Nasze zadania

Pov. Polska

Stałem jak słup wpatrując się oniemiały w moją młodszą siostrę. Była to ostatnia osoba, którą spodziewałbym się ujrzeć w tym dniu przed moimi drzwiami i to jeszcze o takiej porze.

P: Litwa? – Powiedziałem powoli nie wiedząc czy przypadkiem do moich objawów niewyspania nie dokładają się teraz zwidy wzrokowe.

P: Co ty tutaj robisz? – Zapytałem zdenerwowanym głosem dokładnie wpatrując się w moją siostrę, która w przeciwieństwie do mnie stała spokojnie z pogodną miną ubrana w ciemne jeansy, czerwone kozaki, które pasowały kolorystycznie do dzierganego swetra a na ramionach miała narzucony brązowy płaszcz.

L: Chciałam z tobą porozmawiać. Jak mówiłeś twoje drzwi są zawsze otwarte. – Powiedziała pewnie z łagodnością w głosie mając lekki uśmiech na twarzy a przechylając lekko głową jej blond włosy zapięte w wysoki kuc zafalowały lekko. Słysząc te słowa zrozumiałem, że ona naprawdę tu jest i nie muszę się niepokoić o mój wzrok. Jednak teraz co innego mnie dręczyło. Chrząknąłem.

P: Tak, oczywiście. – Powiedziałem oprzytomniając i podchodząc do drzwi otworzyłem je by zaprosić do środka Litwę. Chociaż moje oczy są zdrowe to jednak teraz niepokoję się co tak naprawdę sprowadza Litwę do mnie. Nie. Powinienem być szczęśliwy, że siostra przyszła do mnie porozmawiać, ale wchodząc z nią przez próg czułem się nieswojo a głosy nasiłały się mówiąc mi bym był uważny ponieważ nie wiesz co wie. Chciałem je uciszyć ale daremnie pamiętając o krwi na rękach i moich niedawnych myślach względem tego jaki Litwa ma udział w klubie Lilijka. Dlatego zamykając wejście szybko zaświeciłem światło i zdejmując kurtkę zwiększyłem przestrzeń między mną a moją siostrą.

P: Chcesz coś do picia? Kawę, herbatę... coś mocniejszego? – Zapytałem idąc w zdłuż kuchnio-jadalni by nie wpaść w paranoję przez moją wewnętrzną walkę.

L: Podziękuję. W kawiarni można się upić już samym zapachem. – Po jej zaprzeczeniu nie mogąc wybrać kierunku stąpałem dalej aż zatrzymałem się przy oknie.

P: Rozumiem. – Wymamrotałem skupiając się na tym co miałem przed sobą. Jednak na zewnątrz było już ciemno a z tego powodu bardziej patrzyłem się na odbicie w szybie, w której widziałem cały pokój, Litwę i mój zmęczony, zagubiony i chaotyczny wzrok. Nie mogąc patrzyć na siebie zmierzwiłem rozczochrane włosy i zamknąłem na chwilę oczy.

L: Chyba nawet jakbym gdzie indziej pracowała powiedziałbyś to samo. – Cicho się zaśmiała a ja powoli podnosząc powieki zobaczyłem, że Litwa rozglądając się po mieszkaniu wygląda jakby nic nigdy nie było między nami. Spokojnie stała zachowując się naturalnie a jej postawa świadczyła, że niczego nie miała do ukrycia. Ona nie może być „Flagą". Jednak głosy były przeciw mnie.

L: Ale widzę, że za dużo tu nie zmieniłeś, co jak pamiętam nie jest to w twoim stylu. – Podeszła do zlewu a jej kozaki zastukały o parkiet lecz do mnie docierały jako uderzenia wielkim młotem. „Nie wierz".

P: Próbuję czegoś nowego. – Powiedziałem starając się na normalny głos lecz i tak trochę się załamał a siląc się na uśmiech wyglądałem jak poturbowany kot. Od razu zmieniłem na bardziej neutralną minę. „Obserwuj ją"

L: A może spróbowałby czegoś innego? – Nie zareagowałem. Nawet nie wiedziałem jak. Dlatego w ciszy czekałem na dalszy ciąg próbując się uspokoić. Po za tym nie chcę się wyrywać by nie powiedzieć czegoś co bym żałował. Kontem oka widziałem jej odbijającą się sylwetkę wyjmującą ze szczękiem szklanki z szafy, którą zamknęła z trzaskiem. „Nie ufaj jej."

L: Polska. – Zaczęła już bardziej poważnie włączając wodę w kranie, która metalicznym dźwiękiem odbijała się od zlewu by po tym lekko przytłumiona wlewać się do szklanki. „Widzisz to."

L: Wiem, że niezbyt pokojowo się rozstaliśmy i nie mieliśmy ze sobą kontaktu. – Znów szum, brzdęk i łomotanie. „Uważaj".

L: Przez to na pewno nie czujesz się dobrze w moim otoczeniu. – „Uważaj"

P: Trudno spokojnie być przy siostrze, która co ostatnie mi dała to pięść w twarz. – Przerwałem Litwie, ale też głosom w mojej głowie, które aż alarmowały bym zachował czujność.

L: Dlatego tu przyszłam. By to zakończyć. – Rzekła podchodząc do mnie a głosy we mnie krzyczały. „Ona wie." „Ona wie." „Uważaj"

L: Nie będę przepraszać i nie oczekuj tego ode mnie. To nie leży w naszej naturze. Jednak chcę ci powiedzieć... Dziękuję. – Słysząc to jedno słowo wypowiedziane łagodnym głosem moje szalejące myśli nagle ucichły. Podniosłem głowę by całkowicie widzieć odbijającą się w szybie Litwę, która teraz stała tuż za mną trzymając szklaki z wodą. Mając teraz widok na nasze twarze zobaczyłem dwa różne oblicza. Siostry, które promieniała pogodnością, nadzieją i miłością oraz moje, które to wszystko straciło w ciągu wielu dni powoli wyniszczany przez moje koszmary, naturę i klątwę. Nikogo nie mogę uratować a ona mi dziękuje. Co za żarty.

L: Dziękuję, że mnie nie szukałeś i dałeś mi przestrzeń bym mogła sama znaleźć miejsce. – Dokończyła podając mi szklankę a ja spochmurniałem zwijając palce w pięść. Nic nie zrobiłem a przez to jej słowa mnie przekonały do moich wczorajszych wniosków, że naprawdę jedynym wyjściem bym mógł żyć ze świadomością, że kogoś uratowałem jest po prostu odejść. Do mojej głowy weszły obrazy nieprzytomnego Niemca, który jest na granicy śmierci. Chwilę wpatrywałem się w wyciągniętą rękę Litwy nim przyjąłem gest nadal nie mogąc spojrzeć w jej oczy.

P: Nie była to łatwa decyzja. – Powiedziałem czując suchość w gardle. Głosy mnie może nie męczyły, ale przypomnienie obrazu Niemca sprawiło, że już wolałem by wróciły.

L: To było mi potrzebne. – Rzekła i dotykając mojego ramienia sprawiła, że jak w transie powoli odwracając się wkońcy podniosłem wzrok na nią i na jej uśmiechniętą twarz z błyszczącymi kocimi oczami, które odziedziczyła po ojcu. Ten gest i jej spokojna aura, choć byłem przygnębiony doznałem dziwną narastającą radość, która tak była nie na miejscu w mojej sytuacji. Jednak nie mogłem się oprzeć temu uczuciowi, który sprawiał, że zapominałem o wszystkich troskach a moje napięte mięśnie, o czym nie miałem pojęcia, rozluźniły się. Przez obecność Litwy i jej postawy czułem jak wpływa we mnie ukojenie. Może nie widziałem ją przez prawie rok to jednak siostra pozostała taka sama jak w dniu kiedy pierwszy raz wziąłem ją na ręce. Jeden jej uśmiech sprawia, że mój świat stawał się jaśniejszy i barwniejszy. Nie zmieniła się. W końcu po dłuższej ciszy między nami podniosłem niemo kieliszek z wodą a siostra robiąc ten sam gest sprawiła, że stuknęliśmy się szkłem i razem wypiliśmy zawartość. Ona nie może być „Flagą". A nie słysząc wewnątrz mnie żadnych sprzeciwów poczułem się trochę lepiej i odstawiając kieliszek na parapecie zacząłem wyrzucać to co mi ciążyło na sercu.

P: Martwiłem się. – Zacząłem.

P: Cholernie martwiłem się i myślałem, że już więcej cię nie zobaczę przez to, że robiłem wszystko co mogłem by cię chronić zamiast siąść na dupie i wysłuchać twoich słów. – Litwa na moje słowa jeszcze bardziej się uśmiechnęła.

L: Jakby cię to pocieszyło to ja też tęskniłam. – Rzekła na co prychnąłem czując, że napięcie między nami i we mnie znikało.

P: Jakoś trudno mi to przyjąć jako prawdę.

L: A walnąć cię by to się przyjęło do twojej świadomości? – Niewymuszalnie i bez żadnych masek uśmiechnąłem się pierwszy raz od czterech dni, które dla mnie były jak miesiące.

P: Chcesz się ze mną pogodzić i oferujesz lanie? – Wzruszyła ramionami.

L: Zawsze to jakiś nowy początek. - Lekko mnie walnęła w bark a ja na jej gest spojrzałem w miejscu uderzenia.

L: Bolało? – Zapytała a do mnie dopiero teraz w pełni dotarło, że naprawdę Litwa tu jest i nie jest na mnie ani odrobinę zła. Może i bolało ale bardziej w sercu, które odczuwało teraz wielką ulgę. Jakby wszystkie szpilki które je kłuły powoli wychodziły w bardzo krwawy sposób. Krótko się zaśmiałem by dać ujście gromadzącemu się uczuciu żalu i ulgi zmieszaną ze szczęściem.

P: Jak cholera. – Powiedziałem cicho czując, że moje oczy puchną lecz byłem zbyt zmęczony by cokolwiek z nich popłynęło.

L: Przyjemność po mojej stronie. – Powiedziała odwzajemniając uśmiech machnąwszy ręką na gest ukłonu.

P: Na pewno ci jest. – Rzekłem krzyżując ręce na piersi by po tym usłyszeć jak siostra klasnęła rękami.

L: A jeszcze większą będę miała jak nadrobimy ostatnie miesiące nieobecności w kształcie przechadzki po mieście. Czy oferta oprowadzania jest nadal aktualna? – Zapytała lekko schylając się w moją stronę trzymając złączone ręce za sobą. Jej błyszczące oczy i swobodna postawa względem mnie sprawiły, że z mojej twarzy nie znikał uśmiech.

P: Tak. Tylko zarezerwuj dzień bo jestem bardzo rozchwytywany. – Powiedziałem też lekko się schylając w jej stronę.

L: To rezerwuję ten. – Powiedziała i gwałtownie podała mi przed nosem ulotkę. Zmieszany wziąłem papier i przyjrzałem mu się. Okazało się, że już miałem coś takiego w rękach i nawet niedawno przez co moja mina od razu zrzedła. Wziąłem głęboki oddech by powstrzymać się od zbędnego komentarza i nie stracić choć trochę dobrego zakończenia na ten dzień.

P: Czy naprawdę chcesz na to iść? – Zadałem ostrożnie pytanie marszcząc brwi powoli podnosząc wzrok na Litwę, która ciągle tryskała radością.

L: A dlaczego nie? Przecież nie muszę być w 100% Flagowcem by nie walczyć o równe prawa. – Rzekła rozbawionym głosem podpierając się o biodra. Zacząłem mierzwić włosy. Zawsze unikała tego tematu i nigdy nie wspominaliśmy o jej chorobie, ale teraz jej swoboda i lekkość w jakim wspomniała o swojej dolegliwości trochę mnie zmieszała.

P: Nie to miałem na myśli, tylko... to nie dla mnie. – Przypomniałem sobie jak w klubie spotkałem Węgry, który nieoczekiwanie też zaczął wygłaszać swoje idee na ten temat. „W: Nie jesteśmy pokornymi barankami.".

L: Nie ma ograniczenia wiekowego jakbyś się o to martwił. – Nadal nie zmieniając swojego nastawienia rzucała komentarzami patrząc się na mnie swoimi kocimi oczami, które błyskały rozbawieniem.

P: Nie o to.... – Westchnąłem w myślach nie wierząc, że coś takiego powiedziała. Była tak swobodna, że to mnie wytrącało z równowagi, sprawiając, że od kiedy tutaj jest poczułem całą skalę uczuć przez co było mi trudno skoncentrować się i zrozumieć co w danym momencie czuję.

P: Po prostu nie widzę w tym sensu. – Rzekłem a widząc jak podnosi jedną brew do góry zacząłem się tłumaczyć.

P: Ludzie nas nie potrzebują i nie oddadzą nam prawo do władzy. Dawne czasy nie powrócą a walka z nimi nic nie da. – Powiedziałem z godnie z tym co myślę i nic mnie nie przekona, że jest inaczej. Jednak widziałem, że Litwa tego nie przemilczy.

L: My nie walczymy Polska. – Zaczęła trochę poważniej jednak nie tracąc na swojej pogodnej aurze.

L: Jak inne grupy społeczności mamy prawo do równości. Zwłaszcza kiedy tak naprawdę została od nas zabrana część naszej tożsamości, która jest wpisana w nasz gen. Mówisz, że ludzie nas nie potrzebują, ale jesteśmy i nadal żyjemy. My jesteśmy częścią ich a oni naszą. Zawsze tak było i nigdy nie powinniśmy pozwolić na ten układ. Ja czuję się podwójnie okradziona, od kiedy w ciągu ostatnich lat byliśmy w niewoli. Najpewniej nie chcesz pamiętać, ale ja nie mogę od tego uciec. Dlatego to co nazywasz bezsensowne dla mnie jest bardzo ważne. Nawet jak to jest najbardziej prosty sposób na odzyskanie tożsamości. Jesteśmy ich przewodnikami i musimy im to przypomnieć. „Normalnym" a przede wszystkim Flagowcom. Wszystkim. – Mówiła pewna swoich słów kładąc dłoń na mojej lewej ręce patrząc wzrokiem pełnej nadziei.

L: Nie proszę cię byś od razu włączył się w tą akcję. Chcę tylko byś ze mną był. –Jej przemowa tyczyła się tego samego co chciał bez skutecznie przekonać mnie Węgry lecz w słowach Litwy zobaczyłem to od innej strony. Nie walczymy co? Nie czuję się okradnięty ponieważ zawsze żyłem w otoczeniu, które mnie nie szanowało oraz pomiatało a jedynym sposobem by zyskać uznanie była walka. Jednak siostra zawsze była miłowana przez lud i niekiedy nazywana Matką Narodu Polskiego, choć nie była z nimi związana. Miała władzę, uznanie i ludzi, którymi kierowała a teraz nie ma nic. Nawet swojego narodu, z którym została brutalnie odcięta. Nic jej nie pozostało. Widzą to pojąłem dlaczego dla niej jest to takie ważne. Tak dużo już wycierpiała. Westchnąłem czując jak powoli w głowie pojawia się lekki tępy ból.

P: Nie będę z tobą się kłócić o twoich poglądach ani przekonywać do swoich. Jeżeli tego pragniesz wystarczy, że będziesz szczęśliwa. Ale nie sądź, że będę się dobrze bawił. Lubię imprezy lecz innego rodzaju. – Powiedziałem nadal trzymając ulotkę przed sobą a na twarzy Litwy zobaczyłem jak wyszedł jeszcze większy uśmiech. Chciałbym dla niej jak najlepiej i jeżeli mnie prosi bym był przy niej, zrobię to. Nawet jak się nie zgadzam z jej przekonaniami wykonam wszystko by czuła się szczęśliwa.

L: Czyli jesteśmy umówieni? – Zapytała rozpromieniona a ja już zmęczony tymi emocjami tylko rzekłem.

P: Tylko powiedz kiedy?

L: Jutro. – Rzekła od razu a ja rozszerzyłem oczy ze zdziwienia.

P: Jutro? – Zapytałem się czując dyskomfort przez lekki ból w skroni. Litwa podeszła do mnie.

L: Tu masz napisane. – Pokazała datę na odwrocie ulotki, na którym była jutrzejsza data. Cholera.

P: Nie mogę. – Rzekłem zaczynając się masować po czole przez uczucie bólu.

P: Jutro muszę coś załatwić bo inaczej ktoś umrze. – Widziałem jak siostra przetwarzała moją wypowiedź wpatrując się we mnie. Po krótkim czasie oderwała ode mnie wzrok.

L: Rozumiem... - Zaczęła i szukając coś w kieszeni płaszcza wyjęła z niego długopis oraz notes i zaczęła na nim coś pisać.

L: Ale jeżeli to załatwisz albo zmienisz zdanie to tutaj masz mój adres gdzie mnie znajdziesz. – Wyrwała kartkę i mi ją podała. Wziąłem od niej papier i zobaczyłem na nim napis „ul. Nur-Sułtan 370". Wpatrując się w adres coś mi w nim nie pasowało. Coś było nie tak. Jak dobrze pamiętam to na tej ulicy jest pełno garażów przemysłowych niż mieszkań.

P: Na pewno to dobry adres? – Zapytałem a ból głowy narastał powodując, że spokój który odczuwałem ustępował niepokojowi.

L: Tak. Może nie jest tak przytulnie jak tu to czuję się tam dobrze. – Powiedziała wzruszając ramionami jakby to nie było nic nadzwyczajnego. Czy się myliłem? Jednak przez to, że nie byłem pewny nie chętnie chciałem tam jechać. „Zapytaj się jej."

P: Może lepiej jak cię zgarnę z kawiarni lub klubu? – Rzekłam masując po skroni. Dopiero po chwili zrozumiałem co powiedziałem a spoglądając na Litwę, zobaczyłem jak popatrzyła się na mnie ze zdziwieniem by potem podpierając się po bokach spuścić wzrok z zakłopotania.

L: Czyli mnie rozpoznałeś? – Powiedziała czując w jej głosie, że jest to trochę dla niej niezręczny temat. „Udaje."

L: Poznałam je kiedy pierwszy raz przyszły do kawiarni i jakoś się to wszystko potoczyło. To są przemiłe dziewczyny, ale chyba sam wiesz. - Tak naprawdę to sam już nie wiem co mam myśleć. Wiele rzeczy mi przychodziło do głowy lecz ból mi utrudniał je poukładać. Więc skupiłem się na uczuciu niepokoju, który chciałem jak najszybciej rozwiać. „Zapytaj się jej."

P: Tak są wspaniałe.... - „Zapytaj się." „Zapytaj się." „Zapytaj się."

P: Jeżeli jesteśmy przy tym temacie chcę wiedzieć czy coś więcej z nimi robisz niż tylko przynoszenie im poczęstunku. – Nastała chwilowa cisza między nami gdzie razem zemną głos z niecierpliwością oczekiwał jej odpowiedzi.

L: Widzę, że podsłuchiwałeś. – Zaczęła lecz kiedy pokręciła głową uśmiech znów wrócił na jej twarz.

L: Ale nie. Nie rozbieram się dla widowni. – Skryłem twarz w dłoni, którą się masowałem wypuszczając powietrze, które trzymałem.

P: Litwa... – Rzekłem nie wiedząc co myśleć a już na pewno jak reagować na jej teksty.

L: Przyrzekam, że nic więcej nie robię będąc dostawcą. Przyrzekam na moje imię i to co znaczy. Wystarczy? – Powiedziała kładąc rękę na sercu. Przez rozchwianie wewnątrz mnie by się nie pogubić trzymałem się tego, że mówi prawdę.

P: Może. – Mruknąłem.

L: Mam nadzieję, bo jak znowu zaczniesz mnie śledzić to wydłubię ci te ciekawskie oczy, zakonserwuję je i dam jako dekorację do napojów. – Powiedziała szturchając mnie palcem w pierś.

P: Spokojnie. Nie będę. – Rzekłem masując miejsce gdzie mnie dotknęła choć . Za ten czas Litwa wyprostowując się złączyła ręce za sobą.

L: To dobrze, w takim razie mogę już bezpiecznie iść. – Powiedziała powoli i radośnie idąc w kierunku drzwi a jej kuc falował pewnie za każdym jej krokiem lecz otwierając drzwi zatrzymała się.

L: Kiedy znajdziesz odpowiedź, będę czekać jutro na ciebie pod tym adresem. – Po tym zamkęła za sobą drzwi zostawiając mnie samego stojącego przy oknie z narastającym bólem głowy. Przez chwilę byłem pewny jej niewinności. Niby Litwa mi powiedziała, że nic nie robi. Niby jej postawa nie świadczyła by kłamała. W przeciwieństwie od Lilijek nie grała żadnej z ról, ale głos w mojej głowie powrócił siejąc we mnie wątpliwościami. Czy na pewno zajmuje się dostarczaniem im jedzenia? Czy na pewno dała ci adres mieszkania? Czy cię nie okłamuje? Czy nie warto ją śledzić i zbadać? Pokręciłem głową by otrząsnąć się od tych niemiłych myśli jednak to się nie udało. Trzymając ulotkę i adres Litwy poczułem wielkie zagubienie oraz nieustający ból głowy. Spojrzałem w okno gdzie panowała całkowita ciemność, w której można było zobaczyć tylko niewyraźne rysy budynków gdzie nie gdzie były zaświecone światła w oknach. Dawid, Węgry a nawet siostra przyłączyli się do Ruchu Jedności by w końcu Flagowcy mogli się przebić przesz szklany sufit, którzy sami sobie założyli jako kompromis dla „normalnych". Sądziłem, że to bezsens i nie warte uwagi. Jednak przez Litwę zaczynam inaczej na to patrzeć. W czasie porozumienia mnie nie było na spotkaniu zmieniającym nasz status jak i większość Flagowców, którzy przez wiele lat byli szczurami laboratoryjnymi ZSRR'a. Nie mieliśmy szansy by być przy zmianie , do której nieświadomie weszliśmy. Może ja się przyzwyczaiłem do poniżania, że nie znam innego życia, ale jeżeli jest szansa by Litwa i inni Flagowcy mieli leprze życie możliwe, że warto jest spróbować. Może warto zakończyć tą egzystencję pod kloszem? Ścisnąłem trzymane papiery i zmierzwiłem włosy. Chciałbym bym mógł coś zmienić, ale nie mogę teraz myśleć o „wspólnym dobru" zwłaszcza jeżeli na wolności jest seryjny morderca.

Powoli odchodząc od oka wziąwszy szklanki i masując skroń zacząłem powoli powracać oraz układać moje myśli na temat nowych mi informacji na temat „Flagi". Morderca to kobieta, która jest związana z Klubem Lilijka. W klubie, pomijając Rose, pracuje 6 osób mogące być potencjalnymi mordercami. Najbardziej wyróżniającymi się są Lilia wodna, azjatycka i różowa. Siódma osoba jest spoza klubu i jest nią niefortunnie moja siostra, która tylko przynosi wymyślne picia i jedzenie. Czy coś takiego istnieje jak Iran OP? Przystanąłem przy blacie kuchennym odstawiając szkło i trzymane papiery. Jeżeli morderca nic nie zmienił w sposobie zabijania porwanie dokona się jutro w nocy a po tym jeżeli się nie pospieszę po dobie znowu znajdziemy ciało „normalnego" na ulicy mający w krwi truciznę ZSRR'a, która zatrzymuje całą regenerację. Wyjąwszy telefon napisałem wiadomości i wysłałem kilka plików do pewnej zaufanej osoby. Jednak myślę, że ciągle mi coś umyka. Coś ważnego co powinienem już dawno wiedzieć.

Nagle ze świstem i wielką prędkością jakaś siła targnęła mnie za lewą stronę twarzy. Szybko sycząc z niespodziewanego uczucia podparłem się o blat i chwyciłem się za zbolałe miejsce. Lecz pod palcami zamiast ucha poczułem masę mięsa oraz coś ciepłego i lepkiego, które od razu otoczyło moją rękę. Znieruchomiałem i odrywając dłoń od twarzy z wielkimi oczami spojrzałem na moją rozedrganą rękę. Była cała we krwi, która teraz nie tamowana obficie spływała z rany po moim karku, i torsie wsiąkając w ubranie.

P: Cholera. - Garbiąc się słysząc kolejny strzał szybko schowałem się za blatem szybko oddychając. Cholera, cholera, cholera. Czując jak rana niemiłosiernie pulsuje jeszcze raz dotknąłem miejsce postrzału gdzie nie tylko ucho ucierpiało, ale też część żuchwy i policzka, które z szarganymi mięśniami były teraz zalane krwią. Będąc otępiały od bólu połowy twarzy gorączkowo myślałem nad tym co się właśnie stało i kto jest za to odpowiedzialny a widząc miejsce gdzie kula trafiła do mojej głowy weszło wspomnienie. „Módl się by on szybko się tobą zainteresował". Moje serce mocniej zabiło a pieczenie z rany przeniosły się na starą bliznę. Chwyciłem się obiema rękami za czaszkę jednak po tym jak to zdanie przypomniałem w raz pulsującym bólem skroni do mojej głowy pojawiały się rozmazane obrazy i słowa. „Myślisz, że jesteś niepokonany" „Oni mogą z nami robić co chcą" . „Módl się by on szybko się tobą zainteresował." Zacząłem bardziej przyciskać rękę do krwawiącego zranienia, lecz to tylko pogarszało moją koncentrację a pulsująca rana postrzału i blizna sprawiła, że poczułem dobrze mi znane uczucie gorąca. „Nic nie możesz zrobić." „Możesz tylko leżeć w kałuży krwi." „Dobij dziwkę, by już nie zatruwał tej ziemi a się dowiesz.". Nie. Czując coraz większą duchotę od kłębiących się myśli kuląc się ciężko przycisnąłem czoło do zimnej podłogi. Tylko nie to. Zamykając oczy i trzymając głowę w dłoniach głęboko oddychałem lecz nic to nie pomagało i mój stan z każdą sekundą się pogarszał zapominając o niedawnym postrzale. Serce pompowało mi krew coraz szybciej a wraz z nim ciepło powodując wzrost temperatury w każdym zakamarku mojego ciała. Czując się zagrożony moje mięśnie zareagowały i jak struna napięły się sprawiając, że moje gardło zawęziło się uniemożliwiając mi sprawne oddychanie. Z każdym pulsem wypuszczanie powietrza sprawiało mi coraz większą trudność aż w pewnym momencie nie mogłem oddychać całkowicie odcięty od dopływu powietrza. Zaciskałem zęby lecz z każdą falą gorąca i niedrożnością wbijając pazury w skórę otworzyłem usta a z mojego gardła wraz z cieknącą śliną wydobył się ochrypły dźwięk. Wiłem się w cierpieniu napinając każde mięśnie by to zatrzymać, zakończyć to szaleństwo. Na próżno. Z nasilającym się bólem, gorącem, charczącym oddechem i falowaniem mięśni czułem się jakbym powstrzymywał we mnie bestię chcącą się wyrwać przez moje plecy. Wiedziałem co się ze mną dzieje. Wiedziałem, że tracę znów panowanie nad ciałem a przez to, że byłem teraz tego świadomy doznawałem większych tortur. Nie wiem ile czasu upłynęło lecz nie miało zamiaru przestać ani zelżeć tylko jeszcze bardziej się wiłem od doznawanego nieludzkiego bólu przez, którego do mojego umysłu wlatywały okropne myśli i słowa z przeszłości. Z tego nic nie będzie... 03 jest gotowy... Jak możesz być taki pewny... Rozcinaj go powoli... To już wolę nic nie czuć... Powoli by nie uszkodzić organy... Dlaczego mi to robisz... Stężona dawka... Sprawiedliwości!... Musisz być silny... Nie możesz mi pomóc... Śmiecie! Zdrajcy!... Spójrz na mnie... Nie mogę już tego wytrzymać!.... Polska!... Co się stało... Stan krytyczny!... Niemcy!.... Nic mi nie jest... Niemcy!

P:DOSĆ! – Wywrzeszczałem otwierając szeroko usta wyginając moje ciało do tyłu lecz z mojego gardła wydobył się głośny przerażający krzyk dzikiego zwierzęcia a mój umysł znów zalał się wspomnieniami. Boisz się... My Flagowcy nie jesteśmy łagodnymi barankami... Dbaj o siebie... Zaszyj go... Jesteś nimi a oni tobą...

Pov. Finlandia

Usłyszałem mrożący krew w żyłach krzyk jakby nad miastem zataczał kręgi ogromy drapieżny ptak. Jednak nie mogłem się nim przejmować blokując kolejny atak napastnika po którym odsunąłem się od niego o kilka stup. Miałem właśnie zastrzelić kolejną osobę by już nie zagrażała Flagowcom gdy nagle nieznana postać niespodziewanie zaatakowała mnie sprawiając, że spudłowałem w mój cel.

Szybko odsuwając się od nieznajomego po jego kolejnych energicznych i zręcznych ciosach drugi raz podniosłem pistolet i namierzyłem w atakującego lecz tym razem jak błyskawica wytrącając mi broń z ręki z wielką wręcz nadludzką siłą walnął mnie w twarz. Przewróciłem się w bok i potoczyłem się kilka stup. Jednak chociaż mnie zaskoczył z chodnym umysłem obróciłem się po ziemi by szybko wstać i w ostatnim momencie odeprzeć nacierający na mnie atak moją ręką, która pokryła się żelazem. Lecz i tak poczułem jak przeze mnie przechodzi fala od jego uderzenia, która sprawiła, że odleciałem do tyłu. Nie zastanawiając się będąc w powietrzu szybko dosięgłem rękami podłoża i pazurami oraz metalowymi palcami wbijając się w beton obróciłem się tak, że teraz stałem na czterech łapach wypatrując kocimi oczami przeciwnika. Jednak rywal nie dał mi możliwości przeanalizowania wszystkiego i chwytając mnie z impetem przycisnął do jedynej betonowej ściany na dachu. Tylko dzięki temu, że moją naturą jest lew z żelazną ręką, wzmocniłem mięśnie by nie stracić przytomności lecz i tak z mojego gardła wyleciał stłumiony dźwięk od siły uderzenia. Widząc, że z boku naciera kolejne uderzenie z kocią zwinnością uchyliłem się przed nim a napinając mięśnie tylnych łap naskoczyłem na przeciwnika. Powalając go na ziemię potoczyliśmy się po dachu. Jednak nieznana osoba nie dała się unieruchomić i wielkim złotymi skrzydłami odepchnął mnie od siebie. Co prawda uchroniłem się od jego ataku jednak jego pióra ostre jak brzytwa pocięły głęboko moje ręce nawet jak jedna z nich była żelazna. Warknąłem z bólu i uskoczyłem od kolejnego natarcia skrzydeł.

Walcząc zaciekle z nieznajomym gdzie między nami lała się krew zmieszana z potem i pyłem nie miałem wątpliwości, że to był Flagowiec i to wyszkolony w boju. Może jesteśmy długowieczni, ale tylko nieliczni do dziś umieją dobrze walczyć pomagając swoją prawdziwą formą. Jednak nie znam wszystkich Flagowców a co dopiero ich poszczególne natury. Tylko jedną osobę poznałem ze złotymi skrzydłami. Unikając kolejne ataki wiru ostrych piór próbowałem w jakiś sposób zmniejszyć dystans między nami. Minęło parę chwil odpierania uderzeń nim znalazłem odpowiedni moment. Flagowiec robiąc obrót przez mili sekundę jest odwrócony do mnie tyłem z rozłożonymi skrzydłami dając mi możliwość zaatakowania go. To mi wystarczyło i w odpowiednim momencie jak kot skoczyłem na przeciwnika. Dosiadając na jego plecach wbiłem swoje pazury w jego ciało by już mi nie uciekł. Targał mną jak dziki koń jeźdźca próbując mnie zrzucić z siebie. Jeszcze bardziej zagłębiając się w jego ciało by nie upaść zamachnąłem się z zamiarem ogłuszenia przeciwnika. Nagle jego skrzydła wygięły się w niesamowity sposób sprawiając, że jego ostre pióra przebiły moją skórę i mięśnie. Czułem wielki ból, ale nie miałem zamiaru puścić mojego przeciwnika. Moje palce były milimetr od jego niewyraźnej twarzy gdy nagle rywal z wielką siłą swoich skrzydeł odrzucił mnie do siebie. Czułem jak pod moimi pazurami od nagłego ruchu przeciwnika targam i rozrywam mu ciało aż do kości. Nawet nie krzyknął nie wydobył z siebie żadnego dźwięku tylko w fali rozbryzganej krwi i skóry odwrócił się do mnie a ja zobaczyłem jakby złowieszczy błysk w jego oczach. Ten widok sprawił, że na chwilę opuściłem gardę. To był mój pierwszy i ostatni błąd. Poczułem wielkie ukłucie oraz ból między żebrami a po paru uderzeniach serca dotarło do mnie, że zostałem powalony na ziemię. Głucho padając na dach budynku widziałem jak Flagowiec klęknął obok mnie. Chwycił za wbity we mnie przedmiot i szybkim ruchem wyciągnął, jak się okazało, nóż. Było to naprawdę bolące wydarcie narzędzia z mojego ciała, że zaciskając zęby zamknąłem oczy w głuchym jęku by dopiero po kilku wdechach je otworzyć. Próbowałem się podnieść i zobaczyć twarz wroga, ale mój wzrok powoli stawał się rozmazany a moje ciało coraz bardziej mi ciążyło, że widziałem tylko jak z jego szarganego barku, między zwisającymi kawałkami skóry sączyła się powoli wielkimi strumieniami krew, która spływając obficie skapywała na beton przed moją twarzą.

F: Kim jesteś? – Zapytałem ochrypłym głosem człowieka, który ciągle klęcząc przypatrywał mi się. Nie odpowiedział a ja po chwili straciłem przytomność.

****Jakiś czas później****

Czując się oszołomiony powoli odzyskiwałem przytomność a wraz z nim przypominałem sobie ostatnie moje zlecenie. Nakaz zniwelowania Polski. Poznałem jego historię i co robi, przez co na pewno wielu by się sprzeciwiło temu rozkazowi jednak niebezpieczeństwo jakie może wywołać on sam jest gorsze od tego co poszukuje. Nie żeby mnie to ruszało. Zawsze za ludźmi kryją się pełne opisów życiorysy, które dzięki mnie kończą się w prosty sposób. Kulką w łeb. Jednak teraz przez nieznanego Flagowca nie wykonawszy do pełna zlecenia muszę za wszelką cenę się stąd wydostać i dokończyć robotę.

Lekko poruszyłem głową by się otrząsnąć z niemiłego uczucia otępienia. Podniosłem powieki a pierwsze co ujrzałem to moje ręce i nogi, które były skute grubymi łańcuchami do żelaznego krzesła. Zmrużyłem oczy i kilka razy zamrugałem by w końcu wyostrzyć mój wzrok. Chociaż wszystko mi zabrali nawet ubrania zostawiając mnie w samych spodniach na siedzeniu to miejsce gdzie niedawno zostałem zraniony było obandażowane. Czyli chcą mnie żywego. Jak na razie. Nie ruszając się zbytnio rozglądałem się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Czyste metalowe ściany były oświetlone lampami ledowymi znajdujące się nade mną. Nie było żadnych okien a jedyne wyjście najpewniej znajdowało się za mną. Na potwierdzenie tego nagle usłyszałem jak drzwi za moimi plecami otwierając się z wielkim szczękiem. Po sali odbijał się powolny chód, który szybko ucichł a na moich ramionach poczułem czyjeś dłonie.

???: Czas na twoją kolej. – Wyszeptał mi do ucha świszczący głęboki głos. Gwałtownie odwróciłem głowę i w końcu zobaczyłem twarz osoby ze złotymi skrzydłami. Zbladłem widząc kogo mam przed sobą.

F: To ty. – Powiedziałem czując jak nie dając mi więcej mówić wbił mi igłę w ramię.

???: Jesteś częścią ich a oni twoją. – Wyszeptał spoglądają we mnie swoimi złotymi oczami a jego usta mógłbym przysiąc, że się wygięły w lekki uśmiech. Wyjmując strzykawkę spokojnym krokiem wyszedł zostawiając mnie samego w pomieszczeniu. Oniemiały ze spotkania czułem jak powoli coś się we mnie zbierało i kumulowało sprawiając, że po moim ciele rozeszło się dziwne ciepło. 

****5 dzień dochodzenia godz. 6.00****

Pov. Rosja

Stałem w jednej z sal w szpitalu trzymając się za oparcie krzesła, na którym siedział Chucherko. Ame podpierając swoją głowę o splecione ręce już od kilku minut wpatrywał się w leżącego w głębokim śnie Niemca. Od chwili wejścia tutaj nie odezwaliśmy się do siebie ani raz. Chociaż zaproponowałem mu, że pojadę z nim odwiedzić czarno-czerwono-żółtego Flagowca to będąc teraz tutaj i widząc tą scenę zaczęło mnie coś kłóć w klatce piersiowej powodując uczucie niepokoju.

R: Ame. – Powiedziałem jego imię kładąc rękę na jego ramieniu by choć na chwilę wyrwać go z tej hipnozy i przerwać tą ciszę.

A: To nie sprawiedliwe. – Szepnął Ame nie zmieniając swojej pozycji. Nie do końca wiedziałem do czego są związane te słowa. Jednak stwierdziłem, że bardziej się martwi o leżącego Niemca, który nie zasłużył na taki los niż do całej niesprawiedliwości związanej z Flagowcami, która już istniała.

R: Nic na to nie poradzimy. Możemy tylko czekać aż wyzdrowieje. – Powiedziałem na co Ame w końcu odrywając wzrok od Niemca powoli odwrócił się do mnie.

A: Co ty bredzisz? – Zapytał się patrząc się we mnie dwukolorowymi oczami wypełnionymi złością.

A: Właśnie, że możemy na to poradzić. Nie po to zdzierżyłem wszystkie obelgi na mój temat, walczyłem o moją firmę i stałem się dyrektorem jednej z najbardziej prosperujących firm, żeby teraz siedział cicho na tyłku i nic nie robić. – Zaczął szybko podnosząc się i odsuwając krzesło od siebie.

A: Nie mam zamiaru stać bezczynnie. – Dodał stojąc dumnie naprzeciw mnie oczekując na moją reakcję.

R: Zgadzam się z tobą, ale... - Zacząłem lecz przerwałem zastanawiając się jak ująć to co chcę mu przekazać by go nie urazić. Niedawne wydarzenia nie wyglądają wesoło i sprawia w ludzi w stresujące dni. Każdy by chciał coś z tym zrobić, ale ja nie chcę by znowu się wmieszał w niebezpieczeństwo i narażał siebie oraz bliskich.

A: Ale co? – Zapytał ponaglając mnie a ja westchnąłem.

R: Nie chcę być znów stał się celem kolejnego psychopaty. – Powiedziałem z opanowaniem ale poczułem się nieswojo jak Ame ciągle się mi przyglądał stojąc ubrany w elegancji granatowy płaszcz gdzie pod nim miał bordowy golf i białe spodnie oraz buty.

R: Słuchaj. Nie mieszaj się w to. Już raz narażaliśmy zdrowie a nawet życie i to nie tylko swoje. W tamtym czasie też nie mogliśmy otrzymać pomocy od policji, która teraz tym się zajmuje. Dajmy im wykonywać swoją pracę i nie sprawiać więcej szkód. – Próbowałem jak najlepiej wytłumaczyć mu, że nie warto zwłaszcza wiedząc jak może się to wszystko potoczyć jeżeli się wmiesza, ale wzrok Chucherka nie zmienił się mając w sobie niezadowolenie.

A: Jeżeli tym się przejmujesz nie będę im przeszkadzać tak długo jak mnie szanują. – Jego słowa mnie zezłościły.

R: Czy naprawdę chcesz wszystko poświęcić dla tej sprawy? – Zapytałem z niedowierzania i lekkim podenerwowaniem, że Ame nie chce mieć tego samego co ja.

A: Tak. – Rzekł stanowczo a od jego pewności odwróciłem wzrok i podpierając się o biodra stanąłem bokiem do Ame.

R: Czy być się tak poświęcał dla mnie? – Zapytałem czując jak powoli w moim gardle rosła mała gula. Byłem zły i jednocześnie rozczarowany. Dopiero od kilku dni mamy tak naprawdę czas tylko dla siebie gdzie możemy w końcu się cieszyć swoją obecnością i bliskością a Ame tego jak widzę nie chce. Już od dawna mamy problemy z „normalnymi" i mu to jakoś nie przeszkadzało, ale przez to, że coś się stało Niemcowi nagle chce się rzucić w wir walki.

A: Czy ty..? – Nie dokończył więc od razy dodałem.

R: Nie chcę być znów był w niebezpieczeństwie. – Powiedziałem dobitnym głosem. Chwilę staliśmy w milczeniu przy dźwiękach szpitalnych urządzeń nim nagle poczułem jak Ame chwytając mnie za ubrania obrócił mną, że nasze twarze były milimetr od siebie. Jego ruch sprawił, że nie wiedząc co ma zamiar robić spoglądałem na niego z wielkimi oczami.

A: Powiem ci jedno. – Zaczął ostrym tonem a będąc blisko Ame widziałem, że choć jego postawa była spokojna to w oczach buchał żar gniewu.

A: Ja tylko się martwię o swoje interesy. Jestem samolubnym skurwysynem, który na pierwszym miejscu wstawia siebie.

R: Nie mów tak o sobie. – Rzekłem tak naprawdę odruchowo zdziwiony tą nagłą deklaracją. Mimochodem chwyciłem go za ręce chcąc go choć trochę uspokoić, ale to nie pomogło.

A: Będę. – Kontynuował mocniej mnie przytrzymując.

R: To nie jest prawda. – Rzekłem już stanowczo jednak nadal nie wiedziałem co sprawiło, że Ame tak niespodziewanie się zachował a słysząc, że na moje słowa zareagował prychnięciem zmarszczyłem brwi z zaniepokojenia.

A: Tak sądzisz, ale to ja przeciwstawiłem się wszystkim, którzy mieli inne poglądy niż ja. To ja za żadne skarby nie chciałem się poddać i oddać firmy ojcowi by mieć spokój. – Każde słowo wypowiadał powoli i wyraźnie patrząc się dwukolorowymi oczami świecącymi gniewem zwłaszcza niebieskie.

R: Ame. – Chciałem mu przerwać, ale bezskutecznie.

A: To ja uciekając wykorzystałem twoją dobroć by się ukryć przed ojcem. To ja wciągnąłem moich przyjaciół w moją wojnę. – Przerwał na chwilę.

A: To ja chciałem zakończyć swoje życie.

R: Przestań! – Podniosłem głos nie mogąc tego dłużej słuchać. O jedno słowo powiedział za dużo, w którym wspomniał wydarzenie, gdzie prawie go straciłem. Z wściekłości odpychając ręce Ame w końcu wyrwałem się z jego uścisku i świdrujących oczu.

A: Powinieneś się cieszyć. – Powiedział już trochę łagodniejszym tonem a ja poprawiając zmięte ubrania próbowałem się na niego nie patrzeć.

R: Jak mam się cieszyć jeżeli mój narzeczony obraża samego siebie? – Zapytałem się gubiąc się w jego słowach oraz w toku myślenia. To całe zdarzenie przed chwilą nie miało dla mnie sensu. Czym go tak zezłościłem?

A: Ponieważ nie robię to tylko dla Niemca. – Rzekł a ja podniosłem wzrok na niego mając wielkie oczy ze zdziwienia a stojąc trochę dalej widziałem jak przypatrując mi się czekał na moją reakcję.

R: Ja wcale tak nie... Ja nie... - Miotałem się lecz w końcu zdałem sobie sprawę co go tak wprawiło w gniew i co chciał mi powiedzieć przez tą brutalną przemowę Zdając sobie z tego sprawę poczułem jak moje policzki się czerwienią a mój wzrok wędrował niespokojnie nie mogąc się na niczym skupić.

R: Nie wiem dlaczego to powiedziałem. Sądziłem... sądziłem, że jak byłeś z nim to... nadal... - Zacząłem masować kark a widząc kątem oka, że nadal mi się przypatruje jeszcze bardziej się zmieszałem.

R: Nie powinienem tak mówić... Zwłaszcza tutaj. – Plątałem się czując się zawstydzony swoimi myślami i zachowaniem. Głupio mi, że o tym wspomniałem. A przez to, że powiedziałem to nieświadomie wyglądam jakbym nie darzył wystarczającym zaufaniem do Ame, który najbardziej pracował i starał się abyśmy mogli spokojnie żyć razem jako małżonkowie. Nawet mówił mi o swoich planach o znalezieniu dla nas nowego domu oraz zorganizowaniu cichego ślubu. Wszystko robi po swojemu a ja go zawsze wspierałem. A dziś o tym zapomniałem tylko dlatego, że za długo wpatrywał się w Niemca.

A: Na zazdrość żadne miejsce nie jest odpowiednie, ale przez nią też nie mam zamiaru nic nie robić, kiedy „normalni" chcą nas po cichu zabić. – Powiedział a przez to poczułem się jeszcze gorzej. Lecz słysząc jak Chucherko mówiąc podkreślił ostatnie słowo „Zabić" uświadomiłem sobie co tak naprawdę czuje Ame. W co tak naprawdę wpatrywał się na tym łóżku gdzie leżał nieruchomo Niemiec. Tak gdzie ja odczułem zazdrość on czuł prawdziwy strach o swoje życie. Westchnąłem by oczyścić mój umysł od nieprzyjemnych doznań. Rozumiem go. Nie jest łatwo nas unieruchomić a co dopiero zabić, ale przez wydarzenie z leżącym tu Flagowcem nie jest łatwo odrzucić wrażenia, że kiedy pierwszy raz mając do czynienia z narzędziem które skutecznie nas unieruchomi i może nas zabić, ma się nie odparte wrażenie, że następny, który będzie na granicy śmierci będzie moja osoba. Я дурак. (Jestem głupcem.) Chciałem po prostu w końcu zaznać dłuższego spokojnego życia. Byłem zaślepiony swoimi wyobrażeniami, że nie dostrzegłem co przeżywa Ame, który chce tego samego co ja. Życia.

A: Jeżeli chcesz możesz do mnie dołączyć albo mi nie przeszkadzaj. – Rzekł jakbym miał naprawdę jakikolwiek wybór. Nie złamię swojego przyrzeczenia do Ame wiec tak łatwo mnie się nie pozbędzie.

R: Co robimy? – Zapytałem po chwili widząc jak Ame idzie w kierunku wyjścia.

A: Jeszcze nie wiem, ale na pewno będzie dużo do roboty. – Powiedział i pewnym krokiem wyszedł z sali zostawiając mnie samego w pomieszczeniu. Spojrzałem na Niemca.

****10.25****

Pov. Polska

Odskoczyłem kolejny raz od ataku by z szybkością naprzeć na przeciwnika. Pogoda nie była odpowiednia na takie zajęcie na wzgląd, że ciężkie chmury toczące się nad nami zapowiadały w każdej chwili wielką ulewę ale musiałem w jakiś sposób uspokoić się choć na chwilę. Trafiając kilka razy w rywala kopnąłem go z całej siły by z szybkością podejść do niego i namierzając pięścią uderzyłem go w brzuch. Widząc jak przeciwnik z bólu odsuwa się ode mnie chciałem doszczętnie go pokonać, zmiażdżyć i zatłuc lecz już robiąc kolejny zamach do mojej głowy weszły krwawe wspomnienia z zeszłej nocy. Wciągając powietrze zawahałem się widząc te makabryczne przebłyski i w ostatniej chwili oprzytomniając zablokowałem atak ze strony rywala odczuwając kolejne sceny z wczoraj. Warknąwszy natychmiastowo oddałem zamach. Mniejszy ode mnie przeciwnik przez mój odzew skulił się a niedokładnie stawiając nogi chwiejąc się upadł na trawnik. Oddychałem niespokojnie z chęcią kontynuowania walki jednak widząc poturbowanego, jęczącego z bólu dzieciaka siedzącego na trawie odczułem złość i niesmak na samego siebie. Ścisnąłem pięści.

P: Przerwa – Powiedziałem przez zęby do Dżamala i szybko odwracając się od dzieciaka ciężko usiadłem na schodach do wejścia posiadłości Iranu. Byłem cały zlany a czapka, która zakrywała moje zszargane ucho sprawiała, że jeszcze bardziej się ze mnie lało. Zipiąc i przecierając ręką czoło z potu czułem w sobie coraz większą złość i niepokój. Nawet dzieciaka chcę zabić. Podpierając się o kolana wbiłem wzrok w ziemię by opanować nierówny oddech. Może walka mi pomaga oczyścić umysł jednak sprawia też, że pochłonięty przemocą prędzej bym utłukł dzieciaka na śmierć. A to by mi nie przysłużyło. Mogłem pójść do Rosji jak zawsze w takich sytuacjach lecz tym razem nie było takiej opcji. Nikt nie może wiedzieć o mnie. Nikt nie może wiedzieć, że jestem bestią.

Wczoraj z ogromnym bólem i konwulsjach z podniesioną temperaturą całego ciała straciłem kolejny raz kontrolę nad sobą. Może nie widać tego po moim idealnym ciele, ale w tym całym niemożliwym do zniesienia bólu wijąc się na podłodze jak dzikie zwierzę rwałem i gryzłem moją skórę aż na wszystkie strony lała się strumieniami krew. Raniłem się tylko dlatego by wydobyć całe cierpienie z siebie, które mnie dręczyło i doprowadzało do szaleństwa. Gdzie napinając mięśnie do granic możliwości całą noc powstrzymywałem to co chciało się ze mnie wydostać. Jedynym pocieszeniem w tym wszystkim jest to, że wiem już co doświadcza moje ciało w czasie kiedy tracę pamięć. Jednak kiedy nawet to wiem przeżywając całych tych fizycznych i mentalnych tortur przez całą noc, zrozumiałem, że nie mogę tego zmienić. Delikatnie przejeżdżałem opuszkami palców po żuchwie i policzku gdzie była gładka, nienaruszona żadną skazą skóra a wsunąwszy palce pod czapkę poczułem ucho a raczej to co z niego pozostało. Dotykając lekko wystającego kawałka mięsa przypomniałem z bólem jak raniąc siebie moje ciało szybko się regenerowało i powracało do pierwotnego stanu bym mógł w szaleństwie na nowo rozszarpywać moją skórę.

Jestem zwierzem. Uświadomiłem to sobie kiedy leżałem cały zakrwawiony w kałuży własnego dzieła. Stanowię zagrożenie, które nie da się okiełznać a nie wiedząc co robiłem podczas zaników pamięci nie dziwi mnie, że ktokolwiek chce mnie zabić. Jestem doszczętnie złamany i z chęcią bym pragnął by zabójca przyszedł i doprowadził swoje zadanie do końca. Jednak jak bardzo chciałbym zakończyć swoje cierpienie wiedząc, że moją przyszłością będzie moja dzika nieokiełznana natura, która sprawia, że rozszarpuję wszystko na swojej drodze muszę jeszcze to ścierpieć. Mam robotę do wykonania i niedokończone rzeczy. Wyjmując telefon z kieszeni kurtki spojrzałem na ekran.

D: Został ci jeszcze jeden dzień. – Powiedział zmachanym głosem przypominając mi o naszej kończącej się umowie. W zamyśle patrzyłem się w ekran urządzenia była 10.30. Teraz pewnie Litwa rozmawia z Lilijkami jaką to herbatę przyniosła.

P: W końcu przestanę cię niańczyć. – Powiedziałem niezbyt przejęty faktem rozłąki wyczekująco patrząc się na ekran telefonu. Jednak żadnych powiadomień nie było i coraz bardziej byłem niespokojny przez tą ciszę z informacjami. Chciałbym sam wszystko załatwić, ale wiem, że to byłby w moim wydaniu najgłupszy błąd. Westchnąłem podparłszy głowę o dłoń. Dzisiaj wyjątkowo nie mogę zrobić żadnego nawet najmniejszego błędu.

D: Na co czekasz? – Zapytał się Dżamal pochylając się i patrząc się z za mojego ramienia.

P: Na informacje. – Rzekłem gasząc ekran telefonu a Dżamal prychnął z rozbawienia.

D: Tylko żebyś nie czekał tak samo długo jak ja na odzew ojca. – Powiedział odchodząc ode mnie i siadając na trawie wziął źdźbło trawy mając na sobie teraz spocony niebieski t-shirt, morowe spodnie i białe schodzone trampki. Posiadając w tej chwili przymusowy wolny czas i chęć urwania się od własnych myśli zastanowiły mnie jego słowa.

P: Właściwie to gdzie on jest? – Wzruszył ramionami i położył się na trawie wtykając w usta trzymane źdźbło.

D: Nie wiem. Możliwe, że na jednym z tych jego ważnych spotkań. – Podniosłem brew i trochę się poprawiłem by wygodnie usiąść.

P: Spotkań? Jak dobrze wiem Iran nie ma żadnej pracy, na której by miał „ważne spotkania". – Dżamal zamruczał z zastanowienia kładąc nogę na nogę.

D: W sumie nie można tego nazwać pracą więc przyznam ci rację. – Rzekł od niechcenia i choć poza świadczyła, że to go nie rusza to wyczułem, ze nie jest z tego zadowolony.

P: To co niby robi? – Zapytałem a Dżamal nagle się poderwał do pozycji siedzącej.

D: Yo! – Krzyknął patrząc się na mnie a ja przez milisekundę napiąłem mięśnie z zaskoczenia.

D: To ty nie wiesz?– Spoglądałem na niego nie wiedząc co ma na myśli. Co niby nie wiedziałem?

D: A myślałem, ze policjanci wiedzą co się dzieje w ich mieście. – Mówił z niedowierzaniem i z lekkim rozbawieniem. Westchnąłem. W sumie od chwili kiedy dali mi sprawę „Flagi" a moje ciało zaczynało dziwnie się zachowywać przestałem zwracać uwagę na cokolwiek innego, jednak staram się by nie wszystko mi umykało.

P: Nie wszyscy policjanci wiedzą też, że pewien dzieciak szwęda się po ulicach przywłaszczając zgubione telefony by później je sprzedać za lekcje karate by wstrzynać bójki. – Powiedziałem a Dżamal przewrócił swoimi brązowymi oczami.

D: Dobra. Masz mnie. Ale o tym wszyscy mówią. Więc trochę się zdziwiłem. – Zaczął kiwając się w tył i przód siedząc po turecku.

D: Od razu jak mógł się ruszać w szpitalu przystanął do tego Marszu Jedności. Od rana do nocy ustala wydarzenie razem z pozostałymi członkami. Nie ma go w domu a jak już jest to i tak nie mówi do mnie za wiele powtarzając: „Ja robię to dla twojego dobra. Muszę tylko pokazać, że Ja jestem ich częścią a oni moją". – Ostatnie słowa powiedział przedrzeźniając swojego ojca a mnie one zastanowiły. Znowu to dziwne hasło.

D: Nawet nie wiem co on na na myśli. - „Ja jestem ich częścią a oni moją." Już któryś raz z kolei słyszę to zdanie i kolejny raz mam wrażenie, że skądś to znam. Jednak moja głowa nie ułatwiała mi znalezienia czegokolwiek w umyśle powodując, że tylko bardziej czuję się zmęczony.

P: Czy mogło go zmienić ostatni pobyt w szpitalu? – Zruszył ramionami.

D: Nie wiem. Nie wchodzę w jego drogę a już na pewno siedzę w jego głowie. – zmarszczyłem brwi.

P: Myślałem, że martwisz się o niego przychodząc w odwiedziny kiedy jest w szpitalu. – Na moje słowa Dżamal rozłożył ręce jakby z rezygnacji.

D: Oczywiście, że się martwię. Jest moją jedyną rodziną, którą jeszcze nie dostała kulkę, ale wolę nie być za blisko z nim związany. – Siedząc naprzeciw niego i widząc jak targa trawę w zamyśleniu sam zacząłem rozmyślać. Też nie chcę się zbliżać do bliskich i wiązać się z nimi by uchronić nie tylko ich ale i siebie. Jednak on będąc zwyczajnym dzieciakiem nie mający problemu z własną tożsamością nie musi odsuwać się zwłaszcza od jedynego krewnego, który mu pozostał.

P: Nie ważne czy jesteś blisko czy próbujesz trzymać dystans od rodziny, zawsze boli gdy kogoś stracimy. Więc lepiej ciesz się, że jeszcze kogoś masz. – Z moją rodziną nawet nie mogłem dobrze się pożegnać będąc ściganym przez wojnę. Matka jak i ojciec próbując nas uchronić zginęli nagle a przez to czuję się , że w pełni nie wykorzystałem czas w którym mogłem z nimi pobyć.

D: Nie rozumiesz. – Zaczął nie zmieniając swojej pozycji przerywając moje rozmyślania.

D: Trzymam się od niego z daleka ponieważ nie chcę by na mnie też się patrzyli jak na bezdomne, zapchlone zwierzę z wścieklizną. Wyglądam jak „normalny", ale kiedy jestem z Iranem wiedzą, że jestem Półflagowcem a przez to, że mam tylko jego krew ludzie niechętnie ze mną rozmawiają i unikają jakbym miał na sobie bombę, która zaraz wybuchnie. Muszę ukrywać moje pochodzenie i wszystko zmyślać na swój temat kreując na nowo moją postać tylko by chronić skórę. Można od tego zwariować i z znam przypadki, że dzieci Flagowców pozwalały się zabić tylko po to by to zakończyć. – Na chwilę przerwał by już cichszym głosem mówić.

D: Nie wiesz jak jest trudno być od urodzenia w szarej strefie, w której wszyscy chcą się ciebie pozbyć. Wiec nie mów co mam robić. – Czułem złość w jego głosie z każdym wypowiedzianym zdaniem. Jednak jak by nie mówił znam to uczucie i to doskonale.

P: Powiem ci, że wiem. – Rzekłem a Dżamal podniósł na mnie kpiący wzrok.

D: Bo ci uwierzę. Większość swojego istnienia żyłeś w czasach kiedy cię szanowali i wychwalali w niebiosa. Nie myśl, że nie wiem. – Wytknął mi chcąc mi uświadomić, że jesteśmy różni jednak tym bardziej widziałem w nim podobieństwo.

P: Prawda. – Zacząłem podpierając ręce na kolana i na chwilę ponuro się uśmiechnąłem przypominając dawne dzieje.

P: Żyłem w czasach, kiedy jeszcze słowo „Flagowiec" budził wszędzie respekt oraz szacunek większy niż do królów, ale przez to nikt nie mógł się z nimi wiązać oprócz drugi Flagowiec. Dlatego gdy wielki władca i przedstawiciel wręcz boskiej warstwy społecznej, którego znałem osobiście, wziął po długim panowaniu za żonę zwykłą bogatą szlachciankę z litewskiego narodu wszyscy się wzburzyli. A kiedy im się urodziło pierwsze dziecko nikt nie uważał go za następcę tronu a bardziej za obrzydliwego bękarta, którego trzeba się pozbyć. – Wziąłem wdech patrząc się w przeszłość, która była tak odległa że nikt ją nie pamięta prócz Flagowców.

P: Wszyscy odczuwali do niego pogardę chcąc go zabić, otruć, wywieść a nawet podmienić. Nikt go nie chciał prócz rodziny, która po latach za sprawą wielkiej wojny została w haniebny sposób zabita. – Po mojej krótkiej opowieści nastała cisza przerywana odgłosami ptaków lub niekiedy przejeżdżających aut. Właściwie to nie wiem dlaczego to mówiłem i o tym przypominałem, ale w głębi siebie gdzie jeszcze nie dotarło moje szaleństwo chciałem by wiedział, że nie jest osamotniony tym poczuciem wyobcowania.

D: Co się stało z bękartem? – Zapytał się Dżalal po dłuższej chwili a jego bezpośredniość trochę mnie rozśmieszyła. Bękart, co? Patrzyłem się przed siebie pamiętając każdy szczegół tamtych czasów do których tak bardzo pragną teraz wrócić Flagowcy.

P: Żyje do dnia dzisiejszego szukając swojego celu. – Znowu powstała przerwa między nami by Dżamal po długim namyśle spojrzał na mnie.

B: Kto to jest? – Zapytał a ja powoli wracając do rzeczywistości odwracając głowę spojrzałem w jego brązowe oczy.

P: Ja, Dżamal. Ja też jestem Półflafowcem. – Rzekłem z dziwną swobodą dzieląc się z najbardziej intymną prawdą o mnie, którą nikt nie zna. Niemiec a nawet Litwa, przed którą też zataiłem prawdę o naszej matce, nie wiedzą co przechodziłem będąc w młodym wieku żyjąc na dworze mojego ojca. Możliwe też, że nawet niepotrzebnie to mówię zważając na to, że najprawdopodobniej już nie jestem wspomnianym Półflagowcem, ale ten dzieciak przypominający raz za razem swoją postawą mnie sprawił, że chcę mu wszystko powiedzieć. Czułem się jakbym był na spowiedzi przed sobą a wypowiedziane słowa mówiące o mojej zatajanej przeszłości nie stawiały się już dla mnie takim wielkim ciężarem.

P: Dlatego sądzę, żebyś nie unikał Iranu. Ponieważ jak sam powiedziałeś jest jedynym kto cię w pełni rozumie. - Usłyszałem jak mój telefon dzwoni a spoglądając na wyświetlacz zobaczyłem imię Białoruś. W końcu. Choć chciałem dłużej tu zostać w tej dziwnej przestrzeni to jednak nie mogę pozwolić by ona przeszkodziła mi w schwytaniu przestępcy. Podnosząc się chciałem już iść do motoru ale przystanąłem nad Dżamalem i zmierzwiłem jego czarne krótkie włosy.

P: Daj swojemu ojcu czas. Może na razie nie ma chwili dla ciebie, ale na pewno ją znajdzie. – Widziałem jak twarz dzieciaka wykrzywia się w grymasie.

D: Rodzina jest do bani. – Rzekł i nie miałem zamiaru zaprzeczyć.

P: Prawda, ale zawsze możesz na nią liczyć. – Powiedziałem a podchodząc do motoru wziąłem w ręce kask.

D: Możesz też cię zdradzić a i tak będziesz w nią wierzyć. – Jego słowa sprawiły, że przystając nad motorem do mojego serca wlało się zwątpienie. Szybko odrzuciłem to uczucie nie mając czasu na to i wsiadając na machinę włączyłem ją.

P: Do następnego. – Rzekłem a Dżamal otwierając mi bramę odpowiedział mi.

D: Ma alssalama shaqiq. (Do widzenia bracie) – Po tym nasze drogi się rozeszły. Jadąc po ulicy i niekiedy skręcając miałem dziwne uczucie w sobie. Nie było to spowodowane moją naturą ani wspomnieniami dawnych lat tylko czymś innym. Czymś czego nie mogłem nazwać ani określić, ale sprawiało, że zaczynałem wątpić w siebie. Będąc w zamyśle i coraz bardziej przyśpieszając w ostatniej chwili zauważyłem jak w wielkim pędzie zbliża się tył tira. Szybko reagując i mijając przeszkodę z piskiem opon zwolniłem wyrównując pojazd. Napiąłem mięśnie w skupieniu. Co ja robię? Nie mogę teraz tak się czuć to jest ostatni dzień by powstrzymać „Flagę" przed porwaniem kolejnej osoby i nie pozwolę bym się dekoncentrował. Nie mogę. Jednak dziwne nieokreślone uczucie już mnie nie opuszczało. 

****godz. 12.00****

Wchodząc do znanego mi już pomieszczenia zobaczyłem Białoruś, która stała przed biurkiem ubrana w swój strój szpitalny i energicznie tupała nogą słuchając radia. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi Flagowiec odwrócił się napięcie w moją stronę mając na twarzy niezadowoloną minę.

B: нарэшце. (W końcu.) – Rzekła ostro.

B: Długo ci to zajęło. – Dodała i zmieniając pozycję trochę ściszyła radio tak byśmy mogli „spokojnie" rozmawiać.

P: Nie będę się tłumaczył bo chyba już wiesz. – Spojrzałem na urządzenie, z którego wydobywały się ciche głosy, które mówiły o dzisiejszym Marszu Jedności i trudnościach drogowych z tym związane.

P: Dlaczego to słuchasz? – Białoruś powracając do swojego poprzedniego miejsca westchnęła.

B: Ponieważ mój głupi brat oraz jego narzeczony, nie mniej mądry, jest nagle jednym z fundatorów tego marszu. Ale nie po to cię wezwałam. – Ostatnie zdanie bardziej podkreśliła bym na nich się skupił.

B: Po pierwsze. – Zaczęła podnosząc dłoń pokazując jeden palec.

B: Mogłeś mnie wcześniej poinformować, że stałam się koronerem w twojej sprawie. W tedy bym się nie wygłupiła przed twoimi współpracownikami. – Chciałem coś powiedzieć lecz mnie powstrzymała teraz pokazując dwa palce.

B: Po drugie, słuchaj mnie teraz uważnie i nawet nie próbuj mi przerwać. Jasne? – Na jej ostry i rozkazujący głos nie mogłem się nie zgodzić i trochę zmieszany tą sytuacją tylko kiwnąłem głową. Białoruś widząc mój znak trochę się rozluźniła i wyprostowując rękę pokazała swoje biurko.

B: To są twoje dokumenty kiedy zostałeś zraniony oraz wszystkich ofiar które znalazłeś. Każdy z nich ma w sobie tą samą truciznę o tym samy stężeniu.

P: Całkowicie odcinającą regenerację. – Mruknąłem a zauważając jej niezadowoloną minę podniosłem ręce w rezygnacji i już się pilnowałem by nic nie powiedzieć.

B: Tak, mówiłam. – Powiedziała powoli z niezadowolenia, że jej przerwałem by kontynuować już normalnie.

B: Ale okazuje się, że jest czymś innym. Dzięki pomocy siostry zrozumiałam, że to nie regenerację całkowicie odcina a powiązanie z narodem. – Zdziwiony tą nagłą zmianą w dowodach powstrzymałem się od komentarza i słuchałem dalej patrząc na Białoruś, która zaczęła chodzić tam i z powrotem po sali.

B: Więc, zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że taka trucizna, która jest przeznaczona w 100% dla Flagowców działa też skutecznie na „normalnych". To nie miało sensu do puki nie zobaczyłam, że tylko jeden lekarz zajmował się wszystkimi ofiarami „Flagi". Poszłam do niego by mi wszystko wyjaśnił, jednak nie było to takie łatwe. Nie wiesz jak długo mi zajęło znalezienie tego delikwenta nim w końcu ucięłam z nim pogawędkę. Strasznie się czegoś bał i na początku nic mi nie chciał powiedzieć. Jednak po dłuższej rozmowie i naciskaniu jegomościa w końcu mi powiedział jedno słowo. Półflagowcy. – Mówiła z przejętym i zafascynowanym głosem a ja tak samo słuchałem każde jej słowo. Półflagowcy?

B: Wiem pewnie się zastanawiasz jak wcześniej nie odkryłam tego po zbadaniu Riham, że jest związana z Egiptem. Niestety trudno jest rozpoznać krew Flagowca kiedy jest uśpiona a jej nie szukasz. – Zatrzymała się i klasnęła dłońmi.

B: W tedy wszystko się zespoliło i miało sens. Trucizna, która odcina łączę pomiędzy Flagowcami a „normalnymi" działa też na Półflagowcach. Ale jest jeszcze jedna trucizna. – Przerwała i odwracając się do burka gdzie były papiery z pośród dokumentów wyjęła jeden.

B: Gdy w napadzie furii wypomniałeś mi, że Iran też może być powiązany z tymi zdarzeniami okazało się, trudno mi to przyznać, że miałeś rację. Serum, które spowodowało jego dziwne zachowanie jest odwrotnością tego co morderca dawał swoim ofiarom. Nie odcina a bardziej przywiązuje do narodu. – rzuciła trzymamy plik na biurko.

B: W takich okolicznościach gdzie obie trucizny mają ten sam zawiły schemat zmodyfikowania nie ma bata i na pewno są stworzone przez tego samego człowieka. Tylko trzeba się zastanowić kto nim jest. Wtedy jak go znajdziemy nie tylko zatrzymamy sprzedaż trucizny, ale też znajdując całkowity skład substancji uzdrowimy Niemca i innych, którzy go dostali. – Wreszcie skończyła a ja mogłem powoli przekonwertowywać wszystko co Białoruś powiedziała. Jednak jak to poukładałem nadal brakuje mi pewnych elementów by to wszystko zrozumieć. Zabici „normalni" to Półflagowcy". Trucizna niwelująca regenerację to tak naprawdę serum na odcięcie łącza między nami a naszym ludem. A Iran nie zachorował tylko najpewniej został zaatakowany. Czy był pierwszym ofiarą czy byli wcześniej inni? A jak tak to który z kolei był? I kto to robi?. Emir nie mógł go zaatakować ponieważ chce śmierci nas a nie wzmocnienia. „Flaga" zabija lecz tylko Półflagowców przez to jednak jej motyw traci sens. A może jednak nie? A może to inna osoba? Jaki to ma wszystko sens? O co tu się toczy walka? „My jesteśmy częścią ich a oni naszą." Czy to jest z tym związane? Jeżeli tak to w jaki sposób? W chwili gorączkowego rozmyślania szukałem jakiejś wskazówki. Jedno jest pewne, wszystko sprowadza się do sprzedawcy noży. Lecz to nie jest żadna odpowiedź i nie mając wyjaśnienia na żadne z pytań mimochodem zacząłem słuchać jak radio cicho nadawało wiadomości.

n: A teraz mamy zaszczyt gościć u nas wszystkich przedstawicieli Ruchu Jedności. – Powiedział głos z urządzenia najpewniej prowadzący wydarzenie na żywo.

n: Witamy państwo.

??: Witamy. – Rzekły inne głosy na raz.

N: Cieszymy się, że państwo przyjęli zaproszenie do naszego studia.

???: To my powinniśmy podziękować, że nas chcecie wysłuchać. – Podziękował łagodny męski głos.

n: Oczywiście nie często możemy gościć tylu Flagowców. – Powiedział ze sztucznym przećwiczonym zachwytem.

n: Powiedzcie bo nie mogę się nadziwić. Jest was tu pięciu i każdy z innego kontynentu. Jak to się stało? Co spowodowało, że tak odległe od siebie kulturowo przedstawiciele państw teraz walczą o to samo? – Po tym pytaniu zaszumiały ciche śmiechy.

???: Może pan nam mnie wierzyć, ale spotkaliśmy się przypadkiem. Nie jednocześnie oczywiście.

n: Wtedy nazwałby Pan to przeznaczeniem? – Zapytał się niby niewinnie prowadzący.

???: A czy przypadki nie są przeznaczeniami? – Zripostował lecz po chwili kontynuował nieznany mi głos z radia.

???: Pierwszy, który do mnie pod rzedł był Wenezuela. To on był jednym, który zapoczątkował naszą znajomość. Szczerością i długimi rozmowami sprawił, że jak mówisz Flagowcy, którzy nie mają ze sobą nic wspólnego, zaczęli mówić jednym głosem. Przez to od razu chcę odpowiedzieć najpewniej na najbardziej nurtujące pytanie, które krąży już od dłuższego czasu. Dlaczego teraz? – Chwilowa przerwa.

???: Dlaczego chcemy wznowić rozmowę na temat przywrócenia nam prawa do władzy. Większość już nie pamięta a nawet sami Flagowcy zapomnieli, że prowadzenie narodu jest w naszych genach. I mówię tutaj dosłownie. Każdy z naszego rodzaju urodził się dlatego, że jest państwo, którym trzeba poprowadzić. To wy nas zrodziliście swoją miłością i oddaniem do pobratymców. Nie jesteśmy symbolem lub maskotką która służy do dekoracji a prawdziwym człowiekiem. Jesteśmy odbiciem umiłowanego ludu dzięki, któremu byją nasze serca. My wszyscy mieliśmy bardzo bliskie połączenie z naszymi narodami, z którego wynieśliśmy bardzo ważne słowa „Wy jesteście częścią nas a my waszą.". Nic tego nie zmieni i dlatego postanowiliśmy te słowa przypomnieć... - Na te słowa przestałem słuchać radia zahipnotyzowany jednym zdaniem: „Wy jesteście częścią nas a my waszą." Znowu to cholerne hasło, które ciągle mi coś przypominało. Tylko co?. „Wy jesteście częścią nas a my waszą." Powtarzałem w głowie. „Wy jesteście częścią nas a my waszą." Szperałem w moich zaplątanych myślach to samo lub podobne wyrażenie. „D: My jesteśmy częścią ciebie a Ty naszą", „L: My jesteśmy częścią ich a oni naszą". Nie wiem jak długo stałem zamyślony patrząc się w jeden punkt, kiedy W końcu w kłębie moich wspomnień wydobyło się jedno. „???: Ty jesteś częścią jego a on twoją". Rozszerzyłem oczy na nagły przebłysk. W końcu znalazłem połączenie i zrozumiałem. To samo przesłanie, które teraz jest na ustach każdego, mówiła też „Flaga" do ostatniej ofiary, która go nagrała. To ona wszystko zapoczątkowała.

B: Polska? – Podniosłem głowę.

P: Kto jest tymi przedstawicielami? – Zapytałem się patrząc się na Białoruś niecierpliwie oczekując na jej odpowiedź. Dziewczyna przez chwilę wpatrywała mi się uważnie nim odpowiedziała.

B: Jak dobrze pamiętam to Wenezuela, Egipt może Sudan, Korsyka i ktoś jeszcze. Ale nie jestem pewna – Te narody.

B: Czemu pytasz? – Zapytała lecz ja już o czymś innym myślałem. Podszedłem do biurka Białorusi i układałem pospiesznie dokumenty ofiar „Flagi". Karola z Wenezueli, Evelyne z Korsyki, Paias z Papua-Nowa Gwinea, Hisham z Sudanu i Riham z Egiptu.

B: Te same narody. – Szepnęła zaskoczona a ja dalej analizowałem. Wszystkie ofiary „Flagi" były połączone z Flagowcami, którzy teraz rozmawiają z prowadzącym i są twórcami Ruchu Jedności.

P: Wszyscy odczuli większe połączenie ze swoim narodem.– Przypomniałem w transie rozmyślań przemowę jednego z Flagowca. Te pięć narodów, jak przed chwilą mówił jeden z nich, poczuły w pewnym momencie bliskie połączenie.

P: Tak samo jak... - Spojrzałem na jedyny dokument, który nadal trzymałem w ręce. „B: Jak szybko pojawiły się objawy tak szybko znikły, ale przez to, że zaginęły dokumenty nie wiem co to było.", „D: Od kiedy wyszedł ze szpitala od razu wstąpił do tego ruchu. Mówił mi, że to dla mojego dobra." D: Mówił: Muszę tylko pokazać, że Ja jestem ich częścią a oni moją".

P: Iran. – Powiedziałem na głos.

B: Co? – Powoli wyprostowywałem się z nad dokumentów niedowierzając, że w końcu znalazłem odpowiedź.

P: Iran. – Mimochodem kąciki moich ust wyginały się w niezdrowym uśmiechu czując zachwyt, strach, ulgę i jeszcze wiele emocji, których nie mogę opisać na wieść o tym kim jest następna ofiara „Flagi". Potomek Iranu.

P: Iran był ostatni, który doświadczył nagłego przywiązania do narodu.

B: Mówisz, że... - Chwyciłem się za głowę od nadmiaru uczuć i myśli we mnie. W końcu to ja jestem przed nim.

P: A jeżeli ofiarami są tak naprawdę Półflagowcy to znaczy, że... - Próbowałem gorączkowo sobie przypomnieć i skojarzyć pokrewieństwo Iranu. Jednak nagle wpadło ni do głowy niedawna rozmowa z Dżamalem. „Jest moją jedyną rodziną, którą jeszcze nie dostała kulkę..." Teraz spojrzałem na Białoruś a chwytając ją za ramiona zbliżyłem ją do siebie W końcu cię mam.

P: Jesteś niesamowita.– Rzekłem i pocałowałem Białoruś w usta Od razu puszczając dziewczynę zerwałem się i szybkim krokiem poszedłem do wyjścia. W końcu cię powstrzymam Flaga. Przechodząc przez korytarze w szpitalu nie zważałem już na nic i nikogo. Muszę się pośpieszyć. Z szybkiego chodu przeszedłem do truchtu aż do biegu podczas którego wyjmując komórkę zadzwoniłem do Pepe.

Pe: Mam nadzieję, że dzwonisz z jakimiś dowodami. Chyba nie mam ci przypominać, że ty też musisz wypełniać obowiązki. – Zaczął nawet się nie witając, ale nie czas na to.

P: Przyjedźcie pod adres Irana i to jak najszybciej! – Powiedziałem dysząc do słuchawki.

Pe: Co się dzieje? – Zapytał a ja z impetem przeszedłem przez automatyczne drzwi by teraz biegnąc po placu znaleźć mój motocykl.

P: Dzieciak Irana jest następną ofiarą „Flagi". Przyjedźcie pod jego adres i znajdźcie Dżamala! – W końcu dobiegając do mojej machiny podpierając się o nią od razu wsiadałem.

Pe: Na pewno, Polska? Wiesz, że nie możesz tak po prosu nas wysyłać gdzie chcesz i kiedy. A w szczególności dzisiaj. Mamy ograniczone zasoby i ludzi przez wasz Marsz Jedności. Jeżeli...

P: KAPITANIE! – Wykrzyknąłem do słuchawki nie mogąc już dłużej rozmawiać. Muszę się śpieszyć.

P: Przyjedźcie pod adres Irana i znajdźcie dzieciaka o imieniu Dżamal. Inaczej skończy na ulicy z wymalowaną flagą swojego narodu! – Wysyczałem i nie czekając na reakcję kapitana rozłączając się. Pospiesznie założyłem kask a włączając w wielkim pośpiechu motor z wielkim warkotem oraz piskiem opon wyjechałem ze strefy szpitala by pędem pojechać wzdłuż ulicy. 

***************************************************************************************

Wesołych a w szczególności Spokojnych Świąt w tym niespokojnym świecie.

Turturibus

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top