Rozdział drugi
Udanych mikołajek, kochani :)
___________________________
Jeszcze z mieszkania Violet dzwonimy do tych jej znajomych, do których Rob ma numer telefonu.
Nie ma ich dużo; większości jej przyjaciół żadne z nas albo nie zna, albo zna jedynie z widzenia. Nigdzie w jej mieszkaniu nie znajdujemy też telefonu komórkowego Violet, co każe mi przypuszczać, że gdziekolwiek teraz jest, zabrała go ze sobą, podobnie jak torebkę.
Niestety nikt ze znajomych Violet nie ma pojęcia, gdzie mogłaby obecnie przebywać; jedna z jej koleżanek wyraża nawet troskę, że od pewnego czasu nie mogła się z nią skontaktować. Szukamy więc z Robem jakichś innych kontaktów na koncie Violet na Facebooku, ale okazuje się, że jest ono niemalże puste. Żadnego zdjęcia profilowego, żadnych znajomych, kompletnie nic. Nie pamiętam, czy jej konto zawsze tak wyglądało, i niestety mój kuzyn też nie, nie jesteśmy więc w stanie wyciągnąć z tego jakichś wniosków.
W końcu robi się naprawdę późno i niemalże padam na twarz, próbując coś jeszcze wydedukować z mieszkania Violet. Gdy widzi to Rob, natychmiast zarządza koniec poszukiwań.
– Zaczniemy znowu jutro rano – oświadcza stanowczo. – Teraz musisz się przespać. Na nic się nie przydasz, jeśli zaraz mi tu zemdlejesz, Elle.
Kiwam głową, bo wiem, że ma rację; przecieram oczy palcami i spoglądam na leżący na biurku laptop.
– Mogę go wziąć? – pytam. – Poszukam na nim jeszcze czegoś, jak będę miała chwilę.
Rob kręci głową, zapewne domyślając się, że będę to robić, zamiast spać, ale godzi się, po czym prowadzi mnie do samochodu, by odwieźć mnie do hotelu. Próbuję mu wytłumaczyć, że wezmę taksówkę, ale nawet nie chce o tym słyszeć. Również dlatego, że nie jest tak łatwo złapać taksówkę na ulicach Las Vegas.
Mam wrażenie, że coś pominęłam, ale jestem zbyt śpiąca, by o tym rozsądnie myśleć, opieram więc głowę o boczną szybę i spoglądam za okno, chociaż światło latarni rozmywa się przed moimi oczami w jedną smugę. Rob coś do mnie mówi, ale słucham go jednym uchem, zbyt skoncentrowana na tym, żeby nie zasnąć.
Violet zawsze miała problemy z dostosowaniem się. W Phoenix nie mogła nigdy znaleźć porządnej, stałej pracy, miała też problem z facetem, więc w końcu przeprowadziła się do Las Vegas, gdzie zaczęła pracować na recepcji w jakimś hotelu. Pokochała to miasto, ale nienawidziła być sama, dlatego Rob, uważany przez całą naszą rodzinę za tego rozsądnego z rodzeństwa Abbottów, przeprowadził się do niej. Jako księgowy bez trudu znalazł pracę w Las Vegas i obojgu było w ten sposób raźniej.
Violet jednak nawet tu nigdzie dłużej nie zagrzewała miejsca. To niespokojny duch i każda praca prędzej czy później jej się nudzi. Z tego samego powodu nigdy nie ma tyle funduszy, ile by chciała. Ta ostatnia praca jednak...
Czuję, że ta praca ma coś wspólnego z jej zniknięciem, ponieważ jednak nie mam na to żadnego dowodu, milczę i nie mówię o tym Robowi. Najpierw muszę znaleźć cokolwiek na potwierdzenie moich słów.
I dowiedzieć się, gdzie właściwie pracuje Violet.
– Wszystko w porządku? – pyta w pewnej chwili Rob. – Naprawdę powinnaś odpocząć, Elle.
– Nic mi nie jest – odpowiadam z westchnieniem. – Przede wszystkim skup się na Violet. Zrób listę wszystkich szpitali, które musimy jutro obdzwonić. Jak długo właściwie jej nie ma?
Nie wiem, jak to się stało, że obydwoje tak mało wiemy o życiu Violet. Czuję z tego powodu wyrzuty sumienia, ale nic na ten temat nie mówię. Przypuszczam, że Rob czuje się podobnie, w końcu Violet powinna mu być jeszcze bliższa niż mnie.
– Problem w tym, że nie wiem – przyznaje niechętnie Rob, co tylko potwierdza moje przypuszczenia. – Przez jakiś czas się ze sobą nie kontaktowaliśmy, więc może... z tydzień? Violet zawsze dzwoniła pierwsza, a ja miałem dużo na głowie, więc nie zwróciłem nawet uwagi, jak dużo czasu minęło. W końcu zacząłem do niej wydzwaniać, ale nikt się nie zgłaszał. To było dwa dni temu.
– Ostatnie paragony, które widziałam na stoliku w jej mieszkaniu, były z dziesiątego października – mówię w zamyśleniu. – To tydzień temu. Oczywiście nie możemy założyć, że brak późniejszych dat oznacza, że właśnie wtedy przestała się pojawiać w mieszkaniu, ale to już jakiś punkt zaczepienia.
– Dlaczego ja nie wpadam na takie rzeczy? – Rob patrzy na mnie z zaskoczeniem. – Jak to jest, że ty o tym myślisz, a ja nie?
– Bo mam tatę policjanta, który indoktrynował mnie przez całe dzieciństwo? – Wzruszam ramionami. – I generalnie jestem do niego bardzo podobna? Daj spokój, Rob, nie miej do siebie pretensji. Nie zrobiłeś nic złego. Po to tu jestem, żeby pomóc ci z tym, na co sam nie wpadłeś. Skupmy się na odnalezieniu Violet, zamiast na obwinianiu się, że czegoś nie dopilnowaliśmy.
– Masz rację. – Rob wzdycha głęboko. – Przepraszam, po prostu to wszystko... nie mieści mi się w głowie. Z jednej strony jestem pewien, że Vi zaraz się tu pojawi i zacznie z nas śmiać, że w ogóle jej szukaliśmy, a z drugiej panicznie się boję, że coś jej się stało. Mojej małej siostrzyczce.
Violet jest młodsza od Roba o dwadzieścia jeden minut. To zawsze mu wystarczało, żeby czuć się w obowiązku roztaczać nad nią opiekę. Chociaż znając Roba, pewnie robiłby to nawet wtedy, gdyby Violet była od niego starsza.
– Wszystko będzie dobrze – zapewniam go, chociaż wiem, że to tylko puste słowa. – Zobaczysz, Violet się znajdzie i jeszcze będziemy się z tego śmiali.
Ziewam szeroko, a Rob komentuje to parsknięciem śmiechem. Kiedy w końcu docieramy do mojego hotelu, jestem już wykończona i mam ochotę jedynie paść na łóżko i spać. Żegnam się z nim, zabieram laptopa pod pachę i wysiadam z samochodu.
Już w pokoju rzucam laptopa na łóżko i chwilowo o nim zapominam, bo prysznic ciągnie mnie niczym magnes. Nie miałam okazji odświeżyć się po locie i czuję się brudna; przebieram się w świeży T-shirt i szorty, po czym jeszcze z mokrymi włosami wracam do sypialni i rzucam się na łóżko.
Tak jak się jednak spodziewałam, nie jestem w stanie zasnąć; gorąca woda rozbudziła mnie wystarczająco, żeby przez moją głowę znowu zaczęło przebiegać tysiąc różnych myśli. Z westchnieniem przyciągam więc do siebie laptop Violet i postanawiam trochę w nim pomyszkować, zanim oczy znowu nie zaczną mi się kleić.
Moja kuzynka ma zaskakująco niewiele plików na dysku. Przebiegam je wzrokiem, ale nie widzę w nich nic dziwnego ani nietypowego – ot, trochę książek, jakieś zdjęcia, filmiki, normalne sprawy. Chociaż wiem, że Rob przechodził przez historię przeglądarki, wchodzę w nią raz jeszcze, bo przez głowę przemyka mi, że może rzeczywiście jestem w stanie dostrzec więcej niż on.
Całkiem sporo linków do agencji wynajmujących i sprzedających mieszkania i domy. Wygląda na to, że Violet ma duże plany, jeśli chodzi o przeprowadzkę. Po raz kolejny zastanawiam się, skąd zamierza wziąć na to pieniądze, potem jednak mój wzrok przykuwa jeden z linków.
Strona internetowa The Queen.
Klikam w link i po chwili przekierowuje mnie na odpowiednią stronę. To oczywiście może nic nie znaczyć: Violet rzeczywiście mogła szukać miejsca na panieński i sprawdzać je w internecie albo coś takiego. Nie byłabym jednak sobą, gdybym tego nie sprawdziła. Strona The Queen ma czarne tło, złoty napis na środku u samej góry i tylko parę odnośników, w które można kliknąć; jest podobnie minimalistyczna co ulotka, którą znalazłam na stoliku. Link, w który kliknęłam, przekierowuje mnie bezpośrednio do galerii, zaczynam więc przeglądać zdjęcia; większość z nich przedstawia bawiących się w najlepsze klientów klubu, jakieś wydekoltowane, uśmiechnięte dziewczyny, grających na podeście DJ-ów, bar pełen ludzi. Wszystkie zdjęcia są ciemne, rozświetlone fleszem i dyskretnym punktowym oświetleniem klubu.
A potem marszczę brwi i zatrzymuję pokaz zdjęć w miejscu, gdzie coś przykuwa moją uwagę.
To zdjęcie przedstawia ekipę The Queen: kilkanaście kobiet w kusych uniformach, wszystkie uśmiechające się do aparatu. Jedną z nich, tę długonogą dziewczynę o jasnorudych, długich włosach, znam doskonale. To Violet.
Zdjęcie jest sprzed miesiąca, a podpis pod nim nie pozostawia złudzeń, że przedstawia dziewczyny pracujące w klubie. Violet pracuje w The Queen, o czym nie powiedziała ani mnie, ani Robowi. Dlaczego? Obawiała się, że próbowalibyśmy ją namawiać do zmiany zdania? Że to by nam się nie podobało? Przecież klub jak klub. Nie ma nic uwłaczającego w kusych wdziankach ani w podawaniu drinków bogatym turystom, jeśli tylko Violet jest z tym okej.
Klikam w link PRACUJ Z NAMI i po chwili strona przekierowuje mnie do formularza, za pomocą którego można ubiegać się o pracę. Nie trzeba nawet załączać CV; wystarczy wypisać wcześniejsze doświadczenie, wykształcenie i kilka podstawowych informacji o sobie, a poza tym wrzucić zdjęcie całej sylwetki. Waham się przez całe trzy sekundy.
Wiem, że to głupi pomysł i że to prawdopodobnie nic mi nie da. Myślę jednak, że pójście do klubu na rozmowę kwalifikacyjną może mi pomóc rozejrzeć się w środku i zorientować, czy Violet ciągle tam jest. Nie muszę tam przecież od razu pracować. Wystarczy wejść do środka i zamienić dwa słowa z pracującymi tam dziewczynami.
Uzupełniam formularz prawdziwymi danymi – pracowałam w kilku kawiarniach, kiedy jeszcze byłam na studiach – modyfikując jedynie trochę daty, załączam prawdziwe dane o sobie i swoim wykształceniu, robię sobie szybką fotkę w lustrze, po czym wysyłam całość, zanim się rozmyślę. Nie mam pojęcia, czy The Queen przed rozmową sprawdza prawdziwość informacji przekazanych przez potencjalnych pracowników, ale nie ma to dla mnie większego znaczenia. Z pewnością nie jestem jedyną osobą, która oszukuje w swoim CV. Za to jeszcze do więzienia nie wsadzają, najwyżej w ogóle do mnie nie oddzwonią.
Po tym ostatnim ruchu czuję się już w pełni usatysfakcjonowana i mogę zasnąć z czystym sumieniem. Nawet jeśli cykam się odrobinę, co będzie, jeśli zadzwonią do mnie z The Queen i zaproszą na rozmowę.
W każdym razie w spokojnym śnie mi to nie przeszkadza.
***
– Ty chyba całkiem oszalałaś.
Przewracam oczami i kręcę głową na pełną oburzenia uwagę Roba. Rozsiadam się wygodnie na kawiarnianym krześle i wpatruję w mojego kuzyna z rozbawieniem.
Spotykamy się w kawiarni na Las Vegas Boulevard, w połowie drogi między pracą Roba i moim hotelem. Kawiarnia jest pełna ludzi, ledwie znajdujemy wolny stolik, gdy już oboje zamawiamy sobie kawę. Może to dlatego Rob na mnie nie krzyczy, chociaż widzę, że bardzo ma na to ochotę.
– Nie oszalałam, uspokój się. – Dodaję do mojej kawy łyżeczkę cukru, potem drugą i trzecią; przy czwartej waham się, ale ostatecznie ją też dokładam. Rob jak zwykle przygląda się temu z fascynacją. – Wszystko będzie dobrze.
– Nie, bo cukier będzie ci chrzęścił w zębach – protestuje, na co się śmieję. – Elle, nie mogę pozwolić ci tam iść.
– Weź wyluzuj – prycham. – To tylko rozmowa o pracę. Nikt mnie tam nie zabije ani nie porwie. To tylko klub, pamiętasz? Pójdę na rozmowę, powęszę trochę na miejscu i po krzyku.
– Aha. A czy ty masz jakiekolwiek doświadczenie w pracy w takim miejscu?
– Na studiach byłam kelnerką. – Upijam łyk słodkiej kawy i waham się, czy nie dołożyć jeszcze jednej łyżeczki cukru. Rob ostatecznie by mnie wyśmiał. – Potrafię przenieść na tacy kilka drinków i nie wywalić się po drodze, poważnie.
– W szpilkach?
– Przecież nie zamierzam tam pracować. – Śmieję się. – Chcę tylko wejść do środka i porozmawiać z personelem, zapytać, czy nie widzieli Violet w ostatnim czasie. Potem mogą mnie stamtąd nawet wyrzucić.
– A jeśli ktoś się zorientuje, że przyszłaś, żeby im nabruździć?
– To co mi zrobią? Najwyżej mnie wyrzucą – powtarzam z irytacją. – Poważnie, wyluzuj, Rob. To nie jakaś jaskinia lwa. Każdy oszukuje w swoim CV, nie będę tam wyjątkiem. Chodzi tylko o to, żeby wpuścili mnie do środka. Przecież nie zamierzam tam pracować, nie?
– No mam nadzieję – odpowiada Rob. – Widziałem uniformy tych dziewczyn. Gdybym wiedział, że Violet tam pracuje, zaraz bym ją stamtąd zabrał! Przecież to kompletne uprzedmiotowienie kobiet. Że co, że niby jej jedyną wartością jest zgrabny tyłek i długie włosy? To powinno być zakazane.
Znowu przewracam oczami. No dobrze, może jednak istnieje powód, dla którego Violet nie chciała się przyznać, że pracuje w The Queen. Ale też nigdy nie przypuszczałam, że akurat Rob będzie miał z tym problem. Jakoś nie wspominał mi o swojej niechęci do kusych uniformów poprzedniego dnia, kiedy jeszcze nie wiedział, że jego siostra tam pracuje.
Mój kuzyn chyba jest trochę hipokrytą.
– Skoro jej to nie przeszkadza, to tobie tym bardziej nie powinno – wytykam mu, ale nie mam ochoty kontynuować tego tematu. – Tak czy inaczej, nie wiem, czy to cokolwiek da. Jeszcze do mnie nie oddzwonili. Może w ogóle się nie odezwą. Jeśli tak się stanie, powinniśmy wybrać się do The Queen w charakterze turystów.
– To już chyba wolę, żeby zaprosili cię na tę rozmowę – mamrocze Rob, co bardzo mnie rozbawia.
Upijam kolejny łyk kawy i ponownie rozglądam się dookoła. Mam wrażenie, że w centrum Las Vegas zawsze jest ogromny ruch. Przez szyby kawiarni widzę zakorkowane Las Vegas Boulevard i na samą myśl o ponownym wyjściu na ten upał robi mi się niedobrze. Chociaż nocą jest już chłodno, jak zwykle w połowie października, w ciągu dnia miasto kąpie się w słońcu, a temperatura dochodzi do osiemdziesięciu stopni. Pewnie powinnam się cieszyć, bo to i tak o jakieś osiem stopni mniej, niż obecnie jest w Phoenix.
– Daj mi listę szpitali, podzwonię po nich, kiedy będziesz w pracy – mówię, a Rob posłusznie podaje mi świstek papieru, na którym wypisał nazwy i numery kontaktowe do wszystkich placówek w okolicy. – Daj znać, kiedy będziesz wolny. Jeśli nie odezwą się do mnie dzisiaj w sprawie pracy, umówimy się wieczorem na mieście.
– To może być ślepy zaułek – ostrzega Rob, na co rozkładam bezradnie ręce.
– Może, i co z tego? Równie dobrze to może być też dobry trop. Nie będziemy wiedzieć, póki tego nie sprawdzimy. To po prostu wydaje mi się... zbyt dużym zbiegiem okoliczności. Akurat gdy Violet zaczyna zarabiać lepsze pieniądze, znika bez śladu? Przecież to podejrzane, sam przyznaj.
Rob nie jest w stanie nic mi odpowiedzieć, bo w chwili, gdy kończę mówić, rozdzwania się moja komórka. Odbieram bez wahania, chociaż na wyświetlaczu widzę obcy numer.
A może właśnie dlatego.
– Dzień dobry, czy pani Danielle Finnigan? – Przytakuję, gdy w słuchawce słyszę obcy, męski głos. – Z tej strony Nathaniel Miller, jestem menadżerem The Queen. Wysyłała pani do nas aplikację w sprawie pracy, prawda?
Wow. Poszło szybciej, niż się spodziewałam.
– Tak, wysyłałam – potwierdzam. – Szybcy jesteście.
– W klubie ciągle brakuje rąk do pracy, więc nigdy nie czekamy z rekrutacją – odpowiada stanowczo mój rozmówca. – Możemy umówić się dzisiaj na rozmowę?
– Jasne – mówię, po czym pokazuję Robowi uniesiony w górę kciuk. Ten tylko się krzywi. – O której powinnam być?
– Otwieramy o dziesiątej trzydzieści, więc może... o jedenastej? To nie za późno? – proponuje, a ja oczywiście się zgadzam. – Świetnie. Proszę powiedzieć bramkarzowi, że jest pani do mnie. Przekażę mu nazwisko.
Facet rozłącza się, nawet się nie pożegnawszy. Dla niektórych najwidoczniej powiedzenie „czas to pieniądz" jest prawdziwą mantrą.
– Świetnie. – Uśmiecham się do Roba szeroko, gdy odkładam komórkę na stolik. – Dzisiaj o jedenastej wieczorem mam rozmowę w The Queen. Zobaczysz, wszystkiego się dowiem.
Rob z niepokojem kiwa głową.
– Taaa – potwierdza niechętnie. – Domyślam się. Już się tego boję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top