Rozdział 7 Błagam wróć
- Idę tam. Teraz. - oznajmił Harry, nie zważając na zdziwione spojrzenia swoich przyjaciół.
- Harry, musisz powiadomić o tym ministerstwo!
- Sama mówiłaś, że nic nie zrobią z tym listem.
- Nic nie zrobią z tym listem, bez dowodów. A ty masz przecież dowody! - krzyknęła Hermiona, zrywając się z miejsca.
- No dobrze. Tylko szybko! - krzyknął Harry i już trzymał w ręce proszek fiuu.
Ron i Hermiona poderwali się z miejsc i podbiegli do Harrego.
- Zgłupiałeś? - zapytała roztrzęsiona szatynka.
- Nie. Tu chodzi o Ginny, nie ma co zwlekać. - powiedział stanowczo.
- Po pierwsze, trzeba powiedzieć pani Weasley, a po drugie, chcesz tak po prostu wparować do ministerstwa?! - wykrzyknęła, ale on zignorował ją.
- Ja mogę powiedzieć mamie. - oznajmił Ron, wybiegając z salonu.
Po około trzech minutach, w których Harry już kilka razy próbował sam pójść do ministerstwa, ale powstrzymała go Hermiona, rudy chłopak wrócił razem z poddenerwowaną panią Weasley.
- Harry, Hermiono, czy to prawda? - spytała. Oni potwierdzili to skinieniem głowy. - Och, w takim razie, nie ma na co czekać.
- No dobrze. Czy możemy już iść? - spytał okularnik, nerwowo stukając palcami o gzyms kominka.
- Tak, tak już idziemy. W ministerstwie, znajdziemy Artura i pójdziemy z nim prosto do biura aurorów. No, dobrze, kto idzie pierwszy?
- Może ty, Harry? - zaproponowała Hermiona.
Po chwili okularnik zniknął w zielonych płomieniach, a tuż za nim to samo uczynili Ron, Hermiona i Molly. Cała czwórka znalazła się na środku ministerstwa i jak najszybciej pobiegła w stronę windy.
- Oby Artur był u siebie. - powiedziała zrozpaczona kobieta, wciskając jakiś guzik w windzie.
- Będzie dobrze. Musi być. - mruknął Ron, choć sam chyba nie do końca w to wierzył.
Jechali windą w całkowitej ciszy, którą przerwał im zdziwiony głos.
- Molly, dzieciaki? Co wy tu... Co się stało?! - zawołał pan Weasley, wsiadając do windy.
- Och, Arturze, dobrze, że jesteś. Harry dostał list... Wiemy gdzie jest Ginny. - wyjąkała rudowłosa kobieta.
- Nic więcej nie mów. - odrzekł mężczyzna i szybko wcisnął jakiś guzik.
Chwilę później byli już przed drzwiami szefa biura aurorów.
Nie pukając, wpadli do środka. Na ich szczęście mężczyzna siedzący w fotelu był sam.
- Arturze, co to ma, do cholery, znaczyć! - warknął wzburzony mężczyzna, siedzący w swoim fotelu. - Wpadasz tu, jak do siebie!
- Przepraszam, ale tu chodzi o Ginny. Harry dostał list, od nich. Wiemy gdzie są. - powiedział szybko, wskazując na okularnika stojącego w kącie pokoju.
- Pokażcie mi ten list, szybko! - zawołał i wyciągnął rękę w kierunku Harry'ego, który natychmiast podał mu list. Mężczyzna przeczytał list kilka razy, sprawdzając, czy aby na pewno, nie są to jakieś żarty, po czym dodał. - Pójdziemy tam jutro, trzeba działać z zaskoczenia, a my musimy się przygotować.
- Jak to jutro?! - krzyknął Harry, nie zwracając uwagi, na to, że właśnie podniósł głos na szefa biura aurorów. - Nie możemy, nie mogę tyle czekać!
- Teraz się ciebie spodziewają! Jutro będzie lepszy moment na odebranie jej, niż teraz. - odparł spokojnie. Harry mocniej zacisnął pięści.
- Ale oni ją torturują! - wrzasnął.
- Nic nie mogę na to poradzić. Zdania nie zmienię.
- Ale... - zaczął okularnik. Auror uderzył ręką o stół, zwracając na siebie uwagę wszystkich tam obecnych.
- Koniec dyskusji. - warknął. - I radzę ci, młody człowieku, byś nie szedł tam na własną rękę! A teraz proszę wyjść. - dodał oschle, praktycznie wyrzucając ich ze swojego gabinetu.
Wszyscy opuścili biuro i zmierzali w milczeniu do windy.
- Co za burak, jak on śmie! A właśnie, że tam pójdę! - krzyknął Harry, kiedy oddalili się od gabinetu aurora na tyle, że ten nie mógł ich usłyszeć.
- Nie idź tam, Harry. To zbyt ryzykowne. - odrzekł pan Weasley. - Nie możemy sobie pozwolić na to, by ktoś jeszcze ucierpiał.
- Ale jak, mogę siedzieć w domu i czekać do jutra, gdy wiem, co oni z nią tam robią! - warknął wściekły.
- Harry, naprawdę, nie powiem, że uważam tę decyzję za wspaniałą, ale my nic nie możemy zrobić. - powiedział mężczyzna, ale do Harry'ego nie przemówił ten argument.
- Ja mogę. - oznajmił, siląc się na spokój. - Ja mogę i pójdę tam, nawet jeśli...
- Nie. - powiedziała stanowczo Hermiona. - Jeśli nie zostaniesz w domu z własnej woli, to będziemy trzymać cię tam siłą. - dodała, wyciągają różdżkę i kierując ją w stronę Harry'ego.
- No dobrze, ale jak oni ją...no wiesz...? - spytał, nie mogąc dokończyć zdania.
- Nic jej nie zrobią, póki nie zdobędą ciebie! - stwierdziła ponuro Hermiona. - Ona jest przynętą. Przynętą na ciebie, Harry.
- Zamorduje ich, jeśli ją chociażby tkną! - powiedział i dalej szedł w milczeniu.
*****
Ginny obudziła się strasznie obolała. Nie wiedziała, ile jest w tym miejscu. Jeden dzień, może nawet nie. Dziewczynie było o tyle ciężko, że co chwilę traciła przytomność, a to dodatkowa przeszkoda w rozpoznawaniu czasu. Siedziała teraz opierając się o zimną i mokrą ścianę, starając się znów nie stracić przytomności. Nagle usłyszała dźwięk klucza w drzwiach, w których po otwarciu nie pojawiła się postać, a sama różdżka.
- Obscuro! - powiedział ktoś, do kogo należała, a na oczach dziewczyny pojawiła się czarna opaska.
- Czego chcesz? - zapytała, lecz nikt nie odpowiedział. Usłyszała tylko brzdęk jakiejś tacy i po chwili opaska zasłaniająca jej oczy zniknęła.
W lochu nic się nie zmieniło, drzwi znów były zamknięte, a w środku dalej nie było nikogo prócz Ginny. Jedynie przed drzwiami błyszczała jakaś taca. Dziewczyna podeszła tam i ku jej zdziwieniu znalazła tam jedzenie. I to nie tylko wodę i kromkę chleba! Był to cały dzbanek wody i coś w rodzaju owsianki. Co prawda, Ginny nie do końca lubiła owsiankę, ale w obecnej sytuacji nie można było marudzić, więc zaczęła łapczywie jeść. Gdy tylko skończyła zaczęła się zastanawiać, kto to mógł być. Na pewno nie śmierciożercy, więc kto? Rozmyślałaby o tym dalej, gdyby nie to, że do lochu weszły dwie osoby i chwyciły ją, mimo protestów, niosąc ją na górę.
- Pan Wielki Wybraniec złapał haczyk! - powiedział jeden z nich, a reszta zaczęła się śmiać. Ginny słysząc to, zaczęła się pocić i poczuła ogarniający ją strach i poczucie winy. To przez nią Harry będzie w niebezpieczeństwie.
- Co chcecie ze mną zrobić? - spytała niepewnie.
- Na razie, tylko się pobawić, w końcu jesteś nam jeszcze potrzebna. A jak twój chłopak przyjdzie cię uratować to zobaczymy. A teraz Crucio! - krzyknął, a ona zaczęła się wić po podłodze, czując ogarniający ją ból.
Trwało to bardzo długo, jej oprawcy chyba nie mieli zbyt wiele do roboty, bo pół dnia przesiedzieli rzucając na nią na przemian zaklęcia. W pewnym momencie, Ginny była tak wyczerpana, że cały czas traciła i odzyskiwała przytomność. Śmierciożerców zaczęło to już widocznie nudzić, więc wstali i wszyscy na raz rzucili zaklęcie torturujące... Jak można się domyślić, te same zaklęcie rzucone przez siedem osób na raz, jest siedem razy mocniejsze, przez co Ginny zaczęła krzyczeć i płakać jeszcze głośniej niż wcześniej. Po chwili i to zaczęło ich nudzić, więc wybrali jednego z nich, który miał za zadanie odprowadzić ją do jej więzienia. Gdy wyszedł, dziewczyna znów znalazła tacę z jedzeniem, ale tym razem nie miała siły go zjeść. Zasnęła tam, gdzie upadła i spała tam do następnego poranka.
*****
Chłopak o kruczoczarnych włosach obudził się i ubrał swoje okulary. Był niespokojny. Zszedł na dół najszybciej jak mógł i zaczął jeść, pogrążony w myślach. Spojrzał na zegar, wskazówka Ginny wciąż była na śmiertelnym zagrożeniu.
- O której tam idziemy? - spytał Artura. Mężczyzna westchnął ponuro, unosząc wzrok z nad kartki, którą dostał rano od jednego z aurorów. Był to "plan" odzyskania Ginny.
- O jedenastej masz się tam zjawić ty. Aurorzy będą czekali przed wejściem i wejdą trochę później... Dasz sobie radę?
- To nie jest ważne. Najważniejsze jest to, by ją uratować. - powiedział i walnął pięścią w stół, wylewając przy tym prawie całą zawartość swojej miski.
- Trzeba się zbierać, pamiętaj, Harry, nie rób żadnych rzeczy, które mogłyby ich zdenerwować... - mruknęła do niego szatynka.
- To nie takie proste, Hermiono... Ale postaram się. - chłopak spróbował się uśmiechnąć i udawać, że niczym się nie przejmuje, choć prawda była zupełnie inna. Stres zżerał go od środka, a w jego głowie tworzyło się mnóstwo scenariuszy tej akcji ratunkowej.
Potem wyszli na podwórko i teleportowali się przed dom oprawców Ginny. Czekali tam już na nich aurorzy.
- Dobrze, Harry. Wiesz co robić? - odezwał się jeden z nich, a okularnik przytaknął. Choć dalej się stresował, nie powiedział o tym nikomu. Nie wycofał się... Czuł, że to jedyne wyjście, by uratować dziewczynę.
Gdy tylko wszedł do domu, zauważył zamaskowaną postać, idącą w jego kierunku... Wyciągnął różdżkę i wycelował nią w postać.
- Schowaj różdżkę, Potter! - wycedził przez zęby zamaskowany chłopak i zaciągnął Harry'ego do pustego pokoju.
- Kim jesteś? - spytał i opuścił różdżkę, widząc, że postać nie ma zamiaru go zaatakować.
- Jesteś sam? - zapytał chłopak i opuścił kaptur.
- Draco?! - prawie krzyknął Harry.
- Nie tak głośno, matole! A teraz odpowiedź. Jesteś sam?
- Nie... - mruknął, nie wiedząc do czego zmierza ta rozmowa.
- To dobrze. Są z tobą aurorzy? - spytał, a Harry przytaknął.
- Posłuchaj mnie uważnie. Rudą trzymają w piwnicy, znaczy teraz jej tam nie ma, ale zaraz znów tam trafi... Ja muszę cię oddać w ich ręce, rozumiesz? Inaczej nie będzie wiarygodnie. Jest ich siedmiu, nie pięciu... A i jeszcze jedno, wpuszczę tu zaraz aurorów, a ty... No nie wiem kombinuj, jak już znajdziesz się u góry...
- A skąd mam mieć pewność, że to nie jest tylko sprytna zasadzka? Od kiedy ty mi pomagasz? - zapytał Harry, na powrót celując w niego różdżką.
- Daj spokój. Też mnie to nie bawi, ale cóż... Zaufaj mi. Ten jeden jedyny raz, Potter.
- W porządku. - odparł niechętnie Harry i poszedł z blondynem na górę.
- Ojcze, mam Pottera! - zawołał Draco, wchodząc z nim po schodach.
- Cudownie. - ucieszył się. - Przyprowadź go tu, na górę. Czy masz jego różdżkę?
- Tak. - odparł chłopak i dopiero teraz odebrał ją Harry'emu.
- Co ty robisz, nie miałeś mi pomóc? - wyszeptał okularnik, a Draco westchnął.
- Ma to wyjść wiarygodnie, czy chcesz, by nas obu zabili? - powiedział szeptem, a Harry zamilkł. No tak, to ma wyjść wiarygodnie.
- Zabierzcie dziewczynę na dół! - zawołał jeden z nich i Harry przez ułamek sekundy zobaczył ledwo żywą Ginny.
*****
Rudowłosa dziewczyna obudziła się w swoim lochu. Była głodna, lecz nie miała siły jeść. Zastanawiała się, czy Harry naprawdę tu przyjdzie, by ją uratować. Błagała się w myślach, by tego nie robił, by nie ryzykował dla niej. Leżała tak, do czasu, aż Avery nie przyszedł po nią i nie zabrał jej na górę.
- Witamy ponownie. - powiedział Lucjusz i uśmiechnął się złowieszczo. Dziewczynę przeszedł dreszcz.
- Zaczynamy? - spytał zniecierpliwiony Avery, a Malfoy przytaknął.
- Crucio! - powiedział, a ona znów zaczęła krzyczeć. Była już na to gotowa.
Torturowali ją tak, dopóki nie usłyszeli głosu z dołu.
- Ojcze, mam Pottera!
- Cudownie. Przyprowadź go tu, na górę. Czy masz jego różdżkę?
- Tak. - odpowiedział ktoś z dołu.
- Zabierzcie dziewczynę na dół! - krzyknął Malfoy, a Avery chwycił ją i zaczął prowadzić w stronę schodów.
Ginny nie mogła ustać na nogach, oczy miała opuchnięte i ledwo widziała. Dostrzegła tylko przechodzącego obok niej chłopaka i rozpoznała w nim Harry'ego. Czyli jednak przyszedł? Po jej policzkach spłynęły łzy. W tym czasie doszli już do lochów i śmierciożerca pchnął Ginny na podłogę. Celując w nią różdżką, wyszeptał "Sectumsempra".
Dziewczyna poczuła, jakby skaleczyła się w wielu miejscach naraz i tak właśnie było. Z każdą sekundą krwi było coraz więcej, a z każdą kroplą krwi, było w niej mniej życia. Ginny zaczęło się kręcić w głowie i miała mroczki przed oczami. Czyli tak właśnie skończę - pomyślała i ostatni raz zobaczyła przed oczami swoją rodzinę, przez chwile miała wrażenie, że poczuła jeszcze zapach tych kwiatów z tego wzgórza, na którym siedziała z Harrym, Ronem i Hermioną. Robiła się coraz bardziej senna, umierała. Ostatkiem sił zobaczyła jakiegoś blondyna, który wbiegł do jej lochu i wycelował w nią różdżką, a chwilę później ciemność...
*****
Harry, prowadzony przez Draco, dotarł na górę. Blondyn od razu go puścił i poszedł z powrotem na dół. Harry błagał, by nie okazało się, że go okłamał.
- No, pan Wybraniec, raczył się pojawić. - oznajmił Lucjusz.
- Czego ode mnie chcecie? - spytał, licząc, że w ten sposób zyska trochę cennego czasu.
- Nie udawaj durnia, Potter. - powiedział Avery.
- Chcemy tylko jednego. Twojej śmierci. - stwierdził spokojnie Lucjusz, zupełnie tak, jakby rozmawiał o czymś kompletnie normalnym.
- Tchórze! Zabraliście mi różdżkę, nawet nie mogę walczyć. - wycedził przez zęby Harry.
- Jak śmiesz? Crucio! - warknął Carrow, a chłopak upadł na ziemię, czując ogromny ból, który szybko ustał.
- Starczy! - zarządził Avery, a Carrow przerwał zaklęcie.
- Co zrobiliście Ginny? - spytał Harry, podnosząc się z podłogi.
- A, wielki pan Potter, martwi się o swoją dziewczynę. - parsknął. - My tylko się z nią bawiliśmy.
- Jak śmieliście ją tknąć?
- Chyba czegoś nie rozumiesz. My robimy to, co nam się podoba, nie potrzebujemy na to pozwolenia. Ale widzę, że pasujecie do siebie. Oboje jesteście tacy pyskaci i myślicie, że możecie coś zdziałać. Ale się mylicie. Crucio! - krzyknął i Harry ponownie upadł na ziemię. Tym razem ból był większy, ale Harry nie krzyczał. Nie chciał dać im satysfakcji.
- No, no, no. Widzę, że jesteś już doświadczony. A może teraz będzie lepiej. - rzekł Avery i również wycelował w niego zaklęcie torturujące. Tym razem Harry nie wytrzymał i z jego ust wydobył się okrzyk pełen bólu.
- Tak lepiej. - powiedział zadowolony Malfoy, a reszta zaczęła się śmiać.
- Zapłacicie za to, co zrobiliście Ginny! - krzyknął Harry. Malfoy zmierzył go pogardliwym spojrzeniem.
- Uspokój się, zaraz do niej dołączysz. Avada K...! - zaczął Malfoy, ale nie dokończył, bo czerwony promień ugodził go prosto w serce.
- Drętwota! Petrificus Totalus! - krzyczeli aurorzy, a śmierciożercy padali jeden po drugim.
- W porządku, Harry? Słyszeliśmy twój krzyk. - powiedział wysoki mężczyzna. Okularnik podniósł się z ziemi, otrzepując spodnie, po czym odchrząknął.
- Tak, wszystko dobrze. Trzeba iść po Ginny.
- Hermiona i Ron już tam pobiegli. Idę tam z tobą. Reszta zajmie się nimi. - wskazał na poległych śmierciożerców.
- Dobrze. A teraz chodźmy. Nie ma czasu do stracenia! - krzyknął i już zbiegał po schodach, bojąc się, co tam zobaczy.
Drzwi do lochu były otwarte na oścież, w środku stał Ron z płaczącą Hermioną, a obok nich leżała Ginny w kałuży krwi.
- Czy ona... - zaczął Harry, ale nie dał rady skończyć.
- Żyje. Ale trzeba ją natychmiast zabrać do Munga. - wydukała Hermiona, mocniej wtulając się w swojego chłopaka.
Harry podbiegł do leżącej na podłodze Ginny i wziął ją na ręce, by łatwiej było im się teleportować.
- Możemy? - spytał auror, a gdy nie usłyszał sprzeciwu, przeteleportował ich.
Harry poczuł, że wszystko wokół nich wiruje. Otworzył oczy i zauważył, że znajdują się w Mungu, co przyjął z wielką ulgą. Trzymając umierającą dziewczynę na rękach, szybko podbiegł do recepcji.
- Pomocy! Potrzebujemy uzdrowiciela! - krzyknął. Kobieta stojąca za ladą nie odezwała się, tylko od razu zaprowadziła ich do najbliższej sali. Nie czekali minuty, a zjawiło się przy nich trzech uzdrowicieli w białych fartuchach. Miny mieli nietęgie.
- Proszę stąd natychmiast wyjść! Jeśli tylko będziemy wiedzieli co jej jest, poinformujemy was! - zarządził jeden z nich i otworzył im drzwi.
Przyjaciele wyszli z sali i usiedli w poczekalni. Harry schował twarz w rękach, a Ron pocieszał płaczącą Hermione, chociaż sam wyglądał bardzo podobnie do Harry'ego. To była w końcu jego siostra.
- Harry... Obok niej... Wtedy w tym lochu leżały dwie różdżki... Twoja i jej... - wyjąkała Hermiona i podała mu je.
- Draco... - mruknął, zwracając na siebie uwagę swoich przyjaciół.
- Co? - spytali naraz.
- Spotkałem go w środku... - i opowiedział im to co się wydarzyło.
- Ale on miał was wpuścić. Nie zrobił tego? - spytał po czasie. Ron zamyślił się.
- No... Widzisz my nie wiedzieliśmy, że to on. Drzwi po prostu otworzyły się na oścież. Nie zastanawialiśmy się, kto je otworzył. Nie było czasu. - powiedział rudowłosy.
- Rozumiem. - westchnął.
- Ale dlaczego zdecydował się nam pomóc? - spytała Hermiona, patrząc na niego, choć on sam nie znał na to odpowiedzi.
- Nie mam pojęcia. - przyznał i pogrążył się w myślach.
Resztę czasu siedzieli w milczeniu. Potem zjawili się państwo Weasley, później George, Percy i Bill. Ogółem, cała rodzina, oprócz Charliego, bo nie miał jak przylecieć do nich z Rumunii. Po długim czasie, drzwi od sali się otworzyły, a przed nimi stanął uzdrowiciel z poważną miną.
- Pani córka - zwrócił się do bladej Molly - żyje, ale jest w bardzo ciężkim stanie. Ma złamaną prawą rękę i nogę. Stłuczone biodro i mnóstwo skaleczeń. Lekki wstrząs mózgu i podejrzewamy, że została potraktowana zaklęciem "Sectumsempra". Na jej szczęście, ktoś szybko je zatrzymał, ale zrobił to nieumiejętnie lub w dużym pośpiechu. Podsumowując, jest z nią źle, ale robimy co w naszej mocy. Trzeba być dobrej myśli.
- Czy możemy do niej wejść? - spytał Ron. Uzdrowiciel pokręcił głową.
- Niestety nie. W tej chwili to niemożliwe. Najprędzej odwiedzać ją będzie można dopiero jutro. Zresztą, ona i tak jest w śpiączce. Przykro mi. I radzę państwu pójść do domu, możecie wrócić jutro. - powiedział i wszedł z powrotem do sali.
Harry dalej siedział z twarzą schowaną w rękach. Z poczekalni znikało coraz więcej osób. Najpierw Percy, później George. W końcu Bill i państwo Weasley. Teraz Harry został tu tylko z Hermioną i Ronem.
- Harry, może wrócimy już do domu? - spytała zmartwiona dziewczyna.
- Możecie wracać. Ja tu zostaje. - oznajmił, nawet na nich nie patrząc.
- Ale, Harry...
- Idźcie. Ja zostaje.
- W takim razie, zostaniemy z tobą. - powiedział Ron.
- W porządku. - odrzekł niewzruszony Harry.
Siedzieli tak przez całą noc. Ron z początku rozmawiał cicho z Hermioną, ale kiedy ta zasnęła zaczął tępo gapić się w ścianę.
- Wiesz co, zabiorę ją - wskazał na Hermionę która opierała głowę na jego ramieniu. - do domu i potem tu wrócę. Zgoda?
- Pewnie. Jak nie chcesz, to nie musisz nawet wracać, Ron. Naprawdę.
- Wrócę. Położę ją tylko do łóżka i wrócę. - mówiąc to rudowłosy, wziął śpiąca dziewczynę na ręce i teleportował się.
Harry został sam. Sam ze swoimi myślami.
*****
Chłopak obudził się i z początku nie wiedział gdzie się znajduje. Przypomniał sobie wczorajszy dzień, dopiero po chwili. No tak, był w poczekalni świętego Munga. W tym momencie podszedł do niego uzdrowiciel.
- Dzień dobry, panie Potter. - przywitał się z uśmiechem.
- Dzień dobry. Co z Ginny? - zapytał, pragnąc jak najszybciej dowiedzieć się, w jakim stanie jest dziewczyna.
- Odrobinę lepiej. Co prawda, dalej jest w śpiączce, ale powinniśmy być dobrej myśli. Nasi uzdrowiciele nastawili jej rękę i nogę. Rany powoli się goją.
- To cudownie. - mruknął z małym uśmiechem.
- Nie do końca. Jest jeszcze jeden haczyk. Jeśli się wybudzi, może was nie poznać. Śmierciożercy byli wyjątkowo okrutni. Była tam niecałe trzy dni, ale obawiamy się, że te tortury mogły być zbyt silne dla niej...
Harry wiedział, o czym mówi uzdrowiciel. Tak właśnie skończyli rodzice Neville'a. Nie wyobrażał sobie Ginny w takim stanie, nie ona jest silna musi dać radę...
- Czy mogę do niej wejść? - spytał.
- Pewnie, ale nie na długo. - odpowiedział, a Harry poderwał się z miejsca i ruszył w kierunku drzwi.
Wszedł do sali i rozejrzał się. Było tam tylko jedno łózko, na którym spoczywała Ginny. Dziewczyna była blada, jej rude włosy przykrywały jej poranioną twarz, ale nawet teraz była piękna. Harry podszedł do niej i usiadł na taborecie stojącym obok łóżka. Chwycił ją za rękę i zaczął mówić.
- Nie wiem czy mnie słyszysz, ale jeśli tak, to wiedz, że jestem przy tobie. Nie opuszczę cię. Przepraszam, że przeze mnie tu leżysz. To moja wina. Jeśli stąd wyjdziesz, to będę bardziej ostrożny. Jesteś silna. Dasz radę, Ginny. Wierzę w ciebie. Niedługo przyjdzie Ron, Hermiona i twoi rodzice. Wszyscy tu wczoraj byli, nawet Percy, George i Bill. Martwiłem się o ciebie, nawet nie wiesz jak bardzo. Ta bezradność mnie zabijała. Tęsknię za tobą wróć, błagam. - powiedział, a potem zamilkł.
Wciąż trzymał ją za rękę, patrzył na nią, mógłby tak patrzeć godzinami. Jednak z jego rozmyślań wyrwała go pani Weasley.
- Och, Harry. Co z nią? - spytała, przełykając głośno ślinę.
- Trochę lepiej. Przynajmniej tak, powiedział mi uzdrowiciel. - odpowiedział, nie odrywając wzroku od dziewczyny.
- Powinieneś iść się wyspać, kochaneczku. Ron powiedział, że byłeś tu całą noc. Przyniósł wieczorem Hermionę i wrócił do ciebie, ale ty spałeś. Wrócił do Nory tylko na śniadanie i uważam, że też mógłbyś coś zjeść.
- Zjem, ale za chwilę. - odparł, choć dobrze wiedział, że nie będzie w stanie przełknąć nawet jednego kęsa.
- No dobrze. - zgodziła się kobieta i uśmiechnęła się do niego.
*****
Minęły dwa tygodnie odkąd Ginny wylądowała w Mungu. Pogoda była piękna, ale Harry zdawał się nie zauważyć nawet, że jest lato. Całe dnie spędzał z Ginny. Dziewczyna nadal się nie obudziła, co sprawiało, że Harry martwił się o nią coraz bardziej. Tego dnia również siedział w Mungu i trzymał Ginny za rękę. Mówił coś do niej, a ona zdawała się to słyszeć, bo w niektórych momentach wyglądała jakby się uśmiechała. Harry był wtedy bardzo szczęśliwy, bo wiedział, że może niedługo się wybudzi.
- No dalej, Ginny. Obudź się. Dasz radę. Wierzę w ciebie. - szeptał do niej chłopak, ale ona nie reagowała.
Harry'emu ciężko było na nią patrzeć. Zawsze uśmiechnięta dziewczyna, leżała teraz na łóżku szpitalnym, kompletnie nie reagując. Czarnowłosy chłopak bardzo przeżywał to co się stało... Brakowało mu jej. Od dwóch tygodni prawie nie spał i nie jadł, całe dnie spędzając przy Ginny. Potrafił siedzieć godzinami, w ciszy, po prostu patrząc na nią. W międzyczasie przychodzili państwo Weasley, Ron z Hermioną, Bill z Fleur, Percy z Audrey i George z Angeliną, która również znała i lubiła Ginny i zmartwiła się, gdy George powiedział jej co się stało.
- Kocham cię, wiesz? - szepnął, zamykając oczy. - Tyko błagam, wróć.
Mijały kolejne dni, a Harry cały czas był przy Ginny. Od dnia, w którym się tu znalazła minęły już trzy tygodnie. Chłopak jak zwykle zjawił się w szpitalu jako pierwszy i od razu poszedł do dziewczyny, chwytając ją za rękę i siedział w milczeniu. Mijały godziny, ale Harry'emu się nie nudziło, wyobrażał sobie co będzie robił z Ginny, gdy ta się obudzi. Może pójdą do Hogsmeade... W końcu jest już bezpiecznie, śmierciożerców złapali i siedzą już w celach w azkabanie. No prawie wszyscy, jedynie Lucjusz Malfoy czeka na wyrok, ale tym razem już się nie wywinie... Z jego rozmyślań wyrwał go, czyjś cichy i słaby głos.
- Harry, co się stało? - spytała ruda osóbka, rozglądając się po szpitalnej sali. Harry podskoczył że szczęścia, a naprawdę było co świętować. Po pierwsze, Ginny się obudziła, a po drugie powiedziała do niego po imieniu, czyli go pamięta. Harry wiedział, że jest silna.
- Harry, odpowiedz mi, proszę. - powiedziała cichym i słabym głosem.
- Jesteś w szpitalu świętego Munga. - odparł, uśmiechając się szeroko.
- Jak długo i co się stało? - dopytywała.
- Trzy tygodnie, Ginny. Czyli... Czyli ty nie pamiętasz dlaczego się tu znalazłaś? - powiedział, a ona zaprzeczyła. - Bo widzisz... Nie wiem, czy to najlepszy moment, by Ci o tym przypominać.
- Dobrze. A teraz... Poczekaj byłam tu aż trzy tygodnie?! - powiedziała to tak gwałtownie, że Harry się jej przestraszył.
- Tak, Ginny. A teraz poczekaj, pójdę powiedzieć uzdrowicielom, że się obudziłaś.
- Ale przyjdziesz jeszcze do mnie potem, prawda? - spytała cicho z nieukrywaną nadzieją.
- Oczywiście, tylko najpierw powiem twoim rodzicom, na pewno się ucieszą, Ron i Hermiona, twoi bracia, wszyscy się o ciebie martwili. A i jeszcze jedno, jak się czujesz? - dziewczyna parsknęła.
- Bywało lepiej. A teraz idź i wróć jak najszybciej się da. - ponagliła go, a Harry wyszedł z sali i poszedł szukać uzdrowicieli.
Kolejny rozdział za nami:) Mam nadzieję, że wam się podobał. Życzę zdrówka i pozdrawiam.
19.03.2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top