Rozdział czwarty

Kochani,

obiecałam nadprogramowy rozdział, więc proszę bardzo, oto przed Wami czwóreczka ;) Na kolejny zapraszam już standardowo w piątek :)

Co do rozwoju fabuły: tak, możecie nie znosić Rexa tak jak Jade :D I mam nadzieję, że tak jak jej uczucia z czasem ewoluują, tak i Wasze ;)

Indżoj! <3

__________________________________

Wieczorem Rex wraca do domu z umową.

Jego prawnikowi poszło to na tyle szybko, że zaczynam mieć wątpliwości, czy faktycznie zabrał się za to dopiero dzisiaj po wiadomości od Rexa, zwłaszcza że jest niedziela. Przypuszczam, że gdy tylko Rex podsłuchał moją rozmowę z Benem, natychmiast zaczął coś knuć i opracował plan, w skład którego wchodził też ten cholerny kontrakt. Pewnie czekał na okazję, licząc na to, że sama poproszę go o pieniądze.

Ciekawe, czy to było dla niego trudne, samemu zacząć w końcu rozmowę na ten temat, zastanawiam się.

Jestem akurat w kuchni i gotuję kolację dla dwóch osób, chociaż znowu nie mam pojęcia, czy on zechce ze mną zjeść. Słyszę trzask drzwi i po chwili przybliżające się kroki. Nic nie mogę poradzić na to, że mimowolnie wstrzymuję oddech, nasłuchując ich.

Rex wchodzi do kuchni i obrzuca mnie chłodnym, uważnym spojrzeniem. Wiem, że jestem spocona i rozczochrana, a widząc go w nieskazitelnym stanie, czuję się jeszcze bardziej brudna. Rex jednak nie zwraca na to uwagi, gdy podaje mi świstek papieru.

– Proszę – mówi, nie zadając sobie nawet na tyle trudu, by najpierw się ze mną przywitać. – Przeczytaj i podpisz, jeśli się zgadzasz.

Odruchowo przyjmuję od niego umowę, a on odwraca się na pięcie i tak po prostu wychodzi z kuchni. Odprowadzam go sfrustrowanym spojrzeniem, wlepiając wzrok w jego plecy. Czy odrobina uprzejmości naprawdę by go zabiła?

Wyłączam płytę grzewczą, bo nie jestem w stanie skupić się na gotowaniu, kiedy mam w dłoniach umowę od niego, po czym podchodzę do stolika i siadam, kontrakt kładąc przed sobą na blacie. Dobrze, że siedzę, bo kiedy zaczynam go czytać, nogi robią mi się miękkie w kolanach.

To nawet nie jest umowa, to aneks do umowy, którą zawarliśmy wcześniej. Zawiera tylko jedną zmianę względem oryginalnego kontraktu.

Zmiana ta znosi zakaz kontaktów seksualnych między mną i Rexem.

Krew uderza mi do głowy, a ręce zaczynają się trząść, gdy czytam cały punkt. Nie chodzi tylko o seks. Chodzi o to, że mam być na każde jego skinienie. Mam go przyjąć, kiedy będzie tego chciał, i pozwolić mu na wszystko, czego będzie chciał. Z każdą sekundą, gdy wpatruję się w tekst przede mną, serce zaczyna bić mi coraz szybciej i mam coraz większe problemy z oddychaniem.

To chyba atak paniki.

I to przygotował jego prawnik?!

Zaraz po tej chaotycznej myśli przychodzi kolejna. Nigdy nie sądziłam, że Rex chciałby ode mnie seksu. Motywy jego postępowania były dla mnie niejasne, ale ten całkowity brak kontaktu ze mną wydawał się przynajmniej zgodny z jego charakterem. To natomiast? Nie rozumiem tej zmiany. Nie rozumiem, czego on naprawdę ode mnie chce. Jeśli chciał seksu, dlaczego nie zawarł go w oryginalnej umowie? Zmienił zdanie przez te dwa i pół roku? Ale przecież w żaden sposób nie dał mi ani razu do zrozumienia, że mogłabym mu się podobać!

Dopiero po chwili, z pewnym opóźnieniem, ogarnia mnie gniew. Czy ten facet myśli, że jestem jakąś dziwką?! Że skoro zgodziłam się na fikcyjne małżeństwo, to równie dobrze za odpowiednią sumę mogę też rozłożyć przed nim nogi?!

Za dwieście tysięcy? Na tyle mnie wycenia?

Chwytam umowę i zgniatam papier w kulkę, po czym podnoszę się z krzesła i idę na górę. Spokojnym, ale zdecydowanym krokiem pokonuję schody na piętro. Rozglądam się, bo nie jestem pewna, który pokój to sypialnia Rexa – nigdy wcześniej w niej nie byłam i nie zamierzam zmieniać tego stanu. Dążę jednak do drzwi, zza których dobiegają mnie jakieś dźwięki – to chyba przytłumiona muzyka. Pukam i czekam niecierpliwie, aż Rex otworzy drzwi.

Kiedy w końcu to robi, nie jest zaskoczony. Na jego przystojnej twarzy widzę raczej oczekiwanie, gdy spogląda na mnie, stając w progu i wyraźnie nie zamierzając wpuścić mnie głębiej. Wcale nie mam zamiaru wchodzić do jego sypialni.

– Oszalałeś? – pytam, doskonale słysząc, jak drży mi głos. Jedna z brwi Rexa wędruje nieco wyżej.

– Rozwiń tę wypowiedź.

Och, co za palant.

– Jeśli myślisz, że sprzedam ci się za te parę centów, to jesteś w ogromnym błędzie – mówię, po czym wyciągam rękę, żeby oddać mu zgniecioną umowę. Przyjmuje ją, przy czym nawet nie drgnie mu powieka. – Myślisz, że możesz kupić za pieniądze wszystko, na co masz ochotę?!

– Tak właśnie myślę – potwierdza, a jego spojrzenie jest tak intensywne, że mam ochotę się pod nim cofnąć. Podnoszę jednak wyżej głowę, obiecując sobie, że nie pokażę po sobie strachu ani niepewności. – A ty przyjmiesz te warunki, jeśli chcesz dostać ode mnie pieniądze.

– Nic od ciebie nie chcę – warczę, z wściekłością zaciskając dłonie w pięści. Mam ochotę go uderzyć. – Ani razu nie poprosiłam cię o pieniądze. I na pewno nie zamierzam dla nich rozłożyć nóg, zwłaszcza przed kimś takim jak ty.

Staram się włożyć w te słowa pogardę, jeśli jednak mi się udaje, Rex nie pokazuje po sobie, że cokolwiek usłyszał. Albo że zrobiło to na nim jakieś wrażenie. Nadal wygląda tak kurewsko spokojnie i patrzy na mnie tak obojętnie, jakby to wszystko w ogóle go nie obchodziło.

Nic z tego nie rozumiem. Po co więc ta umowa?

– Jak sobie życzysz – odpowiada, wzruszając ramionami. – Z pewnością znajdziesz lepszy sposób na zdobycie tych pieniędzy.

Nie wiem, czy to stwierdzenie faktu, czy raczej Rex próbuje mi wbić szpilę, bo jego obojętny ton głosu nie pomaga w interpretacji. Marszczę brwi i waham się, bo mam ochotę po prostu stamtąd iść i zamknąć się we własnej sypialni. Rex zakłada ramiona na klatce piersiowej, co sprawia, że odruchowo spoglądam na mięśnie grające pod materiałem jego koszulki.

– Chciałem zawrzeć ten punkt już w oryginalnej umowie z tobą – dodaje lekko, przez co sprawia, że patrzę na niego z zaskoczeniem. – Wtedy też byś się na nią nie zgodziła?

Bezwiednie rozchylam usta, chociaż nie wiem, co odpowiedzieć.

– Twój ojciec mi na to nie pozwolił – kontynuuje tymczasem Rex, zaskakując mnie coraz bardziej. – Do reszty punktów umowy nie miał zastrzeżeń i nie próbował się targować. Kiedy jednak zobaczył ten o kontaktach seksualnych, stanowczo odmówił. Nie pozwoliłby ci podpisać kontraktu, gdybym nie zmodyfikował tej części, a ja po namyśle uznałem, że to dobry pomysł.

Wprost w to nie wierzę. Ojciec nigdy nie powiedział mi, że pierwotnie umowa, którą podpisałam, wyglądała inaczej. W ogóle nie zająknął się, że Rex od początku chciał mnie wziąć do łóżka! Może chciał mi oszczędzić wstydu albo było mu zwyczajnie głupio, że wciągnął mnie w coś takiego, ale i tak mam o to do niego pretensje. Weszłam w ten układ, nie znając wszystkich faktów. Dlatego teraz stoję pod drzwiami sypialni Rexa, totalnie wściekła. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, pewnie domyśliłabym się, że właśnie ten punkt spróbuje zmodyfikować w aneksie.

– Nie rozumiem – odpowiadam, kręcąc głową. – Ja cię kompletnie nie obchodzę. Po co w ogóle tego chcesz? Tylko po to, żebym wiedziała, że możesz, czy naprawdę zamierzasz korzystać z tego punktu?

– Zamierzam z niego korzystać – odpowiada spokojnie, nie spuszczając ze mnie wzroku, a chociaż nadal nie widzę po nim żadnych emocji, czuję się tak, jakby w moim brzuchu kotłowało się stado węży. – Tak często, jak tylko będę mógł.

– Więc chcesz zrobić ze mnie swoją dziwkę? – dopowiadam, licząc na jakąś reakcję, Rex jednak nadal wpatruje się we mnie spokojnie, jakby te słowa w ogóle go nie obeszły. Może właśnie tak mnie widzi?

Może uważa, że skoro już raz się sprzedałam, to z kolejnym krokiem nie będę mieć żadnego problemu?

– Nazywaj to, jak chcesz. – Rex wzrusza ramionami. – Znasz warunki. Zniesienie zakazu kontaktów seksualnych do końca trwania naszego małżeństwa. Decyzja należy do ciebie.

Och, po prostu świetnie.

– Pierdol się – wyrywa się ze mnie. Rex nadal nie reaguje, nie zmienia nawet wyrazu twarzy. – Jesteś pojebany.

Odwracam się na pięcie i odchodzę, bo gdybym została, chyba jednak bym go uderzyła. Chłodny, spokojny głos Rexa goni mnie korytarzem.

– Masz dwa dni na zastanowienie się nad tą ofertą – mówi do moich pleców. – Potem przestanie być aktualna.

Ze złością ocieram łzy, które pojawiają mi się w oczach. Na szczęście on przynajmniej tego nie widzi.

To jakiś koszmar. Jakim cudem wplątałam się w coś podobnego?!

Odpowiedź jest jednak prosta – bo nie potrafię zostawić moich bezradnych rodziców samym sobie. Powinnam to zrobić dawno temu, powinnam przestać przejmować się ich długami i ich problemami – ale nie potrafię. W końcu to oni mnie wychowali, pomogli mi rozpocząć samodzielne życie, nawet jeśli czasami byli w tym beznadziejni. Jaką byłabym córką, gdybym teraz odwróciła się do nich plecami?

Tego jednak nawet dla mnie jest już za dużo. Co innego fałszywy ślub i zamieszkanie pod jednym dachem z obcym facetem.

Co innego seks z nim dla pieniędzy.

To granica, której nie jestem chyba w stanie przekroczyć.

***

Do wtorku czekam na telefon od Peyton.

To ostatni dzień z tego tygodnia, który dali nam wierzyciele ojca na spłatę jego długów. Nie wiem, kiedy do nas przyjdą, za to zdaję sobie sprawę, że nasza sytuacja jest zwyczajnie beznadziejna. Nie załatwię sprzedaży mieszkania w jedno popołudnie, nawet gdyby Peyton znalazła kupca. Nie mam pieniędzy dla pana Burke'a i boję się, jak na to zareaguje, kiedy się tego dowie.

Jeszcze bardziej boję się o ojca, który nadal leży w szpitalu. Mnie ostatnio potraktowano lekko – rozcięcie na twarzy już się prawie zagoiło. Ale on? Co jemu zrobią tym razem?

Po mojej jednostronnej awanturze z Rexem nie widziałam go ani razu. Nie zjadł ze mną ani jednej kolacji i ani jednego śniadania, słyszałam jedynie jego kroki, gdy chodził po domu, ani razu jednak nie natknął się na mnie. Nie wiem, czy mnie unika, czy po prostu ma dość mojej histerii, i mam to gdzieś. Dobrze, że trzyma się z daleka, bo nadal mam ochotę go zabić za tę uwłaczającą propozycję.

Kiedy Peyton w końcu dzwoni, jestem już cała w nerwach i podejmuję właśnie decyzję o podróży do szpitala i rozmowie z ojcem. Niestety wieści, które mi przekazuje, nie są radosne.

– Nie znalazłam niestety dla ciebie kupca, Jade – odzywa się, kiedy tylko odbieram. – Co więcej, ten, który chciał zapłacić dwukrotnie mniej, też się wycofał. Zależało mu na czasie i znalazł już coś innego.

Po prostu świetnie.

– Rozumiem – odpowiadam, tym razem nie próbując powstrzymać łez. Nawet ich nie ocieram, gdy jedna po drugiej spływają mi po policzkach. – Dzięki za informację, Peyton.

– Przykro mi, że nie mogłam zrobić więcej – odpowiada łagodnie. – Gdybyś poczekała jeszcze tydzień albo dwa...

Nie mam tygodnia albo dwóch. Nie mam nawet jednego dnia.

– Jasne – potwierdzam zgodnie. – Przepraszam cię, muszę już kończyć. Dzięki za wszystko.

Rozłączam się, po czym rzucam komórkę na łóżko i pozwalam sobie na rozklejenie się na całe dziesięć sekund. Peyton była moją ostatnią nadzieją i nie wiem, co robić, kiedy zabrano mi tę ostatnią możliwość wyjścia z sytuacji z twarzą. Nie mogę przyjąć oferty Rexa. Nie potrafię tego zrobić.

Musiałabym pozbyć się resztek szacunku do siebie, a to ostatnie, co mi jeszcze zostało.

Chowam twarz w dłoniach i pozwalam sobie na bezgłośny płacz, zanim w końcu nie wezmę się w garść. Muszę jechać do ojca i poinformować go o całej sytuacji, żeby wiedział, czego się spodziewać. Sam na pewno nie znalazł pieniędzy, bo niby skąd, i liczył na mnie, więc będę musiała go rozczarować. I dać znać, żeby był przygotowany na kolejną wizytę wierzycieli. Ja sama już się jej boję.

Przypominam sobie, jak tydzień temu ten zbir pociął mi twarz, i na samą myśl o tym drżę z przerażenia. Nie chcę znowu przez to przechodzić. A jestem przekonana, że tym razem nie wykpię się drobnym uszkodzeniem ciała.

Nie mam pojęcia, jak działają tacy wierzyciele, kiedy nie są w stanie ściągnąć długu. Proszą dalej, za każdym razem zostawiając dłużnika z jakąś złamaną kończyną? Odbierają swoje pieniądze w inny sposób?

Chyba nie chcę tego wiedzieć.

W łazience doprowadzam twarz do stanu używalności, po czym wskakuję w dżinsy i niebieską bluzkę, pasującą do koloru moich oczu, i zbieram się do wyjścia. Jest niemalże szósta popołudniu, ale nie przejmuję się godziną – w końcu jest wtorek, Rex i tak nie powinien wrócić. We wtorki zazwyczaj nie zjawia się w domu przed północą.

Kiedy wychodzę z domu i dążę do samochodu pozostawionego na podjeździe, od razu zauważam, że coś jest nie tak. Naprzeciwko domu Rexa, na poboczu po drugiej stronie ulicy stoi jakiś samochód z przyciemnionymi szybami, a kiedy tylko wychodzę na podjazd, drzwi auta otwierają się. Ze środka wysiada ten sam zbir, który tydzień temu udekorował mi twarz rozcięciem, po czym rusza w moją stronę.

Przyspieszam kroku, szukając równocześnie w torebce kluczyków, zanim jednak uda mi się otworzyć drzwiczki mojego samochodu, zbir chwyta mnie za ramię i do siebie odwraca. Piszczę, gdy popycha mnie do tyłu, aż plecami uderzam o boczną szybę auta.

Rany. Znowu przy tym pieprzonym samochodzie.

– Tydzień minął. – Zbir zaciska dłoń na moim ramieniu, na tyle mocno, że mam wrażenie, że za chwilę je urwie. Boli jak cholera, zaciskam jednak zęby, żeby się nie odezwać. Nie chcę krzyczeć. Nie chcę okazywać strachu. – Słyszałem, że twój tatuś kuruje się w szpitalu. Chce mieć połamane jeszcze ręce?

Kręcę głową, a moje serce dudni tak bardzo, że chyba za chwilę wypadnie mi z klatki piersiowej. Krew szumi mi w uszach i nie jestem w stanie powiedzieć ani słowa przez ściśnięte gardło.

– To znaczy, że masz dla nas pieniądze? – Ponownie kręcę głową, a zbir uśmiecha się paskudnie. – To niedobrze, laleczko. Pan Burke polecił, żebym cię do niego doprowadził, jeśli nie będziecie w stanie spłacić długu. Chce, żebyś go jakoś odpracowała.

Czuję gorąco uderzające w moje policzki, gdy słyszę te słowa. Oboje doskonale wiemy, jaki sposób odpracowania długu może zaproponować pan Burke. Nie wiem, kim jest, ale na pewno znajdzie odpowiedni sposób.

Facet szarpie mnie za ramię, ciągnąc ku sobie i robiąc krok w stronę zaparkowanego na poboczu samochodu. Panika eksploduje we mnie i każe mu się wyrwać, próbuję więc wyszarpnąć rękę. Wolną dłonią chwytam klamkę samochodu, zapieram się nogami, próbując nie dać się pociągnąć z podjazdu na ulicę, na co zbir warczy i odwraca się do mnie ze złością w oczach.

– Pójdziesz po dobroci albo użyję siły – mówi, na co wyszarpuję rękę i odsuwam się o krok.

Jest przy mnie w ciągu sekundy; nie zdążam się nawet uchylić, gdy mocne uderzenie jego pięści spada prosto na mój żołądek. Tracę oddech i nawet nie zauważam, kiedy upadam na kolana na podjazd; chwytam się za brzuch i poza oszałamiającym bólem czuję zbliżającą się falę mdłości. Odwracam głowę i wymiotuję gwałtownie, aż żołądek skręca mi się boleśnie. Opieram się dłonią o ziemię i nie zauważam nawet, kiedy nadchodzi kolejne uderzenie, w formie kopniaka wymierzone prosto w moje żebra.

Ostry ból oślepia mnie na chwilę, a kiedy odzyskuję przytomność, leżę na boku na podjeździe, ledwie żywa. Zbir pochyla się nade mną z wyraźnie z siebie zadowoloną miną.

– Widzę, że wolisz trudny sposób – mówi drwiąco. – To dobrze, w takim razie spodoba ci się u pana Burke'a.

Czuję w ustach metaliczny posmak krwi; nie jestem w stanie odpowiedzieć, tak bardzo kręci mi się w głowie i tak bardzo moje wnętrzności skręca ból. Mam nadzieję, że nie połamał mi żeber.

Zbir pochyla się jeszcze bardziej, jakby zamierzał mnie zabrać z ziemi, ale właśnie wtedy za nim na podjeździe rozlega się spokojny, męski głos:

– Co tu się dzieje?

Zbir prostuje się i odwraca do mężczyzny, którego jak przez mgłę widzę stojącego nieopodal. To Rex, jestem tego pewna; nawet jeśli nie widzę go zbyt dokładnie, poznaję go po głosie.

Sama już nie wiem, czy się cieszyć, że go widzę, czy żałować.

– Nie wtrącaj się pan – warczy zbir, cofając się o krok, aż butami dotyka mojego brzucha. Próbuję podnieść się do siadu, opierając się na ramieniu, i w końcu udaje mi się wycofać nieco po ziemi, aż plecami opieram się o bok mojego samochodu. – To cię nie dotyczy.

– Raczej mnie dotyczy, skoro bijesz moją żonę na podjeździe przed moim domem – odpowiada Rex spokojnie, zbliżając się o krok. – Czego chcesz?

– Twoja żona ma dług, którego nie jest w stanie uregulować – mówi zbir, cofając się znowu, jakby bał się Rexa. Trochę mnie to zaskakuje; no dobra, mnie ten facet trochę niepokoi, ale jakiegoś osiłka o mózgu wielkości orzeszka? Wyczuwa drapieżnika czy jak? – A skoro tak, to go odpracuje. Właśnie ją zabieram.

– Nigdzie jej nie zabierzesz – protestuje Rex zaskakująco stanowczo.

Przez chwilę na podjeździe panuje cisza.

– Powtórzę jeszcze raz – odzywa się w końcu zbir, a w jego głosie słyszę irytację. – Laleczka ma dług, więc pan Burke, mój mocodawca, upewni się, że go odpracuje. Jak przypuszczam, w którymś burdelu. Spokojnie, za kilka miesięcy żonka wróci do ciebie, tylko nieco bardziej zużyta.

Znowu robi mi się niedobrze, gdy słyszę te słowa. Czuję torsje, od których wszystko ponownie zaczyna mnie boleć.

– Wróć do pana Burke'a i przekaż mu, że dostanie swoje pieniądze – odpowiada Rex, a ja sama nie wiem już, czy powinnam protestować, czy siedzieć cicho i się nie odzywać. Ponieważ to drugie wyjście jest prostsze, ostatecznie stawiam właśnie na nie.

Zbir śmieje się drwiąco.

– Uregulujesz dług za żonkę, co?

– To już nie twoja sprawa. – Głos Rexa jest chłodny i opanowany jak zwykle. Mam wrażenie, że w ogóle nie obchodzi go, że ten zbir mnie pobił; dba jedynie o to, żebym podpisała ten cholerny aneks. – No już, zjeżdżaj stąd. Burke dostanie swoje pieniądze.

Zbir odwraca się do mnie i posyła mi ostatnie drwiące spojrzenie.

– Miło było, laleczko – rzuca. – Musimy to kiedyś powtórzyć.

Po czym odchodzi, zostawiając mnie samą z Rexem.

Usiłuję podnieść się na nogi, ślizgam się jednak na podjeździe i nie jestem w stanie, zbyt mocnym i ostrym bólem odpowiada po tym ruchu mój żołądek. Przymykam oczy i próbuję uspokoić się nieco, i pozbyć odruchu wymiotnego, który znowu czuję. Mam nadzieję, że Rex sobie pójdzie, jak zwykle to robi, słyszę jednak jego przybliżające się do mnie kroki. Nie wiem, czego chce, ale na pewno nie pomóc, bo on nigdy mi nie pomaga.

No dobrze, tydzień temu pomógł mi wyczyścić rozcięcie na twarzy, ale to był wyjątek. Poza tym on zawsze ma mnie gdzieś.

– Możesz wstać? – pyta chłodno, stając tuż nade mną. Nie widzę go, ale słyszę jego głos, i nie mam ochoty otwierać oczu.

– Tak – wykrztuszam z siebie, choć wcale nie jestem tego pewna. Słyszę, jak Rex cofa się o krok.

– Więc wstawaj.

Chcę, żeby zostawił mnie w spokoju. Żeby sobie poszedł i pozwolił mi samej doczołgać się do domu, bez świadków, przed którymi mogłabym się wstydzić, że znalazłam się w takiej sytuacji i w takim stanie. Rex jednak nie rusza się z miejsca, a kiedy otwieram oczy i na niego spoglądam, widzę też, że nie spuszcza mnie z oczu. Ma beznamiętną minę, jakby mój stan w ogóle go nie obchodził.

Czasami tak bardzo nienawidzę tego człowieka.

Oddycham głęboko, chociaż to boli, próbując zebrać wszystkie pozostałe mi siły. Opieram się mocniej o samochód za mną i próbuję się podnieść, ale nogi ślizgają mi się na podjeździe i nie jestem w stanie. Znowu jest mi niedobrze, a ból wyciska mi łzy z oczu.

– Poproś mnie – słyszę nad sobą.

Gdybym miała więcej siły, uderzyłabym go. Sznuruję usta, obiecując sobie, że prędzej spędzę noc przy tym cholernym samochodzie, niż poproszę go o pomoc. Zawsze byłam uparta jak osioł i wygląda na to, że prędzej umrę, niż ugnę się do czyjejś woli.

Rex kuca, żeby znaleźć się na mojej wysokości, i patrzy mi w oczy.

– Poproś mnie o pomoc, Jade – powtarza stanowczo.

Gdybym była w stanie, właśnie teraz krzyczałabym, żeby się pierdolił.

– Proszę – syczę za to przez zaciśnięte zęby. – Zostaw mnie w spokoju.

Kręci głową, jeśli jednak liczyłam na jakąś bardziej zdecydowaną reakcję albo pokazanie po sobie jakichś emocji, to muszę się mocno zawieść. Rex wstaje i przez moment jestem przekonana, że rzeczywiście mnie zostawi. On jednak podchodzi bliżej, pochyla się nade mną, wsuwa ramiona pod moje plecy i kolana, po czym bez trudu podnosi mnie z ziemi.

Nie jestem w stanie protestować ani próbować się wyrwać. Z rezygnacją łapię go za szyję, żeby nie spaść, a on poprawia uchwyt, po czym kieruje się ze mną w stronę domu. Milczy, a ja znowu wstrzymuję oddech, próbując nie pokazać po sobie, że jego bliskość robi na mnie jakiekolwiek wrażenie.

Bo robi.

Chociaż cały jest chłodny i obojętny, jego dotyk zdaje się palić mnie przez ubrania. Nie mam pojęcia, czy ja na nim też robię jakiekolwiek wrażenie, ale jeśli tak, to nie okazuje tego po sobie. Skoro jednak próbuje przeforsować zmianę w naszej umowie, to chyba znaczy, że jednak chce ode mnie czegoś więcej, prawda?

Rex nie odzywa się przez całą drogę do mojej sypialni. Denerwuję się, będąc tak blisko niego i milcząc, ale też nie przerywam tej ciszy między nami, bo nie wiem, co mogłabym powiedzieć. Podziękować? On nic nie robi bezinteresownie. Poza tym jest mi słabo i nie chce mi się tracić sił na bezsensowne przerzucanie się słowami.

Pierwszy raz Rex wchodzi do mojej sypialni. Kładzie mnie na łóżku i dopiero gdy się podnosi, wreszcie się odzywa.

– Podpiszesz aneks – mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu. Z pełnym bólu jękiem przekręcam się na bok.

– Nie podpiszę.

– Podpiszesz albo osobiście zawiozę cię do tego burdelu, o którym wspominał dżentelmen na podjeździe – odpowiada, a mnie znowu robi się niedobrze. – Twój wybór.

Chcę coś powiedzieć, ale słowa więzną mi w gardle. Nienawidzę tego faceta. Przez dwa i pół roku był mi obojętny, jedynie dziwiły mnie jego chłód i dystans, ale teraz po prostu go nienawidzę.

Czy gdybym zabiła go własnymi rękami, to też liczyłoby się jako złamanie postanowień umowy?

– Może to ty powinieneś jechać do burdelu, jeśli tak bardzo chcesz mieć dziwkę – wyduszam z siebie w końcu.

Niestety nie jestem w stanie doczekać odpowiedzi Rexa.

W następnej chwili tracę bowiem przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top