Rozdział 75

Okienko numer 2

*****

Uczta powitalna dłużyła się Ginny w nieskończoność. Zdążyła pięć razy policzyć ilość uczniów obecnych na sali, określić na ile lat wyglądają i ponadawać im różne, pasujące do nich imiona, a McGonagall wciąż nie skończyła swojej przemowy. Demelza usnęła z głową podpartą na ręce a inni uczniowie wydawali się być tak samo znudzeni jak ona. Jedynie pierwszoroczni, którzy nigdy wcześniej nie słyszeli przemówienia dyrektorki, wpatrywali się w nią, niczym zaczarowani.

Głośne brawa rozległy się po sali, kiedy kobieta zeszła z mównicy, klasnąwszy w dłonie, a stoły ugięły się pod ciężarem postawionego na nim jedzenia. Demelza, która obudziła się w momencie, gdy cała sala rozbrzmiewała wiwatami, oblizała usta, nakładając na swój talerz frytki i polała je dużą ilością keczupu. 

W tej chwili bardzo przypominała Rona. 

- Nie patrz tak na mnie, Ginny. Jestem strasznie głodna. 

Rudowłosa parsknęła cicho i również sięgnęła po półmisek z frytkami. 

- Tak w ogóle... Myślałam, że odprowadzi cię Seamus. - stwierdziła Ginny, przyglądając się swojej przyjaciółce. - Stało się coś? 

- Nie, Ginny, spokojnie. Pożegnaliśmy się w domu, bo Seamus zmuszony był pójść na rozmowę o pracę. Nie może się nigdzie dostać. 

- Och, a gdzie kandyduje? 

Demelza prychnęła, sprowadzając na siebie zaciekawione spojrzenie rudowłosej. 

- Gdzie się da, Ginny. Gdzie się da... Nie napisał najlepiej OWTM'ów. Odrzucili go już w Mungu, w ministerstwie na kilku stanowiskach... Dziś poszedł na rozmowę do pubu Pod trzema miotłami. - wytłumaczyła. 

- Ojej... - Ginny skrzywiła się nieco, na co Robins wzruszyła jedynie ramionami i uśmiechnęła się kwaśno. 

- No nic... Najwyraźniej, w naszym związku, to ja będę głową rodziny. No wiesz... Kobieta pracująca i te sprawy.

- Nie wiedziałam, że Madame Rosmerta przyjmuje nowych pracowników. - oznajmiła w końcu Ginny, wywołując kolejne parsknięcie u przyjaciółki. 

- Bo nie przyjmuje, ale Seamus chwyta się wszystkiego. 

- A może spróbowałby u mojego brata? 

- Którego? Ginny, nie zapominaj, że masz ich kilku. - zaśmiała się dziewczyna. 

- Och, dobrze wiesz, że mówię o George'u. Ma przecież własny sklep na Pokątnej! Na pewno dogadałby się z Seamusem. 

- Dobry pomysł. - uznała szatynka, nakładając na talerz trzy paszteciki. - Tylko nie ręczę za to, że sklep przetrwa. W ciągu lata aż trzy razy musieliśmy ratować dom moich rodziców, bo Seamus przypadkiem go podpalił. - westchnęła. 

- Poważnie? - rudowłosa wytrzeszczyła oczy na przyjaciółkę, nie mogąc uwierzyć w jej słowa. - A co zrobił? 

- Oj, dużo... - mruknęła, po czym zaczęła wyliczać. - Jeśli chodzi, o sytuacje, w których prawie puścił dom moich rodziców z dymem to tak: najpierw źle dodał jakiś składnik i jego domowa bomba, jak to określił, wybuchła. Potem inny jego wynalazek okazał się niewypałem, to znaczy, nie dosłownie. Po prostu mu nie wyszedł i wybuchł. A trzeci raz to po prostu położył fajerwerki obok kuchenki... - pokiwała głową, nieco zawiedziona. - Ale było też dużo sytuacji, gdzie nie podpalił nam domu, choć było blisko. Ja nie mam na niego słów, Ginny. 

- Ale... Pokłóciliście się? - dopytywała, a widząc niemrawą minę dziewczyny, uznała, że trafiła w sedno. - Możesz się mi wygadać. Co prawda nie jestem najlepsza w rozmowach o uczuciach, ale no wiesz... Po prostu chcę, żebyś wiedziała... Zawsze będę po twojej stronie i pomogę ci tak, jak umiem. 

- To miłe z twojej strony, Ginny, ale ja... Ja nie wiem, nawet, czy to można nazwać kłótnią, wiesz? - westchnęła, wpychając do buzi babeczkę i uśmiechając się delikatnie. Rudowłosa była zdziwiona, jak dobrze trzymała się jej przyjaciółka. Na stacji nawet nie podejrzewała, że coś mogło być nie tak. - Przynajmniej obecnie, bo pokłóciliśmy się, tak porządnie, w lipcu. Teraz rozmawiamy, przytulamy się, ale oboje wiemy, że to nie to, co wcześniej. Utrzymuje się między nami taka napięta i nerwowa atmosfera. 

- Od dawna? 

- W sumie, odkąd dostał wyniki OWTM'ów. Stał się wtedy poddenerwowany, łatwo się denerwował... A potem ja się wkurzyłam, bo zaczął konstruować te swoje bomby i wybuchać je w mieszkaniu moich rodziców. - wyjaśniła ponuro, co było do niej tak niepodobne. - Jestem wkurzona, a jednocześnie nie chcę się z nim kłócić. Czy ja zwariowałam, Ginny?

- Już dawno. - powiedziała, za co przeklęła się w myślach. Miała być wsparciem a nie żartować. - A tak poważnie. Wątpię, by to było szaleństwo. Po prostu go kochasz i to zupełnie normalne, że czasem się kłócicie, choć nie jest to nic fajnego. 

- Ginny, to trwa już ponad miesiąc. I kolejna kłótnia wisi na włosku, my dostajemy w głowę, dalej starając się udawać, że wszystko jest okej, choć to nie prawda. Pamiętasz ten zakład, przez który przefarbowałam się na blond? - wypaliła nagle, zadziwiając rudowłosą.

- Tak, co z nim?

- To nie był zakład, kłamałam. - przyznała, spuszczając głowę. - Przepraszam, ale nie chciałam wtedy psuć ci humoru i w ogóle...

- No dobrze, niech będzie. Ale teraz, skoro i tak mi się żalisz, możesz mi powiedzieć, czemu je przefarbowałaś, co? 

- To było po jednej z tych trzech sytuacji, gdy Seamus podpalił dom moich rodziców, to właśnie była ta kłótnia... Ja nakrzyczałam na niego i no, powiedziałam mu wiele słów, których teraz żałuję, bo przecież on nie chciał... I on też powiedział mi trochę za dużo... Ja nie mogłam potem uwierzyć, że powiedziałam to, co powiedziałam. Nie mogłam na siebie patrzeć, Ginny. - szepnęła, zawzięcie gapiąc się w jakąś tarte z malinami. Na szczęście dla nich, w Wielkiej Sali panował taki gwar i zamieszanie, że nikt nie zwrócił uwagi na ich rozmowę. - Przefarbowałam włosy, bo musiałam coś zmienić, cokolwiek... Potem nie rozmawialiśmy przez tydzień, ale w końcu się pogodziliśmy. Choć i tak nie wszystko jest wyjaśnione. 

Ginny zrobiło się naprawdę szkoda przyjaciółki. Równocześnie było jej też wstyd, że pochłonięta własnym szczęściem, kompletnie nie interesowała się tym, czy Demelza aby na pewno jest tak samo zadowolona, jak ona. 

Zapanowała między nimi cisza a Ginny nie wiedziała jak ją przerwać. Powinna się odezwać i powiedzieć, że wszystko się ułoży? A może teraz był czas, by to ona jej coś poradziła... Prawdopodobnie tak. 

- No wiesz... - zaczęła, przysuwając się bliżej niej i obejmując ją w przyjacielskim uścisku. - Może powinnaś się z nim spotkać podczas najbliższego wyjścia do Hogsmeade i wszystko wyjaśnić na spokojnie... Nie będziecie się teraz widzieć i może to sprawi, że trochę ochłoniecie i przemyślicie to wszystko. Zapytaj go, dlaczego jest taki...spięty i wyjaśnij to, co ty czujesz. 

- Zobaczę, Ginny... - mruknęła, odkładając na talerz swoją łyżeczkę. - Przemyślę to i...dziękuję. 

I zanim Weasley'ówna zdążyła zrobić cokolwiek wstała ze swojego miejsca i wyszła z Wielkiej Sali, ginąc w tłumie uczniów, którzy zaczęli zmierzać do swoich dormitoriów. 

*****

W Dolinie Godryka panował względny spokój. Drzewa kołysały się lekko, ptaki ćwierkały cicho a mugolskie dzieci, które wróciły już z rozpoczęcia roku szkolnego, śmiały się głośno, kiedy któreś z nich upadło podczas zabawy w ganianego. 

Harry, siedząc na swoim sypialnianym łóżku obserwował przez okno niebo, które pokrywało się różowym kolorem i wzdychał głośno. Było to dla niego strasznie dziwne, siedzieć tak samemu w tak dużym domu. Kupił go z myślą o Ginny, o rodzinie, którą kiedyś założą. A przynajmniej on chciał, by tak się stało. Nigdy jeszcze nie rozmawiał z Ginny, tak na poważnie, na ten temat, ale podejrzewał, że ona też chce mieć w przyszłości dzieci. 

Zabawny wydawał mu się fakt, że dziewczyna najprawdopodobniej będzie chciała mieć dużą rodzinę, bo właśnie w takiej się wychowała i bardzo jej się to podobało, a on wręcz przeciwnie - był sierotą, bez rodzeństwa. Właśnie to było jego powodem, dla którego tak pragnął dużej i szczęśliwej rodziny. Chciał, by jego dzieci miały dom, w którym będą czuły się bezpiecznie, do którego będą wracać z przyjemnością, nie tak jak on do swojego wujostwa. 

Powoli podniósł się z łóżka i ruszył w stronę łazienki, gdy usłyszał dźwięk telefonu. 

Do teraz był zadowolony z tego zakupu, jeszcze mieszkając u wujostwa nauczył się go obsługiwać i teraz bardzo ułatwiało mu to życie. 

- Halo? - odebrał, a po chwili usłyszał głośne westchnięcie Deana, który ostatnio również zdecydował się na kupno tego urządzenia. - Dean? 

- Hej, stary. - przywitał się i słychać było, jak odetchnął z ulgą. - Masz może czas? Potrzebuje twojej pomocy. 

- Mmm.... A o co chodzi? 

- Seamus jest u mnie. - oznajmił, jakby to miało mu wszystko wyjaśnić. 

- I co w związku z tym? 

- Jest strasznie upity, nie ogarnę go sam. - wyjaśnił, a Harry złapał się za głowę w geście niedowierzania. 

- Jak mogłeś pozwolić mu się upić?

- To nie ja! Kiedy do mnie przyszedł już był w takim stanie. Mamrocze coś o tym, jakie to życie jest fatalne i, że nikt go nie kocha a on chce tylko, by ona była zadowolona... 

Potter westchnął cierpiętniczo, przymykając oczy.

- Okej, zaraz będę. 

Okej, drugi dzień ludzie! Zdaję sobie sprawę, że rozdział ten nie jest najdłuższy, ale na nic wiecej nie miałam dziś czasu, a nie chciałam by juz drugiego dnia nie dodać rozdziału. Mam nadzieję, że wam się podobało. Pozdrawiam i życzę wam zdrówka. 

02.12.2020

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top