Cz.6 Ciąg.
Tego dnia był dzień podróży. Ubrałam się w krutkie, dzinsowe spodenki, koszulkę do pępka niebieską w białe paski, dzinsową kurtkę i czarne szpilki. Moje kruczo-czarne włosy szykowałam godzinę i złużyłam na fryzurę cały lakier do włosów. Spakowana i bardzo szczęśliwa wyszłam z domu i ruszyłam w stronę zamieszkania Yoh i Anny. Zauwarzyłam jak Yoh, Rio, Trey i Morty wychodzą z domu.
-Cześć wam.
-Hej. Miło Cię widzieć Ria.
Rio zrobił się czerwony na twarzy. Jego włosy zmieniły kształt na serduszko. Pierwszy raz widziałam jego taki fryz. Chłopcy zaczeli się śmiać.Trey dał z plaskacza czarno-włosemu by się ogarnął.
-Coś jest z nim czasem nie halo. Nie przejmuj się.
-W szkolę się przyzwyczaiłam.
-Chodziłaś z nim do szkoły?
Cała trójka zrobiła wielkie oczy.
-To co. Idziemy?
Wszyscy poszliśmy na autobus. W nim przez całą drogę spiewaliśmy wymyślone przez siebie piosenki. Miło spędziliśmy czas, do puki nie staną na lotnisku. Na nas czekał niski, granatowo-włosy chłopak. Pewnie z Chin. Moja przyjaciółka też jest z Chin. Ma zielone włosy i również jest szamanką.
-Kto to?
-To jest Rianna. Moja znajoma z ...
-Dobra. Reszta mnie nie obchodzi.
-Co to ma znaczyć krótko-majtku?
-Chce jedynie wiedzieć, po co tu jest.
-Ona jedzie z nami na drógą rundę turnieju Lenny.
-A kto ją zapraszał?
-My!!!
Wszyscy chórem krzykneli bardzo głośno. Staliśmy obok wielkiego samolotu.
-Jej Lenny. To twoje?
-Mam jeszcze tuzin takich. A co do ciebie, to jeszcze nie jestem przekonany. Coś jesteś za miła.
-Można być za miłym?
-Ja nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem miły!
-Ja ja pamiętam dobrze kiedy.
Zwrócił się Yoh.
-To było wtedy, jak....
-Dosyć! Zamknij się!
-Dobra, dobra. Wyluzuj.
-A wy cały czas swoje! Yoh. Nie możesz się rozpraszać, jeśli chcesz dołączyć do mnie. Nie podbijemy świata, jak będziesz nieskoncentrowany.
Znałam ten głos. Po chwili stanął przed nami chłopak. Przecież to był Zick. O nie! To nie wróży nic dobrego. Za nim staneła cała jego grupa.
-Kim ty jesteś?
Spytał przerażony Morty.
-Na pewno mnie znacie, a jeśli nie, to poznacie. Yoh czekam na ciebie.
-O co ci chodzi! Nie dołącze do ciebie. Nawet cie nie znam!
-Znasz! Na 100%
Po chwili stanełam cała pochłonięta moim forioku. Mój mikrofon również jak ja posiadał energie Lizzy. Mam dosyć dużo forioku. Ponad połowę mocy Zicka.
-Odczep się Zick. Nie chcemy kłopotów!
-Pamiętam cię. To ty jesteś tą dziewczynką, której pozbawiłem życia rodziców. (Czy jakoś tak)
-Też cie pamiętam. Nie chce mieć z tobą nic doczynienia.
Za mną stali koledzy, których przedmioty też świeciły się kolorami. Morty schował się za moją nogą.
-Dobra. Niech będzie. Ja i tak wrócę.
Po chwili zniknął.
-No no no. Masz moc. Jak cie tam zwą! Nieważne.
-Dzięki.
-Musimy się śpieszyć, zanim ten cały Zick tam dotrze.
Wreszcie usłyszałam głos Trey'a.
-Dobra. Wsiadamy.
Pożegnaliśmy się z Mortim i wsiedliśmy do samolotu. Jestem tak wysoka, że dotykałam czołem jak to mogę nazwać sufitu. Rio też miał z nim problem. I jeszcze z tym serduszkiem z włosów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top