Rozdział drugi
Spokojnych, zdrowych, zaczytanych świąt wielkanocnych Wam życzę, kochani! Wszystkiego dobrego! <3
I zapraszam na 2/3 naszego maratonu <3
____________________________________
Około siódmej schodzę w końcu na dół, by przyszykować dla siebie coś do zjedzenia.
Przed wyjściem z sypialni odruchowo przejrzałam się w lustrze, żeby skontrolować swój wygląd. Ranka na policzku jest czerwona i wyraźnie odznacza się od reszty twarzy, poza tym jednak nie wygląda źle. Makijaż też właściwie mi się nie rozmazał mimo płaczu, więc nie wyglądałam przy Rexie tak najgorzej.
Nawet jeśli jemu to nie robi żadnej różnicy.
Włosy poskręcały mi się od wilgoci, ale nie mam ochoty nic z nimi robić, kiedy schodzę na dół, żeby przygotować jakąś kolację. Nie mam pojęcia, czy Rex będzie jadł ze mną, ale zazwyczaj, gdy gotuję, przygotowuję dwie porcje, tak na wszelki wypadek. Gdy Rex nie towarzyszy mi przy posiłku, zostawiam resztki w lodówce; zawsze potem znikają, a ja nie drążę, czy mój mąż je zjada, czy wyrzuca do śmieci. Mam wątpliwości, czy chciałabym usłyszeć odpowiedź.
Bawię się komórką, gdy po przygotowaniu ryby i warzyw wkładam całość do piekarnika i ustawiam timer. Wyciągam z lodówki białe wino i nalewam sobie trochę, żeby się uspokoić. Jestem zestresowana tym dniem i świadomością, że jeśli czegoś nie zrobię, zarówno mój ojciec, jak i ja skończymy dużo gorzej niż tylko z powierzchownymi ranami. Zastanawiam się, czy ten cały pan Burke – zapewne ten, który pożyczył ojcu pieniądze – będzie wolał mnie zabić, czy znajdzie jakiś sposób, który zapewni mu spłatę długu.
Ta myśl dopinguje mnie, żeby zadzwonić wreszcie do Bena. Wybieram odpowiedni numer i czekam na połączenie.
– Cześć, ślicznotko – słyszę znajomy głos mojego przyjaciela, na który wzdycham z ulgą. – Co tam u ciebie słychać?
Mam wyrzuty sumienia, że dawno nie dzwoniłam do Bena. To nie tylko mój najlepszy przyjaciel – to z nim dziesięć lat temu straciłam dziewictwo. Potem jednak oboje zgodnie uznaliśmy, że lepiej nam jako parze przyjaciół i na tym poprzestaliśmy. Ben troszczy się o mnie na tyle, że gdyby wiedział, jak naprawdę wygląda moje małżeństwo i dlaczego je zawarłam, spróbowałby mnie stąd natychmiast wyrwać. Dlatego więc ostatnio spotykam się z nim rzadziej, żeby nie domyślił się prawdy.
W dodatku głupio mi, że dzwonię do niego dopiero wtedy, kiedy czegoś potrzebuję.
– Wszystko w porządku, Ben. – Kiedy z nim rozmawiam, czuję się tak, jakbym znowu była dzieckiem i była bezpieczna. Jakby moje życie było proste i przyjemne. – A co u ciebie? Jak w firmie?
– Rozkręcamy się. – Ben od niedawna prowadzi firmę informatyczną; sam jest programistą, ale odkrył w sobie smykałkę do zarządzania innymi. Sądzę, że jego firma szybko się rozrośnie. – Gdybyś kiedyś wpadła, sama byś to oceniła.
Śmieję się do słuchawki.
– Na pewno kiedyś wpadnę – obiecuję. – Cieszę się, że ci się powodzi. Wiesz, że trzymam za was kciuki.
– To kiedy dokładnie do nas wpadasz?
Znowu się śmieję. Ben ma niesamowitą moc wprawiania mnie w dobry nastrój. Szkoda, że muszę to zniszczyć.
– Poczekaj, tylko wyjmę mój kalendarz i gdzieś cię wpiszę – żartuję. – Właściwie to dzwonię, bo...
– ...bo potrzebujesz mojej pomocy.
Wzdycham. Ben tak dobrze mnie zna.
– Rzeczywiście, tak – potwierdzam niechętnie. – Ale nie wiem, czy jesteś w stanie mi pomóc. Potrzebuję pożyczki.
Przez chwilę w słuchawce panuje cisza.
– Masz kłopoty? – pyta w końcu Ben. Kręcę głową, mimo że nie może tego zobaczyć.
– Nie, oczywiście, że nie. Po prostu... potrzebuję pieniędzy.
– A przez „potrzebuję pieniędzy" masz na myśli, że potrzebuje ich twój ojciec – odpowiada domyślnie Ben, na co ponownie wzdycham. Odbiera to jako potwierdzenie. – Ślicznotko, strasznie mi przykro. Nie powinnaś czuć się odpowiedzialna za swoich rodziców. I bardzo chciałbym ci pomóc, ale nie mam teraz wolnej gotówki. Wszystkie pieniądze zainwestowałem w firmę, przecież wiesz.
Oczywiście. Mogłam się domyślić, że to usłyszę. Ben zarabiał świetnie przez lata, ale otwarcie własnej firmy wykończyło go finansowo. Mimo to musiałam zapytać.
– Wiem – potwierdzam więc z rezygnacją. – Przepraszam.
– Nie przepraszaj, Jade. Rozumiem, w jakiej jesteś sytuacji, i naprawdę mi przykro, że nie mogę pomóc. Popytam, dobrze? Może uda mi się...
– Nie chcę, żebyś miał przeze mnie problemy. – Zerkam do piekarnika i zaczynam krążyć po kuchni. – Ale dziękuję.
W słuchawce przez chwilę znowu panuje cisza.
– Nie możesz poprosić twojego męża? – pyta w końcu Ben. Mimo że nie zna Rexa, nie przepada za nim. Czasami mam wrażenie, że dlatego, że jednak coś do mnie czuje, staram się jednak odsuwać od siebie te myśli. – On chyba dobrze zarabia, prawda? Powinien być w stanie pomóc.
Powstrzymuję łzy cisnące mi się do oczu. Wprawdzie Ben ich nie widzi, ale na pewno domyśliłby się, że płaczę, po głosie.
– No tak. Masz rację – odpowiadam tylko. – Przepraszam, że zawracałam ci głowę. Zadzwonię, żeby się z tobą umówić, dobra?
– Trzymam cię za słowo – odpiera Ben. – I daj znać, czy udało się coś wymyślić. Martwię się o ciebie.
Martwiłby się jeszcze bardziej, gdyby widział moją twarz, ale na szczęście nie zdecydowałam się z nim spotkać w tym stanie. Żegnamy się w końcu ze sobą, a gdy odkładam komórkę na blat, zastanawiam się, do kogo jeszcze mogłabym zadzwonić.
Na pewno zapytam o pożyczkę w pracy, ale poza tym sprawa jest raczej beznadziejna. Zarabiam tyle, że żaden bank nie da mi kolejnego kredytu, nie w momencie, gdy wciąż spłacam ten hipoteczny. Nie mam najmniejszego zamiaru zapożyczać się gdzieś, gdzie potem zjadłyby mnie odsetki, albo u kolejnego szmaciarza pokroju pana Burke'a. Nie chcę wpaść z jednych kłopotów w drugie.
Mimo woli zastanawiam się, co w tej chwili robi moja matka. Ciekawe, czy też szuka jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, czy raczej tylko rozczula się nad biednym, okaleczonym ojcem. Znając ich, obstawiałabym to ostatnie. Na nich oboje nie można liczyć i zawsze to ja muszę szukać rozwiązań z takich sytuacji.
Moje życie byłoby dużo prostsze, gdyby moi rodzice należeli do tych porządnych, odpowiedzialnych ludzi.
Słyszę kroki i podnoszę głowę, gdy do kuchni wkracza Rex. Przebrał się i zamiast garnituru ma na sobie ciemne dżinsy i ciemnoszarą koszulkę opinającą się na jego ciele we wszystkich strategicznych miejscach. Rozwiązał włosy, które obecnie spadają mu luźno na ramiona: mają głęboki ciemny kolor i błyszczą tak, że aż mam ochotę włożyć palce między pasma.
Wiecznie mam takie myśli, kiedy na niego patrzę. Przynajmniej dopóki nie zmrozi mnie jego lodowate spojrzenie.
Wchodzi do kuchni, zatrzymuje się na środku i tak po prostu się na mnie gapi. Bez słowa. Czasami tak bardzo nie wiem, o co chodzi temu facetowi.
– Zjesz ze mną? – pytam, starając się, by brzmiało to naturalnie i spokojnie. Rex kiwa głową. Zerkam na piekarnik i widzę, że moja ryba już dochodzi. – Możesz zabrać sztućce i talerze do jadalni.
Ponownie kiwa głową, po czym przechodzi obok mnie, by zabrać potrzebne rzeczy. To taki dziwny człowiek. Rozumiem, że potrzebuje jedynie żony przykrywki i chce zachować pozory, ale czy zabiłoby go bycie uprzejmym wobec mnie?
Ja zawsze staram się taka być, a jego chłodne, zdawkowe odpowiedzi sprawiają jedynie, że zaczynam się coraz bardziej denerwować. Nie rozumiem tego człowieka, a kiedy czegoś nie rozumiem, nie czuję się z tym dobrze.
Timer pika, oznajmiając koniec czasu, pochylam się więc, żeby wyjąć rybę z piekarnika. Kiedy odwracam się z półmiskiem w ręce, widzę, że Rex przygląda mi się, trzymając mój kieliszek z resztką białego wina.
– Chcesz jeszcze? – pyta, a ja otwieram usta, ale nie bardzo wiem, co odpowiedzieć.
W końcu kiwam głową. Rex zabiera drugi kieliszek dla siebie, butelkę z lodówki i wychodzi z kuchni, nie czekając na mnie.
Zabieram nasze jedzenie i podążam za nim do jadalni. To duże pomieszczenie ze stołem na osiem osób o przeszklonym blacie. Pewnie źle się go czyści, ale na szczęście się tym nie zajmuję – Rex ma kogoś, kto przychodzi sprzątać dwa razy w tygodniu. Nigdy nie wnikałam, kogo dokładnie.
Rex kładzie nakrycie dla mnie na przeciwległym końcu stołu niż jego – tym dłuższym. Kiedy wchodzę z jedzeniem, kończy właśnie nalewać wino i siada na swoim miejscu. Nasze spojrzenia natychmiast się krzyżują.
– Nałożysz mi? – prosi zachrypniętym głosem, a ja znowu jedynie kiwam głową.
Staję tak blisko niego, kiedy nakładam mu jedzenie, że wystarczyłoby drobne pochylenie, by go dotknąć. Dwa i pół roku spędziłam jako żona tego faceta, a nie wiem nawet, jakie to uczucie, pocałować go albo go przytulić. Nie mam pojęcia o tym człowieku, nie wiem kim jest ani jaki jest, nie zaznałam jego bliskości, bo od początku dał mi do zrozumienia, że tego nie chce. Że nie ma ochoty mnie poznawać i o sobie mówić. Tym bardziej fakt, że po takim czasie on mimo to nadal na mnie działa, strasznie mnie irytuje.
Odchodzę w końcu i nakładam też sobie, po czym siadam na swoim miejscu. Z daleka od niego. W jadalni jest cicho, ale z takiej odległości pewnie i tak musiałabym krzyczeć, żeby usłyszał cokolwiek, co mówię.
Oczywiście nie ma takiej konieczności, bo on się nie odzywa. Sama więc też milczę i słucham, jak oboje przeżuwamy jedzenie. Mógłby powiedzieć chociaż, czy mu smakuje. Czy wino jest dobre (sama wybierałam). Nie wymagam opowieści o tym, jak minął mu dzień i co słychać w pracy, ale byłoby miło, gdyby chociaż zapytał, czy wszystko ze mną w porządku i czy nie boli mnie twarz.
Boli. Jak cholera. Po kolacji muszę wziąć jakiś środek przeciwbólowy.
Chciałabym, żeby zapytał, co się stało. Wprawdzie nie powiedziałabym mu prawdy, ale po prostu uważam, że byłoby miło, gdyby facet, z którym od dwóch i pół roku mieszkam pod jednym dachem, zainteresował się, czy jestem chociaż bezpieczna. A nawet jeśli go to nie interesuje, żeby ta rana stała się dla niego wymówką, by powiedzieć cokolwiek.
Ale on milczy i nawet na mnie nie patrzy: je ze wzrokiem utkwionym we własny talerz, od czasu do czasu jedynie popijając wino. Po jego twarzy nie jestem w stanie się domyślić, czy mu smakuje. Mam ochotę o to zapytać, ale nie robię tego, bo nasze kolacje zawsze tak wyglądają – on milczy i nie oczekuje, że będę go zabawiać rozmową. Czuję się z tym jak z jakąś idiotyczną tradycją.
Jego chłodne spojrzenia sprawiają, że przy każdym dreszcz przepływa mi wzdłuż kręgosłupa. Są dni, kiedy chciałabym dowiedzieć się o nim wszystkiego – po co mu taki kontrakt, kim i jaki jest, dlaczego tak się zachowuje – ale są i takie, w których mam ochotę jedynie trzymać się od niego z daleka. Jest w tym facecie coś takiego, co mnie deprymuje i sprawia, że czuję się skostniała od środka.
Milczymy przez cały posiłek. Rex kończy pierwszy, ale czeka, aż ja też skończę jeść, wpatrując się we mnie spokojnie. Kiedy odkładam wreszcie sztućce, wstaje i zbiera naczynia.
– Dziękuję – odzywa się w końcu; głos ma jak zwykle zachrypnięty. – Pozmywam. Możesz iść do siebie.
Fajnie, że mi pozwolił, myślę z przekąsem.
Posłusznie wstaję jednak i wychodzę, nie oglądając się na niego. Nie wiem, kim jest ten człowiek, ale z pewnością nie jest normalny – i przekonuję się o tym nie pierwszy raz. Żaden normalny facet nie zachowywałby się w ten sposób.
Pieprzone dwa i pół roku, a ja nadal niczego o nim nie wiem.
***
Następnego dnia w pracy rozmawiam z moimi szefem. Zgodnie z moimi przewidywaniami, Cooper jest bardzo przejęty, ale nie może mi pomóc.
– Zrozum, Jade, bardzo chętnie pożyczyłbym ci każdą sumę, ale tu nie chodzi tylko o mnie – mówi, spoglądając na mnie z zatroskaniem. – Zarząd by mi wpierdolił. Mam nadzieję, że rozumiesz. Mogę oczywiście zawnioskować o podwyżkę dla ciebie...
– Jasne, wiem, przepraszam. – Podwyżka nie pomoże mi zebrać dwustu tysięcy w ciągu tygodnia. – Musiałam zapytać.
Kiedy wracam do mojego biurka, czuję rezygnację i złość. Widzę tylko jedno wyjście, które nie spodoba się moim rodzicom.
Mnie też się nie podoba, ale co mogę zrobić?
Wybieram w komórce numer Peyton. Zgłasza się już po trzech sygnałach.
– Cześć, Jade – odzywa się beztrosko. – Co słychać?
– Muszę sprzedać mieszkanie – odpowiadam bez zbędnych ceregieli. – Jak najszybciej.
Peyton wydaje się z siebie zaskoczone żachnięcie. Nie dziwię się, w końcu sama pomagała mi je kupić kilka lat temu. W ten sposób się poznałyśmy: była moją agentką nieruchomości. Znajomość przetrwała i wiem, że teraz, kiedy potrzebuję pomocy, mogę na nią liczyć.
A przynajmniej taką mam nadzieję.
– Sprzedać? – powtarza z niedowierzaniem. – Przecież uwielbiasz to mieszkanie! Mówiłaś, że to świetna lokalizacja i że możesz stamtąd pieszo chodzić do pracy. O co chodzi, Jade?
– O nic – mamroczę. – Potrzebuję pieniędzy. Jak najszybciej. Jesteś w stanie sprzedać je w ciągu tygodnia?
– Tygodnia?! – Tym razem Peyton podnosi głos. – Oszalałaś? Może i znajdę kupca, ale to na pewno nie będzie dobra cena. Stracisz na tym, Jade. Poza tym ciągle jeszcze spłacasz za nie kredyt, prawda? Więc jak chcesz to zrobić, sprzedać mieszkanie z kredytem, czy zostać z samym kredytem?
– Chcę sprzedać mieszkanie za gotówkę i spłacać dalej kredyt hipoteczny – odpowiadam, chociaż nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Nie zastanawiam się też, gdzie będę mieszkać za pół roku ani gdzie już teraz będą mieszkać rodzice. To jedyne wyjście, jakie w tej chwili widzę. – Potrzebuję pieniędzy na już. Możesz wpaść i porobić zdjęcia, ale to się musi zadziać jak najszybciej, Peyton, proszę.
– Mogę – potwierdza. – Ale weź pod uwagę, że w ciągu ośmiu lat rynek nieruchomości bardzo się zmienił. Nie jest już tak łatwo znaleźć dobrego kupca na mieszkanie, zwłaszcza takie jak twoje, nie najtańsze i w dobrej lokalizacji. Możliwe, że nikogo nie znajdę albo że ktoś zechce je kupić dużo poniżej standardowej ceny. W ogóle powinnam ją obniżyć, żeby wystawić ofertę.
– Wiem – potwierdzam, chociaż każde jej kolejne słowo dołuje mnie coraz bardziej. – Po prostu zrób, co musisz. Proszę.
Kiedy w końcu się rozłączam, opieram łokcie na biurku, a czoło na rękach, i daję sobie chwilę, żeby się uspokoić. Nie chcę sprzedawać mieszkania, które spłacam od ośmiu lat i któremu poświęciłam mnóstwo czasu, żeby urządzić je w moim stylu. Co więcej, nie będzie mnie stać na wynajęcie kolejnego, kiedy już wyniosę się z domu Rexa, bo równocześnie będę kontynuować spłatę kredytu.
Trudno, będę się tym martwić później.
Wiem jednak, że nawet z pomocą Peyton niekoniecznie może udać się sprzedać mieszkanie na czas. To nie powinien być mój jedyny plan, bo jeśli się nie uda, tym razem ja mogę skończyć w szpitalu. Nie mam ochoty też odpracowywać długu ojca na ulicy.
Kiedy popołudniu zbieram się z pracy do domu, zastanawiam się przez chwilę, czy nie powinnam przypadkiem odwiedzić ojca. Czuję wyrzuty sumienia, że jeszcze tego nie zrobiłam, ale z drugiej strony wcale nie mam na to ochoty. To przez ojca mam kłopoty i przez niego prawdopodobnie stracę mieszkanie. To ja będę miała problemy finansowe, kiedy ta głupia umowa z Rexem dobiegnie końca.
Póki co i tak nie mam najgorzej – płacę wprawdzie za swoje utrzymanie, ale przynajmniej lokum mam za darmo. Kiedy będę musiała się wyprowadzić, nie będzie mi już tak łatwo.
Droga do domu zajmuje mi jakieś pół godziny, co każe mi po raz kolejny przypomnieć sobie, że moje mieszkanie rzeczywiście znajduje się kilka minut spacerem od mojej pracy. Gdybym nadal tam mieszkała, nie musiałabym płacić tyle za samochód. Widocznie jednak nie można mieć wszystkiego. Może po prostu powinnam znaleźć jakąś dodatkową fuchę, żeby mieć trochę zaplecza finansowego, kiedy już zostanę bez dachu nad głową.
Gdy wracam do domu Rexa, przypominam sobie, że jest czwartek, w związku z czym mój mąż spędza popołudnie poza domem. Czasami w takie dni pojawia się wieczorem, a czasami w ogóle nie wraca na noc, co każe mi przypuszczać, że ma jakąś kobietę, może w tym jego mieszkaniu w centrum. Odgrzewam resztki ryby z poprzedniego dnia i dzwonię do mamy, żeby zapytać o stan ojca.
– Jest po operacji – mówi mama, kiedy już odbiera. – Oczywiście wiedziałabyś o tym, gdybyś wpadła, ale ty jesteś zbyt zajęta, żeby odwiedzić chorego ojca.
Dobrze, że rozmawiam z nią przez telefon, bo inaczej mogłabym zrobić jej krzywdę.
– Wymyśliłaś, skąd wziąć dwieście tysięcy na za tydzień? – pytam, ignorując jej słowa. Mama prycha.
– A kiedy miałam to zrobić, skoro opiekuję się twoim ojcem?!
– No widzisz, a ja zajmowałam się kwestią pieniędzy, zamiast trzymać sprawcę tego całego zamieszania za rączkę – warczę w odpowiedzi. – Mogłabyś czasami wziąć ze mnie przykład i spróbować rozwiązać problem, który tworzy twój mąż.
Znowu rozłączam się, zanim matka zdąży coś odpowiedzieć; nie chcę się z nią kłócić, a wiem, że cała ta rozmowa do tego właśnie dąży. To typowy sposób załatwienia sprawy przez rodziców: udawanie, że problem nie istnieje, i czekanie, aż ktoś inny go za nich rozwiąże. Dwa i pół roku temu, gdy ojciec zaciągnął ostatni dług, to też Rex sam do nich przyszedł.
Do tej pory nie wiem, skąd właściwie wiedział o długu.
Spoglądam na wyświetlacz komórki i przeglądam listę kontaktów. Zatrzymuję palec nad zapisanym w pamięci telefonu numerem Rexa. Przez cały czas trwania naszego małżeństwa ani razu nie skorzystałam z tego numeru, ale jest tam, zapisany przeze mnie zaraz po podpisaniu dokumentów. Waham się, przygryzając wargę.
Nie powinnam prosić go o pomoc. O nic nie powinnam go prosić. To dziwny człowiek, który już raz wpakował mnie w jeszcze dziwaczniejszą umowę. A jednak...
Już raz spłacił długi mojego ojca. Ciekawe, czy zgodziłby się to zrobić ponownie?
Serce wali mi jak oszalałe, gdy wybieram jego numer. Czekam jeden, dwa, trzy sygnały, a w głowie mam pustkę i żadnych planów, co powiem mu, gdy odbierze. Potem jednak w słuchawce słyszę obcy, kobiecy głos, co mocno mnie zaskakuje.
– Dzień dobry. To telefon Rexa Russella, ale Rex nie może teraz podejść. Mam coś przekazać?
Otwieram usta, ale nie wydaję z siebie żadnego dźwięku. Sama przecież podejrzewałam, że jest z kobietą. Nie powinnam w ogóle mu przeszkadzać.
– Halo? – niecierpliwi się kobieta po drugiej stronie słuchawki. – Wyświetlił mi się tylko numer. Proszę podać nazwisko, to przekażę Rexowi, kto dzwonił.
Rozłączam się, zanim zdążę przekonać samą siebie, że jednak powinnam się odezwać. Przez chwilę wpatruję się z frustracją w telefon, na szczęście jednak kobieta nie oddzwania.
Fakt, że Rex jest z jakąś kobietą, to jedna kwestia, która nie powinna mnie w ogóle obchodzić. Wielokrotnie dał mi do zrozumienia, że nie chce, żebym mieszała się do jego życia prywatnego.
Nie to jednak najbardziej boli, a fakt, że najwyraźniej Rex nie zapisał nawet w telefonie mojego numeru.
Kobieta wyraźnie powiedziała, że wyświetlił jej się tylko numer. Rozumiem, że przez dwa i pół roku ani razu nie skorzystałam z numeru do Rexa, ale jednak mam go na wszelki wypadek zapisany w telefonie. On mojego nie.
Rex już dostał, czego ode mnie chciał: białe małżeństwo. Nie ma żadnego powodu, żeby dalej mi pomagać, skoro nie dba o mnie nawet na tyle, by zapisać w pamięci telefonu mój numer. Nie ma sensu prosić go o nic więcej.
Pozostaje mi mieć nadzieję, że Peyton uda się sprzedać moje mieszkanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top