Rozdział 48
Usiadł w jednej z wielu ławek. Wyciągnął zwój pergaminu i pióro, naprędce notując słowa profesorki. Mimo, że jego pióro, dalej bazgrało mozolną i nużącą gadaninę nauczycielki, jego myśli zawędrowały w zupełnie innym kierunku. Przed oczami pojawił mu się obraz zapłakanej pani Weasley, żegnającej się z nimi i obiecującej, że gdy tylko pan Weasley się obudzi, natychmiast wyśle do nich sowę z listem. Minął tydzień odkąd wrócili z Nory, ale ta smutna atmosfera nadal pozostała. Co prawda, zdarzało się, że całą czwórką zaczynali się śmiać, na chwilę zapominając o minionym tygodniu, ale było to rzadkością. Niestety. Może i było to samolubne, ale chłopak miał już dość smutków. Miał dość tej ponurej atmosfery. Chciał, by było tak, jak dawniej. Ale nie tak łatwo było się odciąć od tego wszystkiego. Nie łatwo było zapomnieć widoku ledwo żywego pana Weasleya. Ale musieli żyć dalej. I to właśnie dlatego, chodzili na lekcje, mimo propozycji dyrektorki, która mówiła, iż mogą jeszcze trochę odpocząć, po tak traumatycznych przeżyciach. I to dlatego, wstawali rano z łóżka, starając powitać dzień z uśmiechem na ustach. I to dlatego, starali się żyć normalnie, rozmawiali ze znajomymi, odrabiali zadania, jedli posiłki i odwiedzali Hagrida. Robili co mogli, by nie zadręczać się wspomnieniami i niechcianymi, smutnymi myślami. Przestali czytać Proroka, mimo, że zawierał on, co dziwne, wartościowe informacje. Przestali go czytać, bo bali się, co tam zastaną. Nie chcieli się dobijać. Nie teraz, kiedy byli w rozsypce.
Westchnął przeciągle, odkładając pióro na ławkę. Miał po dziurki w nosie tego notowania, tym bardziej, że nawet nic z tego nie rozumiał. Doszedł do wniosku, że po prostu przepisze to od Hermiony. Tak, zdecydowanie nie musiał tracić teraz czasu na takie bzdury, jak pisanie słów profesorki.
- Pst, Harry... - szepnął Ron, trącając go ramieniem. Spojrzał na niego, z zadowoleniem zauważając, że on też nic nie notował.
- Co? - mruknął półgębkiem, próbując zachować pozory przyzwoitego ucznia, uważającego na lekcji.
- Słyszałeś o tym, że ponoć McGonagall ma dziś ogłosić coś ważnego? - spytał poważnie, a okularnik od razu podłapał temat.
- Nie. A wiesz może, co konkretnie ma ogłosić?
- No, tak jakby. - przyznał z lekkim zawahaniem.
- To znaczy? - odszepnął, z konsternacją marszcząc brwi.
- No bo, widzisz, podsłuchałem jak Seamus mówił Deanowi, że Demelza mówiła mu, jak słyszała od Parvati, która wie to od Luny, która usłyszała to przez przypadek od Nevilla, któremu wygadała się Sprout, która wcześniej gadała o tym z McGonagall - Harry przejechał otwartą dłonią po twarzy w geście załamania, ale w dalszym ciągu nie przerwał wyliczanki Rona. - że ma to dotyczyć rocznicy.
- Rocznicy? - zdziwił się i obdarzył rudowłosego zaciekawionym spojrzeniem. - Jakiej znowu rocznicy.
- O Merlinie, czy ty zapomniałeś, co wydarzyło się rok temu? - nie dowierzał chłopak.
- No wiesz, sam mówisz, że to było rok temu. - usprawiedliwiał się. - Może jakaś podpowiedź?
- Uciekanie, chowanie się przed szmalcownikami, poszukiwanie horkruksów, walka z największym czarnoksiężnikiem tego świata... Mówi ci to coś? - sarknął, a Harry gwałtownie pobladł.
- Już jest maj?! - wykrzyknął nieco głośniej, niż zamierzał, przez co został obdarzony cierpkim spojrzeniem profesorki.
- Za tydzień. Równo tydzień. Poważnie zapomniałeś, o takim wydarzeniu?
Zamyślił się. Czy zapomniał? Można powiedzieć, że w pewnym sensie, tak. Zapomniał. Zapomniał, przez nawał tragedii, która zwaliła im się na głowę. Westchnął ponuro, zdając sobie sprawę, że ich humor, zamiast się polepszać, ponownie ulegnie pogorszeniu, po tych wydarzeniach. Nie było co się oszukiwać, był pewny, że po przypomnieniu, o śmierci tylu osób, w tym Freda, brata Rona i Ginny, ponownie się załamią. Rany, które zaczęły się już goić, znów zostaną rozdrapane, w brutalny sposób przypominając im, że Freda nie ma i już nie będzie. Że umarł. Zginął, walcząc o lepsze jutro. Jak wielu innych czarodziei. Przed oczami przewinęło mu się mnóstwo obrazów z sprzed roku. Pani Weasley, wyczerpana po walce, płacząca po swoim synu, który wcale nie musiał umrzeć. Nie tak młodo, nie bez pożegnania. Andromeda, która straciła tego dnia swoją jedyną, ukochaną córeczkę, kilka miesięcy wcześniej tracąc również męża. Profesor Lupin, ostatni z huncwotów, tak dobry człowiek, który ledwo znalazł swoje szczęście. Miał syna i żonę, a chwilę później, nawet nie zdążając nacieszyć się Teddym, umiera w walce. Bo wie, jakie życie chce zapewnić swojemu dziecku, które w mgnieniu oka staje się dla niego całym światem. Wesoły, wiecznie uśmiechnięty Colin, który, mimo młodego wieku, oddał życie za wolność i pokój na świecie. Który zachował się niczym prawdziwy Gryfon i walczył. Do końca. Lavender, która, mimo iż była irytująca, nie wycofała się, tylko walczyła z podniesioną głową, razem ze swoimi przyjaciółmi. Crabbe, który umarł na ich oczach, w imię chorej ideologi, o którą zawzięcie walczył. Myślał, że może wszystko, ponieważ jest po stronie, którą uważał za zwycięską, myślał, że jest tak silny, iż da radę sam załatwić trójkę przeciwników. Zginął, ponieważ zaklęcie szatańskiej pożogi obróciło się przeciw niemu. Zginął, z własnej głupoty. Severus Snape, który przez tyle lat uważany był za człowieka należącego do popleczników Voldemorta. Człowiek, który bez mrugnięcia zabił Dumbledora, jak się okazało, na jego polecenie. By zachować pozory. Człowiek, który do swojego ostatniego tchnienia oddany był tylko jednej, dawno nie żyjącej osobie, Lili Potter, którą kochał i, dla której żył, nawet jeśli jej już tu nie było. Bo miłość jest silniejsza od śmierci, bo prawdziwego uczucia, nie da się ugasić, nie da się zapomnieć. Peter Pettigrew, mały, pulchny, a przede wszystkim, żałosny człowieczek, który bał się przeciw stawić komukolwiek, ale nie bał się zdradzić swoich najlepszych przyjaciół. Człowiek, który nie wiedział, co znaczy przyjaźń, mimo, że wiedzieli to ludzie, którzy go otaczali. Peter, ten sam, który najpierw błagał go o wybaczenie i litość, a później próbował pozbawić go życia. Niejednokrotnie. Człowiek bez honoru, a jednak Gryfon. Człowiek, u którego sumienie odezwało się tylko raz, chwilę przed śmiercią. Człowiek, który zginął, uduszony przez własną dłoń, ponieważ się zawahał. Bo Voldemort nie tolerował takich zachowań, trzeba było mu być posłusznym. Bellatrix Lestrange, najwierniejsza, zapalczywie walcząca o swoje, nie do końca słuszne, poglądy. Kobieta, która wręcz emanowała złem, kobieta, która nie potrafiła kochać, wliczając w to swojego męża, za którego wyszła dla zasady. Bo się nie sprzeciwiła. Bo była wierna wyuczonym poglądom, do tego stopnia, by zabić swojego kuzyna. Ale zgubiła ją własna duma, przez którą nie potrafiła uwierzyć, że ktoś, może być lepszy od niej. Nie potrafiła docenić siły, jaką jest miłość, miłość do dziecka.
Otrząsnął się, był blady jak ściana. Zobaczył za dużo, nie chciał o tym pamiętać. Ale nie chciał też zapomnieć. Nie chciał zapomnieć, ponieważ byłoby to nieposzanowanie ludzi, którzy wtedy zginęli. Zapominając, zlekceważyłby ich poświęcenie. Bo czasami, warto pamiętać też te gorsze chwile. Bo one również kształtują człowieka i on o tym wiedział. Bo z nich płynęła nauka na przyszłość. Bo te wspomnienia, mimo, że tak okropne i brutalne, nieodwracalnie stały się ich cząstką, fragmentem ich samych. I, choć z każdym dniem stawały się bledsze, jakby okryte mgłą, nigdy, tak do końca, się od nich nie uwolnią, bo takiej tragedii nie da się po prostu wyprzeć, nawet jeśli bardzo by się chciało. Wspomnienia te, były niczym świeża rana, która mimo, że już nie krwawi, dalej piecze, ciągle o sobie przypominając. I nie tylko on, zdawał sobie z tego sprawę. Wiedzieli, o tym wszyscy.
- Nie zapomniałem, Ron. - wydusił w końcu, ścierając z czoła kropelki potu. - Nigdy nie zapomnę.
Rudowłosy smutno pokiwał głową i odwrócił głowę w kierunku tablicy, gdzie napotkał na wzrok nauczycielki. Co dziwne, ta nie patrzyła na nich z naganą, a bardziej ze smutkiem i troską, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z tego, o czym ci rozmawiali. McGonagall to wyjątkowa kobieta i oni, o tym wiedzieli.
*****
Usiadła przy stole domu lwa, nakładając na talerz kilka tostów i nalewając sobie malinowej herbaty do jednego z kubków. Nastała pora kolacji, co postanowiła wykorzystać, ponieważ była już bardzo głodna. Przez to, że, od czasu powrotu z Nory, chodziła z głową w chmurach, przegapiła obiad, a na śniadanie ledwo zdążyła, więc nie najadła się zbytnio. Zerknęła ukradkiem, na siedzącego obok niej okularnika, który, z głośnym westchnięciem, nałożył sobie jakieś sałatki, a potem mruknął coś pod nosem. Jego dłoń, była spleciona z jej dłonią, jakby bez słów próbowali okazać sobie wsparcie. Ze zdziwieniem, musiała przyznać, że to działało. Kąciki jej ust delikatnie się podniosły, ale opadły ponownie, gdy reszta jedzenia, leżąca na stole, nagle wyparowała. Większość uczniów, a szczególnie ci, którzy nie zdążyli sobie jeszcze niczego nałożyć, głośno jęknęła i zaczęła oglądać się po całej sali, szukając winowajcy. Nie zajęło im to dużo czasu. Sprawcą tego haniebnego czynu, jakim było pozbawienie głodnego ludu pożywienia, była dyrektorka, która stanęła teraz przy mównicy, mając bardzo poważną minę.
- Drodzy uczniowie! - zawołała, by kilka osób, które dalej beztrosko gawędziły, zwróciło na nią uwagę. - Przepraszam, że przerywam wam w takim momencie, obiecuję, że jak tylko skończę mówić, wasze jedzenie wróci na swoje miejsce, a wy, znów będziecie mogli rozkoszować się tymi pysznościami, które dla was zaserwowaliśmy.
Hermiona prychnęła, a Ginny mogła przysiąc, że usłyszała, jak szatynka mruczy coś, co brzmiało jak "zero poszanowania dla biednych skrzatów, powinna się pani wstydzić".
- A więc, wrócę już do tematu głównego, którym jest - odchrząknęła i wzięła głęboki wdech. - apel. Apel, z okazji rocznicy, tragicznej w skutkach, bitwy o Hogwart. Jak wiecie, za tydzień minie równy rok, odkąd największy czarnoksiężnik - przełknęła głośno ślinę. - Lord Voldemort - kilka uczniów, szczególnie tych młodszych, zadygotało, wydając z siebie zduszony pisk. - zginął, a w naszym świecie zapanował pokój.
Ginny przymknęła oczy, licząc w myślach do dziesięciu. Gdzie tu pokój, skoro jej ojciec leżał teraz na jednym z oddziałów świętego Munga? Nie mogła tego zrozumieć.
- Postanowiłam więc, z całą radą pedagogiczną, że ten apel jest konieczny, by uczcić pamięć ofiar, które, drugiego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku, straciły życie, broniąc murów, tej oto, szkoły.
W całej sali rozległy się ciche pomruki. Niektórzy potakiwali, zgadzając się z dyrektorką, inni gadali między sobą, a jeszcze inni, między innymi młody Creevey, łkali cicho za swoimi bliskimi.
- Tego dnia - kontynuowała kobieta, choć widać było z jaką trudnością jej to przychodzi. - lekcje się nie odbywają. W wydarzeniu tym, udział brać będą urzędnicy z ministerstwa, rodziny ofiar, osoby, które brały czynny udział w wojnie, pozostali przy życiu członkowie Zakonu Feniksa i wy, uczniowie. Aktualnie, to wszystko co musicie wiedzieć. - oznajmiła, po czym zamyśliła się na chwilę. - Po uczcie, proszę, aby do mojego gabinetu przyszli Ronald Weasley, Ginny Weasley, Hermiona Granger, Neville Longbottom, Luna Lovegood i Harry Potter. To już wszystko. Smacznego! - dodała, machnęła ręką, a stoły ponownie ugięły się pod nadmiarem jedzenia.
Wymieniona szóstka, wymieniła między sobą zdziwione spojrzenia, a Neville zbladł.
- Ja niczego nie zrobiłem. - mruknął, przeżuwając tosta. - Dlaczego znowu ja?
Odpowiedziała mu cisza.
*****
Niepewnym krokiem, podeszli do jednej z chimer, podając jej hasło do gabinetu dyrektorki (Hermiona i Ron byli prefektami naczelnymi, więc mieli prawo znać hasło) i zapukali do drzwi. Te, natychmiast się otworzyły, wpuszczając ich do środka. Znaleźli się w okrągłym gabinecie, na którego ścianach wisiało mnóstwo portretów byłych dyrektorów tejże placówki, w tym (Harry zauważył to po raz pierwszy) Snape'a, który spoglądał na niego spod przymrużonych powiek.
- Usiądźcie. - poleciła im kobieta, a przed nimi pojawiło się sześć krzeseł, które musiała przed chwilą wyczarować. - To ważne.
Spięli się nieco, ale, jak na Gryfonów przystało, starali się tego nie okazać. Jedynie Luna, jako jedyna Krukonka w tym pomieszczeniu, zdawała się być kompletnie obojętna i z ciekawością przyglądała się portretom dyrektorów, na dłużej zatrzymując wzrok na jednym z nich.
- Czy zrobiliśmy coś złego? - spytał Longbottom, zanim profesorka zdążyła im cokolwiek powiedzieć.
- Dlaczego od razu zakłada pan najgorszy scenariusz, panie Longbottom? - kobieta przyjrzała mu się uważnie, a chłopak spuścił wzrok. - Nie, nie zrobiliście nic złego, a wręcz przeciwnie. Każde z was, w mniejszym lub większym stopniu, przyczyniło się do buntu, przeciwko reżymowi, który, jeszcze rok temu, opanował nasz świat. Dlatego, jeśli się zgodzicie, chciałabym, abyście wygłosili jakąś przemowę na naszym apelu.
Luna uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę na bok i wytrzeszczyła swoje duże oczy na McGonagall.
- Och, to bardzo miłe, ale co ja mam z tym wspólnego? - zagadnęła, mrugając bardzo szybko.
- Panno Lovegood, była pani jedną z trzech osób, które otwarcie buntowały się przeciwko zasadą wprowadzonych przez popleczników Voldemorta. Razem z panną Weasley i panem Longbottomem byłaś przewodniczką ruchu oporu w murach tej szkoły. To istotne i bardzo to doceniam, więc uważam, że ty również zasługujesz na chwilę, by powiedzieć wszystkim kilka słów od siebie. - uśmiechnęła się do niej ciepło.
- A...czego ta przemowa ma konkretnie dotyczyć? - dopytywała Hermiona, a siedzący obok niej Ron, mógłby przysiąc, że słyszał, jak w jej głowie trybiki zaczynają pracować na najwyższych obrotach.
Dyrektorka spojrzała na nich i zamrugała kilkakrotnie, jakby chcąc odgonić z oczu niechciane łzy i wydusiła:
- Zdaję się na was, panno Granger. - zapadła chwila milczenia. - To już wszystko. Możecie już iść.
Podnieśli się z krzeseł, a gdy byli już przy drzwiach, kobieta zawołała:
- Proszę tylko nie wspominać nic o narglach, Lovegood.
Pokiwali głowami i w zadumie opuścili gabinet.
Ha! Przepraszam, ja wiem, że miał być koniec smutków, ale nic nie poradzę, że dotarło do mnie, iż nadchodzi (u nich, oczywiście) maj, a co za tym idzie, rocznica bitwy o Hogwart. Mam nadzieje, że rozdział przypadł wam do gustu, bo mi tak średnio, ale ja chyba po prostu zbyt krytycznie się oceniam. Ale, muszę przyznać, że sama zaobserwowałam u siebie poprawę, mniej więcej od rozdziału 46. Następny rozdział powinien (powinien to nie znaczy, że będzie, ale się postaram!) pojawić się około wtorku. Życzę wam zdrówka i pozdrawiam!
07.08.2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top