Cz. 7 Droga, droga i po drodzę.

Przez długi czas, nikt nie zamienił ze sobą słowa. Może to dlatego, że prawie wszyscy spali. Jedynie Lenny siedział i patrzył w okno. Ja pisałam w zeszycie opowiadanie. Bardziej horror, który kiedyś mi się przyśnił.

-Powiedz mi. Co ty tam piszesz?

Usłyszałam głos za sobą. Lenny miał skrzyżowane ręce i patrzył na mnie. Jednak jeszcze mnie nie lubi. Nie dziwie mu się. On też mi się nie podoba.

-Opowiadanie. Inaczej mój koszmar z przed paru dni.

-Lubisz horrory?

-Nie zabardzo.

Szyderczo się uśmiechnął do mnie.

-Ja lubie. Interesują mnie. Najbardziej to chińskie horrory.

-Ja jednak bardziej lubie komedie. Czasem tam romanse. Kryminale też są spoko.

-To mamy zupełnie inne gusta.

Schowałam zeszyt i gługopis do torby i ułożyłam się do snu. Lenny wrócił do patrzenia w okno. Poprosiłam o herbatę. Po jej wypiciu od razu zrobiłam się senna.

Obudził mnie krzyk. Otworzyłam oczy i razem z towarzyszami znajdowaliśmy się na pustyni. Zaczeła mnie boleć głowa. Spojrzałam na nich, ale obraz się mi rozmazywał. Ledwo co mogłam złapać ostrość widzenia. Po chwili znów dobrze widziałam.

-Co jest? Gdzie jesteśmy?

Siedziałam na piasku. Na szczęście moje rzeczy były całe. Przedemną klęczał Rio i Trey.

-To jest dobre pytanie. Lenny. Gdzie jesteśmy?

-Co ty się mnie pytasz Yoh? Co ja jestem. Mapa dla turystów?

-Jak samolot tak nagle mógł spaść?

Wtrącił Trey.

-Nie wiem. Może coś się stało z silnikiem, czy coś w ten deseń?

-A może coś innego? Sądzę, że ktoś to zaplanował.

-Sabotaż?

Zdziwiłam się. Nic nikonu nie zrobiliśmy. Kto by chciał nam zrobić krzywdę?

-Grunt, że nie zgineliśmy. To co. Idziemy coś zjeść?

-Yoh. Po tym wszystkim, chcesz jeść?

Mi zrobiło się trochę nie dobrze na samą myśl o jedzeniu po tej herbacie. Trey zaczął się śmiać. Rio podrapał się po głowie ze zmieszania. Yoh poprosił Amidamaru, by razem z Tokagero, Basonem i Lizą poszukali jakiegoś najbliższego miasteczka. Kory została z nami. Pogadałam z nią chwilkę. Mały, uroczy Drobiażdżek. Ma taki uroczy uśmieszek. Po paru godzinach czekania na duchy, padłam na piasek i nie chciało mi się wstać. Właśnie wtedy przyleciały.

-I jak Amidamaru. Znalazłeś coś.

-Zauważyliśmy małą oazę. Parę minut drogi z tąd na zachód.

Z przymusem wstałam z ziemi i ruszyliśmy w stronę chładniejszego miejsca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top