Rozdział pierwszy

Kochani,

witam Was bardzo serdecznie na samym początku naszej przygody z Królem Enigmy! <3

Mam nadzieję, że ta część spodoba Wam się przynajmniej równie mocno co pierwsza. Na drugi rozdział zapraszam jutro, a na trzeci pojutrze, potem kolejne będą się ukazywały w każdy piątek :) Indżoj! <3

__________________________________

Nóż przystawiony do szyi to zazwyczaj oznaka, że w życiu coś poszło nie tak.

Moje życie od dawna toczy się nie tak, jak powinno. Kiedy jednak ten wielki, przypakowany drab przypiera mnie do samochodu na parkingu pod firmą i wyjmuje nóż sprężynowy, czuję się tak, jakby nabrało rozpędu i bez hamulców pędziło prosto w przepaść.

– Z pozdrowieniami od pana Burke'a – słyszę.

Głos grzęźnie mi w gardle, gdy ostrze noża przesuwa się z mojej szyi do twarzy. Czuję ból i krew spływającą po policzku, nie próbuję się jednak wyrwać, bo wiem, że mogę narobić sobie w ten sposób więcej szkód. Wielkolud zresztą trzyma mnie mocno i jest z siebie wyraźnie zadowolony.

Po chwili odsuwa nóż od mojej twarzy i przygląda się krwi błyszczącej na ostrzu. Zaciskam mocno zęby, żeby nie słyszał, jak mi szczękają.

– To pierwsze ostrzeżenie – mówi mężczyzna lekko zachrypniętym głosem, jakby rzadko go używał. – Jesteś kobietą, więc potraktowałem cię łagodniej niż twojego ojca. Doceń to. Macie tydzień.

Nacisk na moim ciele zmniejsza się, a następnie całkiem znika, gdy mężczyzna odsuwa się i odchodzi. Nie ogląda się na mnie, pewien, że nie spróbuję go skrzywdzić, i ma pieprzoną rację. Opieram się o mój samochód, jakby miał być dla mnie ratunkiem, i próbuję uspokoić drżące nogi.

Kiedy wreszcie jestem w stanie ruszyć się z miejsca, wyławiam z torebki kluczyki i czym prędzej wsiadam do środka, po czym blokuję drzwi – nawet jeśli wiem, że już za późno na ostrożność. Ręce nadal mi się trzęsą, zęby szczękają, a twarz płonie bólem, i przez dłuższą chwilę nie jestem w stanie ruszyć z miejsca. Opieram głowę o kierownicę i próbuję się uspokoić, a kiedy zaczynam wreszcie trzeźwo myśleć, ponownie sięgam do torebki i znajduję mój telefon. Wybieram numer do mamy.

Czekam zaledwie dwa sygnały, zanim odbiera. Po tonie jej głosu od razu wiem, że coś się stało.

– Skąd wiedziałaś? – pyta, a ja wzdycham drżąco.

– Nic nie wiem, mamo. Co się stało?

– Jesteśmy w szpitalu – odpowiada, a mnie żołądek podchodzi do gardła. Mam ochotę zwymiotować lunch, który zjadłam kilka godzin temu. – Połamali mu obydwie nogi. Ma tydzień na oddanie długu.

Łzy wściekłości szczypią mnie w oczy. Wprost nie wierzę, że to się znowu dzieje. Co z nim jest nie tak?!

Nie potrafię go nawet żałować, nawet jeśli rzeczywiście połamali mu nogi. Sam to na siebie sprowadził. Szkoda tylko, że znowu wplątuje w to wszystko też mamę i mnie.

– Ile? – pytam tylko. Mama wzdycha.

– Dwieście tysięcy.

Ze złością ocieram łzy z twarzy, po czym syczę z bólu, gdy natrafiam na zranione miejsce. Na dłoni zostaje mi ślad krwi, co każe mi przypuszczać, że muszę wyglądać strasznie. Spoglądam w tylne lusterko.

Cholera jasna. Mam rozcięcie na skórze, wprawdzie płytkie, ale ciągnące się przez cały policzek i wyraźnie widoczne. Tylko tego mi brakowało.

Oj, pewnie i tak nie zauważy, dochodzę po chwili do wniosku. Nigdy nie zauważa niczego.

– Dlaczego znowu to ja muszę za to płacić?! – wykrzykuję do słuchawki, nie będąc w stanie się uspokoić. – Dlaczego znowu pada na mnie?! Ojciec od lat jest uzależniony i oboje doskonale o tym wiecie! Od dwóch i pół roku spłacam jego długi, nie zamierzam znowu tego robić!

Mama ponownie wzdycha w słuchawkę.

– Przecież nie dzieje ci się nic złego, Jade – protestuje łagodnie, chyba próbując mnie uspokoić. Średnio jej to idzie. – Ojciec dopilnował tego w umowie z Russellem. I uwierz mi, naprawdę próbował. Długo trzymał się od tego z daleka. Prawda jednak jest taka, że hazardzista zawsze pozostanie hazardzistą...

– To naprawdę pocieszające, mamo. – Znowu ocieram łzy, tym razem ostrożniej, żeby nie urazić zranionego miejsca. – Rozumiem, że powinnam być wdzięczna ojcu za te dwa i pół roku spokoju, tak? I za to, że dopiero teraz jakiś bandyta przyszedł do mnie z ostrzeżeniem?! Wiesz co, podziękuj mu ode mnie!

Milknę, bo nawet ja słyszę, że zaczynam wpadać w histerię. Nic na to nie poradzę; kolejny raz płacę za błędy ojca i wiem, że to dopiero początek. Oni nie będą w stanie zebrać takiej kwoty, więc sama będę musiała skombinować skądś dwieście tysięcy dolarów.

Ciekawe, kurwa, skąd.

– Zrobił ci coś, kochanie? – Mama niepokoi się wyraźnie, słyszę to w jej głosie przy kolejnym pytaniu. – Powiedz mi, czy cię skrzywdził. Bo jeśli tak...

– Bo jeśli tak, to co, mamo? – przerywam jej nieco histerycznie. – Pójdziesz i wyzwiesz ich, aż im pójdzie w pięty? Poślesz ojca na wózku, żeby im przywalił? To jego wina! To on stawia cudze pieniądze, które w dodatku pożycza od jakichś bandziorów! Jeśli masz mieć do kogoś pretensje, to miej je, kurwa, do niego!

Zawsze jest tak samo. Matka zawsze broni ojca, twierdząc, że jest chory i nic na to nie poradzi. Żałuje go, gdy ojciec ląduje w szpitalu, i robi wszystko, żeby mu pomóc. Matka od lat go wspiera, a ojciec od lat tego nie docenia i pakuje się w kolejne kłopoty.

Dwa i pół roku temu w wyniku jego działań sprzedali mnie facetowi, który przypomina bryłę lodu. Ciekawe, co wymyślą tym razem.

– Twój ojciec jest chory, Jade – odpowiada matka zgodnie z moimi oczekiwaniami. – To nie jego wina...

– To jego wina! – przerywam jej natychmiast. – To on miał się leczyć i zrobić wszystko, żeby ten nałóg nie wpływał więcej na jego rodzinę! To jego, kurwa, wina, że te bandziory przychodzą do mnie i grożą mi nożem! A skoro tego nie dostrzegasz, to znaczy, że jesteś tak samo współwinna!

Rozłączam się, zanim matka zdąży coś odpowiedzieć. Zanoszę się płaczem i znowu opieram czoło o kierownicę, próbując się uspokoić. Cały czas jestem wyprowadzona z równowagi atakiem, poza tym nie wiem, co robić. Zdaję sobie sprawę, że będę musiała znowu im pomóc. Skąd jednak, do cholery, mam wziąć dwieście tysięcy dolarów?!

To nie jest wykonalne. I nie mogę dłużej rozmawiać z matką, bo wiem, co bym od niej usłyszała. Z pewnością powiedziałaby, że skoro mam takiego bogatego męża, to powinnam te pieniądze pożyczyć od niego.

Matka nie ma pojęcia o relacji łączącej mnie z moim „mężem". A raczej o całkowitym nieistnieniu tej relacji.

Sięgam znowu do torebki i wyjmuję chusteczki jednorazowe. Spoglądam we wsteczne lusterko: mój makijaż na szczęście ocalał mimo łez, za to bardzo ładnie rozmazałam sobie na policzku krew. Ścieram ją delikatnie, starając się nie urazić dodatkowo rany, a potem osuszam też łzy. Nadal mam zaczerwienione oczy, podpuchnięte policzki i ranę na jednym z nich, która promieniuje bólem, ale wyglądam wystarczająco dobrze, by wrócić do domu.

Chociaż trudno nazwać to miejsce, w którym mieszkam, domem.

Lepiej nie będzie, dochodzę do wniosku, kiedy odpalam w końcu silnik. Ręce nadal mi się trzęsą, ale nie zamierzam dłużej czekać. Chcę być na miejscu przed właścicielem domu, w którym obecnie mieszkam.

On i tak nie zwraca na mnie uwagi, ale wolę dmuchać na zimne. Zawsze wolę go unikać, jeśli tylko mogę.

Powoli włączam się do ruchu i ruszam w drogę powrotną z pracy. Kontroluję oddechy, licząc w myślach do dziesięciu.

Dwa i pół roku temu przez długi ojca dałam się wmanewrować w idiotyczną umowę, która od tej pory rządzi moim życiem. Zostało jeszcze pół roku i właśnie teraz, kiedy zaczynam odliczać dni do końca tego koszmaru, coś znowu musiało się spierdolić. To takie bardzo w stylu mojego ojca.

Nigdy nie mogłam na niego liczyć. Nie bywał na szkolnych przedstawieniach, nie obchodziły go moje koncerty i zakończenia szkoły. To człowiek, który zawsze myślał tylko o sobie, i wyłącznie uczuciu, jakim darzy go moja mama, zawdzięcza fakt, że nie został przez te lata sam. Egoista, egocentryk, samolubny drań – mogłabym tak długo wymieniać, ale nie mam na to ochoty, bo tylko niepotrzebnie się w ten sposób nakręcam. Zwłaszcza że takie myśli zawsze nieuchronnie prowadzą mnie do numeru, jaki zrobił mi dwa i pół roku temu – jak w moim imieniu podpisał kontrakt małżeński.

Oczywiście nie musiałam go sankcjonować. Nie musiałam w ogóle robić tego, co ostatecznie zrobiłam. Wtedy jednak miałabym do siebie pretensje, że nie pomogłam ojcu, chociaż mogłam. I teraz – tak, wiem to na pewno – też będę miała, jeśli chociaż nie spróbuję skołować tych dwustu tysięcy.

Chociaż naprawdę nie mam pojęcia, jak je zdobędę, bo jednego jestem pewna.

Na sto procent nie poproszę o pieniądze Rexa.

Jest tuż po piątej, gdy wyjeżdżam spod firmy, co w praktyce oznacza godziny szczytu w centrum Las Vegas. Normalnie droga na Hawk Ridge Drive zajmuje mi jakieś pół godziny, ale w obecnych warunkach trwa prawie dwukrotnie dłużej. Jest za pięć szósta, kiedy podjeżdżam w końcu pod właściwą posesję, co oznacza, że mam pięć minut do powrotu Rexa z pracy. Jest dobrze.

Potrzebuję chwili, zanim wysiądę z samochodu. Hawk Ridge Drive to położona na uboczu, praktycznie na obrzeżach miasta ulica, przy której stoją same okazałe domy. Jeden z nich, oddzielony od sąsiednich posesji wysokim żywopłotem, należy do Rexa. To zresztą tego typu okolica, w której mieszka wielu najbogatszych mieszkańców Vegas. Z tego, co mi wiadomo, mój mąż ma również apartament gdzieś w centrum, ale nie było mi dane nigdy zobaczyć go na oczy, bo w umowie miałam zaznaczone wprowadzenie się właśnie tutaj.

Prawdę mówiąc, to w ogóle niewiele wiem o Rexie. Wiem, że prowadzi jakiś biznes w centrum, wiem, że ma dom i mieszkanie, i to właściwie wszystko. Nie mam pojęcia, jakim naprawdę jest człowiekiem, co lubi robić, gdzie przebywa, co je, jakich ma znajomych – nie wiem o nim właściwie niczego.

Parkuję na podjeździe, jak zazwyczaj – garaż w domu Rexa jest za mały na dwa samochody i zawsze zostawiam to miejsce dla jego SUV-a – po czym wysiadam z samochodu i idę do drzwi, po drodze wygrzebując klucze z torebki. Pochylam głowę i pozwalam włosom opaść do przodu, bo nie chcę, żeby ktokolwiek z sąsiadów zauważył, w jakim jestem stanie. Wprawdzie prawdopodobnie nic takiego mi nie grozi, ludzie tutaj nie interesują się życiem innych, a nawet gdyby tak było, Rex miałby gdzieś, że wróciłam do jego domu zapłakana i z raną na twarzy, ale wolę dmuchać na zimne.

Gorący wiatr dmucha mi w twarz, gdy otwieram drzwi. Lato w Las Vegas jest parne i duszne jak zwykle, aż nie ma się ochoty przebywać na zewnątrz. Szybko chowam się w domu, w którym dla odmiany chodzi klimatyzacja.

Dom Rexa jest na tyle przestronny, że praktycznie się w nim nie widujemy. Jedynie kuchnia jest jedna i to tam czasami się spotykamy, czy to na śniadaniu, czy na kolacji, które zazwyczaj spędzamy w milczeniu. Rex wraca do domu co drugi dzień, bardzo regularnie. Nie wiem, co robi we wtorki, czwartki i soboty, które spędza poza tym budynkiem – może chodzi do jakiejś kobiety, trudno powiedzieć. I chyba nie chcę wiedzieć.

To kolejny punkt, który zawarł w umowie podpisanej przeze mnie dwa i pół roku temu. Oboje musimy mieszkać w tym domu i spędzać w nim przynajmniej pięćdziesiąt procent dni w tygodniu. Jeszcze niedawno dla odmiany ja spędzałam poniedziałki, środy i piątki w moim własnym mieszkaniu w centrum, żeby wpadać na Rexa jak najrzadziej. Miesiąc temu jednak rodzice musieli sprzedać mieszkanie – kolejne zobowiązania ojca – a ponieważ nie mieli się gdzie podziać, oddałam im swoje i na stałe przeprowadziłam się do Rexa. Jeśli w ogóle to zauważył, to nie powiedział na ten temat ani słowa.

Kieruję się od razu do łazienki na parterze, w której Rex trzyma apteczkę. Wyciągam ze środka gaziki i środek do dezynfekcji, po czym przemykam ku schodom na piętro, by zamknąć się w mojej sypialni. Dom Rexa jest utrzymany w obojętnej, biało-czarnej kolorystyce, która niekoniecznie do mnie trafia i sprawia, że w pomieszczeniach jest nieprzytulnie. Chociaż nie przepadam za mieszkaniem tu i odliczam dni do końca naszej umowy i rozwodu, nie mogę przestać zastanawiać się, gdzie będę mieszkać, gdy opuszczę to miejsce. Bo jestem pewna, że rodzice nie oddadzą mi mojego mieszkania.

Jestem właśnie w połowie schodów, gdy trzaskają drzwi wejściowe. W pierwszej chwili mam ochotę uciec na górę, ale Rex natychmiast mnie dostrzega; rozpoznaję to po tym, że zwraca się bezpośrednio do mnie, mówiąc:

– Dzień dobry.

Ma szorstki, głęboki głos, który zawsze zdaje się docierać gdzieś do samego mojego wnętrza. To niesprawiedliwe, żeby taki głos miał facet, którego usposobienie przypomina sopel lodu. Odwracam się do niego odruchowo.

– Dzień dobry – bąkam, ale kiedy chcę uciec na górę, zatrzymują mnie jego kolejne słowa.

– Skaleczyłaś się.

Co za Sherlock.

Spoglądam na niego w końcu i jak zawsze ściska mnie w dołku, kiedy go widzę. Rex jest naprawdę wysoki, wyższy ode mnie o jakąś głowę. Nie przypomina typowego biznesmena: ma starannie przystrzyżoną brodę i ciemne włosy opadające mu na ramiona, w tej chwili spięte w kucyk. W połączeniu z marynarką powinno to wyglądać zabawnie, ale w przypadku tego faceta absolutnie tak nie jest. Może przez jego spojrzenie: jest nie tylko piwne, ale też chłodne, stanowcze i twarde. Rex jest lekko opalony i ma na sobie białą koszulę, pod którą przy każdym ruchu grają mu mięśnie.

Nigdy nie przepadałam za długowłosymi mężczyznami, ale kiedy pierwszy raz zobaczyłam Rexa, i tak pomyślałam, że to ucieleśnienie moich mokrych snów. Niestety potem się odezwał i czar prysł.

– To nic takiego – wyrywa się ze mnie, gdy robię kolejny krok na górę. Rex marszczy brwi.

– Chodź tutaj. Pomogę ci to przemyć.

Waham się przez sekundę. Pewnie nie powinnam po sobie pokazywać, że się go obawiam. Skoro ja nie robię na nim żadnego wrażenia, on na mnie też nie powinien.

Schodzę z powrotem na dół i oddaję mu waciki i środek do dezynfekcji. Rex chwyta mnie stanowczo za ramię i ciągnie do jadalni, a ja próbuję ignorować ciarki, które czuję pod wpływem jego dotyku. Rex w ogóle na mnie nie patrzy i nic nie mówi, a wyraz twarzy ma surowy, co każe mi przypuszczać, że jego bliskość tylko mnie w ogóle obchodzi.

Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego właśnie ja. Rex z pewnością miał swoje powody, by zawrzeć fikcyjne małżeństwo, nigdy jednak nie pytałam o nie. Wiem za to, że uznał mnie za odpowiednią kandydatkę ze względu na sytuację finansową moich rodziców. Łatwiej mu było dzięki temu wymóc na mnie pewne punkty w kontrakcie.

Na przykład ten o braku kontaktów seksualnych z jakimkolwiek partnerem przez czas trwania naszego małżeństwa. Akurat ten punkt oczywiście odnosi się tylko do mnie. Rex z pewnością sobie folguje.

Mężczyzna każe mi usiąść przy stole w jadalni, po czym pochyla się nade mną i nasącza wacik środkiem dezynfekującym. Jego duszący aromat miesza się z zapachem Rexa – ostrym, męskim i uzależniającym. Jego bliskość zawsze na mnie działa i jak zwykle próbuję tego po sobie nie okazać.

– Może szczypać – uprzedza chłodno, zanim przyłoży wacik do mojego policzka.

Jego dotyk jest zaskakująco delikatny, a mój żołądek szaleje, gdy czuję na skroni jego ciepły oddech. Przygryzam wargę, kiedy rana na policzku odpowiada bólem, nie mówię jednak ani słowa. Rex drugą dłonią chwyta mnie za podbródek i nieco podnosi mi głowę, po czym kontynuuje czyszczenie rozcięcia.

Przeczekuję spokojnie jakieś trzy minuty, udając, że jego dotyk wcale nie robi na mnie wrażenia. Wstrzymuję oddech, żeby Rex nie rozpoznał, jak bardzo mi się rwie, co grozi moim rychłym uduszeniem się. W końcu jednak mój mąż odsuwa się i bez słowa zgarnia wszystkie utensylia, po czym odwraca się i wychodzi z jadalni.

Czekam chwilę, nie wiedząc, co robić. Nogi mi się trzęsą i mam wątpliwości, czy powinnam w takim stanie iść na górę. Wtedy jednak słyszę jego kroki na schodach i czuję gorzkie rozczarowanie na myśl, że tak po prostu mnie zostawił.

Nie próbował się nawet dowiedzieć, co się stało z moim policzkiem. Nie zapytał, czy wszystko w porządku. Z pewnością zauważył zaczerwienione oczy i domyślił się, że płakałam, ale nawet nie pomyślał, żeby się tym zainteresować. Nic z tego go nie obchodzi. Ja go nie obchodzę – potrzebuje jedynie kobiety mieszkającej w jego domu, która będzie udawać jego żonę. Nie wiem po co, ale najwyraźniej poza tym, co wynika z kontraktu, ma mnie gdzieś.

Wstaję w końcu i też idę na górę, po czym zamykam się w mojej sypialni. Jest ogromna i przynależy do niej osobna łazienka, więc gdyby nie jedzenie, mogłabym właściwie stąd nie wychodzić. Czasami mam na to ogromną ochotę, ale muszę przynajmniej chodzić do pracy. Kolejnym wymogiem z kontraktu był fakt, że muszę być niezależna finansowo. Nie mam co liczyć na choćby centa z majątku Rexa – ani teraz, ani po rozwodzie. Utrzymuję więc swoje własne rozlatujące się auto, pracuję na etacie i płacę za swoje zakupy. Rexa nie obchodzi, ile mam pieniędzy i czy wystarczająco.

To, jak pomógł mi z oczyszczeniem rany, to nasz najbliższy kontakt, odkąd wprowadziłam się na stałe do jego domu. Raz czy dwa zjedliśmy od tego czasu razem śniadanie, ale Rex wtedy w ogóle się do mnie nie odzywa. Wydaje mi się, że on po prostu ma takie usposobienie – jest wiecznie spokojny i zimny jak lód – bo tak samo zachowywał się wobec moich rodziców, nie jestem jednak pewna, bo nigdy nie widziałam go wśród innych ludzi. Może przy swoich znajomych jest duszą towarzystwa i tylko mnie nie lubi, trudno powiedzieć.

Cała ta sytuacja, w której się znalazłam, nie jest jednak normalna, i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Dobrze, że zostało mi tylko pół roku, a potem będę miała wreszcie święty spokój.

Najpierw jednak muszę uporać się z długiem ojca i znaleźć na to jakieś rozwiązanie.

Potem będę się martwić resztą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top