Cz. 11 Jeszcze dłuższa droga.

Podczas naszej wspólnej podróży, Lyserg opowiedział mi trochę o sobie. Zaciekawiła mnie jego historia, jednak zaniepokoiła mnie wzmianka o Zicku. Jakbym to gdzieś słyszała, ale nie pamiętam gdzie. Czułam, jak byśmy się znowu zgubili. Szliśmy dosyć długo. Nagle napotkaliśmy na drodze mały przystanek autobusowy. Mogliśmy się tam chwilkę schować przed słońcem. Po chwili cudownej cichy, usłyszałam nagły krzyk Trey'a.

-Długo będziemy musieli na Ciebie czekać nędzny autobusie?

-Lodowa pałko. Mieliśmy jedynie chwilkę odpocząć. Szliśmy dosyć długo.

Wtrącił się Lenny.

-Możemy też poczekać na podwózkę. Co za problem.

-Trey. Nie mamy czasu na to. Do Dobbie Village daleka droga.

Odparłam ze współczuciem.

-Ale jak się w pewnej chwili bardziej zmęczymy, będę mógł przywołać Billego wielkim kciukiem.

Chciał nas pocieszyć nasz czarnowłosy.

-Sami też damy radę. Szkoda Twojego fori oku.

-Ale naprawdę...

-Rio. Nie musisz.

Odpowiedziałam mu z lekkim uśmieszkiem.

-Ria. Nie znałem Cię od tej strony. Zaczęłaś troszczyć się o Rio?

Spytał Yoh. Zaczęłam patrzeć na piasek i zaczerwieniłam się. Nic na to nie odpowiedziałam. Usłyszałam lekki śmiech Rio. On również się zaczerwienił. Chłopcy przez chwilkę ze sobą dyskutowali. Już miało dojść między nimi do bójki, gdy nagle rozległ się wielki huk.

-Yoh Asakura. Miło Cię poznać.

Był to jakiś mały chłopiec, stojący na wielkim, gigantycznym wręcz robocie.

-Jestem Basil. Przyszedłem tu po Ciebie.

Natychmiast wyciągnęłam swój mikrofon. Liza bez zbędnych ceregieli opętała go. Zaczął świecić na szaro. Moje fori oku było pełne. Przyjaciele również byli przygotowani do ataku.
Po chwilce, Yoh został okrążony przez jakiś footbolistów. Byli bardzo duzi.

-Co to jest?

-Ochraniamy Cię Yoh. Nigdzie nie uciekniesz.

Odezwał się jeden ze złoczyńców.

-Po co oni chronią Yoh?

Spytał Trey.

-To nie ma znaczenia. Musimy ich pokonać.

Odezwał się Lenny.

-Chcesz wiedzieć dlaczego, niebieski kolego? Bo Zick o to prosił. Chronić swego potomka.

Powiedział Basil.

-Po...

-tom..

-ka?

-To nie możliwe. Yoh jako....co?

Nie mogłam tego pojąć.

-Mój to potomek Zicka?

Rzekł Lyserg.

-To dlatego jesteśmy do siebie podobni.

Yoh też nie wiedział co o tym myśleć.

-Dobra. Nie ma na co czekać! Zniszczmy go.

Powiedział Rio i razem z Treyem pobiegli zaatakować robota. Najpierw Trey zamroził łapy potwora, a następnie Rio je przeciął. Myśleli, że ta coś dało. Jednak kiedy ponownie popatrzyli na robota, jego łapy, ponownie się pojawiły.

-Oł.

-Serio?

Chłopczyk zaczął się śmiać.

-Tylko na tyle was stać?

Robot już miał ich zgnieść.

-Nawet na to nie licz.

Teraz była moja kolej na powstrzymanie złola i pomoc przyjaciołom. Nakręciłam mikrofon na Maxa i zaczęłam od wysokiego C. Śpiew zamienił się w krzyk. Fale dzwiękowe były tak mocne, że robot bez zbędnych przeszkód, poleciał w stronę wielkich skał i walką w nie. Gracze footbolowi, również się trochę odsuneli. Jednak nie za bardzo.

Pobiegłam do chłopaków, sprawdzić, czy nic im się nie stało.

-Chłopaki. Wszystko dobrze?

-Tak. Dzięki.

-Myślicie, że się rozwalił?

Spytał Trey.

-Chyba tak.

Odparłam.

-Nie znasz moich możliwości, moja droga.

Za nami stał znów ten sam przeciwnik.

-Teraz moja kolej. Atak szybkiego tępa!

Zjawił się Lenny. Niestety jego uderzenia nic nie dawały. Rio i Trey, zaczeli ponownie atakować. Lyserg stał trochę z tyłu.

-Lyserg. Co z Tobą?!

Nic nie powiedział. Zdjęłam swój, jak stal obcas i wbiłam go w środek maszyny, żeby zniszczyć go od środka. Kiedy udało mi się otworzyć jednął z jego metalowych klapek, krzyknęłam w dziurę przez mikrofon, żeby śrubki się odkręciły. Wiem. Moja moc tak potrafi. Dziwne co?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top