STA­SI­MON IV

CHÓR

O śmier­tel­nych po­ko­le­nia!

Ży­cie wa­sze, to cień cie­nia.

Bo któ­ryż czło­wiek wię­cej tu szczę­ścia za­ży­je

Nad to, co w sen­nych ro­je­niach uwi­je,

Aby po­tem z bie­giem zda­rzeń

Po snu chwi­li ru­nąć z ma­rzeń.

Los ten, co cie­bie, Edy­pie, spo­ty­ka,

Jest mi jak­by gło­sem ży­wym,

Bym żad­ne­go śmier­tel­ni­ka

Nie zwał już szczę­śli­wym.

Twe cię­ci­wy mio­tły strza­ły

Gdzieś da­le­ko za gra­ni­ce

Zwy­kłych szczęść i chwa­ły.

Wró­żą zmo­głeś ty dzie­wi­cę,

Ostrzem zbroj­ną szpo­nów.

Żeś nam sta­nął ja­ko wie­ża

Obron­na od zgo­nów,

Uczcił w to­bie lud ry­ce­rza

I wy­wyż­szył cię ku nie­bom,

Byś kró­lem był Te­bom.

A dziś ko­go więk­sza moc

Klęsk i złe­go gnę­bi?

Któż w czar­niej­szą ru­nął noc

Do nie­szczę­ścia głę­bi?

Edy­pa gło­wo wy­sła­wio­na,

Jed­nej star­czy­ło przy­sta­nie

Na sy­na, oj­ca, ko­cha­nie

I jed­ne­go ło­na.

Ja­koż cię mo­gły zno­sić do tej po­ry

W mil­cze­niu oj­ca ugo­ry?

Czas wszech­wid­ny, ten od­sło­ni

Wi­ny two­jej brud,

Ślub nie­ślub­ny ze­msta zgo­ni

Pło­dzą­cych i płód.

O nie­chaj byś się La­jo­sa dzie­cię

Ni­g­dy nie był zja­wił,

Nie był­bym te­raz roz­pa­czą, co mie­cie

Ję­ki, serc krwa­wił.

Ty­żeś to kie­dyś roz­two­rzył me oczy

I dziś ty grą­żysz mnie w mro­czy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top