Rozdział 51

Rudowłosa dziewczyna siedziała na swoim łóżku, bezmyślnie bazgrząc coś na kawałku pergaminu. Kreska pionowa, potem pozioma, krótka, dłuższa, narysowała jakiś półokrąg i... Podskoczyła, na dźwięk otwieranych drzwi. Do pokoju wparowała Demelza, uśmiechając się szeroko i wymachując jakimiś torbami. 

- Co to jest? - spytała Parvati, unosząc głowę z nad swoich notatek, przy których ślęczała już drugą godzinę.

- Zakupy, droga panno. - odparła i zaczęła wyciągać swoje nowe zdobycze. Kolorowe sukienki, para nowych szpilek i jakaś torebka. - Piękne, nie?

- Cudne. Skąd je wzięłaś? - mruknęła, patrząc na nią z niedowierzaniem. 

- No jak to: skąd? Ze sklepu! - zawołała, nieco zbyt entuzjastycznie i zajęła się przymierzaniem nowych kreacji. - Nie wiecie, że dziś wyjście do Hogsmeade? 

- Och! - to była dla rudowłosej nowa informacja. Nie miała pojęcia, że wyjście do wioski organizowane jest właśnie tego dnia. - Poważnie?

- Ależ oczywiście, że tak! - wcisnęła się już w jedną z sukienek. Ta, była czerwona i miała krótki rękaw. - Nie przejmuj się, tobie też coś wzięłam. Ostatnio, jak przeglądałam szafę Parvati...

- Przeglądałaś moją szafę? - zdziwiła się dziewczyna, ale Robins zbyła ją machnięciem ręki.

- Cicho. Nie przerywaj mi! No, więc, jak przeglądałam szafę Parvati, uznałam, że jest w porządku. No wiecie, ciuchy są okej. Nadają się jeszcze. 

- Jeszcze? Kupiłam je miesiąc temu. To najnowszy krzyk mody. - oburzyła się dziewczyna, która swoją przyszłość wiązała właśnie z modą. Miała zamiar otworzyć własny butik na Pokątnej. 

- Och, nie czepiaj się szczegółów, Patil. - westchnęła dziewczyna, podchodząc do rudowłosej, by ta zapięła jej zamek od kolejnej sukienki. Granatowej z dekoltem w łódkę. - Nie zepsuj zamka! - ostrzegła. - Droga była. 

- Postaram się. - jęknęła Ginny, siłując się z zapięciem. - Powinnaś wziąć o rozmiar większą, Demelzo. 

Dziewczyna zrobiła minę, mówiącą "czy ty coś sugerujesz?" i głośno prychnęła. 

- Nie było większego rozmiaru. Ta, była ostatnia. A ja, musiałam ją mieć. - oznajmiła pewnie, w momencie, w którym Weasley'ówna dopięła zamek sukienki. - A wracając do tematu, potem przejrzałam jeszcze szafę Hermiony i... No, zawiodłam się nieco. Dasz wiarę - zwróciła się w kierunku Parvati, w międzyczasie wciskając się w szpilki. - że ona prawie w ogóle nie ma sukienek? 

- Przecież ma ich z piętnaście. - wpadła jej w słowo Ginny, marszcząc brwi z konsternacją. - To jest te twoje "prawie w ogóle"?

- Piętnaście to mało. Wiesz ile kupiłam dziś sukienek? - spytała, ale zanim ktokolwiek zdążył podać jakąś liczbę, znów zaczęła mówić. - Jedenaście! Jedenaście sukienek za jednym razem! A ona ma ich piętnaście! Ja...

- Mówimy o ludziach normalnych, Demelzo. - westchnęła dziewczyna, patrząc, jak jej przyjaciółka dopasowuje torebkę do swojej kreacji. - Ty zdecydowanie nie jesteś normalna.

- Ty też nie. - prychnęła i rzuciła w jej stronę szpilkę, ale dziewczyna umknęła przed ciosem. - A jakoś nikt ci tego nie wypomina. 

- Dobra, skończcie. - zaoponowała Parvati, podchodząc do Robins i wyrywając jej drugiego buta z dłoni. - Wróćmy do tematu głównego.

- Ach, no tak! Więc, jak zobaczyłam szafę Hermiony to, naturalnie, się załamałam. Ale to i tak nic, w porównaniu z twoją szafą! - zawołała, oskarżycielsko wskazując palcem na Ginny. - Takiego bezguścia to dawno nie widziałam. Oczywiście, nie chcę cię urazić, ale... No, te ciuchy są beznadziejne. 

- A co ci się niby nie podoba w zwykłym zielonym swetrze? - spytała dziewczyna, przeglądając swoje ubrania. - Zwykły sweter. Chodzisz w podobnych.

- No tak, ten sweter to faktycznie nic złego, ale to... - wskazała na jakąś starą, wynoszoną koszulkę w pstrokate kwiaty i ptaszki. - To jest ohydne, Ginny.

- Nie noszę tego. - stwierdziła. - W sumie, nie wiem nawet, czemu mam to w szafie. Dostałam to od ciotki Muriel, a mama nie pozwoliła mi tego wyrzucić. 

- Ta, w każdym razie, ja nie jestem twoją mamą... Wywal to. - jęknęła, zakrywając oczy. - Nie mogę na nią patrzeć.

- Już, już... - zaśmiała się dziewczyna, ściągając koszulkę z wieszaka i rzucając ją do śmietnika. - Gotowe.

- No, od razu lepiej. Jedźmy dalej! 

Przez kilka kolejnych minut opróżniali szafę rudowłosej z ciuchów, w których już nie chodzi. Jak się okazało, było ich sporo. 

- No, teraz jest ekstra. - stwierdziła dumnie Ginny, trzymając w ręku trzydzieści wieszaków, na których wcześniej wisiały, wyrzucone już, ciuchy. - Nie możesz już nic zarzucić tej szafie. 

- Właściwie to...mogę. - mruknęła. - Ile masz teraz ciuchów? Pięć bluzek, trzy sweterki i dwie pary jeansów. Non stop chodzisz w tym samym. 

- I co w tym złego? 

- Monotonia. Nie możesz się tak zamykać. Wprowadź do swojej szafy coś nowego! Więcej kolorów! Nie wiem, może coś czerwonego? - zawołała radośnie, a Ginny wybuchnęła śmiechem, patrząc na nią z niedowierzaniem.

- Z moimi włosami, czerwone to mogę kupić jedynie wieszaki. - parsknęła.

- No dobra, to może...niebieski? - zaproponowała Parvati, patrząc z uwagą na swoje przyjaciółki. - Ja wiem, że zielony pasuje ci najbardziej, ale Demelza ma rację. Nie możesz chodzić non stop w tym samym kolorze i tych samych ciuchach. To nudne. 

- Nie, mi tam to nie przeszkadza. - uśmiechnęła się, opadając na swoje łóżko. - Lubię zielony i jest mi w nim dobrze. Po jakiego, mam chcieć czegoś więcej?

- Oj, przestań. - stęknęły dziewczyny. - Nie możesz cho...

Przerwał im odgłos otwieranych drzwi, w których stanęła Hermiona. Niosła kilka grubych książek, ale upuściła je, gdy zobaczyła, co wyprawia się w jej dormitorium. I faktycznie, był to niecodzienny widok. Demelza, ubrana w swoją granatową sukienkę, obok niej Parvati z niebieską koszulką w dłoni (warto dodać, że była to koszulka Hermiony), a na dokładkę, Ginny leżąca na łóżku z naręczem wieszaków. Na podłodze walało się pełno ciuchów, w tym para szpilek, którymi miała oberwać rudowłosa. Ze śmietniczka, który zazwyczaj służył do wyrzucania zużytych chusteczek i kartek papieru, wystawała góra pstrokatych ciuchów, które wyglądały, jakby były sprzed wieku. W dwóch słowach: istny rozgardiasz. 

- Czy...czy któraś z was, może mi wytłumaczyć, co tutaj zaszło? - wydusiła, pospiesznie zbierając swoje książki z podłogi.

- Ginny ma nierówno pod sufitem i lubi wyglądać tak, jakby codziennie przenosiła się tu sprzed dwóch wieków. - mruknęła Demelza. - A my, próbujemy jej wytłumaczyć, iż jest to modowa zbrodnia. 

- Ta... A chce mi ktoś w jakiś racjonalny sposób wytłumaczyć, co się tu stało? - ponowiła pytanie. 

- Próbują mi wmówić, że muszę odnowić moją garderobę. - jęknęła Ginny i spojrzała błagalnie na przyjaciółkę. - Możesz im powiedzieć, żeby dały mi spokój i zajęły się sobą. Przecież nie potrzebuję nowych ciuchów!

- Potrzebujesz. - stwierdziła szatynka, spoglądając na jej szafę. Pozostałe dwie dziewczyny przybiły sobie piątkę. - I to bardzo. Ledwo masz się w co przebrać. 

- Mam jeszcze w kufrze pięć sukienek! - zawołała. 

- Mhm, nawet jeśli - zaczęła Robins, patrząc z niedowierzaniem, jak jej przyjaciółka grzebie w swojej walizie, robiąc jeszcze większy bałagan. - to i tak nie masz w czym chodzić. No, nie wmówisz mi, że od teraz zamierzasz codziennie chodzić w sukienkach balowych. 

- Nie. Nie zamierzam. - westchnęła, pokonana. - Ale błagam, jak będziecie mi coś wybierać to...

- To wybierzcie najgorsze ciuchy, jakie znajdziecie, a ja, uznam je za wspaniałe... - zaśmiała się dziewczyna, naśladując głos przyjaciółki i spojrzała na nią z pobłażaniem. - Znajdziemy ci coś, co nie będzie krzykliwe i wpisze się w twój gust i styl. Nie bój się, nie jesteśmy aż tak złe. 

Uśmiechnęła się i zaczęła zbierać z podłogi ciuchy, które się po niej walały. Spora część należała do Demelzy. Po pewnej chwil, wśród całego bałaganu, odnalazła coś, co od razu rzuciło jej się w oczy. Zielona sukienka, sięgająca za kolano. Mimowolnie, w jej głowie pojawił się obraz jej samej, ubranej w te cudeńko. 

- Czyje to? - spytała w końcu. Wszystkie dziewczyny zwróciły głowy w jej kierunku, a na twarzy Demelzy pojawił się ogromny uśmiech.

- Moje. - oznajmiła Robins, zadziwiając tym samym rudowłosą. Weasley'ówna doskonale zdawała sobie sprawę, że nie jest to suknia w stylu jej współlokatorki. A jednak, z jakiegoś powodu musiała jej się spodobać, skoro trzymała ją teraz w ręku. - Podoba ci się? 

- No, całkiem ładna. - odparła wymijająco, wiedząc, że jeśli tylko Demelza zobaczyłaby, iż podoba jej się ta sukienka, chciałaby ją jej oddać. A do tego nie chciała dopuścić. Nie mogła przecież odbierać jej ciuchów, nawet, jeżeli były one tak śliczne i wpisujące się w jej gusta. - Gdzie ją kupiłaś?

- Jak mam być szczera, to nie pamiętam. Odwiedziłam dziś tyle sklepów, że zdążyłam się już pogubić, co, gdzie kupiłam. - mruknęła i zerknęła na nią przelotnie. Szybkim krokiem podeszła do niej i wepchnęła ją do łazienki, razem z suknią, którą dalej miała przewieszoną przez rękę. - Przymierz!

Bardzo niechętnie, a przynajmniej starała się, by tak to wyglądało, wciągnęła na siebie sukienkę i starała sobie wmówić, że ta, wcale jej się nie podoba. Ale nie potrafiła. Przyjrzała się swojemu lustrzanemu odbiciu. Sukienka naprawdę sięgała jej kolan. Była na ramiączkach, a jej, całkiem spory, dekolt nie przeszkadzał jej tak bardzo, jak w innych sukienkach. Mimo, iż nie była ona obcisła, świetnie podkreślała jej kształty. Ogółem, była przepiękna i, gdyby nie to, że należała do Demelzy, dziewczyna chodziłaby w niej na okrągło. 

- Co ty tam robisz tak długo? - zawołała zniecierpliwiona Parvati, waląc pięściami o drzwi łazienki. Rudowłosa zmieszała się lekko i pospiesznie opuściła pomieszczenie. 

Na jej widok jej współlokatorki dosłownie zaniemówiły. A przynajmniej chwilowo, bo Demelza otrząsnęła się po około minucie wpatrywania się w koleżankę. 

- Wyglądasz niczym księżniczka z bajki. - stwierdziła z uśmiechem. 

- Chciałabym zobaczyć minę twojego księcia. - zaśmiała się Parvati. - Chyba padłby z wrażenia. 

- Oby nie, bo to mogłoby się źle skończyć. - westchnęła szatynka, dalej się jej przyglądając. - Ale, co racja, to racja. Wyglądasz olśniewająco. 

Uśmiechnęła się, lecz szybko przypomniała sobie, iż jest to sukienka należąca do Demelzy. Dziewczyna, chyba domyślając się, o co chodzi, posłała jej szeroki uśmiech.

- Jest twoja. - oznajmiła.

- Nie mogę jej wziąć. - mruknęła, trochę wbrew swojej woli. Naprawdę dawno nie widziała tak cudnej sukienki. 

- Ależ oczywiście, że możesz. - zaśmiała się. - Nie pamiętasz, jak mówiłam, że tobie też coś kupiłam? Oto ona. Twoja idealna sukienka. Powinnaś się domyślić, że nie jest w moim typie. Ale, ja wiedziałam, że do ciebie będzie pasować idealnie. Zielona i prosta. Bez żadnych wydziwiań. Zgadłam? 

Rudowłosa zaniemówiła. To było strasznie miłe ze strony Demelzy. Chcąc, chociaż trochę jej podziękować, przytuliła ją mocno. 

- No dobra, starczy. - parsknęła Robins, gdy Ginny, która dalej ją ściskając, prawie je przewróciła. - Uważaj, bo pognieciesz sobie suknię, a tego bym ci nie wybaczyła. 

Westchnęła, posłusznie się od niej odsuwając, i usiadła na swoim łóżku. Zerknęła na zegar i zamrugała kilkukrotnie. 

- Na Merlina, kiedy zrobiło się tak późno? - spytała, rozglądając się po swoich przyjaciółkach. One również spojrzały na zegar i wydawały się być tak samo zdziwione, co ona. 

- Nie wiem, ale jeśli chcemy się wyspać to lepiej się już połóżmy. - zarządziła Hermiona, tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Ale najpierw, dokończmy sprzątanie. 

Zajęło im to nie dłużej, niż piętnaście minut, a potem, uprzednio wziąwszy kąpiel, położyły się do łóżek. Ginny, która była już dosyć zmęczona, z głośnym westchnięciem ułożyła głowę na poduszce i przymknęła oczy. Prawie spała, gdy do jej uszu dostał się jakiś dziwny odgłos. Jakby coś pukało o szybę. Stwierdziwszy, że się przesłyszała, nie uniosła nawet głowy, próbując zasnąć. Niestety, to coś, znów zapukało, sprawiając, że dziewczyna, chcąc nie chcąc, wstała z łóżka, by zobaczyć co przeszkodziło jej w śnie, kiedy zdążyła się już wygodnie ułożyć. 

- Poważnie? - mruknęła pod nosem, widząc Errola, który walił głową o szybę. - Nie mogłeś poczekać do rana lub przylecieć wcześniej? 

Ptak, rzecz jasna, nie odpowiedział jej. Otworzyła mu okno na oścież, tak, by mógł wlecieć do środka, a on, od razu usadowił się na jej szafce nocnej, czekając na jakiś przysmak. Powoli podeszła do szafki i wyciągnęła z niej kilka ziaren, które dała sowie. 

- Czemu nie jesz, co? - sapnęła, dość zdenerwowana, kiedy ptak totalnie olał to, co podsunęła mu pod dziób. - Nie mam nic innego. Jedz, albo głoduj. Twój wybór. 

Ptak spojrzał na nią tak, jakby był bardzo urażony, ale zjadł kilka nasion, po czym wyleciał przez okno. Dziewczyna w tym czasie spojrzała na kopertę, którą jej dostarczył. Zdziwiła się, gdy zobaczyła, że nadawcą jest Percy. Bojąc się, co miał jej do przekazania, otworzyła kopertę i wczytała się w list.

Ginny, 

Chciałem się tylko zapytać, co u ciebie? Wszystko w porządku? Byłem ostatnio u taty, lepiej z nim. O wiele. Nawet wygląda już lepiej, rany się zagoiły, a uzdrowiciele odłączyli go od części aparatury. Mówią, że ma się niedługo obudzić. Chociaż jedna informacja, z której mogę się cieszyć. O Audrey dalej nic nie wiadomo. Nie mogę sobie z tym poradzić. Chyba nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak to boli. Chcąc wypełnić sobie jakoś dzień, zacząłem chodzić z powrotem do pracy, po tym, jak wziąłem sobie urlop. I wiesz, co? To okropne, że chodzę tam i udaję szczęśliwego, gdy wcale tak nie jest. Głupio mi trochę, że ci się tak wyżalam, ale nie jestem w stanie powiedzieć tego żadnemu z naszych braci, a mama, mimo, że jest z nią lepiej, ma i tak dużo kłopotów na głowie. Zmieniając temat, przyjeżdżam w poniedziałek do Hogwartu. Mam tam coś do załatwienia, związanego z pracą. Liczę, że się spotkamy. No, chyba, że masz mnie już dosyć i nie będziesz chciała mnie widzieć. 

Do zobaczenia niedługo, 

Percy.

Złożyła list na pół i odłożyła go na stoliczek obok siebie. Była poruszona tym, że jej brat się jej wyżalił, że zaufał jej i powiedział, co mu leży na sercu. Dziewczyna szczerze wierzyła, że narzeczona brata odnajdzie się cała i zdrowa. No, w końcu jest aurorem. Przeczytała list jeszcze raz. Uśmiechnęła się na wzmiankę, o tym, że z tatą jest już lepiej. Ziewnęła, co było wyraźnym znakiem, iż była wyczerpana. Ponownie odłożyła list na stoliczek i położyła się do łóżka. Przymknęła powieki, w duchu obiecując sobie, że na pewno spotka się z Percym. Może uda jej się poprawić mu humor? Liczyła na to. Ziewnęła raz jeszcze i zapadła w sen. 

Okej, ja wiem, że rozdział jest średni i praktycznie nic nie wnoszący do fabuły. Ale! Mam (chyba) dobre usprawiedliwienie. Raz, dobrze mi się go pisało. Dwa, czasami musi być taki rozdział-przerywnik. Trzy, to jeden z ostatnich spokojnych rozdziałów, bo (tak wynika z moich obliczeń) za około dwa/trzy rozdziały powinno się nieźle narobić. Przynajmniej na to liczę. Tak więc, za około dwa/trzy rozdziały powinna odbyć się mała potyczka między dobrem a złem. W jaki sposób do tego dojdzie nie powiem, ale mam nadzieję, że wam się spodoba. Serio, liczę więc, że nie jesteście źli za taki nudnawy rozdzialik. A jeśli jesteście, to niech pocieszeniem będzie fakt, że dodałam go w sobotę, a nie w niedzielę, jak planowałam. Dobra, kończąc, życzę wam zdrówka i pozdrawiam. 

15.08.2020

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top