Rozdział 19

Katrina i Harry jechali już prawie cały dzień. Słońce świeciło wysoko, a ich ciemne konie powoli opadały z sił. Przemierzyli dość duży obszar, a pół godziny temu wjechali na Piaskowe Wybrzeże.

- Nie zastanawia cię dlaczego Kaja tak nas traktuje? – zapytała nagle Katrina.

- Co masz na myśli? – Harry spojrzał w jej stronę, ale dziewczyna była skupiona na drodze przed sobą.

- Zaplanowała bardzo odważny ruch. Wysłała najbardziej zaufanych ludzi w teren. Jeśli coś nam się stanie...

- Nie mów tak. Myślę, że ona wie, co robi.

- Czasem zastanawiam się, dlaczego informuje nas o wszystkim na ostatnią chwilę. Tak na dobrą sprawę nic nie wiemy o - ściągnęła brwi – niczym.

- Może i masz rację.

- Żałuje, że nie zapytałam jej, dlaczego musieliśmy rozdzielić się teraz. Każdy moment byłby dobry.

- Miała swoje powody, jak zawsze. Pewnie nie zdążyłaby wszędzie pojechać w tak krótkim czasie. Chociaż nawet ty i ja nie wiemy ile dokładnie go mamy - powiedział Harry. – Podejrzewam, że ona także tego nie wie. Stąd tyle niewiadomych.

- Wiesz, że nawet gdyby wiedziała, prawdopodobnie nie podzieliłaby się tą informacją z nami. – Harry niechętnie pokiwał głową i spojrzał przed siebie.

Krajobraz wybrzeża składał się głównie z piasków. Gdzieniegdzie wyrastał zagajnik lub mała oaza. Słyszeli jedynie stukot kopyt na piasku i świergot ptaków, kiedy przejeżdżali bliżej kępek zieleni. Nie chcieli jechać przez główny szlak, żeby nie sprowadzać na siebie ciekawskich spojrzeń.

- Korci mnie, żeby otworzyć tą kopertę, ale wiem, że nie mogę - powiedziała Katrina. Harry zaśmiał się cicho. Po krótkiej chwili milczenia Katrina odezwała się znowu. - Harry?

- Tak?

- Wiem, że mieszkałeś w Anchor. Byłeś tu kiedyś po przeprowadzce do Whiteforest?

Harry pochylił głowę zamyślony. Długo nie odpowiadał, dlatego dziewczyna spojrzała w jego stronę.

- Byłem. Moja siostra mieszka tutaj cały czas. Zresztą brat też.

- Dlaczego nie powiedziałeś, że masz rodzeństwo?! – zapytała z niedowierzaniem.

- Nie wiem. Raczej nie mam z nimi mocnej więzi, w końcu to moje przyrodnie rodzeństwo. – Widząc pytanie w oczach Katriny, chłopak szybko dodał. – Mamy inną matkę. Pierwsza żona mojego ojca przedwcześnie zmarła, bodajże, że niedługo po porodzie. Z tego co wiem, ani Edi ani Karolina nie dogadali się z moją matką, dlatego zostali tutaj.

Katrina pokiwała głową. Niedługi czas później postanowili zatrzymać się, żeby odpocząć. Rozbili obóz niedaleko małego zagajnika. W tej części wybrzeża jeszcze były takie miejsca. Im bardziej podróżowało się na wschód tym cieplejsze stawało się powietrze i mniejsze prawdopodobieństwo spotkania zacienionego miejsca. Zsiedli z koni. Harry od razu poszedł po jakieś drewno i zniknął za drzewami. Katrina przywiązała ich konie do pobliskiego drzewa. Wyjęła chleb i ser, który wzięli z kuchni w oddziale i usiadła na pieńku. Wokół słyszała świergot ptaków i szelest liści. Mijały minuty. Dziesięć... piętnaście... dwadzieścia. Harry nadal nie wracał. Katrina znudziła się siedzeniem i poszła go szukać. Rzadko tak długo go nie było. Znalezienie materiałów na ognisko zajmowało mu zazwyczaj około dziesięciu minut.

Przemierzała las, szukając mężczyzny. Postawiła następny krok i wyczuła pod stopami jakiś kształt. Spojrzała w dół. Stanęła jak wryta. Ich mała siekierka leżała na ziemi, a zebrane drewno było rozrzucone wszędzie dookoła. Rozejrzała się. Bystre oczy Katriny w jednym momencie zauważyły przyciśnięte krzaki. Tak jakby coś po nich niedawno ciągnięto. Bez większego zastanowienia dziewczyna ruszyła w tamtym kierunku. Nie wiedziała, co się stało Harremu. Nie słyszała wcześniej żadnego niepokojącego dźwięku. Miała nadzieję, że nic poważnego nie miało tutaj miejsca. Wiedziała, co można spotkać na tutejszych terenach, ale Harry zawsze sobie radził. Zagłębiała się coraz dalej, robiło się coraz ciemniej. Zdała sobie sprawę, że wybrali dość duży zagajnik. " Znajdę go" - mówiła sobie. Nagle usłyszała jakieś szmery. Była zwinna, więc szybko wspięła się na drzewo, przy którym stała. Stanęła na gałęzi, zachowując równowagę. Głosy były coraz bliżej. Naprzeciwko niej w dole zaszeleściły krzaki i wyłoniły się z nich dwie osoby. Byli to dwaj mężczyźni. Obaj byli wysocy, mieli ciemne włosy oraz opaloną skórę. W mgnieniu oka Katrina zauważyła, że mają przy sobie broń - dwa mahoniowe łuki w rękach, pełne kołczany oraz trzy sztylety przypięte do pasa. "Ciekawe czy mają ich więcej?"- myślała, analizując. Mężczyźni przeszli pod nią, nie widząc jej. Kiedy oddalili się na tyle, żeby nie usłyszeli Katriny, dziewczyna zeskoczyła na ziemię. Wyjęła dwa sztylety z pochwy przy pasie i ruszyła za nieznajomymi. Po około dziesięciu minutach skradania się Katrina zobaczyła w oddali obóz. Plemiona były rzadkością w Tajemniczych Równinach, ale nie można było powiedzieć, że się nie zdarzały. Dziewczyna miała nadzieję, że plemię nie jest barbarzyńskie i zatrzymali Harrego tylko jako intruza. Obóz przybliżał się, jednak Katrina nie mogła się mu przyjrzeć, ponieważ mężczyźni odwrócili się i dziewczyna nie zdążyła się schylić, żeby jej nie widzieli. Zaklęła pod nosem. Obaj natychmiast ruszyli w jej stronę. Nie wiedzieli, że dziewczyna ma broń. Katrina zamachnęła się i płynnym ruchem wyrzuciła jeden ze sztyletów. Nie chybiła. Broń trafiła w jednego z mężczyzn, wbijając się w jego ramię i uniemożliwiając mu trzymanie jakiejkolwiek broni. Zdziwiony spojrzał w oczy Katriny. Jego broń padła obok niego. Machinalnie przycisnął zdrową rękę do ramy, żeby zatamować krwawienie. Drugi mężczyzna stanął, chwile patrzył się na przyjaciela i odwrócił wzrok w kierunku dziewczyny. Lecz Katrina nie chciała czekać. Kiedy mężczyzna odwrócił głowę, spojrzał prosto w jej oczy. Zdał sobie sprawę, że zaraz może podzielić los przyjaciela. Zamknął oczy, lecz nic się nie stało. Uchylił jedną powiekę. Dziewczyna nadal stała przed nim. Czemu nie atakowała?

- Chcę żebyś wprowadził mnie do obozu - powiedziała trochę za bardzo stanowczo.

- Czemu mam to zrobić? - zapytał łagodnym głosem.

- Bo... - Katrina złapała mężczyznę za nadgarstek obróciła go w stronę obozu, po czym stanęła za nim i przytknęła drugi sztylet do gardła nieznajomego. – Jestem niebezpieczna.

- Niezły ten twój powód – powiedział z nutą rozbawiania. – Myślałem, że chodzi o kogoś, kogo znasz.

Katrinie wydawało się, że nie obchodzi go czy zginie czy nie. Przynajmniej dowiedziała się cennej rzeczy o nowym więźniu.

- No idź - rozkazała. – Twój kolega może iść przed tobą, ale ma się poruszać żwawo.

Mężczyzna ruszył, a Katrina cały czas trzymała sztylet przy jego gardle. Mężczyzna przed nimi szedł zwyczajnym tempem. Cały czas trzymał się za ranę. Katrina wiedziała, że po jej rzucie zostanie mu prawdopodobnie biała blizna.

Weszli do obozu. Wszyscy się na nich patrzyli, ale nikt nie próbował uwolnić mężczyzny, którego prowadziła. Nikt nic nie mówił, żaden człowiek nie trzymał broni, nie próbował uwolnić swego pobratymca. Ranny wojownik odsunął się na bok, jednak Katrina nie spuszczała oka z jego poczynań. On jednak schował się w jednym z namiotów, zapewne chcąc założyć opatrunek.

- Kieruj się w stronę dowódcy – rozkazała, szepcząc do ucha mężczyźnie przed sobą.

Wojownik posłuchał jej i po chwili stali przed dużym, szarym namiotem. Największym w całym obozie. Katrina puściła mężczyznę. Ten stanął za nią. Dziewczyna wiedziała, co zamierza nieznajomy. Czym prędzej obróciła nadgarstek i cięła sztyletem na oślep. Trafiła w nadgarstek byłego jeńca. Wolała jak na razie nie zabijać ludzi. Mężczyzna krzyknął i wypuścił trzymane ostrze dużego toporka. Katrina odwróciła się. Ręka, z której wypadła broń, była uniesiona, więc próbował ją zabić. Jednak Katrina była zwinniejsza.

- Nie wiesz, że się ze mną nie zadziera?

Spojrzała na tłum, który zgromadził się przed nimi.

- Wy też o tym pamiętajcie. – Rozejrzała się po półkręgu ludzi, którzy stanęli, żeby popatrzeć.

Usłyszała świst. Zrobiła unik, a strzała przeleciała nad jej głową. Wyciągnęła rękę, złapała ją zanim zniknęła z jej zasięgu. Rozejrzała się po tłumie. Znalazła kolejnego mężczyznę z łukiem naszykowanym do strzału. Wyrzuciła strzałę za plecy. Wyrwała swój sztylet z nadgarstka byłego jeńca i rzuciła nim, w kierunku wypatrzonego mężczyzny. Wszystko zajęło jej kilka sekund, a mężczyzna leżał przed namiotem martwy.

- Mówiłam, żeby ze mną nie zadzierać.

Odwróciła się, rozsunęła poły namiotu i weszła do środka. Stała tam kobieta. Miała czerwone włosy. Przez jej ubranie było widać zarys umięśnionych pleców.

- Czego chcesz ode mnie? – zapytała.

- Oddaj mi mojego przyjaciela! – rozkazała Katrina.

- Dlaczego sądzisz, że go tu mam? - wydawała się jakaś dziwna i bardzo tajemnicza. Odwróciła się. Katrina spojrzała na nią z zaskoczeniem.

- Kim jesteś? – zapytała.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - odparła kobieta.

- Ty też.

Nastało milczenie. Obie mierzyły się spojrzeniami i przesuwały wzrokiem po swoich sylwetkach.

- Jestem Odi - odezwała się w końcu kobieta. – Myślę, że nie przyda ci się ta wiadomość na długo. Poza tym,...

- Po prostu wiem, że go tu trzymacie – powiedziała Katrina, przerywając kobiecie, a tym samym odpowiadając na jej poprzednie pytanie.

- Mylisz się - odparła stanowczo Odi. W jej oczach zabłysła złość. - Jak mam to udowodnić?

- Przeszukam obóz. – Cisza była aż nadto znacząca.

Z głębi namiotu dobiegły ich jakieś dźwięki. Odi spojrzała na Katrinę, jakby bała się, że dziewczyna zrozumie, kto chciał się odezwać.

- Zamknij się Hugo! – rozkazała, nie patrząc w tamtą stronę. – Dobrze pozwolę ci poszukać swojego przyjaciela, ale tego namiotu nie tkniesz!

Dziewczyna skinęła głową i wyszła na zewnątrz. "Czyli Harry jest tam. W jej namiocie. Musi tam być". Katrina była sprytna. Specjalnie nie sprzeciwiła się Odi. Chciała, żeby kobieta uznała ją za niezbyt inteligentną.

------------

Zapadł zmrok. Na środku obozu rozpalono ognisko, jednak Odi się tam nie pokazała. Katrina siedziała przy drzewie po przeciwległej stronie obozu i wpatrywała się w swój cel. Wielki namiot na środku obozu. Tam musiał się znajdować Harry. Po dziesięciu minutach światło zgasło. Odczekała jeszcze chwilę, po czym podniosła się i ruszyła w kierunku namiotu. Zaszła go od tyłu, żeby Odi jej nie zobaczyła. Odchyliła materiał przy ziemi i wczołgała się do środka. Wstała. Przyzwyczaiła oczy do ciemności. Rozejrzała się. Po jej prawej stronie siedział człowiek. Powoli podeszła do niego. Mężczyzna był nieprzytomny albo spał. Po dłuższej chwili przyglądania się, Katrina rozpoznała Harrego. Miała z tym problem w ciemnościach. Szturchnęła go mocno. Harry otworzył oczy zdezorientowany.

- Co się stało? – zapytał.

- Mów ciszej - poprosiła Katrina. – Chodź, musimy stąd uciekać. - Katrina wyjęła sztylet i rozcięła więzy Harrego. Spojrzała na ostrze.

Po spotkaniu z Odi od razu poszła w kierunku łucznika, który zginął trafiony właśnie tym sztyletem. Na szczęście Odi nie mówiła nic o tym, że straciła przez nią strzelca. Widać, że nie było jej szkoda ludzi. Tak bardzo odstawała w dowodzeniu od Kai. Przywódczyni walczyła i troszczyła się o swój oddział, a Odi zachowywała się, jakby ktoś narzucił jej opiekę nad ludźmi, której nie chciała.

Harry wstał. Zakręciło mu się w głowie, ale zaraz się wyprostował. Podszedł do kufra przy ścianie i delikatnie odsunął wieko. W środku znajdował się jego arsenał broni. Sztyletów było siedem. Miecza nie zabierał do lasu. Mężczyzna uznał, że na tak małej przestrzeni przyda mu się tylko sztylet. Wyślizgnęli się tą samą drogą, którą weszła Katrina. Przeszli przez obóz, skradając się. Tam zaatakował ich jakiś mężczyzna. Lecz Harry wyciągnął sztylet zza pasa i pchnął atakującego. Wyszarpując sztylet z jego klatki piersiowej, zostawił paskudną otwartą ranę. Ruszyli dalej. Po dwudziestu minutach marszu znaleźli swoje konie i bagaże. Bez zastanowienia wsiedli na wierzchowce i odjechali w kierunku Anchor.

- Nie wierzę, że udało się komuś ciebie zaskoczyć.

- Nie spodziewałem się napaści z niczyjej strony – powiedział.

- Nadal jestem głodna – spojrzał na nią niepewnie. Dziewczyna zrozumiała, że on również niczego nie jadł. Zakładała, że był głodny jak wilk.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top