Rozdział 67

Nora zawsze była miejscem pełnym ludzi, krzyków i wrzasków, a tego dnia wcale nie było inaczej. Można, by wręcz zaryzykować stwierdzeniem, że było tam nawet więcej zamieszania, niż zazwyczaj. Było to spowodowane tym, iż jeden z wielu braci Weasley - a konkretniej Percy - już za kilka godzin miał się ożenić. Towarzyszyła temu ogólna radość, a w jego rodzinnym domu zebrali się prawie wszyscy mężczyźni, włączając w to Charlie'go, który, specjalnie na tę okazję, wrócił z Rumunii. Kobiety zaś, zostały oddelegowane do domu Harrego i Ginny, by tam zająć się panną młodą. 

- Percy! Merlinie, wstawaj, bo spóźnisz się na własny ślub! - krzyczał Ron, waląc pięściami o drzwi sypialni brata, w której ten praktycznie się zabarykadował. 

Nikt mu nie odpowiedział, przez co rudowłosy nieco się nachmurzył, nie przestając dobijać się do pokoju pana młodego. Chwilę później doszedł do niego George, który popatrzył na niego z dezaprobatą. 

- Ty chcesz go w taki sposób obudzić? - spytał z niedowierzaniem. - Przesuń się, młody, ja to zrobię!

Ron odsunął się z pola rażenia i stanął z osłupieniem wpatrując się w brata, który bierze rozbieg i z całej siły wbiega w drzwi, uderzając w nie głową i nabijając sobie ogromnego guza. 

- No nie wyszło mi to tak, jak miało wyjść. - stęknął, rozmasowując obolałe czoło. - Co za dureń, a mógł się wczoraj tak nie upić to...

- Upić? - niedowierzał Ron. Zmarszczył brwi i spojrzał na zmieszanego brata z wyczekiwaniem. - Przecież on wypił jedynie dwa kremowe piwa i... Nie. Nie! Nie zrobiłeś tego...

- Zrobił. - mruknął Bill, podchodząc do nich i patrząc na Georga z zawiedzioną miną. 

- Ta... Ale ja dodałem tam tylko kilka kropel ognistej...! Skąd miałem wiedzieć, że mu tak odbije?! - westchnął, przejeżdżając dłonią po twarzy. - Nie miałem pojęcia, że ma tak słabą głowę i... - pod ostrym spojrzeniem starszego brata nieco się zmieszał i ponownie westchnął, spuszczając głowę. - No dobra! Przestań tak na mnie patrzeć! Przyznaje się! Przyznaję się, dodałem tam nieco więcej, niż kilka kropel i namówiłem go, by wypił nieco więcej, niż te dwa, skromne kremowe piwa... Ale obiecuję, że robiłem to tylko po to, by nieco się rozluźnił, nic więcej!

- Nic więcej? On nie da rady stanąć przed ołtarzem w takim stanie! - stwierdził Bill, stukając nerwowo palcami o blat, stojącej w przedpokoju, komódki. - Dobra, przesuńcie się... Ale już!

Zrobili, co nakazał im starszy brat i patrzyli na jego poczynania. Nieco zawstydzili się, gdy zauważyli jak ten wyciąga różdżkę i jednym sprawnym ruchem otwiera drzwi, przy których oni tak się męczyli. Zapomnieli, że mogli użyć do tego magii. 

- Zapraszam mojego mądrego brata i niech teraz ogarnie tego trupa. - mruknął po wszystkim i spojrzał na dalej zawstydzonego George'a. - No, dalej...

Rudowłosy powoli wszedł do sypialni brata i potrząsnął nim dość mocno, ale ten nawet nie raczył drgnąć. Wysapał jedynie ciche i bardzo niewyraźne 'daj mi spokój i bądź ciszej'. George ponownie zaczął nim potrząsać, jednak ponownie nie przyniosło to żadnych skutków. 

- Brawo! Po prostu gratuluję! - sarknął Bill, który mimo, że na co dzień również był bardzo wyluzowany, w momentach takich, jak te stawał się najbardziej odpowiedzialny z całego rodzeństwa. - Nie wiem, jak wytłumaczysz Audrey, dlaczego jej narzeczony nie pojawi się na ich ślubie, ale masz to zrobić. Ja mam dosyć!

George zbladł, a na jego twarzy zagościło przerażenie. Nie chciał wcale informować szatynki, o całej tej aferze. Rzucił błagalne spojrzenie Ronowi, który, westchnąwszy głęboko, skierował się do pokoju, niegdyś należącego do Ginny, a obecnie zajmowanego przez Hermionę. Podszedł do biurka, na którym leżał stary telefon, wzięty z domu jej rodziców i przymknął oczy. Jeden, jedyny raz korzystał z tego ustrojstwa i nie wyszło mu to zbyt dobrze. Jednak, czy nie warto było się poświęcić dla Percy'ego i jego ukochanej?

Mało umiejętnie wykręcił numer i przyłożył do ucha słuchawkę telefonu, czekając aż usłyszy głos swojej dziewczyny. Niestety, telefon odebrała Audrey, co nieco skomplikowało sprawę.

- Halo? - mruknęła, nie wiedząc z kim rozmawia. 

- Tu Ron. - odparł, mnąc w ręku skrawek swojej koszuli. Gdyby widziała to Hermiona, która poprzedniego dnia męczyła się ponad pół godziny, doprowadzając jego jedyną, białą koszulę do ładu, chyba nie przeżyłby, ale na jego szczęście dziewczyna niczego nie widziała. 

- Ooo... Ron! Jak dobrze cię słyszeć! Właśnie o was rozmawiałyśmy. Jak sobie radzicie? Percy jest już gotowy? My prawie. - mówiła szybko, wyraźnie podekscytowana. Słysząc, że są prawie gotowe, dziękował w duchu Merlinowi za to, iż Ginny i Harry postanowili zakupić do swojego domu telefon. 

- T-tak, my też... Percy ma się świetnie. Wieczór kawalerski wyjątkowo się udał... - zaśmiał się nerwowo, przeklinając pod nosem swojego brata, George'a. - Czy... Czy mogłabyś dać mi do telefonu Hermionę? 

- Hermionę? W porządku... - westchnęła. 

Przez chwilę w słuchawce zapadła cisza, po to, by przerwała ją nieco zdziwiona szatynka.

- Ron? O co chodzi? Audrey mówiła, że chcesz, abym...

- Pomocy. - szepnął, dalej mnąc koszulę. - Hermiono, musisz nas ratować. Tylko, błagam, nie mów nic Audrey. 

- Co? Ron, co się stało? Wszystko w porządku? - jej zaniepokojony, ale i nieco rozeźlony głos brzmiał dla niego niczym krzyk. Westchnął, zastanawiając jak powiedzieć jej, co się stało w taki sposób, by dziewczyna nie zezłościła się aż tak bardzo.

- No, nie do końca... Masz może chwilę, by do nas wpaść? - spytał, woląc chyba powiedzieć jej to w twarz, niż przez telefon. 

- Merlinie, co żeście tam odwalili? - szepnęła, wyraźnie zdenerwowana. Był pewny, że gdyby nie to, iż dziewczyna nie chciała niepokoić Audrey, na pewno by się na niego wydarła. - Ron!

- My? To wina Georga! To on upił Percy'ego! 

- Co?! - wydarła się do słuchawki, po czym nieco się zmieszała. Zniżyła głos, powtarzając swoje pytanie. - Co? Jak to: upił? Ron, mieliście zachowywać się jak dorośli ludzie, zabawa miała być spokojna, a dziś mieliście jedynie wstać i się ubrać. Nic więcej. Ciuchy mieliście nawet wyprasowane! Jedynym waszym zadaniem było nie zrobić sobie krzywdy i dotrzeć na ślub cali i zdrowi. Czego nie zrozumieliście w tak prostym poleceniu?! 

- Nie moja wina, kobieto! To nie ja go upiłem! Lepiej powiedz mi, co my mamy teraz zrobić?! Zostawić go tak? 

- Tak, zostaw. A przed ołtarz zamiast pana młodego postawimy ciebie, nikt się nie zorientuje, geniuszu! - szepnęła, dalej nie mogąc na niego krzyknąć, by nie wzbudzać podejrzeń panny młodej. 

- No co? Jakiś pomysł to był! - zawołał, czując się coraz bardziej zestresowany. Do ślubu zostały jedynie dwie godziny. 

- Tak, nawet wiem jaki! Idiotyczny! Jak zwykle wszystko na mojej głowie... Ogarnijcie się, będę u was za pięć minut. Do tego czasu wszyscy macie być ubrani, a pan młody ma być przynajmniej obudzony. - warknęła, praktycznie odrzucając słuchawkę telefonu. 

Odetchnął z ulgą, wychodząc z pokoju i ruszając w kierunku zbiorowiska Weasley'ów, którym był obecnie salon. Byli tam wszyscy jego bracia i Harry, a także trzech znajomych z pracy Percy'ego, którzy, również pijani, spali na kanapie i podłodze. Przymknął oczy, ciesząc się jedynie, że jego ojciec tego nie widzi. Niecałe trzy godziny temu pojechał z Molly załatwić kilka rzeczy związanych z weselem i mówił, że do domu już nie wróci. Tyle dobrego.

- I co? - spytał go od wejścia George, który był tak blady, że można by go pomylić z trupem. - Pomoże nam?

- Mhm, pomoże, o ile nas wszystkich wcześniej nie zabije. - usiadł na fotelu, spoglądając na 'nudziarzy z ministerstwa', którzy wczoraj raz, a dobrze rozstali się z tytułem nudziarzy. - Ich też upiłeś?

- Odrobinkę. - stęknął. - Ale mówię wam, nie tak to miało wyjść! Mieli się tylko odrobinę rozerwać...

- No to się rozerwali... Módl się lepiej, żeby Hermiona nie rozerwała ciebie. Na strzępy. - mruknął Bill, ubrany już w garnitur, ściągnięty prosto z Francji, tak, jak chciała Fleur. - Ubierać się, chłopacy. Trzeba jeszcze obudzić pana młodego. 

W salonie ponownie zapanował popłoch, przerywany rozkazami Billa, który próbował nie dopuścić do jeszcze większych tragedii. 

- Widział ktoś moje spodnie do garnituru? - zawołał Harry, nie mogąc znaleźć ich na krześle, na którym je pozostawił. 

- Tak, założyłem je! Przepraszam, pomyliło mi się, stary! - odkrzyknął do niego Ron, szybko je zdejmując i rzucając w jego stronę. - Łap!

- Dzięki! Czyja to koszula? 

- Moja! - zawołał Charlie, wzdychając głośno. - Podasz mi ją? Trzeba się pospieszyć i iść obudzić Percy'ego. 

W pokoju zapanował jeszcze większy popłoch, niż przed chwilą, ale miało to swoje plusy. Już po kilku sekundach mężczyźni byli gotowi.

Całą paczką ruszyli do sypialni brata, by go obudzić. Tym razem na prawdę. 

- Percy! - zagrzmiał Charlie. - Wstawaj, bo jak nie to Hermiona nas zabije!

Westchnął cierpiętniczo, uchylając powiekę i jęknął z bólu.

- Dajcie mi spokój...

- Percy, błagam, spóźnisz się na własne wesele!

- To ja biorę ślub? - spytał głupio. - O Merlinie, ta dziewczyna chyba zwariowała...  

Zaśmiał się sam z siebie i ponownie zawinął się w kołdrę. 

- Percy, to nie są żarty! - jęknął Charlie, podchodząc do niego i zabierając mu nakrycie. 

- Ej! Ja jeszcze śpię...

- Nie! Musisz wstać. - oznajmił Bill, podając mu rękę i pomagając usiąść. 

Percy westchnął, poddając się i siadając na swoim łóżku.

- Boli mnie głowa. Dajcie mi się napić. - jęknął, chwytając się za czoło. - Serio, dajcie mi wody.

George, dalej zawstydzony swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem, pobiegł do kuchni i już po chwili podał bratu szklankę wody, którą ten opróżnił w kilka sekund. 

- Która godzina? - spytał, coraz bardziej dochodząc do siebie i zdając sobie sprawę, co działo się wczoraj. - I czemu nie jestem u siebie w domu? 

- Jesteś tu, bo razem ze swoją narzeczoną, z którą, tak na marginesie zaraz się żenisz, ustaliliście, że nie będziecie tego dnia spać u was i zrobicie to następny raz dopiero po ślubie. A ślub bierzesz o czternastej, czyli za jakąś...godzinę...? Tak, godzinę. Cudnie, nieprawda? 

- Mhm... - jęknął. - Ona... Będzie bardzo zła, czy tylko trochę? - spytał, a pozostali wydali z siebie zgodny pomruk.

- Bardzo...

- Cudownie... Ale może mi ktoś wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo boli mnie głowa, skoro wypiłem jedynie trzy kremowe i jeden kieliszek ognistej? Dosłownie jeden...

- Pytaj Georga. - warknął Bill, a następnie trzepnął brata w potylicę. - Ten geniusz dolewał ci ognistej. 

- Zabiję cię. Jak tylko będę wstanie... - stęknął, ponownie łapiąc się za obolałą głowę. - Jak ja mam pójść na ten ślub?

- Hermiona ci pomoże. Chyba. - mruknął Ron, na co Percy odetchnął. 

- Chociaż coś...

Zapadła cisza, którą przerwał dzwonek do drzwi. Ron natychmiast poderwał się z miejsca, podbiegając do drzwi, by wpuścić swoją dziewczynę, ubraną już w lawendową sukienkę druhny. Przez ramię miała przewieszoną sporych rozmiarów torbę, a włosy upięte w koka, w który wpięła kilka kwiatów. Wyglądała przepięknie. Jedynie jej mina rozeźlona nie pasowała do tego delikatnego, pastelowego wyglądu. 

- Hermiono, dobrze, że już jeste...

- Zejdź mi z oczu. - warknęła, a on natychmiast pożałował, iż jako pierwszy ruszył, by jej otworzyć. - I co się stało z nimi? - wskazała na trzech kolegów Percy'ego. - Ich też upił?

- Odrobinkę...

I w tym momencie dziewczyna straciła cierpliwość, zaczynając długą tyradę o ich nieodpowiedzialnym i idiotycznym zachowaniu. 

- Z wami idzie zwariować! - krzyknęła tak, że nawet pozostali dali radę ją usłyszeć, mimo, iż był w innym pomieszczeniu. - Kazać wam zając się sobą! To nie, będą zachowywać się jak dzieci! Czy wy naprawdę jesteście aż tak nieodpowiedzialni, czy tylko udajecie? Nie, ja mam was dosyć! Macie niecałą godzinę do rozpoczęcia wesela, powinniście być już dawno gotowi, ale nie! Bo zachowujecie się jak dzieci! - swoje słowa kierowała głownie do Rona i George'a, ponieważ Bill i Charlie zachowywali się jeszcze w miarę akceptowalnie. 

- Hermiono, przerwij na chwilę i pomóż temu biedakowi... - przerwał jej Bill, wskazując na Percy'ego, który zdążył już samodzielnie założyć spodnie i koszulę. - Audrey go zabije.

- Z pewnością. - mruknęła, podchodząc do niego. - Dajcie mi szklankę z wodą i jakąś łyżeczkę. 

Po chwili, gdy Charlie zdołał już przynieść to, o co prosiła dziewczyna zapanował chwilowy spokój. Hermiona wyjęła z torby jakiś eliksir, który dodała do wody i rozmieszała go. 

- Masz, powinno pomóc. - mruknęła, podając szklankę Percy'emu. - Nie zbyt dobre, ale cóż... Do dna. 

- Dziękuję. - szepnął, chwytając szklankę i przykładając ją do ust. Wypił duszkiem całą jej zawartość po czym skrzywił się nieznacznie. Eliksir był ohydny, ale już po kilku sekundach zaczął działać, sprawiając, że ból głowy nie był aż tak dokuczliwy. - Jak dobrze...

- Dobrze i nie. Masz dwadzieścia minut, a jeszcze twoi koledzy muszą to wypić i... Nie mam na was sił! Ubieraj się i uczesz. A wy - spojrzała na George'a i Merlinowi ducha winnego Rona. - macie już teleportować się na wesele i uspokoić Audrey, która na pewno odchodzi już od zmysłów. Rozumiemy się?

- Mhm... - pokiwali głowami, znikając z głośnym trzaskiem, towarzyszącym teleportacji. 

*****

Już kilka minut później wszyscy byli gotowi do wyjścia. Percy i jego koledzy, dzięki pomocy Hermiony pozbyli się bólu głowy, a ich złe samopoczucie przeszło w niepamięć. Już mieli się teleportować, kiedy to Percy niespodziewanie zawrócił, siadając przy stole i tępo patrząc się przed siebie.

- Wszystko dobrze? Potrzebujesz więcej eliksiru? Percy? - zagadnęła go szatynka, również zawracając i siadając obok niego. 

- Nie, nie o to chodzi. 

- To o co? 

- O te wesele, o mnie, o Audrey... - mruknął. - Ja nie wiem, czy nadaje się do tego, by zostać jej mężem. No spójrz tylko, prawie nie dałem rady dotrzeć na własne wesele... Jestem zwykłym, nudnym facetem... A ona, cudowną, miłą, energiczną, pełną życia kobietą. Zupełne przeciwieństwa. Ja potrafiłem zostawić swoją rodzinę dla pracy. Rozumiesz? Jeśli kiedykolwiek doczekalibyśmy się dzieci... Nie chciałbym, by tak to wyglądało. Ja nie zasługuje na nią, nie mogę zniszczyć jej życia i...

- Percy, nie chcę być niemiła, ale denerwujesz mnie. - odparła. - Gadasz głupoty, poważnie. Jesteś świetnym facetem, mimo, że w pewnym momencie nieco się pogubiłeś. I sam widzisz, zrozumiałeś swój błąd i drugi raz go nie popełnisz. Fakt, ty i Audrey nieco się różnicie, ale... Ja i Ron, Harry i Ginny, czy nawet Bill i Fleur też nie zawsze się zgadzamy, też się różnimy, a przecież jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Przeciwieństwa się przyciągają. Zresztą, Audrey cię kocha i zniszczyć jej życie mógłbyś jedynie nie przychodząc na ten ślub. Więc, z łaski swojej, rusz się, bo zaraz naprawdę się spóźnisz.

Posłała mu ostatni uśmiech, który on odwzajemnił.

- Tak, masz rację. - wstał, ostatni raz poprawiając garnitur. - Kocham ją i chce stworzyć z nią rodzinę. 

- Chodźmy, więc. 

I zniknęli z głośnym trzaskiem. 

Witam wszystkich tu zebranych! Powoli kończą mi się jakieś kreatywne przywitania... No nic, wiem, że jest trochę późno, ale lepiej tak, niż wcale. Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał. I teraz czas na ogłoszenia parafialne... Od poniedziałku przejdę na zdalne, bo jestem w czerwonej strefie, więc BYĆ MOŻE będę dodawać rozdziały częściej, ale to zależy od tego, jak to wszystko będzie wyglądać. No, zobaczymy. To tyle. Dzięki, że przeczytaliście, życzę wam zdrówka (stosujcie się do nowych obostrzeń, proszę) i pozdrawiam. 

17.10.2020



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top