Rozdział czwarty
I ostatni w naszym minimaratonie, a w nim pierwsze spotkanie z Kingiem^^
Na piątkę zapraszam już standardowo w piątek :)
___________________________________
Uważaj na siebie.
Pewnie nie chodziło jej o nic konkretnego, dochodzę do wniosku, gdy zaczynam roznoszenie zamówień. Pewnie to była tylko taka ogólna uwaga.
Ogólna uwaga, która znowu każe mi przypuszczać, że coś jest na rzeczy.
Bycie kelnerką w modnym klubie nocnym jest trudniejsze, niż sądziłam. Ledwie zaczynam, a już zdarza mi się gubić w zamówieniach i mylić tace. Nie poddaję się jednak, głównie czekając na okazję, by porozmawiać ze Stacy albo Mikiem. Krzątam się między stolikami, zanoszę zamówione napoje, zbieram puste szklanki, przecieram stoliki, uśmiecham się do obcych ludzi i staram się nie ogłuchnąć od grzmiącej dookoła muzyki.
W klubie bardzo szybko robi się tłoczno i wkrótce zaczynam mieć problemy z przejściem z tacą do stolików tak, żeby o nikogo się nie otrzeć ani na nikogo nie wpaść. Przepraszam z uśmiechem na twarzy, ale reakcja bardzo często jest podobna – samotni panowie obrzucają mnie taksującymi spojrzeniami, pytają, czy nie mogłabym wpaść na nich jeszcze raz. Większość z nich nie jest do końca trzeźwa, a ja z każdą chwilą coraz bardziej zachodzę w głowę, jakim cudem Violet wytrzymała tu kilka miesięcy. Czy naprawdę nie przeszkadzały jej lepkie spojrzenia i równie lepkie palce?
Mnie w każdym razie przeszkadzają, ale robię dobrą minę do złej gry.
Mam jakieś dwie minuty, by porozmawiać z Mikiem, kiedy czekam na przygotowywane przez niego drinki. Wchodzę za bar i podaję mu odpowiednie szklanki, po czym wyciągam z lodówki soki.
– Tu zawsze tak jest?! – pytam, próbując przekrzyczeć muzykę. Mike uśmiecha się do mnie pobłażliwie.
– To znaczy jak? Głośno?
– I ruchliwie – dodaję, na co kręci głową.
– Nie, zazwyczaj jest gorzej! Poczekaj do weekendu!
Nie mam zamiaru czekać do weekendu. Po tej nocy więcej mnie tu nie zobaczą.
– Jak wy to wytrzymujecie?! – indaguję, opierając się łokciami o blat. – Nie pękają wam po całym dniu głowy?
– Trochę – przyznaje Mike, skupiając się na mieszanych właśnie drinkach. – Ale można się przyzwyczaić.
– A jak często dziewczyny się zwalniają? No wiesz, kelnerki? – Robię się ostrożna przy kolejnym pytaniu. Muszę wyciągnąć z niego informacje tak, żeby nawet się nie zorientował, że mi coś dał. – Nie mają tego dość?
– Czasami. – Mike wzrusza ramionami, a gdy rozgląda się, wyciągam w jego stronę tackę z pokrojonymi owocami. Dziękuje mi i bierze się za dekorowanie drinków. – To szybkie życie, nie każdemu odpowiada.
– A dziewczyna, na której miejsce wskoczyłam?
Dopiero po tych słowach Mike odrywa się od pracy i spogląda na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Przez sekundę obawiam się, że przeholowałam, ale zaraz potem on macha ręką i przekłada gotowe drinki na tacę.
– Vi? Nie wiem, chyba po prostu zwolniła się, bo wyjechała czy coś. Nate był wściekły, że zrobiła to bez zapowiedzi, zwłaszcza że nie miał ostatnio czasu użerać się ze świeżynkami. O kurde, sorry. – Mike robi głupią minę, gdy orientuje się, że mówi o mnie. Śmieję się.
– Daj spokój, nic się nie stało. Gdzie to zanieść?
Gdy ruszam w kolejną trasę z drinkami, zastanawiam się nad tym, czego się dowiedziałam. To już coś.
Violet naprawdę tu była. I podobno się zwolniła, w dodatku bez zapowiedzi. Może powinnam o to wprost zapytać Nate'a? Tylko czy po tym, jak go okłamałam, chciałby jeszcze ze mną rozmawiać?
Mike twierdzi, że Violet chyba wyjechała. Ale dokąd, po co? Zostawiła wszystkie rzeczy w mieszkaniu. Chętnie zapytałabym go, skąd wie o wyjeździe Violet, ale nie mogę tego zrobić, nie wzbudzając podejrzeń.
Serwuję drinki dwóm podstarzałym biznesmenom w przepoconych koszulach, po czym zbieram puste szklanki z okolicznych stolików i wracam z nimi do baru. Spotykam tam Stacy, która właśnie wróciła z antresoli dla VIP-ów.
– Kto właściwie tam siedzi? – pytam bardziej z ciekawości niż dlatego, że powinnam to wiedzieć. Stacy przekazuje Mike'owi kolejne zamówienie i razem odnosimy brudne naczynia. – No wiesz, na górze?
– Różni ludzie. – Kręci głową, jakby nie potrafiła odpowiedzieć. – Głównie miejscowi. Właściciele pobliskich kasyn, szychy z hoteli, politycy, tacy tam. Większości nie znam i nie legitymuję.
Zaczynam mieć wrażenie, że dyskrecja jest jedną z cech tożsamych zarówno Stacy, jak i całemu The Queen. Muszę jednak próbować dalej.
– I co, po prostu tam tak siedzą i piją alkohol? – Robię głupią minę. – Czy czasami schodzą potańczyć? A może mają inne rozrywki?
Stacy potrząsa głową.
– Nikt nie sprzedaje w The Queen narkotyków, jeśli o to ci chodzi.
Wzruszam ramionami, żeby nie uznała, że może mi chodzić o cokolwiek. Nie powinnam z nią rozmawiać o narkotykach w klubie, przynajmniej nie w moim pierwszym dniu pracy. To jasne, że nikt mi niczego nie zdradzi.
Zaczynam podejrzewać, że w przypadku Violet będzie tak samo. Jeśli coś stało się w The Queen, nikt niczego mi nie powie. Musiałabym najpierw zyskać ich zaufanie, a tego nie uda mi się dokonać w jedną noc.
– Myślałam raczej o jakichś... dziewczynach. Albo czymś takim – odpowiadam, uśmiechając się do Stacy rozbrajająco. Dziewczyna parska śmiechem.
– A, to tak, zdarza się. Zresztą sama zobaczysz, jak pójdziesz na górę. Jak sobie fajnie poradzisz, to niedługo cię tam puszczę.
W tej samej chwili z rąk wylatuje mi pusty kufel, który właśnie próbowałam zdjąć z tacy. Nawet przy akompaniującej nam dudniącej muzyce słyszę trzask, z jakim szkło rozbija się o posadzkę.
To chyba moja ilustracja do tego, jak radzę sobie w The Queen. Po prostu świetnie.
Stacy pomaga mi posprzątać i posyła mi pełen otuchy uśmiech, choć widzę, że patrzy na mnie dość niepewnie. Przypuszczam, że już mnie oceniła.
– A ty jak długo tu pracujesz? – pytam, kiedy w końcu wracamy do baru.
– Półtora roku – odpowiada ku mojemu zdziwieniu. Tak, Stacy ma całkowite prawo do oceniania moich predyspozycji do poradzenia sobie w tym miejscu. Z półtoraletnim doświadczeniem musi tu być prawdziwą wyjadaczką! – No co? Podoba mi się tu. Lubię pracować w chaosie.
Nie jestem pedantką, ale moje biurko w agencji reklamowej w Phoenix, gdzie pracuję na co dzień, jest zawsze posprzątane i poukładane. Nie potrafię pracować w takich warunkach, jak pracują w The Queen – za dużo rzeczy mnie rozprasza i domaga się mojej uwagi. Potrzebuję ciszy i spokoju.
Ale też moja praca polega na czym innym niż ta w The Queen. Nie potrzebuję pobudzać w sobie kreatywności, żeby być kelnerką.
Chwytam kolejne zamówienia i pożegnawszy się ze Stacy, zanurzam się między stolikami. Rozdaję butelki i szklanki z drinkami, uśmiecham się do ludzi i zastanawiam, po co właściwie to robię. Chyba tylko mój wrodzony perfekcjonizm każe mi próbować się wykazać nawet w pracy, która ma być jedynie przykrywką dla moich prawdziwych celów. Tak czy inaczej, ja chyba jednak jestem jakaś nienormalna.
Pół godziny później mam kolejny wypadek: zagapiam się na parkiet, gdzie w klatkach ustawionych na podwyższeniu przy stanowisku DJ-a wiją się dwie niesamowicie szczupłe dziewczyny, i przez to nie zauważam mężczyzny przed sobą. Efekt jest taki, że niesiony przez mnie drink ląduje na jego koszuli, a facet, cóż...
Nie jest tym faktem specjalnie zachwycony.
Nawet mu się nie dziwię.
– Co ty robisz, do kurwy nędzy?! – Cofam się odruchowo o krok, gdy zaczyna wymachiwać mi przed twarzą rękami i wskazywać poplamioną koszulę. – Co to ma wszystko znaczyć?!
Wiem, że nie pracuję tam na serio, a jednak się przejmuję. To silniejsze ode mnie.
– O rany, przepraszam – jęczę z przestrachem. – Nie chciałam... Gdyby poszedł pan ze mną do toalety, mogłabym...
Facet gwałtownie chwyta mnie za ramię, a szklanka, już bez zawartości, ląduje na podłodze i tłucze się w drobny mak. Kolejna tej nocy. Cholera, jednak jestem beznadziejna w roli kelnerki!
Palce mężczyzny zaciskają się na mojej skórze mocno, boleśnie, a ja szarpię się gwałtownie, gdy przyciąga mnie do siebie bliżej. W prawej dłoni wciąż ściskam tacę, więc zamachuję się nią bez namysłu i uderzam natręta w bok, a gdy puszcza mnie z zaskoczeniem, odskakuję o krok. Wyciągam przed siebie tacę niczym tarczę, zamierzając się bronić.
– Pojebało cię? – krzyczy mężczyzna na tyle głośno, że słyszę go nawet przez grzmiącą muzykę. Po jego mętnym spojrzeniu widzę, że nie jest do końca trzeźwy, poza tym jednak stanowi poważnego przeciwnika: jest wysoki i ma szeroki kark, a dłonie wielkie i silne. – Tak się traktuje klientów w tej knajpie?! Lepiej zacznij być dla mnie miła, jeśli nie chcesz, żebym natychmiast poszedł do twojego menadżera! Chcesz stąd wylecieć na zbity pysk?!
Hmm, wolałabym nie. Przynajmniej nie przed końcem dniówki.
– Będę miła, jeśli nie będzie mnie pan dotykał – odpowiadam defensywnie. Facet uśmiecha się paskudnie.
– Będziesz miła, tak? A jak dokładnie miła? Jeśli klękniesz przede mną w toalecie i poprosisz mnie, żebym nie szedł z tym do twojego przełożonego, może skończy się na rachunku za pralnię. Nawet nie muszę cię dotykać, wystarczy, że ty trochę podotykasz mnie, kotku.
W zdumieniu otwieram usta, ale nie wiem, co powiedzieć. Pierwszy raz zdarza mi się, że ktoś mówi do mnie coś podobnego! Po prostu nie mieści mi się to w głowie.
Facet tymczasem kiwa głową i dodaje:
– Widzisz, już przybierasz odpowiednią postawę. Otwórz szerzej, a może zmieszczę ci się cały.
Zaciskam zęby równocześnie z palcami na trzymanej wciąż w rękach tacy.
– Słuchaj, ty pieprzony dupku – mówię, nie podnosząc głosu. – Jeśli szukasz usług seksualnych, to idź do burdelu. Możesz iść na skargę na mnie nawet do samego prezydenta, a ja i tak nie tknę cię nawet palcem. A jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, uszkodzę ci rękę, złamasie.
W oczach mężczyzny widzę złość, gdy ponownie przechyla się w moją stronę; zanim jednak zdążę wprowadzić w życie moją groźbę, nagle ktoś odsuwa mnie na bok, a przede mną jak spod ziemi wyrastają czyjeś plecy.
Mrugam i odsuwam się o krok, żeby zrozumieć, co właściwie się dzieje. Jakiś facet zasłania mnie własnym ciałem, co jest dosyć zaskakujące. Widzę tylko szerokie plecy mężczyzny ubranego w skórzaną kurtkę; jest wysoki, znacznie wyższy ode mnie, a gdy podnoszę głowę, zauważam ciemne, nieco za długie włosy, spod których wystaje spływający w dół po karku misterny wzór czarnego tatuażu. Kto to jest?
Mężczyzna przede mną rozkłada ręce, nie pozwalając temu palantowi dostać się do mnie; słyszę, że mówi coś do mojego przeciwnika, ale w hałasie panującym w klubie nie jestem w stanie rozpoznać słów. Czekam, starając się nie ruszać za bardzo, by nie wejść w szkło rozsypane po podłodze; ku mojemu zdziwieniu w następnej chwili rozwścieczony facet rzuca mi jeszcze jedno wkurzone spojrzenie, po czym kręci głową i odchodzi.
Dopiero wtedy mój niespodziewany obrońca odwraca się ku mnie i mogę wreszcie spojrzeć w jego twarz.
Jest ode mnie nieco starszy, dałabym mu z trzydzieści pięć lat, biorąc pod uwagę zmarszczki pojawiające się powoli w kącikach ust i oczu. Ma oliwkową skórę, ciemne oczy o kolorze niemalże zlewającym się ze źrenicami i pełne, wygięte w lekko pobłażliwym uśmiechu usta. Regularne rysy twarzy częściowo przysłania dwudniowy zarost na skórze mężczyzny. Obrzuca mnie uważnym spojrzeniem, pod którym wzdrygam się, choć nie wiem dlaczego.
Z trudem przełykam ślinę, gdy mężczyzna pochyla się w moją stronę, żebym usłyszała, co mówi.
– Wszystko w porządku, wiewióreczko?
Odruchowo zaciskam zęby. Wiewióreczko, poważnie? No dobrze, może i mam rude włosy – o których wzorem Ani Shirley lubię mówić, że są kasztanowe, chociaż to nie do końca prawda – ale jakim prawem jakiś obcy koleś zwraca się do mnie w ten sposób? Czy myśli, że skoro TAK wygląda, to wszystko mu wolno?!
Cofam się, ale wtedy on unosi ręce, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że nie ma złych zamiarów. Tacę nadal trzymam obronnie przed sobą.
– Nie życzę sobie, żebyś tak mnie nazywał – warczę, bo jest w tym facecie coś, co sprawia, że automatycznie wchodzę w tryb defensywny. – I dziękuję za pomoc, ale poradziłabym sobie sama.
– Zabawne, a nie wyglądałaś – prycha. Ma niski, głęboki, nieco zachrypnięty głos. – Poza tym nie widzę problemu. Powiedz mi, jak masz na imię, a będę mógł mówić do ciebie inaczej.
– Przepraszam, ale jestem zajęta. – Wskazuję na rozrzucone na podłodze szkło. – Muszę to pozbierać, zanim ktoś w to wejdzie i się skaleczy.
Uciekam, nie oglądając się za siebie; może to dlatego, że serce bije mi zdecydowanie zbyt szybko, a nie potrzebuję dodatkowych komplikacji. Chcę tylko przeżyć tę noc, dowiedzieć się czegoś o Violet i wrócić do mojego obskurnego pokoju w hotelu.
Stacy przewraca oczami, ale idzie mi pomóc, gdy słyszy, że znowu stłukłam szklankę. Tym razem jednak nie jest w stanie się powstrzymać i pozwala sobie na komentarz.
– Jesteś pewna, że chcesz tu pracować, Elle? Jak Nate odliczy ci wszystkie szkody od dniówki, to nie wiem, czy starczy ci na bilet do domu.
Śmieję się, choć pewnie gdybym traktowała tę pracę poważnie, nie byłoby mi tak wesoło. Skończyłam porządny college, robię karierę w agencji reklamowej, a mimo to nie potrafię sobie poradzić na tak teoretycznie prostym stanowisku jak kelnerka. Chyba jednak powinnam mieć do nich więcej szacunku.
Kiedy wracamy w miejsce, gdzie stłukłam szklankę, mojego ciemnowłosego wybawcy już tam nie ma. Mimo woli rozglądam się dookoła, ale widzę tylko kolejnych gości siedzących przy stolikach i tłum falujący na parkiecie w rytm najnowszego przeboju Avicii, Tough Love. Nie, żebym się spodziewała, że facet na mnie zaczeka, zwłaszcza że kompletnie go zbyłam.
– Dziesięć minut przerwy – oświadcza Mike, kiedy wracam do baru, podczas gdy Stacy rusza w kolejną rundkę na piętro, do sekcji VIP. – Zastąp mnie.
Nie mówi nic więcej, a ja czuję lekką panikę na myśl, że mam przyjmować zamówienia albo przygotowywać drinki, o czym nie mam pojęcia. Mike nie zostawił mi żadnych wskazówek, ale w końcu to tylko dziesięć minut, najwyżej zbiorę zamówienia i zostawię jemu do przygotowania.
Na szczęście do baru podchodzi tylko dwóch pogrążonych w dyskusji mężczyzn, którzy proszą o piwo. Wyjąć je z lodówki, otworzyć i przelać do szklanek jeszcze potrafię. Ledwie zdążę zainkasować należność, a pojawia się następny klient.
Podnoszę na niego wzrok i zamieram. To znowu on, ten facet w skórzanej kurtce. Kiedy stoi przodem do mnie, część tatuażu również jest widoczna na jego szyi. Mimo woli zastanawiam się, jak daleko sięga; chyba celowo zrobił go w ten sposób, by laski się zastanawiały.
– Jesteś tu nowa? – Mężczyzna marszczy brwi, łokciami opierając się na barze, aż jego oczy znajdują się naprawdę blisko moich. Tym razem się nie odsuwam, tylko hardo odpowiadam na jego ciemne spojrzenie.
– To mój pierwszy dzień. Tak bardzo widać, co?
– Może powinnaś znaleźć sobie inną pracę, wiewióreczko. – Facet uśmiecha się do mnie półgębkiem. – Wyglądasz na chodzącą katastrofę.
Wcale nie jestem chodzącą katastrofą! W mojej normalnej pracy nic nigdy nie leci mi z rąk.
– Potrzebuję pieniędzy. – Wzruszam ramionami i uśmiecham się rozbrajająco. – Zresztą to nie twoja sprawa, nie? Zamawiasz coś?
Mężczyzna przez chwilę przygląda mi się z rozbawieniem, którego nie rozumiem. Zaraz potem odpowiada jednak:
– Jasne, daj mi, proszę, piwo. – Odwracam się do lodówki, ale jego zachrypnięty głos mnie goni. – Przy okazji możesz też podać swoje imię. Będę przynajmniej wiedział, jak się do ciebie zwracać.
Stawiam butelkę z piwem na barze i ponownie spoglądam mężczyźnie w oczy. Mam dziwne wrażenie, że nie da mi spokoju, póki mu tego nie powiem. Robię więc coś, czego nie robiłam już od dawna – przedstawiam się zdrobnieniem, którego mało kto wobec mnie używa.
– Dani. – Wyciągam w jego stronę dłoń, którą mężczyzna ściska stanowczo i zdecydowanie. Lubię, jak faceci mają silny uścisk, a jego gorący dotyk przyprawia mnie o ciarki. – Jestem Dani.
– Miło mi cię poznać, Dani. – Moje imię w jego ustach brzmi niemal jak pieszczota. – Ja mam na imię King.
Nie udaje mi się zachować powagi, parskam śmiechem.
– Poważnie? – Krzywię się z niedowierzaniem. – Serio rodzice tak właśnie dali ci na imię?
– Owszem. – King bezradnie rozkłada ręce. – Dali mi na imię Kingston. To chyba było z ich strony jakiegoś rodzaju myślenie życzeniowe.
Albo raczej gość dorósł do swojego imienia. Naprawdę wygląda tak, jakby był przyzwyczajony do tego, że cały świat leży u jego stóp.
Cóż, cały świat poza mną, mam inne sprawy na głowie.
– Więc, King... – Wyciągam w jego stronę dłoń po pieniądze za piwo, a on dopiero po chwili reflektuje się, o co mi chodzi. Ciekawe, czy jest też przyzwyczajony do wyciągania od kelnerek piwa za darmo na te piękne oczy? – Często tu bywasz?
– Ostatnio tak. – Podaje mi odpowiedni banknot, a ja nabijam należność na kasę. Dopiero potem podnoszę na niego wzrok. – A dlaczego pytasz?
– Ciekawi mnie, czy... dobrze traktuje się tu kelnerki. – Wzruszam ramionami, udając obojętność. – Może coś wiesz na ten temat?
King uśmiecha się do mnie w sposób, od którego robi mi się gorąco, po czym pociąga łyk piwa z butelki. Obserwuję, jak porusza się jego grdyka, gdy przełyka napój.
– Z tego, co wiem, żadna nie narzeka na tutejsze warunki – odpowiada w końcu z namysłem. – Ale nie jestem w tej kwestii specjalistą, może powinnaś zapytać którąś z nich? Boisz się pracy w jakimś niesprawdzonym miejscu, Dani?
Nie wiem, jak on to robi, ale zupełnie nie poznaję mojego imienia, gdy wypowiada je tym zachrypniętym, głębokim głosem. Cieszę się, że podałam mu to zdrobnienie, bo inaczej „Elle" w ustach wszystkich moich znajomych już zawsze kojarzyłoby mi się z tym facetem.
Violet, przypominam sobie znowu. Myśl o Violet, a nie o sobie i fakcie, że nie miałam faceta od trzech miesięcy!
– Chyba każdy się tego obawia, nie? – Podnoszę brew. – No wiesz, szefów, którzy nie płacą na czas, towarzystwa, które robi w lokalu rozróby, takie tam. Czyli nic nie wiesz o żadnych niezadowolonych pracownikach?
– The Queen ma bardzo dobrą reputację. – King kręci głową, gdy przygląda mi się uważnie, poważnie. Już się nie uśmiecha, a ja znowu czuję się niepewnie pod jego spojrzeniem. Jakby wiedział o mnie wszystko. Co za dziwny człowiek. – Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie podoba się atmosfera, ale myślę, że nie powinnaś się tym przejmować.
W następnej chwili do baru wraca Mike i nie mogę dłużej wypytywać Kinga – choć i bez tego dochodzę do wniosku, że może to nie jest najmądrzejszy pomysł. Ten facet wygląda na takiego, który prędzej od całej reszty domyśliłby się, po co kręcę się po The Queen – a kto wie, kim jest i co mógłby komu powiedzieć.
Mike wita się z Kingiem uściskiem dłoni, co trochę mnie dziwi; wkrótce potem King posyła mi ostatnie spojrzenie, odwraca się na pięcie i odchodzi. Śledzę go wzrokiem, póki nie zauważam, że wchodzi po schodach na antresolę, prosto na piętro zarezerwowane dla VIP-ów.
Marszczę brwi, a Mike obok mnie opiera się o bar.
– Co on tutaj robił? – pyta, chyba nieco zaskoczony. Wzruszam ramionami.
– Przyszedł po piwo – odpowiadam zgodnie z prawdą.
Mike wydaje z siebie bliżej nieokreślone mruknięcie, ale nie podejmuje tematu. Postanawiam więc się ulotnić i pozbierać kolejne puste naczynia ze stolików; kiedy chwytam w ręce tacę i ściągam ją z baru, po drodze zrzucam na podłogę otwarty karton soku pomarańczowego.
Mike odskakuje do tyłu, a ja rzucam się na ratunek, urywając ręczniki jednorazowe i próbując zminimalizować szkody. Zaraz jednak mój towarzysz wyjmuje mi ręczniki z ręki i oświadcza z westchnieniem:
– Idź do stolików, ja już tu posprzątam.
Podnoszę się, jeszcze raz chwytam tacę i wycofuję się, równocześnie go przepraszając. Mike tylko kręci z pobłażaniem głową, a po chwili dodaje jeszcze:
– Postaraj się niczego więcej dzisiaj nie zepsuć, dobrze, Elle?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top