Rozdział 103

Kiedy zmęczona Ginny usiadła trzeciego maja przy stole w Wielkiej Sali nikt nie miał wątpliwości, co do tego, że jest ona z tego powodu strasznie niezadowolona. Dopiero wtedy, po kilku miesiącach rozłąki z ukochanym i rodziną, najbardziej ją odczuła. 

Kiedy oni cieszyli się narodzinami nowego Weasley'a, a przygotowania do ślubu Rona i Hermiony nabierały tempa, ona zmuszona będzie siedzieć na lekcjach i wysłuchiwać wykładów przemęczonych profesorów, którzy wymagali od nich więcej niż kiedykolwiek wcześniej, tłumacząc to chęcią dobrego przygotowania ich do OWTM'ów.

W takim ponurym nastroju minęły Ginny wszystkie lekcje tego dnia, podczas których dziewczyna dawała z siebie absolutne minimum. Notowała, co trzeba było, ale zupełnie się nie odzywała, a na historii magii prawie usnęła, pogrążając się w swoich myślach. 

- Nie, no. Koniec tego, moja droga! - zarządziła wieczorem Demelza, uderzając otwartą dłonią o blat stołu w Wielkiej Sali, kiedy to większość uczniów zasiadło do kolacji. Uderzenie to było na tyle głośne, że nieco otrzeźwiło Ginny, która ze zwieszoną głową mieszała łyżką w swojej misce z płatkami. 

- Co ty robisz, wariatko? - spytała, patrząc na przyjaciółkę z czymś na kształt uśmiechu. - Ludzie się na nas teraz gapią. 

- A niech się gapią, jesteśmy ładne to chociaż mają na co. - zaśmiała się Demelza, zupełnie rozbawiając rudowłosą, która, chyba po raz pierwszy tego dnia, pozwoliła sobie na chwilę radości. - Dobra, ale teraz tak na poważnie to... Co ci jest, co? 

- Co? - spytała, niby zdziwiona Weasley'ówna, odwracając wzrok od przyjaciółki, która umiała czytać z niej, jak z otwartej księgi. - Wszystko ze mną w porządku, zapewniam cię. 

- Ginny, znamy się ponad siedem lat, a nie dwa dni. Nie oszukasz mnie tak łatwo, uwierz mi. - stwierdziła szatynka, kończąc swojego naleśnika. - Co cię martwi?

- Jesteś strasznie uparta. - fuknęła rudowłosa, szybko się poddając i zaczynając mówić. - Jeszcze dwa miesiące spędzę tu, w Hogwarcie. Bez Harry'ego, bez rodziny... 

- Zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś w tym sama? - spytała Demelza, nagle przechodząc w bardzo łagodny ton, który, według Ginny, tak do niej nie pasował. - Ja też jestem bez Seamusa, bo skończył szkołę razem z Harry'm. I też zazdroszczę takiemu Ronowi i Hermionie, którzy nie musieli się rozdzielać, bo są w tym samym wieku, ale cóż... Miłość nie wybiera, nie? 

- No nie. - mruknęła, dalej nie pocieszona, Ginny. - Nie wybiera. 

- No właśnie. Ale to nie znaczy, że musimy teraz płakać nad tym, że Seamus i Harry są starsi i skończyli już tę szkołę, co? Przetrwałyśmy już tyle miesięcy, teraz jedziemy z górki. Ginny, jeszcze chwila i nas tu nie będzie!

- I to też mnie martwi. - jęknęła, zwieszając głowę, a Demelza już wiedziała, że zapowiada się na dłuższą i poważniejszą rozmowę niż myślała. 

- Chodź. - rozkazała, wstając gwałtownie od stołu i wyciągając do niej rękę. 

- Co? 

- Nie czas na tłumaczenia. Po prostu chodź ze mną. No chyba, że mi nie ufasz. - sarknęła, a wtedy Ginny również podniosła się ze swojego miejsca, zupełnie olewając niedokończoną kolację, na którą i tak nie miała tego dnia ochoty. 

Tuż po tym Demelza ruszyła w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, ciągnąc za sobą skonsternowaną przyjaciółkę. 

- Poczekaj tu na mnie chwilkę, dobrze? - mruknęła cicho Robins, kiedy zatrzymały się przed kuchnią, a Weasley'ówna jedynie pokiwała głową na znak zgody. Chwilę później szatynka zniknęła za drzwiami, zza których wyłoniła się po niecałych dwóch minutach, trzymając w dłoni zieloną butelkę. 

- Um, wino? Po co nam wino? I co z kieliszkami? Będziemy pić z butelki? - wypytywała ją, jeszcze bardziej zmieszana, Ginny. Demelza przewróciła oczami.

- Ale ty jesteś wybredna, na Merlina. Idziemy dalej, a ty nie marudź. A przynajmniej jeszcze nie teraz. 

Resztę drogi przemierzyły w ciszy, podczas której rudowłosa zastanawiała się, dokąd zmierzają. Wszystko stało się jednak jasne, gdy szatynka otworzyła dla nich drzwi wejściowe, ruszając w stronę jeziorka. Ginny musiała przyznać, że błonie późnym wieczorem wygląda jeszcze lepiej niż za dnia, a dodatkowego efektu dodawał ciepły, majowy wiatr, który je otulał i przyjemnie chłodził. 

- Wreszcie jesteśmy. - oznajmiła po czasie Robins, rozsiadając się na trawie, tak blisko jeziora, jak tylko się dało. - Siadaj. 

- No dobra, muszę przyznać, że jest tu pięknie, ale... Co my tu robimy? - spytała dziewczyna, kiedy dosiadła się już do przyjaciółki, zajętej otwieraniem wina. - I to o takiej godzinie. Nikt nas nie złapie?

- A od kiedy Ginny Weasley martwi się takimi rzeczami? - sarknęła Demelza, pociągając łyk napoju prosto z gwinta, po czym przekazała butelkę rudowłosej. - Masz, napij się. A teraz wytłumaczę ci, co i jak. Otóż, widzę, że od rana coś cię trapi, a ja, jako twoja cudowna przyjaciółka, stwierdziłam, że tak być nie może. Więc teraz, kiedy jesteśmy same, w spokojnym otoczeniu, możesz mi się żalić, ile wlezie. 

Ginny zamyśliła się na chwilę, nieco zdziwiona posunięciem szatynki, która wlepiła w nią spojrzenie, jakby to miało przyspieszyć cały proces. Co miała jej powiedzieć, skoro sama nie do końca wiedziała, o co jej chodziło? Była poddenerwowana i czuła się tego dnia wyjątkowo beznadziejnie, ale nie umiała ubrać swoich myśli w jakieś sensowne słowa. 

- Dobra, to może ja cię jakoś naprowadzę, bo widzę, że ciężko ci to idzie. - zaproponowała Demelza, na co Weasley'ówna pokiwała głową. - Tęsknisz za Harry'm i jak najszybciej chcesz skończyć Hogwart, by...

- No właśnie tak, ale nie do końca. - przerwała jej Ginny, a Demelza od razu zamilkła, gotowa do wysłuchania przyjaciółki. - Bo ja tęsknie za Harry'm i w ogóle, ale... Ja nie chcę i nie mogę skończyć Hogwartu. 

- Oj, kochana, ja też nie chcę go kończyć, ale taka kolej rzeczy i...

- Nie, Demelzo, ty nic nie rozumiesz. Ja nie mogę go skończyć. Wszyscy wokół wydają się wiedzieć, co chcą ze sobą zrobić, a ja... Uh, nawet ty, jedna z najbardziej roztrzepanych osób, jakie znam, wiesz, że chcesz zostać uzdrowicielką i masz na to naprawdę spore szanse. Ron i Harry od razu postanowili zostać aurorami. A ja? Wczoraj jeszcze gadałam z Harry'm o naszej przyszłości, o dzieciach, a prawda jest taka, że ja nie wiem nawet, co będę robić po szkole, a nie zamierzam być na utrzymaniu Harry'ego. Czuję się beznadziejnie. 

- Merlinie, Ginny... - westchnęła Robins, przysuwając się bliżej przyjaciółki, która zajęła się już opróżnianiem butelki wina. - Nie możesz tak myśleć. Jest wiele osób, które nie wiedzą, co chcą ze sobą zrobić po szkole i tak między nami, są one w o wiele gorszej sytuacji od ciebie. No, bo popatrz. Jeśli jakiś przeciętny, no dajmy na to, Krukon, nie znajdzie sobie pracy od razu po szkole to będzie na utrzymaniu rodziców, a pracę znajdzie dopiero po kilku miesiącach. Gorzej jednak, gdy ten Krukon nie miałby już rodziców, bo obie dobrze wiemy, że wojna nie była dla nas łagodna. Wtedy będzie on zdany na siebie. A ty? Ty zawsze będziesz mieć wsparcie we mnie, Harry'm, Hermionie i Ronie, rodzicach, a jak będzie trzeba to George na pewno pozwoli ci pracować u siebie w sklepie, a przynajmniej do czasu, aż znajdziesz pracę, która będzie cię bardziej interesować. Zresztą, spójrz na takiego Seamusa... Co ja się z nim miałam, to głowa mała, ale jakoś sobie poradził. George'a Weasley'a to ja chyba będę musiała po stopach całować za to, że pozwolił mu u siebie pracować. Przecież z niego to taka łamaga, że szkoda gadać. Czego dotknie, to wybuchnie. 

- Wydaje mi się, że to właśnie ten fakt sprawia, że tak dobrze dogaduje się on z moim bratem. Nie zdziw się, gdy niedługo na półkach w sklepie zobaczysz fajerwerki z tajną recepturą Seamusa Finnigana. - zaśmiała się Ginny, nieco rozchmurzona. Dziewczyna dziękowała niebiosom za taką przyjaciółkę, jak Demelza. 

- Merlinie, nie pozwól na to. - jęknęła, ściągając buty, a następnie zanurzając stopy w wodzie. - Całkiem przyjemnie. Dobrze, że już robi się cieplej.

- Też mnie to cieszy. W ogóle to... Tak sobie myślałam, że na ślub Hermiony muszę kupić sukienkę, koniecznie błękitną, bo będę druhną, a taki jest kolor przewodni... Może chciałabyś iść ze mną, by czegoś poszukać? Weźmiemy też Lunę, dawno z nią nie rozmawiałyśmy. 

- Och, pewnie. Wiesz, że jeśli chodzi o zakupy, to ja zawsze jestem chętna. Zresztą sobie też musze kupić coś na tę okazję. - odparła entuzjastycznie, żywo gestykulując. - A jak skończymy szkołę to będę musiała wyciągnąć Seamusa na poszukiwanie garnituru. Wiesz, że ten człowiek ma garnitur, który ubierał pięć lat temu? Nie dość, że za krótki to jeszcze nie modny! 

- Och, tak, to prawdziwa zbrodnia. - sarknęła Ginny, również zamaczając nogi w wodzie, która, o dziwo, nie była taka zimna. - Na szczęście, Harry ma jakiś garnitur, który nadaje się jeszcze do noszenia, ale i tak będziemy musieli udać się na Pokątną lub do Hogsmeade, by kupić jakiś inny, bardziej pasujący do mojej sukienki. Myślisz, że Parvati ma garnitury w swoim butiku? 

- Oj, ona ma tam wszystko. - parsknęła Robins, upijając łyk wina. - Od ciuchów, przez buty, na dodatkach kończąc. Możemy iść do niej zajrzeć, na pewno da nam zniżkę. 

- Ty to lubisz polować na takie okazje, nie? 

- No ej, ja jestem dziewczyną zwykłego, przeciętnego Seamusa Finnigana, a nie bogatego Pottera, który mógłby wykupić całą Pokątną i jeszcze by mu zostało. - stwierdziła dziewczyna, szturchając rudowłosą łokciem. 

- Przesadzasz. - mruknęła cicho Ginny. - Nie szastamy pieniędzmi na prawo i lewo. 

- Oj, przecież wiem. To był tylko żart, Ginny. Kto, jak kto, ale ty zawsze wydawałaś mi się osobą z poczuciem humoru. - westchnęła szatynka, a Weasley'ówna pokiwała z uśmiechem głową. - No, od razu lepiej. 

- Tak na marginesie, ja jestem osobą z poczuciem humoru. Po prostu dzisiaj nie jest mój dzień. - wymamrotała, po czym pochyliła się bliżej wody, następnie chlapiąc nią, niczego nie spodziewającą się, Demelzę, rozpętując prawdziwą bitwę wodną. 

Dziewczyny śmiały się głośno, goniąc się po błoniu i chlapiąc wodą po całym ciele. Już po chwili były całe mokre, lecz zupełnie nie przeszkadzało im to we wspaniałej zabawie. Dalej ganiały się, biegając boso po trawie, oświetlane jedynie nikłym światłem księżyca. Oprócz ich śmiechów było słychać jedynie pohukiwanie sów, które co jakiś czas wyłaniały się zza drzew. Ginny musiała przyznać, że czuła się jak w jakiejś bajce. 

- Ej, Demelzo! - krzyknęła w końcu rudowłosa, wpadając na naprawdę złowieszczy pomysł. - Chodź tu na chwilę!

- No, co jest? - odmruknęła jej szatynka, kiedy już podeszła do krawędzi jeziorka, nad którą pochylała się rudowłosa. 

- To żaba? - spytała, niby zaciekawiona Ginny, wskazując na jakiś punkt na prawie przeźroczystej tafli wody. 

Nie trzeba było czekać długo, aż Demelza bardziej pochyliła się nad jeziorkiem, by przyjrzeć się rzekomej żabie, a Ginny zrealizowała swój szatański plan, popychając ją lekko. Plusk i krzyk, wpadającej do wody Demelzy dało się słyszeć chyba w całym zamku. Nie dziwnym więc było, że już po chwili na błoniach pojawiła się zaspana McGonagall, ubrana w czerwony szlafrok i z ustami zaciśniętymi w wąską linię, co oznaczało tylko jedno. Miały kłopoty. 

- Panno Weasley i panno Robins, co tu się, do licha, wyprawia?! - wrzasnęła, a Ginny była pewna, że jeśli kogoś jakimś cudem nie obudziły piski Demelzy, teraz już na pewno musiał się wstać. - Jest pierwsza w nocy, cisza nocna dawno się zaczęła, a z tego, co mi wiadomo, obowiązuje ona wszystkich uczniów! 

- Ale, pani profesor, my... - zaczęła nieporadnie Ginny, a Demelza jedynie przewróciła oczami. Szatynka znacznie częściej wpadała w kłopoty, toteż doskonale zdawała sobie sprawę, że te tłumaczenia nic im nie dadzą. 

- Wy co? Panna Robins podpada mi nie pierwszy raz, ale, no naprawdę, po pani spodziewałam się więcej rozsądku! - krzyczała dalej kobieta, po czym jej oczy spoczęły na czymś ukrytym gdzieś w krzakach za plecami Demelzy. - Czy ktoś może mi wytłumaczyć, co robi tu pusta butelka wina? 

- Bo to nie tak, jak pani myśli, pani profesor! - żachnęła się Ginny, chcąc jakoś ratować sytuację, ale jedynie nieświadomie ją pogarszała.

- Nie tak? Czyli to nie wy wypiłyście butelkę wina, nie wy krzyczałyście, biegając wokół jeziora i to nie jedna z was została wrzucona do wody przez drugą? - spytała oschle Minerwa, lustrując wzrokiem przemoczoną Demelzę. 

Ginny jedynie zwiesiła głowę. 

- W tej chwili znikacie mi z oczu, udając się prosto do swoich dormitoriów. Szczegóły szlabanu uzgodnimy jutro, a Gryffindor traci po pięćdziesiąt punktów za każdą z was. Żegnam. - oznajmiła, patrząc na nie, niczym zawiedziona matka. - A tylko spróbujcie mi jutro zaspać na lekcje to nie dopuszczę was do OWTM'ów! - zagroziła. 

- Tak jest, pani profesor. - jęknęła Ginny, udając się z Demelzą prosto do wieży Gryfonów. 

I mimo, że było jej strasznie głupio i już wiedziała, że przez następny miesiąc będzie mieć przechlapane u McGonagall, tej nocy nie żałowała niczego. 

Um, chyba powinnam się przywitać, prawda?

No, więc, cześć. Dawno mnie tu nie było, a przynajmniej nie jako autorki, bo przez prawie cały ostatni miesiąc byłam jedynie bierną czytelniczką. 

Przyznam szczerze, że przerwa ta była nieco przymusowa, bo praktycznie cały czas byłam poza domem, ale... Tak szczerze, to naprawdę przydał mi się taki "urlop". Mam nadzieję, że nie jesteście śmiertelnie obrażeni i rozdział się wam podobał, bo starałam się, by wyszedł jak najlepiej. 

Nie będę tu przedłużać. Chcę tylko powiedzieć, że żyję, nie zawieszam tej ani żadnej innej mojej książki i powinnam być już bardziej aktywna. 

Pozdrawiam i życzę wam zdrówka.

26.04.2021

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top