Rozdział 21 "Meaveńczycy"

Kim przebudził się. Wczesne promienie słońca świeciły w jego oczy. Wstał, chwiejąc się na nogach. Omal się nie przewrócił. Ostrożnie powiódł wzrokiem po okolicy. W tej samej chwili przypomniał sobie o obozie dziewczyny i Klaudiusza. Odwrócił się w tamtą stronę. Obóz był pusty. Ognisko już dawno wygasło. Nic nie zostało. Mężczyzna stanął nad Louisem. Przyjaciel jeszcze smacznie spał, mimo to Kim kopnął go z całej siły w przedramię. Louis zerwał się natychmiast na równe nogi. Zachwiał się, ale nie upadł. Wreszcie stanął prosto i popatrzył na Kima.

- Co ty sobie wyobrażasz? – zapytał gniewnie.

- Czas wstawać idioto – popatrzył na niego z góry, wskazał palcem na obóz Klaudiusza, a bardziej jego pozostałość – Odjechali.

Louis wyjrzał zza jego ramienia.

- To na co czekamy? Jedźmy. – ruszył w stronę koni, wsiadł na swojego rumaka i wygodnie się usadowił. Kim jeszcze przez chwilę zastanawiał się nad czymś w skupieniu, po czym dołączył do przyjaciela. Oboje ruszyli na południe.

------------

Will był zmęczony, ale cieszył się z tego, że nie zasnął w nocy. Przegapiłby odjazd Eliny i Klaudiusza. Ku jego zdziwieniu nie pojechali na południe. Jeździec skręcił na zachód. Wszystko co się wydarzyło wczorajszej nocy było nieoczekiwane albo przypadkowe. O mało nie został zauważony. Widząc, że jeździec dosiadł konia, Will również to zrobił. Jednak Klaudiuszowi zabrał to dłuższą chwilę. Will sądził, że Elina odepchnie go od siebie po pierwszym pocałunku. Nie zrobiła tego. Wręcz przeciwnie. Oboje odpłynęli w jeszcze dłuższym pocałunku, a Will mógł się tylko temu wszystkiemu przyglądać. Kiedy ruszyli, poczekał jeszcze chwilę. Pojechał za nimi w takiej odległości, aby móc widzieć ich w ciemnościach nocy.

Koń jeźdźca był nieprawdopodobnie szybki. Will nie skupiał się na pięknie krajobrazu, który zmieniał się w zimową krainę. Patrzył na dziewczynę i jeźdźca przed sobą. Nie bał się wykrycia. Klaudiusz nic by mu nie zrobił, może jedynie lekko poturbował.

Przed nimi zaczął wyłaniać się śnieżny las. Kiedy Will zbliżył się do jego granicy, jeździec zwolnił. Okazało się bowiem, że las to bagna. Klaudiusz bardzo powoli przemieszczał się naprzód, Will obserwował ich z bezpiecznej odległości. Z głębi bagien dobył się świst. Will widział jak strzała mknie w stronę jeźdźca. Zareagował automatycznie ściągnął łuk z ramion, nałożył strzałę na cięciwę. Napiął i wypuścił. Pocisk trafił w sam środek lecącej, wrogiej strzały. Klaudiusz patrzył jak strzała rozsypuje się i traci prędkość. Upadła na ziemię koło jego nogi. Elina również się na nią patrzyła. Po chwili dziewczyna poderwała głowę do góry i spojrzała centralnie na niego. Will przytknął palce do ust, dając znak, żeby zachowała ciszę. O dziwo posłuchała go. Na jej twarzy malował się gniew. Brwi miała ściągnięte, a usta zaciśnięte w wąską linię. Klaudiusz spojrzał na nią, widząc jej minę odwrócił się w kierunku, w którym patrzyła. Will zdążył się schować za drzewem, zanim jeździec go dostrzegł. Książę wychylił się lekko zza drzewa. Nie patrzyli na niego. Klaudiusz trzymał w ręku obnażony miecz. Błyszczał w promieniach słońca. Był długi i zdobiny, jednak jeździec trzymał go jakby nic nie ważył. Ruszyli dalej. Elina siedziała delikatnie speszona i niepewna. Klaudiusz trzymał rękę wokół jej talii. Druga ręka była napięta, tak jakby spodziewał się napaści albo jakiegoś uderzenia. Will ruszył za nimi najciszej jak potrafił. Klaudiusz zatrzymał czarnego konia. Elina wtuliła się w niego jeszcze bardziej. Książę przechylił głowę, aby widzieć co znajduje się przed nimi. Widok przeraził go. Przez chwilę się nie ruszał. Klaudiusz zdawał się napinać wszystkie mięśnie.

Przed nimi stała prawie biała osóbka, miała lśniące turkusowe oczy. Blond włosy, tak jasne, że mało różniły się odcieniem od skóry. Z jej prawego ramienia zwisało futro. Jej strój przypominał ubranie dla wojowniczki plemiennej. Po twarzy i ramionach rozchodziły się bladoniebieskie tatuaże z henny. Przy lewym biodrze wisiał przypięty pas z czterema sztyletami . W ręku kobieta trzymała potężny brzozowy łuk. Na plecach zawiesiła kołczan z kilkunastoma strzałami. Mały arsenał jak na dziewczynę, która właśnie stanęła przed jeźdźcem dusz. Willowi przeskoczyła myśl, że na pewno nie jest sama. Dobrze myślał, zza jej pleców wyszły jeszcze trzy postacie. Równie białe i odbijające promienie słońca. Z jasnymi włosami spiętymi w warkocze. Wszystkie były kobietami. Wszystkie miały łuk. Jednak coś tutaj nie pasowało. Will wiedział, że takie stworzenia nie zamieszkują Zimnego Kontynentu od tak.

- Kim jesteście? – rozległ się głos Klaudiusza.

Mężczyzna dostał w odpowiedzi dziwne posykiwanie i mruczenie. Język jakim posługiwały się kobiety na pewno należał do Starożytnych. Książę widział zaskoczenie Klaudiusza, ale zrozumiał. Przed nimi stały cztery maevenki. Były wojowniczkami, czyli ewidentnie należały do frakcji Łowców Mórz. Will znał ich język, był to ten sam, którym posługiwali się autorzy Starych Ksiąg. Książę podniósł głos i wysyczał odpowiedź tak, żeby kobiety ją usłyszały.

- To jeździec dusz. Zostawcie go. Jest groźniejszy niż wam się wydaje. – otworzył oczy.

Kobiety jednak zaczęły się śmiać. Klaudiusz stał się jeszcze bardziej zdezorientowany, mocniej przytulił do siebie Elinę. Ta nie mówiła nic od dłuższego czasu. Patrzyła się tylko przed siebie.

Nagle coś zaszeleściło za Willem. W następnej chwili książę leżał na ziemi. Podziwiał niebo. Nad jego głową pojawiła się inna. Należąca do mężczyzny. Napastnik również należał do maevenów. Był biały i miał jasne tatuaże. W przeciwieństwie do kobiety dzierżył miecz. Ostrze błysnęło, oślepiając Willa. Mężczyzna podniósł go na nogi. Will stał chwiejnie.

- Łapy przy sobie! – wysyczał.

Potem spojrzał na Klaudiusza. Jeździec usłyszał jego głos. Podniósł swój miecz. Jednak kobiety jego również obezwładniły po kilku sekundach. Elina stała skrępowana w nadgarstkach obok Klaudiusza. Trzymali się za jedną rękę. Jeszcze nie zobaczyli księcia.

- Powiedziałem, łapy przy sobie!- mężczyzna, który zdjął Willa z konia, popchnął go do przodu. Książę zatoczył się.

- Nie możesz mi rozkazać! – odparł tamten w swojej mowie. Will wyszedł zza krzewów. Klaudiusz i Elina popatrzyli na niego. Jeździec zesztywniał.

- Ty! Co ty tu robisz? – popatrzyła na Elinę. – Skłoniłaś go do tego by za nami jechał? Zapomniałem, że mieliśmy jeszcze jednego szpiega za sobą. – z powrotem spojrzał w stronę Willa. Wwiercał się w niego spojrzeniem.

- To nie jest jej wina. – książę wskazał Elinę podbródkiem. – Chodzi mi o ciebie. Uważam, że moja przyjaciółka znajduje się w niebezpieczeństwie. Jeźdźcy dusz są niebezpieczni – Klaudiusz zmarszczył brwi.- Tak wiem kim jesteś. I wiem, że twoja magia działa nadal w jakimś stopniu, choć małym. Stanowisz niebezpieczeństwo.

- Skąd ty to możesz wiedzieć? – przez chwilę wymieniali się spojrzeniami.

- Pewna kobieta kontaktowała się z twoim Panem. Na opasce jak twoja miała czwórkę. – Klaudiuszowi zalśniły oczy. Złote wiązki na jego tęczówkach zalśniły. Brązowe oczy nadal wpatrywały się w Willa.

- Nie masz dowodów... - po tych słowach, ich napastnicy złapali ich za ramiona i ciągnęli za sobą w jakieś miejsce pomiędzy drzewami.

Kiedy wyszli zza granicy drzew, gdzie powinna znajdować się polana, zobaczyli pełno namiotów plemiennych i jeden większy. To w jego stronę się skierowali.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top