Rozdział 92

Sorki za obsuwę...

*****

Świąteczny poranek w Norze zaczął się bardzo spokojnie, mimo tego, że wciąż było dużo do zrobienia. 

Audrey i Fleur pomagały pani Weasley przygotowywać ostatnie potrawy, robiąc przy tym ogromny bałagan, który Ginny od razu sprzątała. Harry, Ron i George (który do Nory, wraz z Angeliną, teleportował się z samego rana) zostali oddelegowani do odśnieżania podwórka i pobliskiej ścieżki, tak, aby Andromeda z małym Teddym, którzy zaproszeni zostali na wigilię, nie przewrócili się. Cała reszta sprzątała zaś dom, choć tak naprawdę nie mieli zbyt dużo do roboty, patrząc na to, że Molly już jakiś tydzień wcześniej wyczyściła wszystkie pokoje na błysk. 

- Mamo, kiedy przyjdzie Hermiona? - spytała Ginny, swojej matki, która właśnie wkładała coś do piekarnika. 

Jeszcze zeszłego wieczoru, kiedy większość domowników udało się już do swoich sypialni, do Molly dotarł patronus Rona, który bardzo szybko przekazał kobiecie, że do Nory przyjdą jednak następnego dnia, zaznaczając, że z powodu wielkiego zmęczenia, udadzą się już do domu. 

- Nie wiem, skarbie. Ron prawie nic mi nie powiedział. - odparła rudowłosa kobieta, kręcąc głową. - W domu nigdy nie chciał chodzić spać o normalnych godzinach, a teraz tak nagle zrobił się taki chętny...

Fleur, Audrey i Ginny ledwo powstrzymały się od parsknięcia śmiechem na ten komentarz, ale nie chciały jednak psuć kobiecie jej wizji. Zajęły się więc gotowaniem, uśmiechając się znacząco pod nosem, czego Molly na szczęście nie zauważyła. 

Dokładnie w momencie, w którym młoda Weasley'ówna zastanawiała się, o której jej przyjaciółka pojawi się w Norze, Hermiona obudziła się w dużym, dwuosobowym łóżku, które dzieliła z rudowłosym mężczyzną, dalej smacznie śpiącym i wtulonym w jej bok. 

Uśmiechnęła się pod nosem, odgarniając ciut przydługą grzywkę z jego twarzy. Dawno już nie cieszyła się z czegoś tak prostego, jak poranek przy ukochanej osobie. Wpatrzyła się w rudzielca, niczym w obrazek. Oddychał równomiernie, a w kącikach jego ust czaił się uśmiech. Był nieco blady, a całą jego twarz pokrywały liczne piegi. Chłopak nigdy nie był najprzystojniejszy na świecie, ale zawsze miał w sobie coś, co ją do niego przyciągało. Pomagał jej, rozśmieszał... Dbał o nią i była pewna, że nigdy nie pozwolił by jej skrzywdzić. Oczywiście, zdarzało im się kłócić, ale to właśnie wtedy szatynka uświadomiła sobie, że za nic w świecie nie wymieniłaby go na nikogo innego. 

Kiedy przypomniała sobie swoje dziecięce zauroczenie w Krumie, miała ochotę się zaśmiać. Racja, może i był on przystojny, popularny i wysportowany, ale... Nie był w stanie do końca jej zrozumieć, pocieszyć, kiedy było trzeba... Po prostu nie był Ronem. 

- Kocham cię. - mruknęła pod nosem, będąc pewna, że rudzielec nawet tego nie usłyszy, zbyt pogrążony w swoim śnie. 

- Ja ciebie też. - wymruczał, dalej mając zamknięte oczy, jednak jego uśmiech nieco się poszerzył, a ramiona, którymi ją obejmował, pochwyciły ją mocniej. - I nigdy nie przestanę. 

Dopiero kilka minut później, chłopak przebudził się na tyle, że było się w stanie z nim porozumiewać, co bardzo uszczęśliwiło szatynkę. 

- Jak ci się spało? - spytał, ziewając, po czym podniósł się do siadu. 

- Jak na te kilka godzin snu, naprawdę znośnie. - zaśmiała się, rumieniąc się mocno. 

- Chyba nie narzekasz. - mruknął, szturchając ją lekko, po czym oboje mocno się zarumienili. 

Do tej pory czasami dziwnie im było z tym, że zachowywali się jak te wszystkie zakochane pary (a przecież jedną z takich właśnie byli), że dawali się ponieść emocjom... Dalej pamiętali swój pierwszy pocałunek, pierwsze czułości, którymi zaczęli obdarzać się już jako para... Czasami czuli się z tym nieswojo, patrząc na to, że tyle lat byli po prostu przyjaciółmi. 

- Gdzie masz pierścionek? - spytał w końcu, wywołując na jej twarzy jeden z najszczerszych uśmiechów na świecie. 

- Cały czas na palcu. - odparła szeptem, pokazując mu swoją drobną dłoń, na której faktycznie znajdował się pierścionek. 

- Hej, wszystko okej? 

Hermiona pokiwała głową, a choć w jej oczach zaszkliły się łzy - dziewczyna nie kłamała. 

Rzadko się rozklejała, ale nawet i jej się to czasem zdarzało, a to był waśnie jeden z tych momentów. Wszystkie emocje związane z poprzednim dniem postanowiły wydostać się na zewnątrz, a w jej oczach szybko nagromadziło się pełno łez, które strumieniami zaczęły spływać po jej policzkach. 

- Ej, co jest? - spytał Ron, od razu przysuwając się bliżej niej i przytulając ją mocno. - Zrobiłem coś nie tak lub...?

- To ze szczęścia. - wyłkała jedynie, wtulając się w jego nagi tors. - Po prostu nie wierzę, że to wszystko się dzieje... Że jest już dawno po wojnie, możemy być razem... Że w ogóle wreszcie jesteśmy razem, po tylu latach naszych dziecinnych podchodów. 

- Jakie dziecinne podchody? - burknął, niby oburzony chłopak. - Ja od zawsze byłem bardzo męski. 

- Nie pochlebiaj tak sobie. - prychnęła dziewczyna, pociągając nosem i śmiejąc się jednocześnie, co dało bardzo zabawny efekt. - Z ciebie był większy pantofel niż samiec alfa. 

- Niby kiedy byłem pantoflem? 

- Jak byłeś z La...

- Nie wymawiaj tego imienia! - przerwał, jej lecz ona i tak go zignorowała. 

- Lavender. 

- Wiktor Krum! - odparł automatycznie Ron, jakby Krum był kontrargumentem na jego był związek. 

Jako swoją odpowiedź szatynka po prostu rzuciła w niego poduszką, co ostatecznie zakończyło ich krótki pojedynek. 

- Pora się zbierać, co? - mruknęła w końcu dziewczyna, pociągając kołdrę w swoją stronę, by się nią okryć, ale rudzielec jej na to nie pozwolił. - Ron, puść tę kołdrę, dobrze ci radzę!

- Nie, ja też chcę być przykryty. - stwierdził, pozostając niewzruszonym. 

- Chcę się ubrać. - oznajmiła nieco głośniej. - A teraz puść tę kołdrę.  

- Idź tak, mi nie przeszkadza. 

- Ale mi tak! - burknęła, będąc już naprawdę zniecierpliwioną. 

Przez chwilę trwała między nimi wojna na spojrzenia, aż w końcu Hermiona westchnęła, czując się pokonana. 

- Dobrze, pójdę. Ale jest jeden warunek. 

- Jaki?

- Zamknij oczy. Już. - nakazała, wstając. 

- Dla ciebie wszystko, madame. - prychnął, wykonując jej poecen ale otworzył je, kiedy tylko dziewczyna podeszła do komody, stojąc tyłem do niego. 

- Zamknij te oczy, Weasley! - wrzasnęła, kiedy dostrzegła, że chłopak zaczął się na nią gapić. 

- Już się robi, prawie-Weasley! 

- Jesteś nieznośny. 

- Ale i tak mnie kochasz. 

Dziewczyna jedynie trzasnęła drzwiami. 

*****

Po całej Norze niosły się krzyki pani Weasley, która wydawała coraz to nowsze polecenia, chcąc wyrobić się ze wszystkim przed przyjściem Andromedy, państwa Granger i Seamusa, którzy zaproszeni zostali na godzinę osiemnastą. 

Hermiony i Rona dalej nie było, a wszyscy zaczynali mieć wątpliwości, co do tego, czy w ogóle zdążą przyjść jeszcze przed kolacją. Nic więc dziwnego, że gdy wskazówka Rona na magicznym zegarze przesunęła się nagle na 'dom', wszyscy niezwykle się ucieszyli, od razu porzucając swoją pracę, by iść ich przywitać. 

Kiedy jednak wszyscy zgromadzili się już przy drzwiach, oczekując, że para zaraz przez nie wejdzie - zdziwili się wielce, kiedy tak się nie stało. 

Na polecenie matki (Córeczko, spójrz, proszę, czemu oni się tak guzdrają!), Ginny, która stała najbliżej okna, wyjrzała przez nie, dostrzegając dość niecodzienny widok. 

Śmiejący się Ron i Hermiona, oboje już odświętnie ubrani, stali przed wejściem, zupełnie nie przejmując się sypiącym z nieba śniegiem, którego z każdą chwilą przybywało. Rozmawiali cicho, po czym rudowłosy, uprzednio pocałowawszy dziewczynę w czoło, wziął ją na ręce, co sprawiło kolejny wybuch śmiechu u dziewczyny. 

To właśnie w takiej pozycji weszli oni do domu, ku zaskoczeniu wszystkich. 

- Powitajcie przyszłą panią Weasley! - oznajmił chłopak, a Hermiona, która tuż po tym, jak Ron przeniósł ją przez próg od razu stanęła na nogi, nieśmiało uniosła dłoń, pokazując wszystkim pierścionek zaręczynowy. 

Po tym wyznaniu w Norze nastąpił prawdziwy gwar. Większość osób od razu rzuciło się, by pogratulować narzeczeństwu, Molly odsunęła się w kąt, gdzie zaczęła łkać, powtarzając, że dwaj synowie ogłaszający zaręczyny to dla niej za dużo, a Harry śmiał się cicho z tylko sobie znanych powodów. 

- Co cię bawi, głupku? - mruknęła Ginny, tuż po tym, jak złożyła Hermionie gratulacje, piszcząc przy tym, jak jedna z tych głupiutkich nastolatek. 

- Nic, nic... - parsknął, po czym spojrzał na nią z rozbawieniem. - Myślisz, że jak bardzo byli wczoraj zmęczeni? Tak bardzo, by od razu po zaręczynach pójść spać, czy raczej...?

- Fuj, Harry! Ron to mój brat, a ja nawet nie chcę tego słyszeć. - stwierdziła prędko, po czym skrzywiła się z niesmakiem. - Chodź lepiej, pomożesz mi ogarnąć mamę... Od pięciu minut jest w jakimś amoku... Mówiłam, że moi bracia doprowadzą ją kiedyś do szaleństwa.

- Och, w porządku. - mruknął, po czym ruszył tuż za nią. Jak się okazało, Molly siedziała już na kanapie, gdzie posadził ją zmartwiony Artur, który teraz usiłował coś do niej mówić, ale kobieta kompletnie go nie słuchała. 

- Jeszcze jedna taka wiadomość i zejdę na zawał. - oznajmiła w końcu, kiedy Ginny przez dłuższy czas spoglądała na nią ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. - W tym roku jeden z moich synów ożenił się, jeden spodziewa się dziecka i na sam koniec dwóch oznajmia mi, że się żeni, z czego wybranki Charlie'go nawet nie znamy... 

- Już dobrze, mamo... - westchnęła rudowłosa, podając matce szklankę z wodą. 

- Oj, kochanie... Nawet nie wiesz, jak dziwnie jako matka, czuję się z myślą, że moje dzieci zakładają własne rodziny, kiedy zaledwie chwilę temu przewijałam im pieluszki i opowiadałam bajki na dobranoc. - powiedziała, a na jej twarzy pojawił się ledwo widoczny grymas. - Eh, starzeje się...

- Co też pani mówi! - oburzył się Harry, który do tej pory po prostu przyglądał się tej sytuacji. - Toż to bzdury, pani Weasley. 

- Miło, że tak uważasz, kochaneczku... - westchnęła kobieta, po czym jakby otrząsnęła się ze swoich ponurych myśli, które w tym momencie zaczęły krążyć w złym kierunku... Przed oczami mignęły jej chwile, kiedy bawiła się ze swoimi dziećmi, kiedy te były jeszcze małe... Uśmiechnięta twarz George'a i jego ukochanego brata bliźniaka, Freda boleśnie przypominała jej o stracie syna, oraz o tym, że mimo, iż wielu uważa ją za dobra matkę, nie potrafiła ona ochronić jednego ze swoich dzieci... - Ja... Pójdę do kuchni. Reszta potraw sama się nie zrobi. 

*****

Zegar wskazywał godzinę osiemnastą osiem, kiedy to nieco spóźniony Seamus wszedł do środka Nory, by przywitać się ze wszystkimi gośćmi, którzy już zasiedli przy stole, czekając tylko i wyłącznie na niego. 

Andromeda wraz z Tedem przyszli już jakiś czas temu, co bardzo cieszyło malca, który z radością witał wszystkich gości, a zwłaszcza swojego ukochanego wujka. Nie obyło się też bez pytań ciekawskiego malucha, dotyczących nieco większego brzucha Fleur, która była już w prawie piątym miesiącu ciąży. Kobieta cierpliwie wytłumaczyła chłopcu, że za kilka miesięcy będzie miał koleżankę lub kolegę, z którym będzie mógł się bawić, co sprawiło, że włosy malucha od razu zmieniły kolor na jasnozielony. 

Państwo Granger zjawiło się niedługo później, dziękując Molly za zaproszenie i z radością witając swoją ukochaną córeczkę, która była ich oczkiem w głowie. Pani Granger oczywiście zalała się łzami, na wieść o zaręczynach, a sceptycznie nastawiony do tego pan Granger zadał Ronowi masę pytań, by wreszcie oficjalnie móc powiedzieć, że też jest z tego powodu zadowolony. 

- Dzień dobry! - zawołał wesoło Seamus, kompletnie ignorując fakt, że się spóźnił, gdyż było to dla niego normą. - I wesołych świąt! 

- Wesołych. - mruknęła Ginny, machając do niego ręką. - Usiądź... O tam!

Mówiąc to, dziewczyna wskazała na jedno z czterech wolnych miejsc. Pozostałe trzy, dokładnie tak, jak w zeszłym roku, zostały wolne. Normalnie zajęliby je Fred, Lupin i Tonks, ale niestety nie mogli tego zrobić... Ginny cieszyła się jedynie, że w tym roku, wszyscy podeszli do tego jakoś bardziej spokojnie i mimo wszystko utrzymywała się w miarę pogodna atmosfera. 

- O, witaj, kochany! - powitała Finnigana Molly, klepiąc go po ramieniu. Przez ramię przewieszony miała jakiś niebieski sweter, który już chwilę później wręczyła zdezorientowanemu chłopakowi. Seamus jedynie podziękował.

- To nasz zwyczaj... Sweter Weasley'ów dostaje każdy, kto u nas jest w święta. Tobie przypadł wyjątkowo udany kolor. Mój gryzie się z włosami. - wyjaśniła Ginny, kiedy tylko jej mama udała się do kuchni, by przynieść ostatni półmisek. - Załóż go, będzie jej miło. 

Kiedy tylko Seamus wykonał polecenie przyjaciółki, do salonu wkroczyła Molly, stawiając na stole duży talerz, w całości zapełniony jedzeniem, a rodzinna wigilia rozpoczęła się na dobre. 

Hej, więc... Duża obsuwa, nie ukrywam, ale... Liczy się, że rozdział jest, no nie? Nie wiem, jak mi wyszedł... Moim zdaniem średnio, ale nie ja jestem od oceniania. Mam nadzieję, że mimo wszystko się wam podoba i no... Dzięki, jeśli cierpliwie czekaliście i do następnego. Pozdrawiam was i życzę zdrówka!

09.02.2021

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top