Rozdział 116

Kochani, mega ważne ogłoszenie pod tym rozdziałem! 

Nadszedł wrzesień, a słoneczne, upalne dni niemal odeszły w zapomnienie. Jednakże, oprócz tego praktycznie nic się nie zmieniło: Ginny wciąż ostro trenowała do meczu, który miał odbyć się już za niecały miesiąc; Harry cały czas miał szkolenia na aurora; i wciąż nie znali autora plotek, przekazanych Prorokowi na temat ich związku. 

Młoda Weasley'ówna była, jak spodziewał się tego jej narzeczony, bardzo rozeźlona, kiedy przeczytała gazetę, przyniesioną do domu przez Pottera. Początkowo chciała nawet iść i wyjaśnić tę niedorzeczną sytuację bezpośrednio z Ritą, ale po namowach Harry'ego odpuściła i po prostu rozdarła pisemko na drobny mak. 

- Co za szmatławce - burknęła, wyrzucając Proroka, a raczej jego postrzępione resztki, do śmieci. - Jeszcze jedna taka sytuacja i to ja dam im taki wywiad, odnośnie naszych relacji, że będą musieli wprowadzić ograniczenia wiekowe. 

Na całe szczęście, od tamtego wydarzenia minął już ponad tydzień, a żadna nowa plotka na ten  temat więcej nie pojawiła się w gazecie, ku uldze ich obojga. Tak właśnie Ginny postanowiła nie przejmować się więcej taką głupotą i w pełni poświęciła się treningom, po których niemal słaniała się na nogach, choć nie mogła zaprzeczyć, że była przeszczęśliwa widząc, jakie postępy czynili. 

- Dobra, koniec. Na ziemię! - wrzasnęła Gwenog, po zakończonym sparingu. Grupka przepoconych dziewczyn wylądowała w równym szeregu, ze skupieniem patrząc na swoją kapitan. - Było naprawdę dobrze. Jestem pewna, że jeśli będziemy kontynuować taką grę to październikowy mecz wygramy z palcem w tyłku. 

Drużyna zaśmiała się, a Cady i Samantha zbiły radosną piątkę. 

- Za mniej-więcej tydzień powinny dojść nasze nowe stroje. Liczę, że się wam spodobają. Jeśli jednak nie, to macie problem - oznajmiła bezpośrednio, ale nikt nawet nie wydawał się zdziwiony. Nawet Ginny, która była nowa w drużynie, zdążyła się już przyzwyczaić do specyficznej postawy kapitan. - To by było na tyle. Jutro widzimy się z samego rana, więc marsz do domu i spać, bo jak mi któraś jutro spadnie z miotły to was matki nie poznają. 

W atmosferze ogólnej radości i wszechobecnego śmiechu, dziewczyny udały się do szatni. Jako, że były dość zmęczone ogarnęły się w naprawdę ekspresowym tempie, a następnie, żegnając się krótko, każda teleportowała się do siebie. 

- Wróciłam! - zawołała przyszła pani Potter, odkładając swoją torbę z rzeczami na trening w przedpokoju. Odpowiedziała jej cisza. - Harry?

Skonsternowana dziewczyna ruszyła do salonu, a potem do kuchni, ale nigdzie nie zastała narzeczonego. Dopiero po chwili w jej oczy rzuciła się mała, samoprzylepna, żółta karteczka, przyklejona do drzwi lodówki. 

Mam pilne wezwanie, coś ruszyło w związku z Parkinson. Muszę iść, nie czekaj na mnie. W lodówce masz makaron, który zrobiłem. Dobranoc, słońce.

xoxo Harry

Ginny odetchnęła z ulgą. To nie był pierwszy raz, kiedy Harry musiał pilnie iść do ministerstwa, ale zdecydowanie pierwszy raz, kiedy o tym nie wiedziała. Za każdym wcześniejszym razem była w domu, kiedy z ich kominka wychodził zdenerwowany Ron lub, rzadko ale jednak, sam szef biura aurorów, nakazując Potterowi się zbierać. Na szczęście, znalazła tą przeklętą karteczkę.

Uśmiechnęła się smętnie, wzdychając i wyciągając z lodówki resztki kolacji, o której wspomniał okularnik. Makaron w sosie carbonara nie był jej ulubionym, ale sporządzony przez Harry'ego i tak smakował nieziemsko. Szkoda jedynie, że musiała jeść go w samotności. To właśnie wtedy, wpół do dwunastej w nocy, jedząc podgrzany makaron prosto z patelni, wpadła na, według niej, genialny pomysł. 

- Demelzoooo! - krzyknęła, a głowa przyjaciółki prawie natychmiast pojawiła się w jej kominku. Rudowłosa wyszczerzyła się. 

- Na świętego Merlina, Ginny! - wrzasnęła Robins, marszcząc brwi. - Co też ci strzeliło do tego rudego łba, by wołać mnie o tej godzinie!

- Przestań psioczyć - przerwała jej. - Dobrze wiem, że nie śpisz. Harry jest w ministerstwie. Wiem od George'a, że Seamus rozkłada dziś towar i ma nockę. Pomyślałam, że chętnie wpadniesz, co?

Na reakcję Robins nie trzeba było długo czekać. Jej głowa zniknęła z kominka, by chwilę później wyłoniła się ona z niego w pełnej okazałości. W dłoni trzymała butelkę wina. 

- Yyy, Demelzo? - mruknęła Weasley'ówna, wskazując dłonią na trunek. Całe szczęście, wciąż zamknięty. - Wiesz, że kobiety w ciąży nie mogą pić?

Szatynka rzuciła jej poirytowane spojrzenie. 

- Wiem, gumochłonie - warknęła, wciskając jej butelkę w dłoń. - Ale dostałam ją od Seamusa. Stwierdził, że skoro on idzie do pracy to chociaż ja spędzę miło ten wieczór. Zrobił mi nawet kolację i ciepłą kąpiel. Nie miałam serca powiedzieć mu, że nie chcę. 

- Czy Seamus nie wie, że w ciąży się nie... - urwała w pół zdania, jakby nagle doznała olśnienia. Spojrzała na Demelzę z przestrachem i naganą jednocześnie. Przyjaciółka skuliła się pod jej spojrzeniem. - Demelzo Robins. Czyś ty do reszty pogłupiała? Dalej nie powiedziałaś mu, że będzie ojcem, prawda? 

Zapadła głucha cisza.

- Prawda?! 

- Tak! - odwarknęła w końcu, kręcąc głową, po czym zajęła miejsce na kanapie. Jej dłoń instynktownie powędrowała w stronę kredensu, w którym Ginny trzymała kieliszki, po czym jakby zdała sobie sprawę z tego, co robiła i natychmiast przerwała wykonywaną czynność. Jęknęła. - Merlinie, nawet nie mogę się napić!

- I bardzo dobrze - prychnęła rudowłosa, która chyba zbyt bardzo wczuła się w rolę matki. - Może w końcu ogarniesz swoje życie, bo mam wrażenie że połowę przepijasz. 

- Ginny! - oburzyła się dziewczyna, patrząc na przyjaciółkę ze zdradą w oczach. 

- Ktoś musiał ci to powiedzieć - odparła jedynie, podpierając swoje dłonie na biodrach. W takiej pozie wyglądała bardzo podobnie do pani Weasley. Jednak nie daleko pada jabłko od jabłoni. - Było lepiej przez kilka chwil, gdy z powrotem zeszliście się z Seamusem. A potem znów zaczęło się to samo. Kocham cię i nie pozwolę ci się tak staczać, rozumiesz? 

Łzy pociekły po policzkach Robins na te kilka słów bolesnej prawdy. Dziewczyna miała wrażenie, że całe jej życie ostatnio wymknęło się spod kontroli. Nieplanowane dziecko; ukrywanie prawdy przed Seamusem; problemy z alkoholem; zasypianie na zajęciach uzdrowicielskich... 

- Może to dziecko wcale nie jest katastrofą, a szansą od życia, by się ogarnąć - powiedziała już ciszej i spokojniej, klękając przed zapłakaną Demelzą. - Jesteś zdolną, utalentowaną, młodą czarownicą, która lekko się pogubiła. To nie koniec świata. Masz mnie, Hermionę, Lunę... Przede wszystkim masz Finnigana, a teraz też ją. To dla niej musisz się teraz postarać. 

Ręka Ginny wylądowała na brzuchu Robins, która wciąż pociągała nosem. Dziewczyna zapłakała głośniej, niepewnie spoglądając na miejsce, gdzie wciąż znajdowała się dłoń przyjaciółki. 

- Wciąż to do mnie nie dociera, Ginny - załkała, kompletnie rujnując sobie makijaż, ale w tym momencie miała to gdzieś. Weasley'ówna machnęła różdżką natychmiast oczyszczając jej twarz. - Ja tak bardzo boję się, że zrobię jej krzywdę. Nie nadaję się na matkę. 

- Demelzo - uspokajała ją rudowłosa, wolną ręką głaszcząc ją po plecach. Usadowiła się obok rozemocjonowanej dziewczyny, podając jej chusteczkę. - Teraz jest już za późno na takie wnioski. Ale nic nie jest stracone. Posłuchaj mnie. Jestem pewna, pewna, że sobie poradzisz. Zobacz, moja mama miała siódemkę dzieci. Myślisz, że przy pierwszym od razu wszystko wiedziała? Nie. Ale robiła to intuicyjnie. Instynktownie. I wiesz co? Żadne z nas nigdy nie było nieszczęśliwe. Bo jeśli tylko ty będziesz tego chciała, jeśli tylko będziesz się starać to będziesz najlepszą mamą dla tej kruszynki. Ona jest twoją córką. I jeśli tylko zapewnisz jej normalne życie to ta mała istotka będzie szczęśliwa. Takiemu dzieciątku nie trzeba dużo. 

- A jeśli - załkała, wydając się panikować. - Jeśli ja jej przez przypadek, no nie wiem... Jeśli złamie jej kark, gdy będę ją podnosić? Albo urwę jej nogę, gdy będę ją przebierać? Albo ją uduszę, gdy zbyt mocno ją przytulę? Albo-

- Merlinie, uspokój się! - zganiła ją ruda, patrząc na nią z przerażeniem. - Nic takiego jej nie zrobisz. Gwarantuje ci to. Właściwie to mam nawet pomysł. Możemy wspólnie zaopiekować się Tedem lub Victorią. Albo i Tedem, i Victorią. Taki trening przed rodzicielski. 

- Oni nie są niemowlakami. 

- Ale nie znaczy to, że nie wymagają opieki. Zresztą, Victorie ma dopiero pięć miesięcy - słusznie zauważyła Ginny. Podała Demelzie kolejną chusteczkę. - Poproszę Hermionę o pomoc. Nauczy cię kilku zaklęć. Jak chcesz to moja mama też chętnie podzieli się z tobą różnymi poradami. W końcu, kto lepiej ci pomoże, jak nie ktoś, kto wychował siódemkę dzieciaków? 

- I to bliźniaków. I jeszcze Rona - zaśmiała się przez łzy, z wdzięcznością przyjmując chustkę. - To wszystko brzmi tak łatwo, ale... Tyle się nasłuchałam na zajęciach o magicznych ciążach... Merlinie, a jeśli ja umrę? Nie, nie. Przesadzam. Ale naprawdę grozi mi dużo powikłań. Zwłaszcza, jeśli będzie ona obdarzona dużą magiczną mocą. 

- A jak znosisz ciążę do tej pory? 

- No, cóż... Mdłości już mi przeszły. Obecnie po prostu chce mi się spać, jeść i drażnią mnie niektóre zapachy. Ponoć gorzej ma być od szóstego miesiąca, bo dziecko będzie po części pasożytować na mojej mocy magicznej. Także będę mogła się pożegnać z rzucaniem zaklęć do czegoś tak błahego, jak przywołanie szklanki z wodą, bo nie chce mi się wstać. Będę musiała się oszczędzać. 

- Seamus z pewnością ci pomoże - zawyrokowała Ginny. - Tylko najpierw musisz mu powiedzieć.

- Naprawdę muszę? - jęknęła Robins, chowając twarz w dłoniach. Przestała już płakać. Teraz jedynie próbowała przyzwyczaić się do wniosków, do których doszła podczas tej rozmowy. - Nie da się tego jakoś obejść?

- Tak, możesz za pięć miesięcy po prostu wejść do waszego domu z dzieckiem na rękach - sarknęła ruda, patrząc na przyjaciółkę jak na kogoś z innej planety. - Demelzo, to też jego dziecko. Zrobiliście je razem. I ma on prawo o tym wiedzieć. 

- Będzie załamany - westchnęła smętnie. 

- A rozmawialiście kiedyś o dzieciach? 

- Nie - przyznała, przymykając oczy, po czym ziewnęła głośno. - Ale zawsze jak coś o tym wspominam to on zaczyna się plątać i szybko zmienia temat. 

Ginny westchnęła. Co za niedojrzały dupek, cisnęło jej się na usta, ale się powstrzymała. Raczej nie pocieszyło by to przyszłej mamy. 

- Oswoi się z tą myślą - powiedziała jedynie, nieco wymijająco. - Tak zresztą i ty. Pomogę ci ze wszystkim. Nie zostaniesz sama. A teraz, może lepiej żebyś już wróciła do siebie, bo widzę, że usypiasz. 

Robins pokiwała głową, przytulając przyjaciółkę. 

- Dziękuję za wszystko, Ginny - uścisnęła ją ponownie. - Nie wiem, czemu los mi cię dał. Naprawdę nie zrobiłam nic, dzięki czemu zasłużyłabym na twoją przyjaźń. Ale naprawdę dziękuję. 

*****

Była czwarta nad ranem, kiedy drzwi sypialni przyszłych państwa Potter skrzypnęły złowrogo, a przemęczony Harry wtoczył się przez próg, zwalając się z łoskotem na łóżko. Jego narzeczona spała już głębokim snem, więc nawet nie drgnęła, kiedy ten, nawet nie zadając sobie trudu przebrania się w piżamę, wpełzł pod kołdrę, ziewając przeciągle. 

Pragnął usnąć, ale widocznie nie było mu to dane. Przez jego głowę przewijało się tysiąc myśli jednocześnie. Gdy zamykał oczy widział ciało dziewczynki, którą odnaleźli już jakiś czas temu. Widział ojca Parkinson. Widział ciała, które odnaleziono dzisiaj. Jego wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Wiedział doskonale, że jutro całość z pewnością znajdzie się w Proroku. Zdjęcia ofiar. Ich zapłakanych rodzin. 

Przez długi czas był spokój. Aurorzy myśleli, że to tylko kwestia czasu, kiedy znajdą Parkinson. Wtedy jednak, zupełnie nieoczekiwanie, zaatakowała ona ponownie. Z większym wsparciem niż się tego spodziewano. Kiedy pracownicy ministerstwa pojawili się na miejscu zbrodni, nie było już czego zbierać. Nikt nie przeżył ataku na Nokturnie. 

Milion myśli przewijało się przez zmęczony umysł młodego Pottera. Czemu zaatakowali akurat Nokturn? Ilu ich było? Czemu zrobili to akurat teraz? Gdzie się ukrywali? Do czego dążyli? Harry nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań i doprowadzało go to do szału. Miał ogromną ochotę przegadać to z Ginny. Albo z Hermioną. Nie miał jednak serca budzić żadnej z nich, więc do siódmej, jedynie majaczył, gdzieś na granicy snu, a jawy. Usnął dopiero o świcie, kiedy Ginny zbierała się na swój poranny trening. 

Witajcie, kochani! Rozdział nieco krótszy i praktycznie bez wątku Hinny, ale takie też czasem muszą być. Odwdzięczę się w późniejszych rozdziałach, if you know what I mean, hehe. Mam jednak nadzieję, że spanikowana Demelza choć trochę wam to wynagrodzi. 

A teraz MEGA WAŻNA sprawa. Zmieniamy ramy czasowe! Otóż, zmieniam wiek Daisy (córki Dudley'a i Madeleine, która występuje w Scorose), datę bitwy i spojler alert dla niektórych, datę śmierci Madeleine. Z początku miała się ona (bitwa) odbyć już po 2006 roku, a może i nawet później. Rose i Albus mieli być już na świecie i być starsi od Daisy. Ostatecznie stwierdziłam jednak, że skoro mamy dopiero 2000 rok to nie chcę tak przedłużać tej akcji. Mamy już w końcu 116 rozdział tego ff, a mimo bólu serca, gdy o tym myślę, kiedyś trzeba je skończyć. Nie wiem, ile będzie miało ono jeszcze rozdziałów. Może 10, a może więcej? Nie wiem, ale wiem, że niestety muszę nieco przyspieszyć akcję. 

Dajcie znać, co o tym sądzicie. 

Dzięki za obecność, trzymajcie się!

31.01.2023

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top