Rozdział pierwszy
Kochani,
ponieważ postanowiłam zrekompensować Wam brak rozdziału Szpiku w tę niedzielę, wrzucam Wam dwa inne – pierwszy rozdział Kinga, a o 20 także kolejny Opiekunki. Mam nadzieję, że poczujecie się coś trochę tym usatysfakcjonowani :)
I oczywiście już teraz zapraszam na pierwsze spotkanie z Dani^^
______________________________________________
Hotel, w którym się zatrzymuję, jest zaniedbany i obskurny, a okna w pokoju drżą, gdy z pobliskiego lotniska startuje kolejny samolot. To jedno z tych miejsc, gdzie możesz wynająć pokój na godziny, a obsługa nie zada nawet jednego pytania, spisując dane z twojego prawa jazdy. To właśnie w to miejsce zawiózł mnie taksówkarz-hindus, gdy poprosiłam go o kurs do „najbliższego hotelu". Byłam zbyt zmęczona, by protestować, gdy znaleźliśmy się na miejscu, a potem doszłam do wniosku, że jakoś wytrzymam jedną noc.
Byleby po podłodze nie biegały karaluchy.
Siadam ciężko na miękkim materacu, zdejmując buty; bose stopy niechętnie kładę na brudnej wykładzinie przykrywającej podłogę. Poza łóżkiem w pokoju znajduje się niewielka szafka z telewizorem naprzeciwko mnie, dyskretna mini-lodówka tuż obok, a po prawej stronie od łóżka – wbudowana w ścianę szafa z przesuwnymi drzwiami. Po mojej lewej stronie przeszklone drzwi otwierają się na balkon; przed nimi stoi tylko jeden fotel z zielonym, poplamionym obiciem.
Chociaż trasa z Phoenix do Las Vegas zajmuje raptem godzinę, jestem na nogach od wczesnych godzin porannych i oczy właściwie same mi się zamykają. Wiem jednak, że nie mogę tak po prostu rzucić się na łóżko i zasnąć, nawet jeśli mam na to ogromną ochotę. Po chwili wstaję więc i kieruję się na balkon, po drodze wyciągając komórkę z tylnej kieszeni dżinsów.
Z niewielkiego balkonu rozpościera się piękny widok na miasto. Na pierwszym planie widzę rozświetloną płytę lotniska, za nim jednak w górę wystrzeliwują miejskie zabudowania, niemal całkiem zasłaniając widoczne na horyzoncie góry. Pewnie w świetle dnia będzie je lepiej widać, myślę, po czym spuszczam wzrok na telefon i wybieram znajomy numer; przykładam sobie komórkę do ucha, próbując ignorować huk kolejnego startującego samolotu.
– Jestem na miejscu – mówię, kiedy mój rozmówca w końcu odbiera. – Chcesz się spotkać jeszcze dzisiaj?
– To chyba nie ma sensu, Elle. – Niski, znajomy głos Roba jak zwykle sprawia, że wracają do mnie wspomnienia wspólnego dzieciństwa. Obydwoje z Violet zawsze mówili do mnie „Elle", co bardzo irytowało mamę; moje pełne imię to Danielle i bardzo nie podobało jej się to zdrobnienie. – Jest późno, prześpij się trochę, zobaczymy się jutro. I tak nic w tej chwili nie pomożesz.
– Żartujesz sobie? – prycham z niedowierzaniem. Mam wrażenie, że tylko ja traktuję tę sprawę poważnie. – Twoja siostra zaginęła, Rob. To moja kuzynka i chcę wiedzieć, co się z nią dzieje. Myślisz, że będę w stanie tak po prostu przyłożyć głowę do poduszki i zasnąć?
– Nie wiemy, co się stało, Elle – protestuje Rob z pewnym znudzeniem; pewnie dlatego, że robi to po raz kolejny. Mam wrażenie, że od początku to ja bardziej przejmuję się zniknięciem Violet niż jej brat bliźniak. – Zgłosiłem to na policję, tak jak sugerowałaś. Nie przejęli się za bardzo. Uznali, że pewnie gdzieś po prostu wyjechała i zabalowała albo coś. To idioci.
W policji nie pracują idioci i obydwoje doskonale o tym wiemy. Po prostu znajdujemy się w Las Vegas, znacznie częściej zdarza się tutaj, że ktoś imprezuje zbyt długo i się zapodziewa – jak w Kac Vegas – niż że ktoś faktycznie znika bez śladu.
Jak moja kuzynka, Violet.
Wiem, że Violet nie poszła w tango. Znam ją, odkąd obydwie byłyśmy brzdącami. Nasze matki są siostrami i praktycznie wychowywaliśmy się razem, we trójkę z Violet i Robem. Violet nigdy nie imprezowała, nigdy nie nadużywała alkoholu i nigdy nie znikała na tak długo, by ktokolwiek zaczął się o nią martwić. Jest odpowiedzialna i nie zostawiłaby nas tak bez słowa...
Gdyby coś się jej nie stało.
Gdy Rob zadzwonił do mnie poprzedniego dnia, by opowiedzieć o całej tej sytuacji – Violet nie ma w jej mieszkaniu, nie odpowiada na telefony – natychmiast zaczęłam szukać jak najszybszego połączenia z Las Vegas. Zadzwoniłam do pracy z informacją, że nie będzie mnie parę dni, i w taki oto sposób znalazłam się w mieście grzechu.
Bywałam już wcześniej w Las Vegas; zdarzało mi się odwiedzać kuzynów, którzy przeprowadzili się tu kilka lat temu. Na dłuższą metę nie wytrzymałabym w tym miejscu, jest dla mnie zbyt krzykliwe i zbyt odpustowe, ale na kilkudniowe wypady sprawdza się nieźle. Tym razem jednak nie czuję żadnej przyjemności z przebywania w tym miejscu i niewiele ma z tym wspólnego obskurny hotel.
– Tym bardziej to my musimy coś zrobić – protestuję, cofając się do wnętrza pokoju hotelowego, bo przez huk kolejnego samolotu przestaję słyszeć własne myśli. – Obdzwonić wszystkie szpitale, znajomych Violet, kto tylko przyjdzie ci do głowy. Masz klucze do jej mieszkania, musimy je przeszukać, może tam znajdziemy jakieś wskazówki. Znalazłeś jej telefon?
– Nie, i właśnie w tym problem – wzdycha Rob. – Ale i tak już za późno, żeby dzwonić po jej znajomych.
– Daj spokój, na pewno zrozumieją, kiedy im przedstawimy sytuację. – Zachowanie kuzyna zaczyna mnie irytować. Dlaczego on jest taki bierny? – Dobra, szkoda tracić czas na czcze gadanie. Przyjeżdżam do centrum i razem zastanowimy się, co robić dalej.
– W porządku – zgadza się w końcu. Zakładam buty i sięgam po kurtkę, bo chociaż w ciągu dnia Las Vegas praży się w słońcu, nocą robi się tam dosyć chłodno, nawet kilka stopni chłodniej niż o tej samej porze w Phoenix. – Dzięki, że mi pomagasz.
– Przecież to oczywiste – prycham. – Jesteście moją rodziną. Zamierzam znaleźć Violet, choćbym miała tu zostać miesiąc i wykopać ją spod ziemi, jasne? Spotkajmy się za pół godziny pod mieszkaniem Violet.
Kiedy w końcu się z nim żegnam i wychodzę z pokoju hotelowego, zabierając tylko komórkę i portfel, zastanawiam się nad tym, co powiedziałam kuzynowi. Wiem, że to prawda i że zrobię wszystko, żeby odnaleźć Violet. Obawiam się, że stało się coś złego, ciągle jednak mam nadzieję, że z moją kuzynką jest wszystko w porządku.
Równocześnie jednak bardziej pesymistyczna część mojej natury boi się, że czegokolwiek uda mi się dowiedzieć w Vegas, nie będą to pozytywne informacje.
Pod hotelem znajduję taksówkę i każę się wieźć do centrum Las Vegas, na Jedenastą, gdzie Violet wynajmuje mieszkanie w dość obskurnym szeregowcu. Kiedy wcześniej przyjeżdżałam do kuzynostwa, zatrzymywałam się raczej u Roba, który niedawno kupił dom poza ścisłym centrum miasta; u Violet byłam raptem raz czy dwa i niespecjalnie podobały mi się zarówno okolica, jak i samo mieszkanie. Moja kuzynka argumentowała jednak zawsze, że dzięki temu nie traci czasu na dojazdy do pracy, a płaci za lokum śmiesznie małe pieniądze.
Jedziemy na północ Eastern Avenue; po obydwu stronach drogi znajdują się niewysokie, białe budynki różnych sklepów i hoteli, a pomiędzy nimi w niebo wyrastają rozłożyste palmy. Ruch jest spory, dlatego cieszę się, że jedziemy tak, by ominąć ścisłe centrum miasta. Tam najwięcej samochodów można spotkać właśnie nocą.
Z tej odległości nie widzę świateł szalonego centrum Las Vegas; ulica, którą jedziemy, wygląda jak każda inna w każdym innym mieście w Stanach. Trochę zieleni, motele i sklepy po obydwu stronach trasy, samochody różniące się jedynie tablicami rejestracyjnymi. Latarnie oświetlają nam drogę, jest jednak za ciemno, żebym na horyzoncie przed sobą mogła zobaczyć zarys pasm górskich. Opieram czoło o szybę i zamykam na chwilę oczy, mając nadzieję, że od tego przestaną mnie szczypać. Nie mogę na razie odpocząć, skoro nadal nie wiem, co dzieje się z Violet.
Dojeżdżamy na miejsce w jakieś dwadzieścia minut; jestem pierwsza, muszę więc zaczekać na Roba, który ma klucze do mieszkania siostry. Latarnia przed szeregowcem nie działa i przez to czuję się dość niepewnie, gdy taksówka już odjeżdża, a ja zostaję na chodniku sama. Okolica jest opustoszała, tylko z daleka słyszę odgłosy ruchu ulicznego; część Jedenastej, na której mieszka Violet, leży poza głównymi arteriami, to praktycznie zaułek na końcu ulicy, dlatego jest tam pusto.
Szeregowiec nie zmienił się, odkąd ostatni raz go widziałam. Elewacja dalej jest brudna, w okropnym czerwonym kolorze, a płot oddzielający niewielkie trawniki od chodnika – zardzewiały i wymagający odświeżenia. Budynek na każdym piętrze ma po jednym balkonie; na niektórych z nich stoją kwiatki doniczkowe lub jakieś meble ogrodowe, większość jest jednak pusta. Światło świeci się tylko w niektórych oknach, nie mam jednak ochoty zastanawiać się, czy to oznacza, że większość lokatorów śpi, czy że pracują na nocne zmiany. Przypuszczam, że większość tutejszych mieszkańców jest zatrudniona w centrum, w tamtejszych hotelach, kasynach i klubach.
Czekam jakieś dziesięć minut, oparta o furtkę oddzielającą mnie od chodnika prowadzącego do wejścia do szeregowca; czuję ulgę, kiedy w końcu zaułek oświetlają reflektory nadjeżdżającego samochodu. Rob jeździ poobijanym nissanem, który parkuje na krawężniku tuż przy mnie. Czekam cierpliwie, gdy wysiada z samochodu, a kiedy do mnie podchodzi, przytulam go mocno.
Rob jest ode mnie wyższy o jakąś głowę, szczupły i równie rudowłosy co jego siostra. Kilkudniowy zarost drapie mnie w policzek, gdy się od niego odsuwam. Sympatyczna, otwarta twarz mojego kuzyna sprawia, że wszyscy zawsze chętnie mu wierzą i ufają. Widziałam go ledwie dwa miesiące temu, gdy przyleciałam do Las Vegas świętować dwudzieste ósme urodziny bliźniaków; sama jestem od nich o dwa lata młodsza.
– Cześć, Elle. – Jego ciepły głos jest pełen zatroskania, gdy otwiera przede mną furtkę do odpowiedniego ogródka. – Szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach.
– To prawda – wzdycham i wchodzę pierwsza, po czym odwracam się do niego. – Byłeś już w mieszkaniu Violet?
– Byłem, ale nie rozglądałem się w nim zbyt uważnie. Bałem się, że coś mogło jej się stać i że leży w środku, dlatego użyłem zapasowego klucza. – Rob wzrusza ramionami, po czym wyciąga z kieszeni dżinsów pęk kluczy, by jednym z nich otworzyć drzwi wejściowe. – Jestem ci naprawdę wdzięczny, że przyjechałaś i że chcesz nam pomóc. Przecież masz swoje życie i pracę...
– Daj spokój. – Macham ręką i wchodzę do środka, prosto na klatkę schodową, na której śmierdzi stęchlizną. Podziwiam Violet, że jest w stanie mieszkać w takim miejscu. – W pracy obejdą się beze mnie jakiś czas, a poza tym nie miałam nic ważnego do roboty. Tylko rodzice trochę się dziwili, że wyjeżdżam tak nagle.
– Co im powiedziałaś?
Prycham, po chwili postanawiam jednak rozszerzyć wypowiedź.
– Och, wiesz, jak jest. Żadne z nich nie ma czasu się o mnie martwić. Zapytali, ale przyjęli pierwszą lepszą wymówkę.
Moi rodzice rozwiedli się dawno temu, jeszcze przed tym, zanim ojciec Violet i Roba zginął w wypadku samochodowym. Im została tylko matka, moja ciocia, mnie natomiast – dwoje samotnych rodziców, z których każde miało swoje sprawy i niespecjalnie dużo czasu, by się mną zajmować. Mama robiła wtedy karierę jako neurochirurg, a ojciec pracował pod przykrywką z ramienia miejscowej policji. Obydwoje zawsze mnie kochali, ale mieli mało czasu, by mnie wychowywać, dlatego w dużym stopniu robiła to ciocia Clara.
W zasadzie do teraz się to nie zmieniło, chociaż jestem już dorosła. Najwięcej zainteresowania dostałam od ojca, który jako prawdziwy policjant zrobił wszystko, żebym umiała się bronić.
– Czyli mama o niczym nie wie. – Rob wzdycha z ulgą, pnąc się za mną po nierównych schodach na pierwsze piętro szeregowca. – To dobrze. Nie powinna się dodatkowo denerwować.
– Rob, przecież wiesz, że prędzej czy później się dowie – próbuję go łagodnie uświadomić. – Rozumiem, że po śmierci waszego taty... no, nie chcesz dokładać jej stresów. Ale nie mamy pojęcia, kiedy Violet się znajdzie. Jeśli będziesz czekał kolejny tydzień z powiedzeniem jej prawdy, nie tylko będzie się denerwować, że Violet nie daje znaku życia, ale jeszcze poczuje się potem oszukana.
– Wiem – odpowiada Rob niechętnie. Zatrzymuję się na podeście na pierwszym piętrze i czekam, aż do mnie dobije; w słabym świetle pojedynczej lampy wiszącej pod sufitem widzę korytarz prowadzący do kilku mieszkań. – Ale sama rozumiesz, co się stanie, gdy powiem mamie prawdę. Dostanie histerii i uprze się, żeby natychmiast tu przyjechać. To w niczym nam nie pomoże. Musimy uporać się z tym sami, a dopiero gdy znajdziemy Violet, o wszystkim jej powiemy.
Kiwam głową, choć nie do końca zgadzam się z jego tokiem rozumowania; to jednak jego matka i ma prawo decydować, o czym jej powie. Ramię w ramię ruszamy przed siebie korytarzem do ostatnich drzwi, prowadzących do jednopokojowej klitki wynajmowanej przez Violet.
Opieram się o ścianę obok wejścia, gdy Rob zaczyna grzebać kluczem w zamku. Zanim zdąży otworzyć, drzwi po drugiej stronie korytarza uchylają się i w szparze pojawia się rozczochrana głowa jakiegoś wąsacza w przymaławym, niegdyś zapewne białym podkoszulku. Patrzy na nas podejrzliwie, po czym mówi:
– To mieszkanie Violet Abbott.
Na szczęście Rob jest lepiej wychowany ode mnie, bo wyciąga dłoń w stronę mężczyzny i odpowiada grzecznie:
– Tak, oczywiście. Jestem jej bratem, nazywam się Robert Abbott.
Sąsiad ściska jego dłoń, wyraźnie zadowolony.
– Świetnie. To znaczy, że zapłaci pan czynsz za siostrę? Miała to zrobić do wczoraj, ale się nie pojawiła. Chyba się przede mną ukrywa, bo nie widziałem jej już jakiś czas. A myślałem, że już dała sobie spokój z jęczeniem o braku pieniędzy.
Dopiero tymi słowami facet mnie zaciekawia. Widzę, że Rob już zamierza coś odpowiedzieć, więc pospiesznie wchodzę mu w słowo.
– Rozumiem, że Violet wcześniej zdarzało się nie płacić o czasie? Bo brakowało jej pieniędzy? Ile właściwie jest panu winna?
Wyciągam portfel, jakbym zamierzała uregulować dług kuzynki, chociaż jestem pewna, że nie znajdę tam wymaganej ilości gotówki. Chodzi jednak o to, by właściciel szeregowca był chętny podzielić się informacjami, co na pewno zrobi prędzej, mając w perspektywie zastrzyk gotówki.
– Pięćset pięćdziesiąt dolarów – mówi z satysfakcją i widzę, że jego wzrok wędruje do mojego portfela. – Ona ciągle się miga i nie chce płacić. Ciągle ma problemy z pieniędzmi. Ciągle słyszę, że niedługo się odkuje i wszystko zapłaci.
– Ale mówił pan, że spodziewał się, że już z tym skończyła?
– No fakt, przez ostatnie dwa miesiące płaciła regularnie. – Sąsiad wzrusza ramionami. – Miałem nadzieję, że to już koniec z nią kłopotów. Płacicie czy nie? Na jej miejsce czeka dziesięciu innych najemców. Jeśli mieszkanie jest nieopłacone, to chowam jej rzeczy do kartonów i wystawiam przed dom, na pewno jacyś chętni się znajdą. Wasza decyzja.
Wymieniam spojrzenia z Robem. To jasne, że nie możemy pozwolić, by sąsiad wyrzucił rzeczy Violet.
– Nie mam przy sobie tyle gotówki – odpowiadam, starając się brzmieć pojednawczo. – Ale mogę ją zorganizować, jeśli poczeka pan do jutra.
Facet prycha z irytacją.
– Ja ciągle tylko czekam i czekam! Myśli pani, że z czego niby ja mam żyć?
– Rozumiem, ale nie byliśmy na to przygotowani – próbuję go przekonać. – Nie wiedzieliśmy, że Violet zalega z czynszem. Obiecuję, że uregulujemy wszystkie długi. Dorzucę coś ekstra, jeśli spróbuje pan sobie przypomnieć, czy ostatnio coś... zmieniło się w jej zachowaniu.
Sąsiad marszczy brwi.
– To znaczy co?
– Nie wiem. – Wzruszam ramionami, bawiąc się trzymanym w ręce portfelem. – Może wspominała, skąd wzięła pieniądze na czynsz? Chwaliła się jakimiś zmianami w jej życiu? Może zauważył pan kogoś, kto do niej przychodził?
Z tego, co mi wiadomo, Violet nie ma żadnego chłopaka. Jakieś pół roku temu, zanim przeprowadziła się do tej nory, mieszkała z facetem, menadżerem w jednym z hoteli w centrum, z którym spędziła dwa lata. Okazał się dupkiem, który zdradził ją z jakąś hostessą z Bellagio, więc Violet rzuciła go w cholerę i postanowiła się usamodzielnić. Od tego czasu była trochę zrażona do facetów.
Właściwie to już od czasu jej byłego faceta z Phoenix i przeprowadzki do Vegas.
Sąsiad przygląda nam się bystro. Z pewnością zauważa, że wyglądamy porządnie, i domyśla się, że może wyciągnąć od nas trochę kasy.
– Ile to dokładnie jest „coś ekstra"? – pyta następnie. Wzdycham i wyciągam z portfela pięćdziesiątkę. Facet chwyta ją zwinnie i chowa do kieszeni. – Nikt tu do niej nie przychodził. Ona sama też rzadko tu ostatnio bywała, trudno ją było złapać, jak przychodziła pora płacenia czynszu. Chyba zmieniła pracę, bo wychodziła głównie nocami. Kiedy ostatnio mi płaciła, chwaliła się, że lepiej zarabia i że ma perspektywy na jeszcze lepsze pieniądze. Wydawała się zadowolona.
– Kiedy to było? – dopytuję, na co sąsiad wzrusza ramionami.
– Przy poprzednich opłatach, czyli z miesiąc temu. Od tego czasu nie widywałem jej zbyt często. Raz czy dwa spotkałem ją na korytarzu, wydawała się zmęczona, jak wracała do mieszkania.
Kiwam głową i chowam portfel do tylnej kieszeni dżinsów. Wreszcie pozwalam dojść do słowa Robowi, który obiecuje:
– Wrócę jutro z pieniędzmi na czynsz, proszę nie wyrzucać rzeczy Violet. Jeszcze jej się przydadzą.
– Poszła w tango, co? – pyta sąsiad z rozbawieniem. – Takie zawsze są najgorsze. Niby ciche i niepozorne, a potem wywijają takie numery, że nikt by się nie spodziewał. Czekam do jutra do dwunastej. Potem rzeczy pana siostry lądują na ulicy.
Drzwi zatrzaskują się cicho, zanim zdążymy coś dodać; najwyraźniej sąsiad uznał, że nie warto tracić na nas więcej czasu. Znowu wymieniamy spojrzenia, ale czekamy z naszymi komentarzami, zanim nie znajdziemy się w mieszkaniu Violet. Jestem pewna, że ten grubas w podkoszulku podsłuchuje pod drzwiami.
– Violet wspominała ci coś o zmianie pracy? – zagaduję, kiedy w końcu jesteśmy we wnętrzu mieszkania kuzynki. Rozglądam się dookoła. – Ja nic o tym nie słyszałam, a rozmawiałam z nią przez Skype'a z miesiąc temu.
Mam wyrzuty sumienia, że tak długo nie odzywałam się do Violet, ale ostatni miesiąc był szalony. Spędziłam mnóstwo godzin w pracy, dopracowując pilny projekt dla ważnego klienta. Agencja reklamowa, w której pracuję, realizowała cały plan działań marketingowych, w które jako copywriterka byłam włączona na niemalże każdym etapie. Dopięcie projektu na ostatni guzik zaledwie kilka dni przed telefonem Roba jest jednym z powodów, dla których w ogóle mogłam wziąć urlop, żeby przyjechać do Las Vegas.
– Nie, nic. – Rob marszczy brwi, włączając światło i rozglądając się po pomieszczeniu, w którym się znajdujemy. – Ostatnio nie widywałem się z nią zbyt często. Spotykam się z jedną dziewczyną z mojej pracy i nie bardzo miałem czas...
– Roooob, masz dziewczynę?! – przerywam mu pełnym entuzjazmu piskiem. Mój kuzyn z zakłopotaniem drapie się w kark i czerwienieje na twarzy. – Dlaczego nic nie mówiłeś?! Chcę ja poznać!
– Właśnie dlatego, że wiedziałem, że tak powiesz – mamrocze, na co reaguję śmiechem. – Jeszcze ją odstraszysz albo coś. Dopiero zaczynamy ze sobą kręcić i nie potrzebuję, żeby oceniała ją moja szalona kuzynka-córka policjanta.
– No wiesz! – Udaję oburzenie, ale tak naprawdę jego słowa nie mogłyby mnie mniej obejść. Sama doskonale zdaję sobie sprawę, że czasami zachowuję się za bardzo jak mój ojciec. Cóż mogę poradzić, zawsze chciałam być taka jak on i naśladowałam go od dziecka, a ojciec, gdy już znajdował dla mnie czas, najchętniej uczył mnie samoobrony i strzelać. Pracując w policji, najlepiej wiedział, ile przestępstw ma miejsce w Phoenix, i czuł się chociaż odrobinę lepiej, ucząc mnie, jak się bronić. – Jestem najsłodszą istotą pod słońcem i twoja dziewczyna na pewno by mnie polubiła!
Wchodzę głębiej do salonu, zostawiając Roba za sobą; pomieszczenie wygląda dziwnie smutno, gdy nie ma w nim Violet, a wszystkie rzeczy są zostawione tak, jakby miała tu wkrótce wrócić. Niewielki pokój połączony z kuchnią jest zagracony: w zlewie leżą brudne naczynia, z kanapy zwisają naręcza ubrań, a na stoliku kawowym poniewierają się opakowania po jedzeniu na wynos. Z okna, którego żaluzje są odsłonięte, mam dobry widok na parking za szeregowcem i jakiś magazyn.
Jest w tym mieszkaniu coś, co przywodzi mi na myśl obskurny pokój w moim hotelu. Może chodzi o podobną wykładzinę, która czasy świetności ma już dawno za sobą, a może o to, że ten salon również nie ma żadnego charakteru. Jest absolutnie bezosobowy i nigdzie nie widzę w nim ani jednego elementu, który mógłby być wkładem Violet w upiększenie tego miejsca. Jakby stanowiło dla niej jedynie miejsce do przechowywania rzeczy i snu.
– Tak, tak, oczywiście! – słyszę za sobą prychnięcie Roba. – Skupmy się lepiej na Violet, zamiast na mojej dziewczynie, dobra?
Kiwam z roztargnieniem głową, przechodząc między stolikiem kawowym a kanapą, by znaleźć się przy wyjściu na balkon. Otwieram przeszklone drzwi i wyglądam na zewnątrz, ale jest całkiem pusty. Violet nie trzyma na nim nawet fotela ogrodowego.
Cofam się do środka i widzę, że Rob siada właśnie przy biurku wepchniętym do kąta tuż przy oknie. Stoi na nim biały laptop Violet.
– Znasz hasło? – pytam, przysiadając na kanapie za nim. Rob prycha.
– Jak znam moją siostrę, wszędzie ustawia swoją datę urodzin – odpowiada, po czym naciska odpowiednie klawisze; laptop podświetla się i pokazuje się ekran startowy. – Widzisz? Mówiłem.
Zaczyna grzebać w komputerze, a moja uwaga skupia się na stoliku do kawy, na którym między pustymi opakowaniami po jedzeniu walają się jakieś ulotki, wizytówki i kolorowe gazety. Większość z nich to reklamy knajp z żarciem na wynos i rachunki, jest tam też kilka egzemplarzy Women's Health; zaczynam to wszystko przeglądać, aż między jednym a drugim dostrzegam coś, co mnie interesuje.
– The Queen – czytam, oglądając uważnie czarną ulotkę. – Znasz takie miejsce?
– Jasne – odpowiada Rob takim tonem, jakby to było oczywiste. – Ty nie?
Wzruszam ramionami.
– Pamiętasz, że nie jestem stąd? Mieszkam w Phoenix.
– No dobra, ale to tylko jeden z najbardziej znanych klubów nocnych w Las Vegas – tłumaczy z rozbawieniem. – Myślałem, że wszędzie o nim słyszeli. Nawet turyści, którzy przyjeżdżają tu na kawalerskie czy z innych głupich okazji, najczęściej kończą w The Queen. Ostatnio jest na to miejsce straszny hype.
– Dlaczego? – dziwię się. Dla mnie klub nocny to klub, niezależnie, w jakim mieście. – Co w nim takiego wyjątkowego? Byłeś tam kiedyś?
– Oszalałaś? – prycha. – Nie stać mnie na takie rozrywki. Drinki tam pewnie kosztują połowę mojej pensji, nie mówiąc już o wstępie. Poza tym to nie moje klimaty... No wiesz, kto tam gra. Steve Aoki, Zedd, Calvin Harris... Tacy tam najbardziej znani artyści.
Przekrzywiam głowę, zastanawiając się nad minimalistyczną ulotką, którą trzymam w ręce.
– Myślisz, że to klimaty Violet? – Rob stanowczo kręci głową. – No to dlaczego ma ich ulotkę?
– Skąd mam wiedzieć? Może dostała gdzieś przypadkiem i wzięła do domu? Może zamierzała organizować panieński jakiejś przyjaciółki? Nie mam pojęcia, co siedzi w głowie mojej siostry. To może w ogóle nie mieć znaczenia.
Może nie mieć. Ale może też mieć.
Nie mówię tego na głos, tylko chowam ulotkę do wewnętrznej kieszeni kurtki; mogę zastanowić się nad tym później. Rob wraca do przeglądania treści na komputerze, a po chwili ponownie się do mnie odwraca.
– Violet szuka mieszkania – oświadcza ku mojemu zdziwieniu. – Tak wynika z historii jej przeglądarki. Oglądała całkiem niezłe osiedla, nawet domy na sprzedaż, problem w tym, że nie powinno jej być na to stać. Właściciel tej nory mówi, że ledwo płaciła czynsz, a tu coś takiego?
– Ale mówił też, że ostatnio jej się polepszyło, bo zmieniła pracę – przypominam mu. – Może więcej zarabia i postanowiła zmienić lokum? Ja bym na pewno to zrobiła, gdybym tylko miała taką możliwość.
Wzdrygam się, ponownie rozglądając dookoła, a Rob śmieje się ze mnie. Zaraz potem jednak poważnieje i pyta:
– No dobra, tylko co to za świetna praca, która w ciągu paru miesięcy pozwoliła jej zarobić na nowy dom?
Moim zdaniem to całkiem niezłe pytanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top