Rozdział 23
- Zbliżamy się - powiedział Harry.
Przed nimi rozciągał się widok na morze. Piasek przesypywał się pod kopytami ich koni. Po środku krajobrazu stało miasto portowe, Anchor. Nie było tak duże jak Misttown czy Oneks, ale miało swój własny niepowtarzalny klimat. Otoczone murem z kamienia, znad którego było widać niebieskie dachówki budynków. Harry patrzył na nie i wspominał. Spędził tutaj swoje lata dzieciństwa zanim przeprowadził się z rodzicami. Jego przyrodnie rodzeństwo nadal tutaj mieszkało. Mężczyzna nie wiedział, czy pamiętają, że mają go za brata. Był pewny tylko jednej rzeczy. Nie zdawali sobie sprawy z tego, dla kogo pracował i czym się zajmował.
Szybko pokonali dystans dzielący ich od przybrzeżnego miasta. Żelazna brama była otwarta na roścież, a na blankach stali wartownicy. Jeden spojrzał Harremu w oczy i skinął głową. Młody mężczyzna odpowiedział tym samym, jednak wartownik już zniknął z ich pola widzenia. Wjeżdżali przez bramę, kiedy mężczyzna stanął przed nimi.
- Wreszcie przyjechałeś – skierował słowa do Harrego.
Harry zsiadł szybko z konia i uścisnął mężczyznę. Katrina patrzyła na wszystko z grzbietu swojego wierzchowca.
- Nie powiem, trochę czasu ci to zajęło.
- A ty wcale się nie zmieniłeś Abelardzie – rzekł Harry.
Odwrócił głowę w stronę Katriny.
- To mój przyjacielu Katrina, Katrino to jest mój stary przyjaciel Abelard. Dziewczyna zeskoczyła z siodła i uścisnęła dłoń wartownika.
- Miło cię poznać.
- Mi również młoda damo. – Katrina zarumieniła się.
- Po prostu Katrina – powiedziała, widząc ściągniętą minę Harrego.
Wartownik zaśmiał się. Chwilę później zwrócił się do Harrego.
- To ci się nieśmiała koleżanka trafiła – szturchnął go łokciem po żebrach. – Zawsze w takich gustował – mrugnął do Katriny.
Wartownik był prawie równy Harremu. Katrina zastanawiała się, jak długi czas ze sobą spędzali, kiedy Harry jeszcze tutaj mieszkał. Była pewna, że lubili sobie dogryzać w przyjazny sposób, żartując. Dziewczyna spojrzała w oczy Harrego. Brązowe tęczówki badały uważnie wartownika obok.
- Wcale się nie zmieniłeś – powiedział z lekkim uśmieszkiem.
- Ty za to, Harry, zmieniłeś się bardzo – wyszczerzył się do chłopaka. - Długo zostajecie?
- Nie, przyjechaliśmy tylko po jedną osobę i jak tylko będziemy gotowi wyruszamy w drogę powrotną.
- Rozumiem, ale miejcie się na baczności. – Harry ściągnął brwi, nie rozumiejąc. – Ostatnio bardzo dużo wojska do nas zawitało. Teraz muszę już iść, ale mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy, przyjacielu.
Wartownik poklepał Harrego po ramieniu. Odwrócił się do Katriny ucałował jej dłoń po czym dodał:
- A ty, pamiętaj miej na niego oko – uśmiechnął się przelotnie i odszedł.
Harry patrzył jeszcze chwilę za nim. Kiedy wiedział, że mężczyzna nie usłyszy jego słów, zwrócił się do dziewczyny:
- Jedźmy dalej. Mam nadzieję, że nikogo już nie spotkamy po drodze.
Przejechali przez żelazną bramę. Katrina zatrzymała konia na sekundę.
- Ale tu pięknie – powiedziała.
- Tak, rzeczywiście jest to urokliwe miasto. Chodźmy coś zjeść. - Skierowali się w stronę karczmy.
- Skąd wiesz, gdzie jest karczma? - zapytała zdezorientowana Katrina.
- Mieszkałem tutaj.
- Racja. Cały czas mi to umyka. – Zamilkła na chwilę. - To stąd znasz Abelarda. – Harry pokiwał głową. Widać było, że nie chce o tym rozmawiać.
Weszli do karczmy. Harry przyjrzał się całemu pomieszczeniu. Mimo że było wcześnie, ludzi było sporo. Chłopak wypatrzył stolik w rogu przy oknie i ruszył w jego stronę. Katrina podążała za nim, chcąc dotrzymać mu kroku. Usiedli za stolikiem i spojrzeli na prowizoryczną kartę. Harry wydawał się czujny, ale Katrina starała się nie zwracać na to zbytniej uwagi. Po chwili przyszła do nich kelnerka.
- Czego sobie Państwo...? - dziewczyna spojrzała na Harrego. Na jej twarzy można było dostrzec zdziwienie.
Miała długie blond włosy zaplecione w warkocz, czarne oczy i szczupłą twarz. Harry popatrzył na nią. W pasie przewiązała fartuszek. Kilka kosmyków długich włosów wyswobodziło się z splotów nasady warkocza i opadło na jej czoło.
- Przepraszam, musiałam Pana z kimś pomylić. Więc, co Państwo zamawiacie?
Złożyli zamówienie. Kelnerka odeszła, a wtedy Katrina zapytała :
- Kto to jest? Wygląda jakby była w twoim wieku.
- To moja rówieśnica, uczyliśmy się razem. Wydaje mi się, że mnie rozpoznała. Przecież wiesz, jak bardzo jestem podobny do ojca. On spędzał tutaj dość dużo czasu ze swoim przyjacielem. Patrząc na ich znajomość, Kornelia jest właśnie córką karczmarza. Mój ojciec wychodziłby teraz z podziwu na jaką kobietę wyrosła - powiedział. – Zawsze durzyła się w moim bracie.
- Opowiesz mi o nich kiedyś?
- Myślę, że nie będę miał, co opowiadać. Nie mam miłych wspomnień.
Po kilku minutach Kornelia wróciła do ich stolika z zamówionym jedzeniem.
- Proszę bardzo - powiedziała - Coś do picia?
- Poprosimy wodę jeżeli można - dziewczyna odwróciła się i podeszła do kontuaru po dwie szklanki z wodą.
- Proszę - powiedziała.
- Dziękujemy Kornelio - powiedział Harry.
Dziewczyna odwróciła się z wymalowanym zaskoczeniem na twarzy.
- Skąd znasz moje imię? - zapytała speszona.
- Poznałaś we mnie mojego ojca, a może mojego brata. Mój ojciec przychodził tu dość często, kiedy byliśmy dziećmi, pamiętasz?
- To musi być pomyłka. Przepraszam, ale Dustowie wyprowadzili się już dawno z Anchor. I zabrali ze sobą syna. Czekaj, czy ty jesteś Harry? - zapytała.
- Tak. Nie pamiętasz już mojego brata? On nadal tutaj mieszka, jednak nie mam z nim kontaktu. Nigdy nie miałem dobrych kontaktów z Karoliną i Edwardem - powiedział to z dziwnym akcentem.
Kornelia zarumieniła się. Ale zaraz przypomniała sobie, że obok niej siedzi Katrina.
- Witaj z powrotem Harry. Twój brat nadal mieszka w mieście, a twoja siostra niedawno wyszła za mąż. Jeśli chcesz mogę zostawić ci na nich namiar – powiedziała, a Harry pokręcił przecząco głową.
Dziewczyna wróciła do kuchni. Harry odprowadził ją wzrokiem po czym zaczął jeść swoją potrawkę z królika.
- Dlaczego nie chcesz się z nimi spotkać?
Harry spojrzał w jej oczy. Wiedziała, że nie chciał poruszać więcej tego tematu, a jego twardy wzrok zamknął jej buzię na dalsze pytania, jakie chciała mu zadać.
- A teraz chodźmy się rozejrzeć – rzekł Harry, kiedy skończyli jeść.
- Tak, czas poszukać tej osoby.
Wstali od stołu, zostawiając na nim naczynia i szklanki. Paru klientów spojrzało za nimi, kiedy zbliżali się do wyjścia. Katrina czuła na sobie niepokojący wzrok. Odwróciła się i zobaczyła dość młodego mężczyznę siedzącego w drugim kącie pomieszczenia. W prawej dłoni ściskał szklaną szklankę z kompotem. Na stole przed nim leżało kilka kartek. Katrina zatrzymała się, chwytając Harrego za rękaw. Chłopak zatrzymał się i spojrzał w kierunku, w którym patrzyła się jego towarzyszka. Zmarszczył niezauważalnie brwi. Mężczyzna, na którego patrzyli, miał długi płaszcz opadający na ziemię. O krzesło opierała się rękojeść miecza. Kaptur był starannie ułożony na jego plecach. Harry nie widział, żeby nieznajomy miał na sobie zbroję, ale podejrzewał, kim mógł być. Zanim Katrina zdążyła cokolwiek powiedzieć, wyminął ją i ruszył w kierunku nieznajomego. Po chwili usłyszał za sobą kroki dziewczyny, jednak nie spojrzał w jej stronę. Nieznajomy odstawił półpełną szklankę, kiedy Harry stanął obok jego stolika. Mężczyzna rozsiadł się wygodnie na ławie, na której siedział i spojrzał na Harrego. Rękę oparł na kolanie. Jego włosy miały bardzo jasny odcień blond. Harry przyjrzał się mu, patrząc z góry. Katrina stała tuż za jego plecami i również obserwowała nieznajomego.
- Czego tutaj szukasz? – zapytał w końcu Harry.
- O to samo mogę zapytać ciebie – usłyszeli w odpowiedzi.
- Dlaczego nas obserwujesz? – Mężczyzna wzruszył ramionami. Katrina zauważyła, że przez oparcie krzesła została przewieszona pochwa z trzema sztyletami. Dziewczyna zmarszczyła brwi, cały czas obserwując ruchy nieznajomego.
- Kim jesteś? – zapytała w końcu.
- Myślę, że nie jest to ważne. – Jego bladozielone oczy zapatrzyły się w jej twarz.
- Skoro nic nie chcesz mówić, to radziłbym ci nie wchodzić nam w drogę – skwitował Harry, po czym się odwrócił. – Chyba że chcesz spotkać śmierć.
Mężczyzna nie odpowiedział, ale podniósł się. Nie był wysoki, jak myślała wcześniej Katrina. Nieznajomy zabrał swoją broń. Dziewczyna przez ten czas trzymała dłoń na rękojeści sztyletu. Mężczyzna, widząc jej rękę, pokiwał głową.
- Do zobaczenia – powiedział i ruszył w kierunku drzwi, za którymi za chwilę znikł.
- Nie powiem, bardzo dziwny typ. – Oczy Harrego były zwężone, co Katrina odebrała bardzo dobrze. Harremu nie podobał się ten człowiek i zrobi wszystko, żeby nigdy więcej go nie spotkać.
Stali tak jeszcze chwilę, po czym wyszli z karczmy, zwracając uwagę wszystkich ludzi, którzy w niej siedzieli. Harry słyszał szepty o jego ojcu, ale nie zważał na nie. Wiedział, że zapewne ojciec nie dowie się prędko o jego wizycie w Anchor.
Na ulicach było dużo ludzi, jednak Harry i Katrina przemieszczali się w dość szybkim tempie. Nagle Katrina odezwała się tuż za jego plecami.
- Ciekawe jacy oni są? - powiedziała.
- Kto?
- Twoja siostra i brat.
- Nie chcesz ich poznać. Mój brat, no cóż, jest nieznośny, ale dobrze, że to tylko przyrodnie rodzeństwo. – westchnął. - Niestety ja i Edward różnimy się mało czym. Wyglądamy prawie tak samo. Natomiast Kornelia to czyste odbicie jej matki. Tak zawsze mówił ojciec, ale nie wiem jak to było. Nigdy nie chciał mi opowiedzieć, co się działo przed moimi narodzinami – odwrócił wzrok. – Nie rozmawiajmy teraz o tym.
Ruszyli przed siebie Harry prowadził ich przez ulice. W dłoni miał kartkę z miejscem spotkania, którą dała im Kaja. Kierowali się właśnie tam. Stanęli i zaczęli się rozglądać. Większość ludzi miała jasne włosy, więc trudno było wyodrębnić kolejną osobę o równie jasnych włosach. Po dłuższym rozglądaniu się, oboje stanęli w cieniu jednego budynku i stamtąd przyglądali się przechodnią. Ludzie na ich widok przyspieszali kroku i odwracali wzrok. Harry wiedział, że była to wina ich ubrań i broni, którą nosili. Katrina znów poczuła na sobie czyjś wzrok i zaczęła uważnie się rozglądać. Harry, widząc to, również spojrzał w tłum. Prawie od razu dostrzegł kobietę w krótkich blond włosach, która stała oparta o podporę jednego z budynków po przeciwnej stronie ulicy i przyglądała im się z nieukrywanym zainteresowaniem. Sekundę później chłopak zobaczył, że Katrina już zmierza w jej kierunku. Odepchnął się pospiesznie od ściany i ruszył za nią.
- Witaj, czy to z tobą mięliśmy się tutaj spotkać? - kobieta popatrzyła na nią.
W tej chwili podszedł Harry.
- Zależy, kto pyta?
- Kaja Witch. – Dziewczyna zaśmiała się w odpowiedzi na słowa Harrego.
- Moja przyjaciółka nie wygląda jak mężczyzna. Poza tym jej oczy są rubinowe z tego co pamiętam, a i jest dużo niższa od waszej dwójki.
- Spostrzegawcza jesteś.
- Właściwie to spodziewałam się samej Kai. Rozumiem, że Przywódczyni przysłała was - powiedziała.
Katrina i Harry otworzyli usta ze zdziwienia. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że kobieta będzie już wszystko wiedział. Kaja zawarła wszystko w liście, który wysłała jeszcze w Misttown.
- Jak się nazywacie?
- Nie musisz wiedzieć - powiedział Harry.
- O, znalazł się niedostępny chłopiec. - Harry zezłościł się.
- Słuchaj, my tutaj wydajemy rozkazy, a ty masz się nas słuchać. - Nie przerwała mu, więc mówił dalej - A teraz chodź długa droga przed nami.
- Ha, więc wy nie wiecie o niczym. - Na jej słowa Harry odwrócił się z powrotem. - Nie wiecie, po co tu jesteście. Kaja wam nie powiedziała.
- Skąd o tym możesz wiedzieć? Jesteś jasnowidzem, czy dostałaś może jakąś ciekawą wiadomość od naszej Przywódczyni? - zapytał gniewnie Harry, krzyżując ręce na piersi.
Katrina położyła mu rękę na ramieniu, żeby się uspokoił. Mężczyzna jednak odtrącił ją zwinnym ruchem ramienia. Jasnowłosa spojrzała na niego bystrymi granatowymi oczami.
- Tak i tak. Moja rodzina ma zdolności jasnowidzenia, które odziedziczyłam. To bardzo przydatna moc, jednak nie rozwinęłam jej jeszcze w pełni.
- Czekaj, znam tylko jeden szlachecki ród, który posiada takie umiejętności - powiedziała Katrina. - Jesteś z rodu Cunningham? - kobieta skinęła głową. - Jak się nazywasz?
- Rose Cunningham, siostra władczyni w Stonecliff - uśmiechnęła się. - Słyszałam, że wam się śpieszy, więc pozwólcie, że skoczę po moich ludzi i możemy ruszać - popatrzyła na Harrego, chcąc zobaczyć jego reakcję. Tak jak myślała, Harry wydał się zaskoczony tym, co powiedziała.
- Ilu ich jest? – zapytał, a jego spojrzenie omiotło ją od stóp po czubek głowy.
- Zobaczysz już niedługo. - Rose odwróciła się. Odchodząc powiedziała jeszcze - Zobaczymy się przy bramie wjazdowej za piętnaście minut.
-------------
Po dwudziestu minutach czekania Harry i Katrina wreszcie zobaczyli Rose jadącą na koniu w ich stronę. Koło niej jechało jeszcze pięciu konnych żołnierzy. Żaden nie miał sztandaru tylko płaszcze, pod którymi lśniła zbroja i miecze. Harry badał uważnie ich wzrokiem, chcąc dostrzec jakikolwiek symbol Stonecliff. Jednak dziedziczka rodu przyjechała bez sztandaru. Kiedy wszyscy się zbliżyli, Katrina i Harry jeszcze raz przyjrzeli się pozostały. Wzrok chłopaka, padł na pierwszego mężczyznę koło Rose. Mężczyzna uśmiechnął się w ich stronę.
- Co on tu robi? – spytał Harry, wskazując na człowieka, z którym rozmawiali w karczmie.
Rose spojrzała na blondyna i uśmiechnęła się mimowolnie.
- Cóż mogę powiedzieć. Pracujemy razem.
Harry zacisnął dłonie na wodzach konia. Katrina sięgnęła do jego ramienia, żeby po raz kolejny uspokoić jego zszargane nerwy. Po chwili oboje zwrócili swe konie w stronę bramy.
- Nie dużo tych ludzi zabrałaś – dociął Harry.
- Na taką straż przyboczną było stać moją siostrę.
- Pewnie dziewczyna musi być bardzo arogancka i samolubna. - Harry uśmiechnął się krzywo. W odpowiedzi usłyszał śmiech. - Z czego się śmiejesz?
- Wiedziałam, że będziesz się dziwił ilością moich ludzi. Ale poczekaj jak wyjedziemy z miasta. W miejscu waszego obozu na pewno będziecie się czuć osaczeni - uśmiechnęła się złowieszczo.
Harry nic nie powiedział. Po chwili wyjechali przez bramę. Minęli wartownika, który zaczepił ich, kiedy wjeżdżali do miasta. Katrina szturchnęła Harrego, ale ten nawet nic nie powiedział, nawet na nią nie popatrzył. Chwilę później szturchnęła go po raz drugi, ale mocniej.
- Harry!?- powiedziała. - Spójrz.
Nic. Mężczyzna czuł się upokorzony. Rose wyprowadzała go z równowagi swoim darem jasnowidzenia. „Za co Kaja ją zwerbowała?" – myślał.
- Harry! – W głosie Katriny słychać było zdenerwowanie. - Popatrz w swoje prawo. Tam koło murów Anchor. - Chłopak podniósł głowę, ale nie spojrzał się za siebie tylko na nią i zaraz zwiesił głowę.
Katrina zamyśliła się. Uśmiechnęła się do siebie i powiedziała:
- Myślę, że nie będziesz zadowolony z kolejnej armii. Już wiem o czym mówił nam Abelard.
Rose przyglądała się ich wymianie zdań, jadąc w ciszy. Wiedziała, że Katrina działa w jakiś sposób na młodego mężczyznę. Między nimi dało wyczuć się nić zrozumienia.
W tej chwili mężczyzna odwrócił głowę, żeby sprawdzić o czym mówi Katrina. Wytrzeszczył oczy, kiedy zdał sobie sprawę, na co patrzy. W ich stronę podążała mała armia, licząca około sześciu tysięcy zbrojnych, który miał na sobie barwy Stonecliff. Sztandary powiewał na wietrze. Rose przyspieszyła i podjechała do niego.
- Nie mówiłam, że zabiorę ze sobą wszystkich ludzi. Powinieneś postarać się bardziej uważać na słowa jakiejkolwiek kobiety, a zwłaszcza tej, którą kochasz i szanujesz – spojrzała ukradkiem na Katrinę.
Nie umknęło to uwadze mężczyzny. Spojrzał jeszcze razna ogromną liczbę wojowników za ich plecami. Faktycznie może i było ich więcejniż oddział Łowców Ciemności, ale nikt nie był w stanie dorównać podopiecznymKai w walce i organizacji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top