Cz. 12 Wyrzutki.
Robot właśnie w tej chwili miał się rozwalić, kiedy to, miejsce, które rozmątowałam, zregenerowało się. Po chwili złapały mnie wielkie szczypce. Mikrofon został mi bezkarnie wyrzucony na ziemię. Liza w ostatniej chwili z niego wyskoczyła. Za to sprzęt się rozwalił od upadku.
Nie mogłam się ruszyć. Szczypce podniosły mnie do góry i znalazłam się na przeciwko tego małego gnoja.
-Jesteś bystra, ale nie uda Ci się mnie pokonać.
Ściskał mnie powoli, ale bardzo mocno. Chłopcy próbowali zaatakować go z góry, ale też zostali złapani. W chwili, kiedy szykowaliśmy się na pewną śmierć, poczułam ulgę. Jak gdyby nas puścił. To dzięki Yoh. Pokonał tamten dziwny okrąg ochronny i przeciął kończyny robota.
Upadaliśmy na ziemię. Spadałam ostatnia. W ostatniej chwili wylądowałam w wielkich ramionach Rio.
-Ria. Wszysko dobrze?
-Chyba tak.
Odpowiedziałam. Postawił mnie na ziemi. Myśleliśmy, że to już koniec, ale jednak nie. Robotowi znów dorosły kończyny.
-Gdzie jest mój mikrofon? Jak ja mam walczyć?
-Potrafisz może bardzo głośno krzyknąć, żeby go ogłuszyć? Bez mikrofonu?
Spytał Yoh.
-Spróbuję.
W chwili, kiedy potwór do nas podchodził, zaczęłam krzyczeń. Chlopacy zatkali uszy. Basila udało się trochę ogłuszyś, jednak nie bardzo. Moment potem, kiedy poczułam lekkie trzęsienie ziemi pod sobą, kaszlnęłam. Złapałam się za gardło i przestałam.
-Yoh. Więcej nie mogę.
Powiedziałam bardzo cicho. Chłopacy pobiegli go zaatakować, a ja musiałam jak najszybciej zarzyć leki. Zanim doszczętnie stracę głos. Przez dobrą chwilkę, musiałam się uspokoić. Miałam się nie denerwować. Nie mogę się bać tego, że stracę głos.
Po chwili zauważyłam, że robot leży. Nie ma go. Szybko podbiegłam do swoich towarzysz.
-Chyba bo pokonaliśmy.
Rzekł Yoh.
-Niech Ci się nie zdaje. Mam mnóstwo fori oku, nawet bez robota.
Powiedział dzieciak. Spod ziemi pojawił się nowy robot. Już miał nas zaatakować, kiedy to pojawiło się jakieś dziwne światło, a Basil został doszczętnie pokonany. Na miejsce robota, pojawił się jakiś taki, niby anioł, a przed nim stali ludzie w białych szatach.
-Co to za jedni?
-Jesteśmy tu po to, żeby zniszczyć sprzymierzeńców Zicka. To nasza praca. Nazywamy się Wyrzutkami. Chronimy przez Wielkim, który chce zniszczyć Ziemie. Yoh. Przyłącz się do nas.
-Czemu akurat Yoh? Co od niego chcecie?
Znów odezwał się Trey.
-Yoh Asakura jest potomkiem Zicka. Z jego pomocą, pokonamy go szybciej i prościej.
-Nawet o tym nie myślcie!!!
Krzyknął Yoh. Był bardzo zły.
-Nie będę waszym narzędziem!!
-Spokojnie. Dopiero się o tym dowiedziałeś. Mogą Tobą szargać emocje. Damy Ci czas do zastanowienia.
Blondyn w okularach po chwili na mnie popatrzył.
-Młoda damo. Czy to należy do ciebie?
Spytał, trzymając w rękach, kawałki mojego zniszczonego mikrofonu. Chciało mi się płakać. Rzecz, którą miałam od dzieciństwa, została zepsuta. Podał mi ją do rąk.
-Bardzo nam przykro. Twoje zdolności walki, mówiąc o twym głosie, są niesamowite. Jeśli dołączysz do nas, to obiecujemy Ci, że twoja broń, zostanie jaknajszybciej naprawiona oraz ulepszona.
-Mam zostawić przyjaciół dla rzeczy, którą mogę sama zrobić? Nie ma takiej mowy.
Powiedziałam cicho, ale stanowczo.
-Może zmienisz zdanie.
Ruszyli na północ.
-Bywajcie. Do zobaczenia.
Ich już nie było. Ja padłam na kolana i zaczęłam płakać. Nie mogłam tego znieść. Nikt się nie odzywał. Yoh też był niezadowolony. Lyserg wyglądał, jakby był z czegoś bardzo zadowolony. Poczułam jak Rio bierze mnie na ręce i mocno przytula. Cały czas ze sobą miałam połamany mikrofon. Wszyscy zaczeli iść w stronę przystanku autobusowego. Na całe szczęście przyjechał po nas pojazd. Wsiedliśmy do niego.
Ja w czasie, kiedy jechaliśmy,siedziałam w objęciach czarnowłosego i patrzyłam jedynie na pustynię przez okno.
-Nie wiem już komu mam wierzyć.
Odezwał się nagle Trey.
-Nie tylko Ty mój przyjacielu. Nie tylko Ty.
Powiedział Rio.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top