Rozdział trzeci
I 3/3, indżoj! Na kolejny rozdział zapraszam już standardowo w najbliższy piątek :)
EDIT: Jestem dla Was za dobra, więc jeszcze jeden rozdział pojawi się dzisiaj w okolicach 19 ;) Ale potem JUŻ SERIO PIĄTEK <3
_________________________________________
– Będzie problem ze sprzedażą twojego mieszkania.
Kiedy w niedzielę rano odbieram połączenie od Peyton, właściwie spodziewam się złych wieści. Nic ostatnio nie idzie po mojej myśli, więc nic dziwnego, że to też okazuje się problematyczne.
– Jaki dokładnie problem? Nie masz kupca? – pytam, wyłaniając się z łazienki, żeby się ubrać. Staram się nie chodzić po domu w piżamie ani w szlafroku, żeby Rex przypadkiem nie zobaczył mnie w negliżu. – Czy może...
– Kupiec nawet może by się znalazł, ale chce zapłacić dwa razy mniej, niż jest warte twoje mieszkanie.
Z westchnieniem siadam ciężko na łóżku. To wszystko po prostu mnie przerasta.
– To nie wystarczy – mówię z rozpaczą. – Muszę dostać za nie przynajmniej dwieście tysięcy.
Sama osiem lat temu zapłaciłam za nie ponad trzysta tysięcy. To znaczy, nadal płacę, bo kredyt nie chciał się sam spłacić. Myśl o tym, że mam teraz sprzedać mieszkanie za dwa razy mniej, po prostu mnie przerasta. Nie mogę.
Jak mam zrobić coś takiego?
– Będę jeszcze szukać – odpowiada Peyton bez przekonania. – Ale naprawdę będzie ciężko. Musisz się nad tym zastanowić, Jade, bo kupiec nie będzie czekał w nieskończoność. Sto pięćdziesiąt tysięcy to wszystko, co w tej chwili może dać. Jeśli odmówisz, możliwe, że będziemy czekać kolejny tydzień, może dwa. W końcu znajdzie się ktoś, kto zapłaci więcej... Ale to może potrwać. Nie wiem, czy masz tyle czasu.
Jest jeszcze jedno wyjście. Dać znać wierzycielom ojca, że pracuję nad pieniędzmi i je dostarczę. Jaki jednak miałabym dać dowód, że to prawda?
To jakiś koszmar. Moje mieszkanie, które sama urządzałam, do którego wyszukiwałam dodatki we wszystkich możliwych sklepach w Vegas. Już mieszkających w nim rodziców nie bardzo chciałam odwiedzać w obawie, co zrobili z moim przytulnym gniazdkiem. Myśl, że mogę je stracić na zawsze, rozrywa mi serce.
Wiem jednak, że nie mam innego wyjścia. Rodzice nie skołują takich pieniędzy, a ja nie mam ochoty trafić do szpitala jak ojciec. Jakim cudem w ogóle do tego doszło, że to do mnie jego wierzyciele zwracają się z uprzejmą prośbą o zwrot pożyczki? Czy mają nadzieję, że to podziała dopingująco na ojca?
Jeśli tak, to są w cholernym błędzie.
Kiedy w końcu się rozłączam, czuję się naprawdę okropnie. To zwyczajnie mnie przerasta. Mam dwadzieścia dziewięć lat, a nie potrafię załatwić takiej sprawy. Powinnam chyba wziąć się w garść.
Ubieram się i schodzę na dół, w dłoni nadal kurczowo ściskając komórkę. Przez całą drogę do kuchni w mojej głowie jest tylko jedno: dwieście tysięcy dolarów.
Dwieście tysięcy, które będą mnie chyba prześladować do końca życia. Jest niedziela, mam czas do środy. Niemożliwe, żeby to się udało.
Zatrzymuję się w progu, zaskoczona, gdy widzę krzątającego się przy kuchni Rexa. Serce podchodzi mi do gardła, gdy on odwraca się do mnie i mówi:
– Dzień dobry.
Głos ma jak zwykle zachrypnięty, a włosy okalające jego twarz są wilgotne, jakby niedawno wyszedł spod prysznica. Jest boso, ma na sobie tylko dresy i koszulkę z krótkim rękawem. Jak zwykle wygląda tak, że mam ochotę natychmiast wyskoczyć z ciuchów.
I jak zwykle patrzy na mnie tak chłodno, że mam ochotę natychmiast włożyć gruby wełniany sweter.
– Dzień dobry – odpowiadam, odblokowując nogi, by wejść głębiej do kuchni. Rex stawia talerz z goframi na niewielkim, okrągłym stoliku pod oknem.
– Zjesz ze mną? Muszę potem wyjść, więc możesz posprzątać po śniadaniu.
Ten człowiek ma chyba w głowie jakiś arkusz kalkulacyjny. Doskonale wie, kiedy co które z nas powinno robić. Kiedy ja gotowałam, on sprzątał, tak jak w tygodniu po kolacji – jedynej, którą dzieliliśmy w ostatnim czasie. Teraz on gotuje, więc sugeruje, że ja powinnam potem zrobić porządek. Gdyby nie zatrudniał pomocy domowej, pewnie tak samo chciałby się dzielić sprzątaniem całego mieszkania.
– Jasne – potwierdzam prawie swobodnie, po czym przesuwam się obok niego, by wyciągnąć z lodówki sok pomarańczowy. Drżę, kiedy po drodze ocieram się o jego ramię. – Dzięki.
Rex jedynie mruczy coś w odpowiedzi, po czym wraca do smażenia naleśników. Wiem, że potrafi gotować, bo nie raz robił to dla nas obojga, a jednak za każdym razem widok jego przy płycie grzewczej jest dziwnie fascynujący. Nic nie poradzę na to, że uwielbiam gotujących mężczyzn.
W dodatku jeśli wyglądają tak jak Rex Russell.
Wyciągam z lodówki syrop klonowy i całość kładę na stole, a po chwili dołącza do mnie Rex ze stosem naleśników. Razem z goframi stanowi to taką ilość jedzenia, że nie ma opcji, żebyśmy zjedli to we dwójkę. Mam ochotę go zapytać, czy spodziewa się przemarszu wojsk, otwieram nawet usta, ale rezygnuję w ostatniej chwili, bo on zabiera się za jedzenie, nawet na mnie nie patrząc.
Zachowanie tego faceta przez większość czasu jest zwyczajnie frustrujące. Miałam dwa i pół roku, by do tego przywyknąć, ale chyba po prostu nie potrafię.
Znowu słyszę, jak oboje przeżuwamy. Może Rex po prostu stosuje zasadę, że nie mówi się przy jedzeniu? Ale wtedy pewnie mówiłby cokolwiek poza posiłkami, a z tym też u niego kiepsko. Więc to chyba jednak nie to. Może milczenie jest po prostu jego stanem naturalnym.
Popijam właśnie kawałek naleśnika sokiem, kiedy czuję na sobie chłodne spojrzenie Rexa, a po chwili słyszę jego zachrypnięty głos:
– No dalej, poproś mnie.
Spoglądam na niego z zaskoczeniem. Zaraz, co?
– Słucham? – pytam, zdezorientowana. Rex patrzy na mnie ze zniecierpliwieniem, po czym przenosi wzrok na zegarek na jego nadgarstku.
– Nie mam czasu na gierki, Jade. Muszę zaraz wyjść, więc po prostu poproś mnie o pieniądze i miejmy to z głowy.
Rozchylam mimowolnie usta, bo przez moment nic z tego nie rozumiem. Skąd on o tym wie? Wie, że próbuję sprzedać mieszkanie i na gwałt skołować skądś pieniądze? Jakim cudem?
Zaraz potem zaskakuję. Kiwam głową i wzdycham.
– Słyszałeś moją rozmowę z Benem, tak?
– Słyszałem twoją rozmowę z jakimś mężczyzną, owszem. – Chłodne spojrzenie Rexa jak zwykle wyprowadza mnie z równowagi. Mam nadzieję, że nie oskarży mnie o złamanie umowy, myślę z przekąsem. – Chyba nie był w stanie ci pomóc, prawda? Więc dlaczego nie poprosisz o pomoc swojego męża?
W jego ustach to słowo brzmi dziwnie. Zazwyczaj nie myślę o Rexie jak o moim mężu z tej prostej przyczyny, że nie pasuje do definicji. Nie łączy nas nic poza papierkiem. On jednak mówi to poważnie, nie złośliwie, jak pewnie ja bym to zrobiła na jego miejscu.
Nie odpowiadam, wahając się. Nie chcę mieć kolejnego długu u Rexa. Całkowicie wystarcza mi ten jeden, który wciąż spłacam. Co jednak, jeśli nie będę miała innego wyjścia? Co, jeśli nie uda mi się zdobyć pieniędzy w inny sposób? Rozcięcie na moim policzku wciąż się goi i nie mam ochoty na kolejne.
Podobnie jak na następne wizyty wierzycieli ojca.
Nie chcę jednak zawdzięczać niczego Rexowi. Na szczęście on nie czeka na moją odpowiedź, tylko kontynuuje:
– Pożyczę ci te pieniądze.
Podnoszę brew.
– Nawet nie wiesz, ile potrzebuję.
– Nieważne. – Rex wzrusza ramionami i wstaje od stołu. Zabiera mój pusty talerz i swój, po czym dąży z nimi do zmywarki; odruchowo się za nim oglądam. Nadal jestem nieco zdezorientowana. Stanowczo nie spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji. – Dostaniesz, ile chcesz. Skontaktuję się dzisiaj z moim prawnikiem i poproszę o spisanie kolejnej umowy.
Krew uderza mi do głowy.
– Czego będziesz chciał w zamian tym razem? – pytam, zanim zdążę się ugryźć w język. – Kolejnych trzech lat mojego życia?
Rex posyła mi nieodgadnione spojrzenie.
– Zobaczysz.
Wycofuje się z kuchni bez słowa więcej, a ja nie jestem w stanie za nim iść ani nic z siebie wykrztusić, tak bardzo dudni mi serce. Dopiero po chwili orientuję się też, że w żaden sposób nie zaprotestowałam.
Musiałam całkiem oszaleć.
Słyszę trzask drzwi wyjściowych, gdy mój mąż wychodzi z domu bez nawet słowa pożegnania. Traktuje mnie jak obcą osobę, więc skąd nagle ta chęć pomocy i dlaczego wyrwał się z tymi pieniędzmi?
Bo on wcale nie chce ci pomóc, Jade, przemyka mi przez głowę. On chce coś na tym ugrać, znowu przywiązać cię do siebie jakąś głupią umową albo wręcz zażądać czegoś więcej. Czegoś innego, o czym nawet nie chce mi się myśleć.
Odruchowo wstaję od stołu i zaczynam zbierać resztę brudnych naczyń i resztki jedzenia. Działam metodycznie, pozwalając myślom płynąć własnym torem. Wiem, że nie chcę pomocy Rexa. Nie chcę jego pieniędzy, ale przede wszystkim nie chcę podpisywać z nim kolejnej umowy.
Równocześnie jednak wiem, że poczekam, aż ją przyniesie. Przeczytam warunki i dowiem się, czego będzie chciał ode mnie tym razem. A potem wybiorę mniejsze zło – układy z nim albo sprzedaż mojego mieszkania. Mieszkanie to mimo wszystko tylko budynek, a podpisując umowę z Rexem, mogę równie dobrze sprzedawać siebie, tak jak zrobiłam to dwa i pół roku temu.
No dobrze, może trochę go demonizuję, przyznaję w końcu, kończąc sprzątanie w kuchni i ruszając na górę, do swojej sypialni. W umowie z Rexem co prawda jest kilka dziwnych punktów, jak choćby ten o zakazie spotykania się z innymi mężczyznami, ale w gruncie rzeczy nie ma w niej niczego złego. Poza tym, że musiałam się przeprowadzić i powstrzymać od randek, nasz kontrakt nie powinien stanowić dla mnie problemu, bo nawet nie musiałam przez te dwa i pół roku nigdzie z Rexem wychodzić. A jednak w całej tej sytuacji od początku jest coś, co mnie niepokoi, i nie potrafię udawać, że jest inaczej.
Chodzi o niego. Gdybym podpisała tę umowę z jakimkolwiek innym facetem, nie miałabym żadnych obiekcji. To Rex sprawia, że czuję się tak, jakbym się sprzedała. Może dlatego, że on traktuje mnie jak przedmiot, jak kanapę czy fotel, które tak samo jak mnie kupił do umeblowania tego domu. Kiedy chce towarzystwa, je ze mną posiłek, kiedy nie, zostawia mnie samą. Nie próbuje nawet udawać sympatii czy uprzejmości, nawiązując ze mną jakąkolwiek konwersację.
W ogóle go nie obchodzę, bo wystarczy mu, że mnie ma.
Jest w naszym kontrakcie jeszcze jeden zapis, który sprawia, że traktuję to wszystko poważnie. Złamanie któregokolwiek z punktów oznaczałoby przekazanie pieniędzy, które poszły na spłatę długów ojca, tej drugiej stronie umowy. W praktyce oznacza to, że gdybym ja złamała któryś punkt, musiałabym oddać Rexowi te trzysta tysięcy, które dwa i pół roku temu ojciec od niego dostał. Gdyby on nie dotrzymał postanowień umowy, mogłabym odejść przed upływem trzech lat i nie ponieść żadnych konsekwencji, bo pieniądze należałyby wtedy do mnie.
Oczywiście więcej punktów umowy wiąże mnie niż Rexa. Nadal pozostaje jednak na przykład punkt o zakazie kontaktów seksualnych między nami. Gdyby on cokolwiek zainicjował, stanowiłoby to podstawę do rezygnacji z całej umowy, a z jakichś powodów Rex pilnuje tych trzech lat. Nie mam pojęcia dlaczego i nie bardzo mnie to obchodzi, ale tak właśnie jest.
Przez pierwsze kilka miesięcy naszego małżeństwa myślałam nawet, czy go nie uwieść tak, żeby myślał, że inicjatywa wyszła od niego. Rex jest jednak tak zimnym i obojętnym człowiekiem, że szybko przeszła mi na to ochota. To już lepiej wytrzymać te pieprzone trzy lata z nim pod jednym dachem, choćby to oznaczało, że w końcu oduczę się mówić.
W sypialni szykuję się do wyjścia – postanowiłam wreszcie odwiedzić ojca w szpitalu, zwłaszcza że za kilka dni będzie wychodził i usłyszę potem sto tysięcy wymówek, że nawet do niego nie zajrzałam. To moment, w którym zamierzam poważnie porozmawiać z rodzicami o konieczności sprzedaży domu. Wiem, że ta rozmowa nie będzie należała do najprzyjemniejszych.
Ale i tak muszę ją odbyć.
***
– Chyba sobie żartujesz!
Podnoszę oczy do sufitu, jakbym miała nadzieję, że znajdę tam utraconą właśnie cierpliwość. Nic z tego.
Matka nerwowo chodzi po sali, w której leży ojciec, i wyłamuje palce, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. Jest podobnie niewysoka jak ja, ale z biegiem lat nabrała sporo krągłości, a ciemne niegdyś, podobne kolorem do moich włosy stały się bardziej siwe. Mama zaplata je zawsze w kok wysoko na głowie.
Tata leży w łóżku z nogą na wyciągu i wpatruje się we mnie ponuro. W przeciwieństwie do mamy jest żylasty i wysoki, na tyle, że ledwie mieści się w szpitalnym łóżku. Ciemnowłosy i blady, sylwetką zawsze trochę przypominał mi Slender Mana.
– Nie żartuję, mamo – wzdycham z rezygnacją, opierając się o łóżko ojca. – Nie widzę innego sposobu, by zdobyć te dwieście tysięcy. Chyba że ty już masz te pieniądze, to wtedy nie było tematu.
– Nie traktuj mnie protekcjonalnie – żąda matka, zatrzymując się w połowie kolejnej wędrówki od ściany do ściany. Spogląda na mnie, a w jej oczach błyszczy złość. – Gdzie niby mamy się podziać, jeśli sprzedasz mieszkanie?!
Po prostu nie wierzę, że ona może mieć o to do mnie pretensje.
– No nie wiem, może trzeba było o tym pomyśleć, zanim ojciec narobił kolejnych długów? – prycham. – Znajdziecie sobie inne lokum. To jedyny sposób, żeby zdobyć taką sumę pieniędzy.
– Tylko na to wpadłaś?
Mam ochotę coś jej zrobić. I ojcu też, bo milczy i nie bierze udziału w całej tej wymianie zdań, jakby go to nie dotyczyło, podczas gdy to przez niego wszyscy tu jesteśmy. To przez niego ostatnie dwa i pół roku spędziłam w domu Rexa.
– Tylko na to?! – powtarzam z niedowierzaniem. – A na co ty wpadłaś, mamo?!
– Powinnaś poprosić Rexa o pomoc.
Milknę, bo po jej wypowiedzi po prostu brakuje mi słów. Przenoszę wzrok na ojca, który patrzy na mnie bezradnie, jakby sam nie wiedział, co robić. Świetnie. Najpierw narobił nam problemów, a teraz zgrywa ofiarę. Po prostu cudownie.
Ciekawe, czy to jego sugestia, którą po prostu kazał przekazać matce. To byłoby całkiem w jego stylu. Ucieczka od odpowiedzialności od lat świetnie mu wychodzi.
– Poprosić o pomoc? – Znowu po niej powtarzam. Mam wrażenie, że mój mózg nie działa tak, jak powinien, odmawiając przyjęcia do wiadomości rzeczywistości, w której moja matka może sugerować coś podobnego. Czy ona przypadkiem nie powinna o mnie dbać? – Myślisz, że Rex to jakiś miłosierny samarytanin? Zaskoczę cię, mamo, on niczego nie robi bezinteresownie ani bez powodu. Nawet gdyby chciał mi dać te pieniądze, zapłaciłabym za to odpowiednią cenę.
– Większą niż pozbawienie własnych rodziców dachu nad głową?
– Wolisz sprzedać mnie niż mieszkanie, tak? – Głos nieco mi się łamie, gdy o to pytam. Matka przewraca oczami.
– Nie histeryzuj, Jade. Przecież to twój mąż. Na pewno nie zażąda w zamian niczego, na co nie mogłabyś się zgodzić.
O, święta naiwności.
– To dla mnie obcy człowiek – protestuję. – Nie mam z nim praktycznie nic wspólnego. Znam go jednak na tyle, by wiedzieć, że fakt, że jestem jego żoną, nie będzie miał dla niego najmniejszego znaczenia.
– Jesteś z nim po ślubie dwa i pół roku – dziwi się matka. – Miałaś wystarczająco czasu, żeby się do niego zbliżyć, a mimo to mówisz, że to dla ciebie obcy człowiek? To może powinnaś była o tym pomyśleć wcześniej, Jade? No wiesz, że jego pomoc mogłaby się nam kiedyś przydać, i spróbować chociaż go do siebie przekonać? Aż tak nie potrafisz zrobić wrażenia na facetach?
Mrugam, żeby odgonić łzy złości, które pojawiają mi się w oczach, zmniejszając nieco ostrość widzenia.
Nie wierzę, że ona jest w stanie powiedzieć coś takiego. To moja matka, na litość boską, powinna trzymać moją stronę, a nie jeszcze dodatkowo obwiniać mnie za całą tę sytuację! To ich wina, jej i ojca, że w ogóle wplątałam się w relację z Rexem, a ona ma jeszcze do mnie pretensje, że jej nie pogłębiłam, żeby móc ich potem znowu wesprzeć?! Co jest z nimi nie tak, do cholery?!
Ojciec zawsze był egoistą, który miał w dupie własną rodzinę, dobrze. Moja matka jednak zazwyczaj, chociaż zawsze brała jego stronę, to wobec mnie zachowywała się całkiem w porządku. Nie rozumiem, dlaczego tak nagle zaczęła mną kupczyć.
Nie zamierzam jednak dać się wdeptać w ziemię.
– Czy ty słyszysz sama siebie? – pytam uprzejmie. – Zmusiliście mnie do ślubu z tym typem, a teraz pytasz mnie, dlaczego się do niego nie zbliżyłam? Eee, może dlatego, że wcale nie chciałam wychodzić za niego za mąż, tylko długi ojca tego wymagały?!
– Jesteś bardzo małostkowa – mówi matka, kręcąc głową, na co śmieję się z niedowierzaniem.
– Ostatnio to dzięki mnie ojciec wyszedł z długów! – Milknę na chwilę, orientując się, że jestem zbyt głośno. – Gdyby nie ja, pewnie trafiłby w betonowych bucikach na dno Las Vegas Bay. Teraz to ja znowu przychodzę do was z rozwiązaniem, a wam coś nie pasuje? Kręcicie na nie nosem? To proszę bardzo, załatwiajcie sobie te pieniądze sami. Tylko nie przychodźcie do mnie z płaczem, jak wierzyciele ojca zaczną mu odcinać palec po palcu, nie mogąc doczekać się pieniędzy!
– Jade, zaczekaj. – Tata odzywa się, kiedy już jestem przy drzwiach, gotowa jak najszybciej stamtąd uciec. Zatrzymuję się, ale nie odwracam do niego. – Przepraszam. Wiem, że znowu zawaliłem. Wiem, że jesteś rozczarowana. Nie chcę, żebyś wiecznie płaciła moje długi, kochanie.
Dopiero po tych słowach się do niego odwracam.
– A jednak jakimś cudem to ja ciągle to robię, tato.
– Jeśli sprzedasz mieszkanie, zostaniesz bez dachu nad głową, gdy już skończy się twoja umowa z Russellem – mówi, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Przecież mam te same obiekcje. – A wcześniej to my zamieszkamy chyba na ulicy, bo na nic innego nie będzie nas stać. Oczywiście wyprowadzimy się, jeśli taka będzie twoja decyzja. To twoje mieszkanie i możesz z nim zrobić, co uważasz za stosowne. Po prostu... Chcę, żebyś wiedziała, że bardzo źle czuję się z tym, że znowu to ty musisz coś dla nas poświęcać. Jeśli zdecydujesz się tego nie robić, nie będę miał do ciebie pretensji. To moje długi i spróbuję jakoś dogadać się z Burkiem, żeby spłacić je ratami.
Jasne. To na pewno się uda, myślę z przekąsem.
Mój ojciec czasami jest takim fantastą, jakby żył w innym świecie. Zazwyczaj wtedy, kiedy musi się zmierzyć z konsekwencjami swoich czynów.
– Zadzwonię do was i dam wam znać, co udało mi się załatwić – odpowiadam, naciskając klamkę. Nie mogę zostać z nimi w jednej sali ani minuty dłużej. – Ale teraz muszę już uciekać. Zdrowiej szybko, tato.
Nie jestem w stanie w żaden sposób odpowiedzieć na jego słowa, bo wiem, że to właśnie tylko słowa. Nic więcej. Nie znaczą, że ojciec cokolwiek zrozumiał i postara się zmienić. Może jest mu przykro, że znowu wpakował mnie w kłopoty, ale wiem, że nie uniknie tego ponownie w przyszłości.
Moi rodzice są niereformowalni i nie wiem, co zrobić, żeby nie dać się wciągać w ich problemy. Musiałabym chyba wyjechać z Vegas, a wtedy miałabym do siebie ciągle pretensje, że nie ma mnie tu, żeby w razie konieczności im pomóc.
Ja też chyba jestem niereformowalna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top