Cz. 14 Duchy klony.
Po jakiś 45 minutach kąpieli, wyszłam z wody. Byłam dosyć zrelaksowana. Okryłam się ręcznikiem i poszłam do przebieralni. Nałożyłam biały szlafrok i poszłam szukać chłopaków. Znalazłam ich w pokoju z grami. Rio i Trey grali w Pink ponga. Nie zauważyli mnie.
-Hej. Jak tam relax?
Spytałam. Popatrzyli na mnie z uśmiechami. Lenny oczywiście z niezadowoloną miną, wypijał duszkiem mleko. Lyserg patrzył przez okno i nie zwracał na nikogo uwagi, a Yoh siedział na fotelu do masażu.
-Ria? Gdzie byłaś tak długo?
Spytał Trey.
-W gorących źródłach.
-Jakoś Cię tam nie widzieliśmy.
Uśmiechnęłam się do niego hytrze. Podeszłam do stolika, na którym grali i patrzyłam na ich rozgrywkę. Po chwili zauważyłam, że niebieskowłosy zaczyna oszukiwać. Dzięki pomocy Correy zamroził piłeczkę i strzelił prosto w Rio.
-Trey! To oszustwo! Kantujesz!
-Ja kantuje? Ty też przedtem kantowałeś z Tokagero w kiju do golfa ostatnim razem!
-A kto włożył Correy do piłeczki?
-Chłopcy. Starczy. Miało być miło.
Powiedziałam im z uśmiechem na twarzy.
-Bo inaczej zabiorę wam paletki i piłeczkę.
Chłopcy dopuścili.
-Potrafisz zepsuć każdą zabawę. Tak samo jak Yoh.
Odezwał się niebieskowłosy.
-Zła, wstrętna psuja ze mnie. Wiem. Hahhahaha.
Odwrócona byłam w stronę Trey'a. Po chwili zauważyłam na jego twarzy bardzo dziwny uśmieszek. Nie wiedziałam o co chodzi. Po chwili poczułam czyjeś dłonie na moim brzuchu.
Przecież wiadomo było, kto to był. Wysoki, czarnowłosy, niesamowicie umięśniony, przystojny mężczyzna, w którym zakochałam się kiedyś w szkole...
Co ja robię? Przez chwilkę się rozpływałam w obecności I obięciach Rio. Co mi do głowy strzeliło?
-Jak tam, moja kochana?
Był bardzo blisko mnie. Przytulał i kołysał mnie powoli. Czułam się bardzo bezpieczna. No i co, że jest ode mnie tylko o 6 cm wyższy... Co ja bredze?
-Dlaczego nie lubisz, kiedy mówią, że jesteśmy parę? Ja bym bardzo chciał, żebyśmy byli razem. Nawet nie wiesz....
Poczułam wielki smutek.
-Hej. Gdzie jest Lyserg?
Wtracił się Trey. Rio odwrócił głowę i rozejrzał się.
-Lyserg? Gdzie mój protegowany? Może nie jestem wart być czyimś mistrzem?
-"Pewnie, że jesteś Rio. Napewno znajdzie się osobą, którą będziesz uczył. Na przykład jak będziesz miał dzieci, to one też wtedy będą szamanami i będą szukały swojego mentora i razem z ukochaną żoną..."
Myśląc o tym, rozpłakałam się. Kompletnie się rozpłakałam. Nie mogłam powstrzymać łez.
-Ria? Co jest? Nie płacz. Proszę.
Mężczyzna przytulił mnie jeszcze mocniej. Po tym jak w pewnej chwili, Rio pocałował mnie w policzek, wyrwałam się z jego uścisku i wybiegłam z pokoju. Poszłam szybkim krokiem do wielkiej fontanny. Schowałam się w krzakach i płakałam.
Po dłuższym czasie, usłyszałam głos. Był to czarnowłosy w szlafroku. Jak on mógł mnie tak szybko znaleść?
-Rianno. Wszędzie Cię szukałem.
Wytarłam oczy z łez.
-Po co tu przyszedłeś?
Klęknął przede mną, złapał za rękę i powiedział.
-Chciałem Cię przeprosić. Wiem, że myślisz o mnie źle, ale ja Cię naprawdę kocham. Zostawię dla Ciebie wszystkie inne kobiety. Masz moje słowo.
-Naprawdę?
Wstał z ziemi, nie puszczając mnie.
-Tak. Chodź. Chce Ci coś pokazać.
On już ruszył w stronę małego lasu, ale ja zostałam w miejscu.
-Co jest?
Spytał zaciekawiony.
-Tak od razu mnie przepraszasz? Skąd mogłeś wiedzieć, dlaczego jestem smutna? Nie mówiłam Ci nic na ten temat.
Rio nie wiedział co powiedzieć.
-Zostaw ją kameleonie!
Usłyszałam po chwili ten sam głos. 2 Rio? Co to ma znaczyć? Przyszedł do nas drugi Rio w samym ręczniku.
-Co...że...jak...?
Odebrało mi mowe.
-Masz 10 sekund, żeby się stąd zmyć, inaczej bardzo mocno oberwiesz.
Zagroził Kameleonowi Rio. Duch od razu się rozpłynął w powietrzu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top