Rozdział 102

No hej misiaczki! Pod poprzednim roździałem zostawiliście asz ponad 20 gwiazdek, wienc bendzie druga czenść o dzieciach Ginny i Nic- 

*sprawdza kalendarz* 

O kurde, już nie ma 1 kwietnia! Dobra, to macie normalny rozdział. Niech wam będzie. 

Miłego czytania. 

*****

Tuż po tym, jak cała rodzina Weasley'ów wraz z Hermioną i Harry'm dostała wiadomość od Fleur od razu udali się do Munga. 

Cała rodzina była bardzo rozemocjonowana - Molly płakała cicho ze wzruszenia, że zaraz po raz pierwszy zostanie babcią; Artur starał się udawać, że w jego oczach nie zbierają się łzy, co niezbyt mu szło; Hermiona, Audrey, Angelina i Ginny uśmiechały się, szeptając coś między sobą; Percy i Charlie podśmiewywali się z Billa; Harry i Ron czuli się nieswojo, wiedząc, że są tu dosyć niepotrzebni; Bill zaś stał się jednym, wielkim, rudym kłębkiem nerwów, co nie było w sumie niczym dziwnym, biorąc pod uwagę fakt, że zaraz po raz pierwszy miał stać się ojcem. Najlepszy humor ze wszystkich miał George, który niesamowicie cieszył się, że wygra zakład, o datę narodzin  pierwszej córki swojego brata. 

- Przepraszam, czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdę Fleur Weasley? - spytał Bill, podchodząc do recepcji, za którą stała jakaś blondynka. 

- Jest pan kimś z rodziny? - mruknęła, zerkając na niego znad monitora. 

- Tak, mężem. Fleur jest moją żoną i z tego co mi wiadomo, zaczęła rodzić. - wyjaśnił pospiesznie, wycierając spocone dłonie o koszulkę. - Czy może mi pani powiedzieć, w jakiej sali ją położyli? I czy w ogóle znalazła się już tutaj, w Mungu? 

- Mhm, momencik. - oznajmiła, po czym zaczęła przeglądać karty pacjentów. Minęło dobre pół minuty, zanim ponownie spojrzała na Billa, który z nerwów stał się tak blady, jak szpitalna podłoga. - Tak, pani Weasley znalazła się u nas kilkanaście minut temu, znajdzie ją pan na czwartym piętrze. Nie ma tam wielu salek, to raczej zamknięty oddział dla chorych przewlekle, jest tam dość spokojnie. Dziś ma tam dyżur Agnes, niech jej pan spyta, gdzie znajdzie pan salkę dla rodzących. Zaprowadzi pana. 

Weasley podziękował szybko, po czym natychmiast ruszył w stronę schodów. Całą chmara Weasley'ów, a także Potter i Granger ruszyli za nim. Jeśli pulchna blondynka, siedząca za ladą recepcji, mówiła coś o tym, że czwarte piętro jest dość spokojne, byłą w błędzie. Sztuczny tłum, który tworzyły wszystkie te osoby, sprawiał, że te puste i ciche korytarze od razu wypełnił śmiech Georga i jęki Rona, który dalej przeżywał fakt, iż nie zdążył zjeść obiadu. 

- Ron, cholera jasna, moja żona rodzi, a ty strzelasz fochy, bo nie możesz zjeść obiadu? - warknął wreszcie rozjuszony Bill, patrząc na najmłodszego z braci z mordem w oczach. - Piętro wyżej masz kawiarnię, idź i sobie coś kup, bo nie ręczę za siebie. 

- Idź i sobie coś kup, bo nie ręczę za siebie. - przedrzeźnił go Ron, a Hermiona jedynie westchnęła, widząc jego zachowanie. Przeprosiła Billa i siłą zaciągnęła swojego narzeczonego do kawiarni, mając nadzieję, że gdy wreszcie się naje, nie narobi jej więcej wstydu. 

Harry i Ginny jedynie się zaśmiali. 

- Rudzi ponoć nie siwieją, ale jak on się będzie tak denerwować to zaraz się to zmieni. - parsknęła Weasley'ówna, trącając swojego chłopaka łokciem. 

- Kocham twoje poczucie humoru, ale to akurat nie jest takie zabawne. Sam nie wiem, jak zachowałbym się w takiej sytuacji. To serio musi być stresujące. - mruknął jedynie Potter, a na twarzy, do tej pory bardzo rozbawionej, Ginny odmalowało się zdziwienie. 

- Oj, Harry. Nie sądziłam, że tak martwisz się takimi rzeczami. - stwierdziła poważnie, rezygnując z żartów. Zdawała sobie sprawę, że mogła z tego wyniknąć prawdziwa rozmowa, dotycząca dzieci. Być może ich dzieci. I, o ile jeszcze kilka miesięcy temu bardzo by ją to zestresowało, o tyle tego dnia byłą w takim nastroju, że była wręcz gotowa, by popchnąć tę rozmowę w tamtym kierunku. - To w sumie słodkie. Martwiłbyś się o mnie?

- Chyba logiczne, że tak. - odparł bez zająknięcia. - No bo, wyobraź sobie sytuację, że miałabyś, przypuszczam, że już jako moja żona, urodzić nasze dziecko. I wszystko fajnie i w ogóle, ale... Merlinie, Ginny, może i jestem tylko facetem, co ogólnie mało zna się na takich sprawach, jednak wiem, że ciąża i te sprawy to nie takie hop siup. Także, podsumowując, tak, martwiłbym się. 

Uśmiechnęła się na te słowa, wtulając się w jego ramię. Zatrzymali się akurat przed jakąś salką, zza której dobiegł właśnie krzyk kobiety - Fleur. 

- Nareszcie, już myślałem, że nigdy tej sali nie znajdziemy! - warknął Bill, po czym po prostu wparował do pomieszczenia, zostawiając wszystkich przed wejściem. 

Teraz pozostało im jedynie rozsiąść się na niewygodnych szpitalnych krzesełkach i czekać na jakiekolwiek wieści. 

*****

Mijały minuty, później nawet i godziny, a oni dalej nie mieli żadnych wieści. 

Ostatnią informację otrzymali, gdy jakaś uzdrowicielka wyszła z owej sali około godziny temu, ale powiedziała im tylko, że wszystko nadal trwa, a do końca jeszcze trochę zostało, po czym umocniła zaklęcie wyciszające i wróciła do środka. 

Nie mając więc nic innego do roboty, wszyscy zajęli się rozmowami i jedzeniem ciasteczek, które Ron wraz z Hermioną dostarczyli im z kawiarenki. Czas tam spędzony urozmaicił im dopiero telefon Charliego, który zaczął wygrywać jakąś melodyjkę, oznajmiając, że ktoś próbuje się do niego dodzwonić. 

- Buna dragă! - zawołał radośnie, zwracając na siebie uwagę całej rodziny. Nikt nie miał pojęcia, co powiedział mężczyzna, ale pewne było, że angielski to nie był. - Ce? În Mungu. Nu, nu, totul e bine. Fleur a început să nască. Da. Daca vrei, poti. Mă duc să te iau. Nu-ți face griji. Te iubesc pa!*

- Um, po jakiemu to było? - spytał skołowany George, patrząc na brata, jak na kogoś z kosmosu. - To w ogóle był język, czy przyzywałeś jakieś demony?

- Bardzo śmieszne, George. - stwierdził Charlie, wkładając telefon do kieszeni. - To było po rumuńsku. 

- To ty znasz rumuński? - zdziwił się Ron, wytrzeszczając oczy. - Nigdy się nie chwaliłeś.

- Bo nie miałem potrzeby. Miałem wejść do domu i zacząć do was tak gadać? - zapytał, śmiejąc się głośno. - Pracuję w Rumunii od kilku lat, niemożliwym było, bym nie znał chociaż podstaw. 

- No, dobra, dobra. Ale powiedz chociaż z kim tak gadałeś, co, braciszku? - mruknęła Ginny, poruszając sugestywnie brwiami, co George szybko podchwycił.

- No właśnie, Charlie. Może to ta twoja narzeczona, co? - zaśmiał się. - Mógłbyś nam ją w końcu przedstawić, bo zacznę podejrzewać, że żenisz się ze smokiem. W sumie, byłoby to dość prawdopodobne.

- Ha, ha, ha. - mruknął sucho mężczyzna. - Tak się składa, że tak. Gadałem z Aną. Nocowaliśmy dziś na Pokątnej i dzwoniła spytać, czemu jeszcze mnie nie ma. 

- Nocowaliście na Pokątnej i nawet nie raczyłeś nam przedstawić swojej przyszłej żony? - spytał Artur, patrząc na syna z niedowierzaniem. - Toż to cios prosto w serce.

- Miałem ją dziś zabrać ze sobą do Nory, a że wyszło, jak wyszło... Nie ma jednak tego złego, bo stwierdziła, że z chęcią sama się tu teleportuje. Będzie za około piętnaście minut. - stwierdził spokojnie, jakby mówił o pogodzie za oknem. Zaskakujące było to, jak bardzo był spontaniczny. 

- No wreszcie! - uradowała się Molly. - Naprawdę nie wiem, jak mogłeś nam jej jeszcze nie przedstawić, Charlie. Najwyższa pora. 

- Mamo, ciesz się, że poznasz ją już dziś. Charlie mógł nam ją przedstawić dopiero na ślubie, albo lepiej! Po nim! - na komentarz George'a Ginny parsknęła głośnym śmiechem, co uczyniło zresztą większość zebranych tam osób. Nawet wiecznie-sztywny-prefekt-Percy pozwolił sobie na uśmiech. 

*****

- Zakład, że jego narzeczona będzie miała świra na punkcie smoków, tak jak on? - spytała Ginny, przerywając cisze, jaka zapanowała na szpitalnym korytarzu, po tym, jak Charlie opuścił go, by udać się po ukochaną. 

- To chyba jasne, Ginny. - rzucił George, a Angelina trzepnęła go w potylicę. Mimo wszystko, na jej twarzy dalej widniał uśmiech. Dziewczyna była wyjątkowo zadowolona z faktu, że przez tą całą aferę z porodem i narzeczoną jego brata, George choć na chwilę zapomniał, jaki dziś dzień. - Gdzie indziej nasz braciszek mógłby wyrwać jakąś laskę, co? 

- Tak się składa, że Ana nie ma świra na punkcie smoków. - oznajmił głośno Charlie, podchodząc do nich ze swoją narzeczoną. George nieco się zmieszał. - To jest moja narzeczona, poznajcie się. 

Brunetka uśmiechnęła się do nich przyjaźnie, z ciekawością rozglądając się po wszystkich tam zgromadzonych. Szczerze powiedziawszy, nie wiedziała nawet do kogo powinna podejść na początku. Jej problem rozwiązał się z momentem, w którym wypatrzyła pulchną, rudowłosą kobietę i jej męża - swoich przyszłych teściów. 

- Nazywam się Ana Albescu. - oznajmiła, wyciągając rękę w ich stronę. Nie przewidziała jednak, że rudowłosa kobieta zupełnie zignoruje jej wyciągniętą dłoń, a zamiast tego po prostu przyciągnęła ją do siebie, zamykając ją w szczelnym uścisku. Zaskoczonej dziewczynie zrobiło się tak miło, że od razu odwzajemniła uścisk. - Naprawdę miło mi państwa poznać. Charlie mówił o państwu wiele pozytywnych rzeczy. 

- Och, kochanieńka, mi również miło cię wreszcie poznać. No naprawdę, nie mogłam się już doczekać. - mówiła, wypuszczając ją wreszcie z uścisku. Postanowiła wypytać młodą dziewczynę o wszystko, co chciała wiedzieć, a czego syn nie chciał jej mówić, powtarzając, że nie chce nic mówić o narzeczonej, gdy jeszcze jej nie poznali. - Jak się w ogóle poznaliście? W pracy? Ty też interesujesz się smokami?

- Mamo, spokojnie. - zganił ją mężczyzna, podchodząc bliżej ukochanej, która nieco skuliła się pod masą pytań. - Daj jej odetchnąć. 

- Nie, nie, spokojnie. Ja się może jakoś bardziej przedstawię, w końcu twoi rodzice w ogóle mnie nie znają. - stwierdziła, a reszta Weasley'ów zaczęła uważniej przysłuchiwać się tej rozmowie, chcąc wychwycić jakieś pikantne szczegóły. - Więc, jak już mówiłam, nazywam się Ana Albescu i pochodzę ze stolicy Rumunii. Tam się urodziłam, wychowałam i poznałam Charlie'go. 

- O, to stąd ten dziwny akcent. - wtrącił się Percy, za co został zganiony wzrokiem przez swoją żonę. - No, co? Tak tylko zauważyłem. 

Ana jednak nie zwróciła na niego większej uwagi. Zbyt zajęta była robieniem dobrego, pierwszego wrażenia przed rodzicami narzeczonego. 

- Charlie pracował tam pewnego czasu ze smokami, a ja robiłam inspekcje. Pracuję w rumuńskim ministerstwie magii w dziale odpowiedzialnym za higienę pracy.** - wyjaśniła dziewczyna, a na jej bladej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. Do tej pory uważała, że dzień, w którym poznała narzeczonego był jednym z najlepszych w jej życiu. 

- Od razu się polubiliśmy. Dałem Anie swój numer i jakoś poszło... Co prawda, ja zmieniłem miejsce pobytu, bo przeniosłem się do innej części Rumunii, ale i tak bardzo dużo rozmawialiśmy. - dodał Charlie, również delikatnie się uśmiechając i wymieniając z Aną czułe spojrzenia. 

- A później, kiedy Charlie znów miał zlecenie w stolicy, jakimś dziwnym trafem ja znów zostałam tam przydzielona. I była okazja do porozmawiania. I wyjścia na kawę. I...

- I chyba tu powinnaś postawić kropkę. - przerwał jej Charlie, widząc, jak George i Ginny wręcz wstrzymują oddech, chcąc poznać jeszcze więcej szczegółów. - Zdecydowanie. 

Molly jedynie pokiwała głową, dalej się uśmiechając. Już na pierwszy rzut oka widać było, że przyszła synowa zaskarbiła sobie jej zaufanie. 

- Czyli to dla niej nauczyłeś się rumuńskiego? - dopytywał George, posyłając przyszłej bratowej zawadiacki uśmiech. 

- Nie no, pracuję w Rumunii, jakieś podstawy już umiałem. Chociaż, muszę przyznać, że to właśnie Ana nauczyła mnie bardziej tego języka. Zresztą, jeśli chodzi o języki to jest ona zdolną bestią. Nie wiem, czy wiecie, ale Ana umie rumuński, angielski oraz podstawy niemieckiego i francuskiego. - pochwalił się Charlie, będąc z tego faktu tak dumny, jakby to on sam to wszystko umiał. Jego narzeczona zmieszała się nieco.

- Oj, nie przesadzaj. - mruknęła jedynie, cała czerwona na twarzy. - Mieszkam w stolicy, musiałam umieć jakieś podstawy tych języków, bo czasami można je tam spotkać. 

- Oj, kochanieńka, nie bądź taka skromna. - rozradowała się pani Weasley, ciesząc się niezmiernie z wyboru swojego syna. - To naprawdę sukces. 

Rozmowy te trwały jeszcze chwilę, a przerwał je dopiero dźwięk otwieranych drzwi od porodówki. To Bill, widocznie zdenerwowany, ale i niesamowicie szczęśliwy, stanął w progu. Wszystkie twarze symultanicznie zwróciły się ku niemu. 

- Zostałem ojcem! - oznajmił, a w jego oczach zebrały się łzy, których on nawet nie miał zamiaru ukrywać. Merlinie, był tak szczęśliwy, jak chyba jeszcze nigdy! - Fleur powiedziała, że możecie wejść i przywitać się z naszą córeczką. 

Cała rodzina rzuciła się, by pogratulować świeżo upieczonemu ojcu, a tuż po tym niemal wpadli do sali, w której leżała przemęczona i obolała, ale wciąż uśmiechnięta Fleur, trzymając w dłoniach małe dziecko, opatulone różowym kocykiem. 

- Cześć wam. - mruknęła cicho, zerkając w ich kierunku. - Chcecie się przywitać z Victorie? 

Wszyscy pokiwali głowami, starając się zachowywać idealną ciszę, jakby bojąc się, że coś zrobią maleństwu. Jedynie Molly i Artur, którzy mieli już w swoim życiu okazję, by wychować siódemkę dzieci zachowywali się normalnie, zdając sobie sprawę, że dziecko nie jest z cukru. Nie zmieniało to jednak faktu, że byli niemniej wzruszeni niż sami rodzice malutkiej dziewczynki. 

- Victorie przyszła na świat równo drugiego maja, dziesięć minut przed północą. Niezły sobie termin wybrała. - pochwaliła się Fleur, po czym spojrzała na swojego męża z uśmiechem. - Chcesz ją potrzymać, Bill? 

- M-mogę? - spytał, patrząc na żonę i córeczkę, którą trzymała w rękach. - Nie zrobię jej krzywdy?

Fleur jedynie zaśmiała się cicho, delikatnie podając mu córkę. 

Obserwujący tę chwilę Ginny i Harry odeszli kawałek, by młodzi rodzice mogli nacieszyć się tą chwilą w samotności. Rudowłosa dziewczyna wtuliła się w swojego chłopaka, rozkoszując się tym, że mogli być tu razem. Już za kilka godzin Ginny zmuszona była wrócić do Hogwartu na ostatnie dwa miesiące nauki. 

- Harry? - spytała nagle, jakby zamyślona. 

- Hmm? - mruknął, dalej ją obejmując. - Coś się stało?

- Nie, ale... Zastanawiałam się... Myślisz, że my też będziemy mogli kiedyś patrzeć tak na naszą córeczkę?

Chłopak spojrzał na nią, nieco zdziwiony tym nagłym pytaniem, ale już po chwili uśmiechnął się, całując ją krótko. 

- Jasne, że tak, Ginny. - stwierdził cicho, patrząc na nią uważnie. - Tylko nasza córeczka będzie ładniejsza, bo będzie miała twoje geny. 

Ginny poczuła się tak cudownie, jak jeszcze nigdy wcześniej. 

*Cześć, kochanie! Co? W Mungu. Nie, nie, wszystko w porządku. Fleur zaczęła rodzić. Tak. Jak chcesz to możesz. Wyjdę po ciebie. Nie przejmuj się. Kocham cię, pa! 

**Nie znalazłam żadnej wzmianki, o rumuńskim ministerstwie magii, ale zakładam, że takowe istnieje. 

Hej, hej, hej! Jakby co, to żyje. Chyba. Tak mi się wydaje. 

Wiem, że rozdział spóźniony, ale w zamian za to jest ciutkę dłuższy. Mam nadzieję, że się podobał. No, chyba, że wolicie tę wersję z 1 kwietnia, haha. Jakby co, to mówcie. Dla mnie nie ma problemu xd A teraz, idę spać, dobranoc. Lub miłego dnia, jeśli czytasz to rano. 

08.04.2021



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top