale miał nieodparte wrażenie, że to określenie w kontekście jaki chodził mu po głowie było dla niego bardzo niewygodne... Chociaż, pewnie to tylko on miał jakieś dziwne skrzywienie przez te wieczne podteksty jakimi raczył go swego czasu Orochimaru. Przecież to niemożliwe żeby każdy facet czyhał na jego cnotę, prawda?

- Majaczy – usłyszał od Shikamaru, który musiał dostrzec jego głupią minę. W tej chwili uznał, że faktycznie książę albo nie wie co mówi, albo miał na myśli coś zupełnie innego niż Uchiha – Masz zamiar wrócić? – zapytał go po chwili Nara.

- Nie wiem – odparł szczerze, a widząc jego uważne spojrzenie dodał – Zanim Naruto odzyska przytomność podejmę decyzję. Teraz jednak są ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Shikamaru w odpowiedzi tylko skinął mu głową, gdyż najwidoczniej sam doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Sasuke uznał, że w tej chwili i tak nie byłby w stanie znaleźć sensownej odpowiedzi na to pytanie, potrzebował czasu żeby to rozważyć. Dlatego postanowił w miarę możliwości skupić się na pomocy rycerzom z Konohy. Przynajmniej taki miał zamiar, bo kiedy tylko spróbował wstać zakręciło mu się w głowie wobec czego jego również Shikamaru nafaszerował lekami i oznajmił, że rozmówi się z Naruto dopiero kiedy poczuje się lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top