Rozdział trzeci

Kochani,

zapraszam na 2/3 naszego minimaratonu :) A dla tych, co czytają Opiekunkę i nie znają jeszcze newsa – po północy zapraszam tam na ostatni w tym tygodniu rozdział numer 23 :)

___________________________

Na miejscu jestem punktualnie.

Tego wieczoru przyłożyłam znacznie większą niż zwykle wagę do stroju, makijażu i fryzury, szykowanie się zajęło mi więc całe mnóstwo czasu. Zazwyczaj chodzę w dżinsach i podkoszulkach, ale nie mam pojęcia, jak powinnam się ubrać na rozmowę kwalifikacyjną w takim miejscu jak The Queen. Poza tym nic odpowiedniego nie wzięłam ze sobą z Phoenix, musiałam więc wybrać się na zakupy i na coś się zdecydować. Mój wybór padł na obcisłą małą czarną sięgającą mi ledwie za tyłek i klasyczne szpilki. Dołożyłam do tego trochę ostrzejszy makijaż niż zwykle, a włosy związałam w kitkę wysoko na głowie i uznałam, że jestem gotowa. Chyba nie wyglądam źle – a przynajmniej do takiego wniosku doszłam, oglądając się uważnie w lustrze.

Nie czuję się w takich ciuchach komfortowo, dlatego obciągam sukienkę przez całą drogę do klubu. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz w ogóle miałam na sobie coś, co nie jest spodniami. Przynajmniej w szpilkach czasami zdarza mi się chodzić, więc nie mam problemów z przejściem w nich drogi od taksówki do wejścia do klubu.

The Queen mieści się w samym centrum The Strip, najbardziej znanego odcinka Las Vegas Boulevard. To tutaj znajduje się większość najbardziej znanych hoteli, to tutaj działają ogromne kasyna pozbawiające ludzi majątków. Dosłownie nieopodal można bawić się na fontannowych pokazach w Bellagio czy oglądać sztuczne wulkany w The Mirage. Kiedy wysiadam z taksówki, potrzebuję chwili, by rozejrzeć się dookoła i przyzwyczaić do tego widoku. The Strip nocą wygląda równie niesamowicie co kiczowato. Otaczają mnie wysokie na kilkanaście pięter, rozświetlone niczym bożonarodzeniowe choinki budynki o najprzeróżniejszych stylach: od nowoczesnych wieżowców do hotelów imitujących na przykład starożytną piramidę egipską lub centrum Wenecji. Szeroką, rzęsiście oświetloną ulicą sunie mnóstwo samochodów, na fragmencie zieleni pomiędzy pasami w górę wyrastają rozłożyste palmy. Ludzie mijają mnie na chodniku całymi grupami, dookoła jest głośno, słychać gwar rozmów, muzykę dobiegającą z pobliskich kasyn i warkot silników aut. Totalne szaleństwo.

Kolejna normalna noc w Vegas.

The Queen mieści się w piętrowym, nieco niepozornym budynku o białej elewacji obok Caesars Palace; oznacza to, że nieopodal znajdują się zabudowania imitujące rzymskie ruiny, nocą pięknie punktowo oświetlone. Pod klubem stoi długa kolejka do wejścia, co sprawia, że przez kilka sekund się waham.

Wiem, że to nic takiego, że nie powinnam się obawiać, a jednak coś we mnie zastanawia się, czy powinnam to robić. Zaraz potem jednak sobie przypominam.

Dla Violet.

Omijam całą kolejkę, ignorując pełne niezadowolenia pomruki klientów, jednoznacznie sugerujące, że wejście poza kolejnością i tak mi się nie uda. Przy schodach prowadzących do wejścia do klubu stoi dwóch umięśnionych facetów w czarnych spodniach i czarnych koszulkach opiętych na ich wydatnych ramionach. Mrugam, próbując dostrzec różnice w rysach ich twarzy, ale wyglądają identycznie.

– Koniec kolejki jest tam. – Jeden z ochroniarzy krzyżuje ręce na piersi i ruchem głowy wskazuje mi szary koniec ogonka. Kiwam głową.

– Tak, dziękuję. Nazywam się Danielle Finnigan, jestem umówiona na rozmowę z menadżerem. Nathanielem Millerem.

Mężczyźni wymieniają spojrzenia, a potem ten, który już raz się do mnie odezwał, kiwa głową na tego drugiego. Gość wzdycha i odrywa się od pracy, jaką jest selekcja wchodzących do środka klubu ludzi.

– Proszę za mną – mówi tylko, po czym odwraca się na pięcie i odchodzi, nie oglądając na mnie.

Rzucam uśmiech temu, który został na posterunku, on jednak w żaden sposób mi nie odpowiada; wygląda, jakby ktoś wyciosał go z kawałka skały. Biegnę więc za drugim ochroniarzem, choć w szpilkach nie jest to łatwe, zastanawiając się, dlaczego oddalamy się od wejścia do klubu, zamiast po prostu przejść przez drzwi.

Ochroniarz prowadzi mnie dookoła ośmiokątnego budynku, aż docieramy do niepozornych, czarnych, stalowych drzwi. To chyba wejście dla personelu. Nadal nie odzywając się ani słowem, wklepuje kod i wpuszcza mnie do środka.

Za drzwiami znajduje się wąski korytarz prowadzący do kilku pomieszczeń; wszystkie drzwi są zamknięte, więc nie potrafię określić nic więcej. Jest na tyle cicho, że bez problemu słyszę stłumioną muzykę, grzmiącą zapewne na którejś z sal klubu. W zasięgu wzroku nie ma ani jednej żywej duszy, robię się jednak czujna na wypadek, gdybym miała okazję z kimś porozmawiać.

Ochroniarz przeciska się obok mnie, korzystając z mojego chwilowego zawieszenia się, po czym nadal bez słowa prowadzi mnie do drzwi po mojej lewej stronie. Zatrzymuje się przy nich, puka, a następnie zagląda do środka.

– Szefie. – Głos ma nieco zachrypnięty, jakby rzadko go używał. To nie jest całkiem bezpodstawne podejrzenie. – Przyszła ta dziewczyna na rozmowę.

– Niech wejdzie – słyszę dobiegający z wnętrza gabinetu głos, a ochroniarz cofa się, żeby przepuścić mnie w progu.

Wchodzę do środka, a mój przewodnik wycofuje się na korytarz i zamyka za mną drzwi. Zostaję sama w gabinecie z kompletnie mi obcym facetem. Nie, żebym z ochroniarzem czuła się bezpieczniej.

Nathaniel Miller wygląda na jakąś trzydziestkę i jest całkiem przyjemny dla oka. Ma nieco za długie, wymodelowane blond włosy, dwudniowy zarost i regularne, przystojne rysy twarzy. Ubrany w ciemną casualową koszulę wygląda całkiem nieźle, zwłaszcza że podwinął rękawy do łokci, odsłaniając opalone przedramiona.

Siedzi za biurkiem, przekładając z miejsca na miejsca jakieś papiery. Gdy podchodzę bliżej, podnosi na mnie wzrok – ma brązowe oczy – i wstaje, by na przywitanie podać mi rękę.

– Dobry wieczór, Nathaniel Miller, rozmawialiśmy przez telefon – mówi, po czym wskazuje mi miejsce za biurkiem. Ściskam mocno jego dłoń.

– Danielle Finnigan. Cieszę się, że mogłam przyjść tak szybko.

– Opowiedz mi coś o sobie, Danielle. – Siadamy oboje, Nathaniel otwiera laptopa, który leży na biurku przed nim. – Jesteś z Phoenix, prawda? Skąd pomysł przeprowadzki do Las Vegas?

– Wystarczy Elle. – Uśmiecham się do niego oszczędnie. – Nikt nie zwraca się do mnie pełnym imieniem. Mam tu rodzinę, a w Phoenix byłam całkiem sama. Przez jakiś czas mi to odpowiadało, ale w końcu uznałam, że czas się przeprowadzić. To była dosyć spontaniczna decyzja, dlatego szukam pracy na już.

– Świetnie, ty z kolei możesz mi mówić Nate. – Mój rozmówca odpowiada uśmiechem, po czym marszczy brwi. – Rodzinę, mówisz? Masz na myśli jakiegoś chłopaka albo narzeczonego?

Kręcę głową.

– Nie, nikogo takiego. Mam tu kuzyna.

Nate przygląda mi się z namysłem, a ja zaczynam dochodzić do wniosku, że pytanie o narzeczonego nie było bezzasadne. Zaraz zresztą mój rozmówca utwierdza mnie w tym przekonaniu, odpowiadając:

– To dobrze. Widzisz, praca w The Queen jest dość... specyficzna. Widziałaś może, jak ubierają się nasze dziewczyny? – Kiwam głową. – Ostrzegam, że czasami są narażone na zainteresowanie naszych klientów. Oczywiście mamy na salach ochroniarzy i wystarczy dać im znać, że coś się dzieje, a natychmiast interweniują. Bywały już jednak w przeszłości sytuacje, kiedy narzeczeni albo mężowie naszych dziewczyn urządzali im w pracy sceny zazdrości. To nie robi dobrze interesowi.

W to rzeczywiście jestem skłonna uwierzyć. Zmuszam się do uśmiechu.

– Spokojnie, w moim przypadku sceny zazdrości nie wchodzą w grę. I sama potrafię sobie poradzić z natrętami.

Ojciec wystarczająco długo uczył mnie samoobrony.

– To świetnie. – Nate odchyla się w fotelu i obrzuca mnie jeszcze jednym uważnym spojrzeniem. – Opowiedz coś o tym, co robiłaś w poprzednich pracach. Za co byłaś odpowiedzialna?

Puszczam wodze fantazji i opowiadam mu o tym przez kilka minut, dopóki mi nie przerwie. Nie muszę nawet specjalnie zmyślać, na studiach rzeczywiście sporo czasu spędziłam jako kelnerka. Wprawdzie nigdy nie pracowałam w nocnym klubie, ale jak bardzo to się może różnić od kawiarni?

Zresztą to i tak nie ma znaczenia. Mówię, co mi ślina na język przyniesie, a równocześnie próbuję wpaść na pomysł, w jaki sposób znaleźć i zaczepić tutejsze kelnerki. Nie spodziewałam się, że ta rozmowa będzie się odbywała tak bardzo na osobności.

Na szczęście po kilku minutach Nate uderza otwartą dłonią w biurko i przerywa mi słowami:

– Dobra, wiesz co, dziewczyno, w zasadzie to nie obchodzi mnie, co robiłaś wcześniej. – Aha, dobrze wiedzieć. Jakby o tym wspomniał kilka minut temu, nie bawiłabym się w wymyślanie jakichś głupich kłamstw. – Możesz nawet całkiem nie mieć doświadczenia, jeśli tylko potrafisz poradzić sobie na sali. Ostatnio zwolniła nam się jedna osoba, a z tego, co mi wiadomo, akurat dzisiaj jeszcze jedna dziewczyna nie przyszła i tym bardziej brakuje nam rąk do pracy. Przeżyj dniówkę, a zobaczymy, do czego się nadajesz.

Waham się. Nie byłam przygotowana, że menadżer zaproponuje mi coś takiego. Nie jestem dziewczyną, która spędza dużo czasu w klubach, więc chyba nic dziwnego, że nie czuję się komfortowo z myślą o paradowaniu półnago przed bandą pijanych ludzi. Poza tym mimo wszystko powątpiewam w swoje talenty kelnerskie.

A z drugiej strony to idealna okazja, żeby się czegoś dowiedzieć. Wpuszczą mnie między te dziewczyny i pozwolą z nimi rozmawiać. Nawet gdybym po tym wszystkim miała wylecieć z klubu z hukiem, będę miała sposobność, żeby czegoś się dowiedzieć.

Zanim zdążę podjąć decyzję, Nate dodaje:

– Oczywiście zapłacimy ci za tę dniówkę. Odejmując wszystko, co uda ci się potłuc albo zepsuć.

Hmm, Nate chyba jednak nie ma o mnie najlepszego zdania.

Albo po prostu nauczył się nie ufać ludziom, których nie zna.

– To uczciwa oferta – stwierdzam w końcu. – Jasne, bardzo chętnie. Niech tylko ktoś powie mi, co mam robić.

– Poproszę którąś dziewczynę, żeby się tobą zajęła. – Nate wstaje, więc ja również pospiesznie podnoszę się z fotela. Kiedy wyciąga do mnie rękę, ponownie ją ściskam. – Witamy na pokładzie, Elle. Mam nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej.

Już się rozpędziłam.

Za Nate'em wychodzę z gabinetu; kierujemy się pustym korytarzem w przeciwną stronę do tej, z której przyprowadził mnie ochroniarz. Po chwili zatrzymuje się i otwiera kolejne drzwi, po czym przepuszcza mnie przodem.

Pomieszczenie, do którego wchodzimy, to szatnia. Nate włącza światło; w blasku jarzeniówki widzę stojące pod ścianą metalowe szafki, a naprzeciwko nich stół z krzesłami i kilka ławek. Nate zdecydowanym krokiem podchodzi do jednej z szafek, przez chwilę w niej grzebie, po czym rzuca mi ciuchy na przebranie.

– Zostaw swoje szpilki, będą ci pasować – mówi, ponownie taksując mnie wzrokiem. – Możesz wziąć pierwszą szafkę, jest pusta, zaraz przyniosę ci kłódkę. Przebierz się, a ja w tym czasie przyprowadzę Stacy.

Rozkładam ubrania, chociaż teoretycznie wiem, czego się spodziewać. Krótki czerwony top ze sporym dekoltem i czarne szorty tak krótkie, że prawdopodobnie będzie mi widać połowę tyłka. Po prostu świetnie.

– Nie martw się, są czyste – śmieje się Nate, opacznie rozumiejąc moje spojrzenie. – Zawsze trzymamy tu jakiś zapas, tak na wszelki wypadek. W klubie zdarzają się różne wypadki.

Oczyma duszy już widzę, jak jakiś pijany klient wylewa na mnie drinki, i to sprawia, że mam ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie. Robię jednak dobrą minę do złej gry, uśmiecham się do Nate'a sztucznie i kiwam głową.

– Jasne. Poradzę sobie, dzięki.

Nate odwraca się, ale w drzwiach jeszcze spogląda na mnie przez ramię. Pod jego wzrokiem cały czas czuję się nieswojo, chociaż nie mam po temu żadnego wyraźnego powodu. Mam po prostu wrażenie, że on ocenia mój wygląd, decydując, czy spodobam się klientom The Queen.

– Rozpuść włosy – decyduje w końcu. – Są długie, będą świetnie wyglądać.

Posłusznie ściągam gumkę, chociaż włosy sięgają mi prawie do pasa i noszenie ich rozpuszczonych jest niewygodne. Przeczesuję je palcami i strząsam na plecy, a Nate kiwa głową, zadowolony, po czym wychodzi, zamykając za sobą drzwi.

Pospiesznie ściągam z siebie sukienkę przez głowę i nakładam pozostawione mi ubrania. Otwieram szafkę, którą wskazał mi menadżer, po czym z jękiem przeglądam się w wąskim lustrze zawieszonym na wewnętrznej stronie drzwiczek. Miałam rację, szorty prawie odsłaniają mi tyłek. Muszę poprawić bieliznę, żeby nie było jej widać; dobrze chociaż, że pod czarną sukienkę założyłam pasujące czarne figi, które nie odróżniają się tak bardzo od szortów. Za to czarny biustonosz nieco prześwituje spod czerwonego topu, który ma zdecydowanie za duży dekolt. I kończy się za wysoko, jeszcze przed pępkiem.

No dobra, zawsze byłam szczupła. Od szkoły średniej ćwiczę i biegam, bo szybko nauczyłam się, że muszę mieć dobrą kondycję, jeśli nie chcę, żeby ojciec podczas nauki samoobrony dawał mi w kość. Obiektywnie rzecz biorąc, pewnie wyglądam w uniformie The Queen całkiem nieźle.

Za to czuję się koszmarnie.

Ale nie ma się co nad sobą użalać, w końcu sama jestem sobie winna. To ja wymyśliłam, żeby pójść na tę głupią rozmowę.

Wyciągam z torebki czerwoną szminkę i starannie maluję usta, pochylając się do lustra w szafce. Nie sądzę, żeby menadżer miał coś przeciwko, a dzięki temu będę się dużo lepiej czuła. Kolor szminki idealnie pasuje do koloru topu.

– Cześć! Łał, niezły tyłek! – słyszę od strony drzwi, więc czym prędzej się prostuję, zatrzaskuję szafkę i odwracam przodem do intruza.

Każdy facet za taką uwagę dostałby ode mnie w twarz, ale w moją stronę od drzwi szatni idzie dziewczyna. Rozpoznaję ją: widziałam ją na zdjęciu, tym samym, na którym znalazła się Violet. Czuję przypływ adrenaliny, gdy przypominam sobie, że ta wysoka blondynka stała obok mojej kuzynki, co oznacza, że muszą się znać. Wystarczyłoby zapytać.

Ale oczywiście tego nie zrobię. Jeszcze nie.

– Jestem Stacy. – Blondynka wyciąga w moją stronę rękę, którą ujmuję; również się jej przedstawiam. – Nate mówił, że potrzebujesz wprowadzenia. Mam dla ciebie kłódkę do szafki i parę dobrych rad. Pierwsza to: nie przychodź pracować w The Queen.

Podnoszę brew. Dziewczyna wygląda, jakby mówiła poważnie. Ma długie, lśniące blond włosy, które odrzuca na plecy, jasną karnację skóry i wystające kości policzkowe, które sprawiają, że jej twarz wydaje się niemalże trójkątna. W porównaniu z nią czuję się strasznie gruba, choć jeszcze chwilę temu patrzyłam na siebie w lustrze z akceptacją. Ale to pewnie kwestia tego, że Stacy jest niemalże chuda i ma strasznie długie nogi.

Ja sama niestety nie jestem wysoka i o ile na kolor włosów czy wagę mogę mieć wpływ, to na to już nie bardzo. Pozostaje mi więc zadzierać głowę, gdy rozmawiam z kimś takim jak moja nowa koleżanka w The Queen.

– Ach tak? – podejmuję. – Dlaczego?

– Bo to chujowa praca. – Stacy wzrusza ramionami, po czym podaje mi kłódkę. Odruchowo ją przyjmuję. – Płacą marnie, klienci się naprzykrzają, a na koniec dnia twój facet i tak ma do ciebie pretensje, że obmacywali cię jacyś obcy ludzie. Poza tym nogi będą cię bolały codziennie. Obiecuję.

Hmm, to mi przypomina, że nie omówiłam nawet z Nate'em kwestii stawki. Chyba kiepsko udaję dziewczynę desperacko szukającą pracy.

– To nic takiego. – Wzruszam ramionami. – Potrafię sobie poradzić z facetami, własnego nie mam, a do stojącej pracy jestem przyzwyczajona. Poradzę sobie.

Stacy tylko wzrusza ramionami, po czym instruuje mnie, jak używać kłódki. Zamykam moje rzeczy w szafce, z przykrością zostawiając tam również komórkę – jak się okazuje, nie mogę z niej korzystać w pracy.

– Pamiętaj, że ostrzegałam – dodaje na koniec, a kiedy jestem gotowa, prowadzi mnie do wyjścia. – Zaprowadzę cię teraz na główną salę i pokażę twój rewir. Dzisiaj będziesz pracowała ze mną, będę miała na ciebie oko i dawała znać Nate'owi, jak sobie radzisz. Poznam cię z resztą dziewczyn i pokażę, gdzie czego szukać i jak tutaj pracujemy.

Moja nowa znajoma wydaje się bardzo konkretna i rzeczowa. Lubię takie dziewczyny. Wypytanie jej o Violet może być jednak tym trudniejsze, skoro zdaje się mieć głowę na karku. Pewnie zorientuje się, że coś jest nie tak.

Ale przecież nie zamierzam zostawać tu dłużej niż jedną noc.

– A tak poważnie, jak ci się tutaj pracuje? – pytam, próbując brzmieć na zaciekawioną. – Szukam czegoś na stałe, nie chciałabym się zwalniać po kilku dniach.

– Generalnie jest w porządku. – Stacy wzrusza ramionami, po czym pcha drzwi prowadzące, jak się okazuje, z korytarza na jedną z sal. – Szefowie są spoko, a to dużo daje. Menadżerowie idą nam na rękę, kiedy czegoś nam potrzeba, a właściciel do niedawna nie pokazywał się tu zbyt często. Nikt nam za bardzo nie patrzy na ręce. Jeśli tylko pogodzisz się z minusami, to będzie w porządku.

Pod koniec Stacy musi podnieść głos, bo kiedy trafiamy na salę, robi się dużo głośniej. Z podestu DJ-a grzmi muzyka, która na moment mnie ogłusza. Zaraz potem rozglądam się dookoła, próbując jakoś zorientować się w sytuacji.

Klub jest otwarty od niedawna, a dookoła już kręci się sporo ludzi. Stacy wyprowadza mnie z zaplecza prosto na bar, za którym stoi jakiś młody chłopak. Za barem jest trochę wolnej przestrzeni, a potem zaczyna się obszar ze stolikami i lożami. Po naszej prawej stronie znajduje się parkiet i podwyższenie dla DJ-a. Naprzeciwko widzę też schody prowadzące na piętro; jest tam jednak na tyle ciemno, że nie wiem, co znajduje się na górze.

– Stoliki dla zwykłych gości, na górze oddzielona przyciemnionymi szybami strefa VIP – instruuje mnie Stacy, pochylając się, by krzyczeć mi wprost do ucha. – To jedna z dwóch sal na tym poziomie, poziomów łącznie jest trzy. Po jednym parkiecie na każde piętro. Obsługujesz z jednego baru, co noc się zmieniamy. Tu akurat jest niedużo stolików, ale na drugiej sali jest ich więcej. Klienci przychodzą zamawiać do baru, napoje podajemy do stolików, stamtąd też zgarniamy puste szkło. Do VIP-ów chodzimy osobiście. Jakieś pytania?

Kręcę głową, na co Stacy uśmiecha się oszczędnie, z zadowoleniem, po czym kiwa na barmana.

– To jest Mike, Mike, to Elle. Jesteśmy dzisiaj na siebie skazani.

Mike, młodszy ode mnie jasnowłosy chłopak ubrany od stóp do głów w czarną skórę, tylko się śmieje.

– Obiecujesz, Stacy, a nigdy nie dotrzymujesz słowa.

Jest wysoki i tyczkowaty, ale jest w nim coś przyjemnego dla oka. Biorąc pod uwagę jego szeroki uśmiech, wydaje się poczciwy i pewnie stanowi lepszy cel na pierwsze pytania o Violet niż moja zasadnicza przewodniczka. Postanawiam, że zagadnę go w wolnej chwili, skoro już mam okazję.

Nie zamierzam jej zmarnować. Violet na nas liczy, a ja muszę się dowiedzieć, co się z nią stało. The Queen może nie mieć z tym nic wspólnego, ale...

Ale może mieć też bardzo dużo.

Niespecjalnie wierzę w zbiegi okoliczności, a Violet zaczęła tu pracować krótko przed tym, zanim zaginęła. To nie może być przypadek.

– Tak, ja też cię kocham. – Wracam do rzeczywistości, gdy Stacy posyła Mike'owi pocałunek w powietrzu; w samą porę, bo następnie zwraca się znowu do mnie. – Dobra, myślę, że na razie to wszystko. Zaczniemy powoli i zobaczymy, jak sobie radzisz, a z czasem będziemy zwiększać tempo, największy napływ klientów będzie dopiero po północy. A na dobry początek mam dla ciebie jeszcze jedną radę.

Puszcza do mnie oko, po czym dodaje:

– Uważaj na siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top