Rozdział 60
Gdy zobaczył przed oczami znajomy dom, należący do rodziny Weasley'ów, uśmiechnął się mimowolnie. Choć dla niektórych dom ten wyglądać mógł jak prawdziwa rudera, dla niego był naprawdę ważnym miejscem. To właśnie tam stworzył wiele cudownych wspomnień, to tam doświadczył matczynej miłości i prawdziwej troski, nie to, co w domu swojego wujostwa. Rozejrzał się dookoła, zauważając, że Ron, Hermiona i Ginny ruszyli już do przodu, nie czekając na niego. Pokręcił głową, biorąc do ręki swój kufer, który postawił na ziemi tuż po teleportacji, by móc odetchnąć. Żwawym krokiem pomaszerował do przodu, zrównując się z przyjaciółmi dopiero przed drzwiami Nory.
- Och, dzieciaki! Nareszcie! - usłyszeli głos rozradowanej Molly, która otworzył im drzwi, nim którekolwiek zdążyło w nie zapukać. Prawdopodobnie wypatrywała ich przez okno. - Wchodźcie, wchodźcie. Niech was wszystkich uściskam...
Uśmiechnął się szeroko, odstawiając kufer, a następnie podchodząc do kobiety, która natychmiast go objęła. Był to bardzo matczyny gest, który doceniał już od samego początku. Zawsze brakowało mu rodziców, których w pewnym stopniu zastępowali mu Weasley'owie.
- Miło mi znowu panią widzieć. - odparł, rozglądając się po salonie.
Było w nim kilka osób, w tym pan Weasley, który, dalej opatulony bandażami, siedział na kanapie, czytając gazetę. Na jego widok mężczyzna chciał się podnieść i podejść, by go przywitać, ale pani Weasley szybko wybiła mu ten pomysł z głowy.
- Ani mi się waż wstawać z tej kanapy, Arturze! - krzyknęła, wymachując w jego kierunku miotłą, którą zdążyła już pochwycić, by po raz kolejny tego dnia uprzątnąć dom. - Uzdrowiciele mówili, że masz się oszczędzać!
- Och, Molly, kochanie, spokojnie. - mruknął, na powrót usadawiając się na kanapie. - Przywitałbym cię, Harry, ale zbyt boję się, że oberwę tą miotłą, a w moim stanie mógłbym tego nie przeżyć.
- Bardzo zabawne. - fuknęła kobieta, wychodząc z pokoju, zapewne, by posprzątać wyższe piętra domu.
Okularnik zaśmiał się lekko, czując się niesamowicie szczęśliwie, mimo, że jeszcze kilka godzin temu odczuwał wszechogarniający go smutek związany z opuszczeniem Hogwartu. Dom Weasley'ów był miejscem magicznym - dosłownie, jak i w przenośni.
- Och, Harry, jak miło ci widzić! - ucieszyła się Fleur, nieco kalecząc ich język, ale wszyscy zdążyli już do tego przywyknąć. Chłopak dopiero teraz zauważył obecność kobiety w Norze.
- Ciebie też. - odparł krótko, ale uśmiechnął się do francuski, by nie sprawić jej przykrości.
- Hej, tato! - ucieszyła się rudowłosa, a po chwili, gdy usiadła już obok ojca na kanapie, dodała: - A gdzie reszta?
Harrego też to ciekawiło. Pani Weasley pisała im kilka dni temu, że w Norze będą też George i Percy, a tymczasem nigdzie ich nie widział.
- Ach, to dłuższa historia. - oznajmił, odkładając gazetę na bok. - George wyszedł jakąś godzinę temu, nie mówiąc gdzie idzie, ale chyba był lekko poddenerwowany...
Okularnik zastanawiał się, o co mogło chodzić. Odkąd przekazał Weasley'om słowa Freda, drugi z bliźniaków stał się nieco weselszy. Wprawdzie dalej nie powrócił do swojego humoru sprzed śmierci brata, ale było zdecydowanie lepiej. Tak, jakby dostał pozwolenie na to, by czerpać jeszcze radość z życia.
- A Percy i Audrey poszli coś załatwić odnośnie ślubu. Ach, i Audrey mówiła, że ma jeszcze została jej jej jeszcze jedna kwestia, chciała z tobą porozmawiać, Harry. - dodał, a chłopak nieco się zdziwił, bo nie miał pojęcia, czego mogła chcieć od niego dziewczyna.
- Czekaj, czekaj, tato. Wspominałeś coś o ślubie. To oni go nie przekładają? - zdziwiła się Ginny, patrząc na ojca z wyczekiwaniem. Mężczyzna zaśmiał się delikatnie.
- Nie, też się zdziwiłem. Jak widać, ta dziewczyna jest niezniszczalna. Kilka tygodni w niewoli, uznana praktycznie za zmarłą, poddawana torturą... A ona, nie dość, że to wytrzymała i przeżyła to jeszcze ma więcej energii, niż my wszyscy razem wzięci.
- Te małżeństwo się rozpadnie, mówię wam. - stwierdził Ron, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych w pomieszczeniu.
- Ronald! - wrzasnęła szatynka, uderzając swojego chłopaka w potylicę. - Jak możesz tak mówić?!
Rudowłosy zmieszał się i nieco zmalał pod siłą spojrzenia Hermiony, Ginny i Fleur, które widocznie poczuły się urażone, postanawiając stanąć w obronie nieobecnej koleżanki.
- No, Audrey jest super dziewczyną i w ogóle... - zaczął, dla bezpieczeństwa, robiąc duży krok do tyłu, jakby przygotowując się do ucieczki. - Chodzi mi, o to, że ona jest taka wesoła, beztroska...no, wiecie, o co mi chodzi... A Percy...to Percy. Sztywniak, który od dawna związany jest już z ministerstwem... Ciężko mi nawet stwierdzić, kto z kim szybciej nie wytrzyma. On z nią, bo będzie zbyt optymistyczna i zbyt mało ułożona, czy ona, bo będzie miała dosyć pobudek o szóstej rano w sobotę.
- Ce n'est pas un problème, Ron!* - zawołała oburzona Fleur. Dziewczyna była chyba najbardziej wkurzona ze wszystkich tam obecnych, ponieważ w przeszłości również była źle oceniana, a większość Weasley'ów wyczekiwało końca jej związku z Billem.
- Co?
- Ach, niważne! - warknęła, zniecierpliwiona. - Ni widziałeś, jak Percy martwił się o nią, gdy została porwana? Albo jak ona cieszyła się z tych zaręczyn? Jak im obojgu zależy na tym związku? Zapewniam ci, że jeśli mieliby ze sobą ni wytrzymać to nawet ni wchodziliby w ten związek. Oboje wiedzą, jakie są ich wady i zalety i najwidoczniej zdążyli do siebie przywyknąć.
Rudowłosy podrapał się po karku z widocznym zakłopotaniem i ponownie zrobił krok do tyłu.
- Ja...pójdę pomóc mamie. - mruknął, praktycznie wybiegając z salonu. Atmosfera praktycznie od razu się rozluźniła.
Fleur, mimo, że dalej lekko poddenerwowana, uśmiechnęła się i ruszyła do kuchni, by nałożyć im porcję obiadu, który przygotowała im razem z panią Weasley.
- Ile mam wziąć talerzy? - zawołała z kuchni, niepewna ile osób zechce teraz jeść.
- Ja podziękuję, jadłem wcześniej. - odparł Artur, a Bill odmruknął coś podobnego.
- W porządku, to nałożę tylko cztery porcje i...
- Jesteśmy! - zawołał Percy od progu, a dziewczyna o ciemno-brązowych włosach przy jego boku, pomachała im, uśmiechając się szeroko.
- Audrey! - ucieszyli się, praktycznie rzucając się na dziewczynę. - Jak się czujesz?
- Nigdy lepiej. - stwierdziła, rozradowana, wyjmując coś ze swojej torby, którą trzymała. Po chwili założyła na głowę kwiecisty wianek, który miał być jej ślubną ozdobą. - Ładny?
- Śliczny, ale... - zaczęła rudowłosa, lecz przerwał jej krzyk Fleur, która weszła do pokoju, lewitując za sobą cztery talerze.
- Non! Ce n'est pas autorisé!** - zawołała. - Nie możesz pokazywać mu - wskazała na zmieszanego Percy'ego. - ślubnych ozdób i innych tego typu rzeczy przed ślubem!
- Daj spokój, to tylko wianek. Nie stoję tu w sukni ślubnej. - machnęła lekceważąco ręką. - O! Harry, mam do ciebie sprawę. Zapomniałabym.
- Jaką sprawę? - spytał, a ona nieco się zdziwiła, pewna, że od razu zrozumie, o czym mówi.
- Nie przy wszystkich. Chodź. - dodała, pociągając go za dłoń w stronę łazienki. - No pospiesz się.
- Tylko wróćcie za chwilę! Obiad wystygnie! - zawołała za nimi Fleur.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, dziewczyna wyciągnęła z kieszeni pęczek kluczy i pomachała mu nimi przed twarzą. Z początku nie zrozumiał, o co jej chodziło, lecz, gdy to do niego dotarło, lekko się załamał, nie wiedząc, jak mógł zapomnieć, o tak ważnej kwestii.
- Wyremontowany? - spytał, marszcząc brwi.
- No jasne! Wyrobiłam się jeszcze przed porwaniem. - mówiła, o tym tak swobodnie, jakby w ogóle jej to nie obeszło i tylko ktoś dobrze orientujący się w ludzkich odczuciach i mowie ciała mógł wyczuć, że w rzeczywistości dalej ma problemy ze snem, a każdy najcichszy odgłos wzbudza w niej przerażenie. - Odmalowany, czyściutki, nowe meble i powiesiłam nawet kilka zdjęć. Twoich z Ginny.
- Dziękuję. - odparł, naprawdę szczęśliwy. - Czuj się zaproszona na imprezę, którą zorganizuje po przeprowadzce.
- Mogę zostać gościem honorowym? - spytała, chichocząc, choć w duchu wcale nie była aż tak radosna. Jedynie jej narzeczony, Percy zdołał zauważyć, że z jego ukochaną jest coś nie tak, że jest niepewna i, wbrew wszelkim zapewnieniom, wystraszona. Starał jej się pomóc, jak najlepiej umiał, starał się dawać jej poczucie bezpieczeństwa, choć to nie on był aurorem. Starał się pokazać jej, że nie jest z tym wszystkim sama.
- Och, oczywiście. - zaśmiał się, chwytając klucz i chowając go do kieszeni. - Dobrze, że czujesz się już lepiej.
Ale ona wcale się tak nie czuła.
*****
Wszedł do pokoju swojej dziewczyny, która podniosła wzrok znad jednej z książek, które przeglądała i uśmiechnęła się szeroko, poklepując miejsce obok siebie na swoim łóżku, dając mu znak, by usiadł obok niej.
- Wszystko dobrze? - spytał, lekko zmartwiony jej postawą. Mimo uśmiechu goszczącego na jej twarzy, dziewczyna wydawała się być przygaszona.
- Tak... Nie. - mruknęła, ostatecznie odkładając książki na bok i skupiając swoją uwagę na nim. Nawiązała z nim kontakt wzrokowy, a gdy upewniła się, że chłopak jej słucha, zaczęła mówić mu o swoich niepewnościach. - Ten rok, w Hogwarcie, był ostatni, który spędziliśmy razem. Teraz ty pójdziesz do pracy, zostaniesz aurorem, wcześniej czeka cię kurs... A ja wrócę tam, do zamku i przez rok nie będziemy mieli kontaktu.
- Nie będziemy mieli kontaktu? Ja zamierzałem do ciebie pisać, ale skoro nie...to... - podszedł do tego tematu żartobliwie, choć w środku też martwił się tym, jak to będzie wyglądało.
- Oj, przestań, Harry. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Listy to nie to samo. Nie będziesz przy mnie, kiedy będzie mi smutno, mnie nie będzie przy tobie, gdy będziesz odnosił sukcesy. Listy, listy i jeszcze raz listy. Nic innego. Przez rok nie będziemy mogli się przytulić. Nic.
Westchnął, wiedząc, że tej rozmowy nie da się przełożyć i trzeba się tym zmierzyć. Kupił dom, niedługo się przeprowadza, zachowuje się jak dorosły, odpowiedzialny mężczyzna. Teraz też powinien zrobić to samo i zmierzyć się z tym.
- Słuchaj. - zaczął, brzmiąc już poważniej, żartobliwa nuta znikła z jego głosu. Chwycił ją za dłonie i spojrzał jej w oczy, jakby chcąc jej przekazać, że dadzą radę. - Będzie inaczej, trudniej. Ale damy radę, zawsze sobie dajemy. Spotkamy się w święta, wezmę przepustkę. W lato też powinienem być w domu. Będę do ciebie pisać, nawet za dużo. Muszę kupić sowę, albo dwie, bo jedna może nie wyrobić. - zaśmiał się krótko, a rudowłosej też udzielił się dobry humor. - Fakt, będzie mi brakować tego - przytulił ją. - i tego - cmoknął ją szybko w usta. - ale jakoś to będzie. Nie możemy załamać się taką drobnostką.
Siedzieli w ciszy, wtuleni w siebie, dopóki dziewczyna nie odważyła się ponownie spojrzeć mu w oczy.
- Masz rację. - stwierdziła. - Jesteśmy dorośli, damy sobie radę. Jak nie my, to kto? - spytała retorycznie, ale chłopak i tak postanowił odpowiedzieć na jej pytanie.
- Ron i Hermiona, na przykład. O, albo Percy i Audrey. Oni też dają sobie radę. - wyszczerzył zęby w uśmiechu, a dziewczyna pokręciła głową z politowaniem.
- Jesteś głupi. - oznajmiła.
- Ale i tak mnie kochasz.
- Z grzeczności nie zaprzeczę. - mruknęła i chcąc oderwać się od wszystkich dręczących ją myśli, pocałowała go namiętnie. - Będzie mi ciebie brakować.
- Mi ciebie też. - pogłaskał ją po głowie i poprawił swoje okulary. - Ale mamy przed sobą całe lato.
- O, tak. To będzie najlepsze lato naszego życia. - zaśmiała się.
- Żebyś wiedziała. - pokiwał głową, ponownie cmokając ją w usta.
*To nie problem, Ron!
**Nie! To nie jest dozwolone!
Witam! Nareszcie mam czas i dodałam rozdział. Niesamowicie mnie to cieszy, ponieważ strasznie brakuje mi tego, że coś sobie piszę w wolnej chwili. I może ktoś spyta, skoro to lubisz, to dlaczego tego nie robisz? Odpowiedź jest prosta. Bo nie mam wolnych chwil, heh. W związku z tym, możecie oczekiwać rozdziałów w każdy weekend, najczęściej będzie to sobota, ale może się zdarzyć, że tak jak dziś, dodam w niedzielę. Rozdziały w tygodniu będą się pojawiały rzadko, ale raz na jakiś czas może uda mi się coś wstawić. To tyle z ogłoszeń parafialnych. Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał. Nie przedłużając, życzę wam zdrówka i pozdrawiam.
13.09.2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top