Rozdział 101
Um, witam po ponad dwóch tygodniach przerwy tutaj...?
Chciałabym was poprosić o przeczytanie notki pod rozdziałem. Tym razem nie będę o nic pytać, a chciałabym was po prostu przestrzec - to tyle. Miłego czytania.
*****
W wirze obowiązków, związanych z morderstwem nastoletniej Celiny, Harry i Ron nie zauważyli nawet, że maj zbliżał się nieubłagalnie, a co za tym idzie, druga rocznica bitwy o Hogwart.
Przypomnieli sobie, o tym, dopiero, kiedy w ich ręce wpadł list z pieczęcią ich dawnej szkoły, zaadresowany do nich. Jego nadawcą była McGonagall, obecna dyrektorka owej placówki, a treść listu zawierała pytanie, czy nie chcieli by oni, wraz z Hermioną, uczestniczyć w uroczystości z okazji rocznicy bitwy. Informowała ich również, że zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo zapracowani są obecnie, ale mimo wszystko liczyła na ich pozytywną odpowiedź, zaznaczając, że Luna Lovegood i Neville Longbottom już potwierdzili swoje uczestnictwo.
- To, co robimy? - spytał Ron, kilka godzin po otrzymaniu listu. Cała ich trójka znajdowała się w salonie Weasley'a i jego narzeczonej, gdzie wspólnie jedli obiad, przygotowany przez Hermionę. - Idziemy?
Hermiona kiwnęła głową, wyrażając swoją aprobatę; to samo uczynił też Ron. Następnie wlepili oni spojrzenie w swojego przyjaciela, który jakby rozważał w głowie wszystkie za i przeciw.
- No więc, nie ukrywam, że mamy mnóstwo obowiązków w ministerstwie... - zaczął, po czym odchrząknął. - Ale, mimo wszystko, nie wyobrażam sobie, by miało nas nie być.
- Czyli idziemy. - zadecydowała ostatecznie szatynka, zasuwając za sobą krzesło w jadalni. Szybkim krokiem podeszła do komody, z której wyciągnęła kilka kartek i samonotujące pióro. - Musimy przygotować jakieś mowy, jak w zeszłym roku.
- Ale, że teraz? Że już? - jęknął Ron, również odchodząc od stołu, po czym rozłożył się na sofie, znajdującej się w salonie. - Ledwo zjedliśmy, liczyłem na jakąś drzemkę, czy coś...
- Och, nie ma czasu na drzemki, Ron. - stwierdziła dziewczyna, rzucając w niego poduszką, którą wzięła z fotela, stojącego obok kanapy.
Rudowłosy nic sobie z tego jednak nie zrobił. Z uśmiechem zdjął poduszkę ze swojej twarzy i umiejscowił ją sobie pod głową, sprawiając, że było mu jeszcze wygodniej. Hermiona westchnęła, poirytowana.
- Ronald! - wrzasnęła, ku rozbawieniu obserwującego tę sytuację Harry'ego. - Natychmiast wstawaj z tej kanapy, bo nie ręczę za siebie! Robisz sobie drzemki w dzień, a potem nie śpisz po nocach i rozmyślasz! Naprawdę nie mam ochoty, by o drugiej w nocy rozwiązywać twoje problemy egzystencjalne!
Weasley mruknął coś pod nosem, ale ostatecznie podniósł się z kanapy i usiadł przy stole, chwytając kartkę i pióro.
- Kłócicie się, jak stare, dobre małżeństwo. - zauważył rozbawiony Potter, na co Hermiona spiorunowała go wzrokiem.
- Nawet się nie odzywaj. - warknęła, robiąc krótką przerwę, pomiędzy każdym wypowiedzianym wyrazem. - Zajmij się sobą, Harry.
- Oj, dobra, dobra. - parsknął, a w końcu nawet i Hermiona nieco się uspokoiła, uśmiechając się pod nosem. - Jak długa ma być ta przemowa?
- Krótsza niż rok temu. - odparła dziewczyna, zasiadając do stołu, przy którym nie było już brudnych talerzy, gdyż dziewczyna odesłała je do zlewu. - No wiecie, to druga rocznica. Jej nie obchodzi się tak, że tak to ujmę, hucznie, jak inne... Pierwsza była wyjątkowa.
- Była okropna, a nie wyjątkowa. - burknął Ron, odwracając wzrok w stronę okna. - Kiedy widziałem George'a w tej jego rozpaczy, miałem ochotę do niego dołączyć i płakać do wieczora.
Ani Harry, ani Hermiona nie odezwali się przez dłuższą chwilę, bo po prostu nie wiedzieli, co powiedzieć. Wiedzieli, że Ronowi musi być niesamowicie przykro. To miała być w końcu druga rocznica śmierci jego brata.
- Och, Ron... - westchnęła po czasie Hermiona, podchodząc do narzeczonego i przytuliła go mocno, zaczynając coś do niego mówić, lecz Harry nie mógł słyszeć, co, ponieważ stał zbyt daleko.
Okularnik poczuł się strasznie nie na miejscu; doskonale wiedział, że jego przyjaciele woleliby być teraz sami i móc porozmawiać w cztery oczy, toteż usunął się niepostrzeżenie z jadali. Niepewnie usiadł na sofie w salonie i czekał, aż ktoś po niego wyjdzie i powie, że już skończyli rozmowę, lecz mijały kolejne minuty, a on dalej słyszał przyciszone szepty z jadalni.
- Pora na mnie. - mruknął pod nosem i teleportował się do swojego domu z cichym trzaskiem.
Było mu przykro, bo to właśnie w takich chwilach uświadamiał sobie, że bez Ginny był bardzo samotny. Ron miał Hermionę, a Hermiona miała Rona; nawet jego kuzyn Dudley miał przy sobie Madeleine. A on był obecnie sam, skazany na siedzenie w ciszy, która już zaczynała go denerwować.
Nie mogąc dłużej znieść poczucia samotności, włączył telewizor na losowym kanale. Dawało mu to złudne wrażenie, że w domu znajduje się ktoś oprócz niego.
- Witamy w kolejnej edycji naszego programu! Dzisiaj swoją historię opowie nam kobieta, która ponad dwanaście lat spędziła w... - zaczął mężczyzna, prowadzący jakiś program rozrywkowy, ale Harry już go nie słuchał.
Okularnik wyjął z szuflady pergamin i pióro, po czym zaczął bazgrać jakieś słowa, które jako pierwsze przychodziły mu na myśl. Tak oto, po ponad godzinie pergamin został zapisany, a jego przemowa na uroczystość w Hogwarcie skończona, z czego chłopak był bardzo zadowolony.
Jako, że nie miał jeszcze ochoty iść spać, postanowił napisać list do Ginny, z informacją, że spotkają się już za dwa dni, kiedy to miała mieć miejsce druga rocznica bitwy. Oprócz tego, streścił jej krótko cały swój tydzień, dodając, że bardzo za nią tęskni, a dom bez niej świeci pustkami. Na koniec, niczym natchniony pisarz, dopisał jeszcze krótką sentencję, o tym, jak docenił to, że ją ma i, że czyni go ona najszczęśliwszym na świecie. Zadowolony z siebie, zaadresował list i posłał go do dziewczyny za pomocą sowy, którą od niej otrzymał.
Owy list Weasley'ówna otrzymała dopiero wieczorem pierwszego maja, kiedy już szykowała się do spania. Ucieszyła się z tego powodu niezmiernie, a myśl, że podczas rocznicy chłopak będzie tuż obok, nieco podniosła zmartwioną dziewczynę na duchu. Mimo, że Ginny nie była jakoś szczególnie uczuciowa, przed drugą rocznicą wydawała się być niesamowicie spięta i jakby przygaszona, co prędko zauważyła Demelza.
- Ginny, martwisz się jutrem, prawda? - spytała wprost, mimo, że odpowiedź już znała.
- Nie, jest w porządku. - odrzekła szybko rudowłosa, ale Robins i tak wiedziała swoje. Szatynka podeszła do łóżka swojej przyjaciółki i położyła się koło niej, po czym przytuliła ją mocno. - Wiesz, że nie musisz mi kłamać, Ginny? - mruknęła, wciąż ją obejmując.
To właśnie wtedy rudowłosa rozluźniła się nieco i wypuściła głośno powietrze, czując jakby z jej ramion znikał ogromny ciężar.
- No wiem, przepraszam. - jęknęła, odwzajemniając uścisk. Była wdzięczna przyjaciółce, że ta tak dzielnie znosiła jej uczuciowe gierki i zawsze umiała ja wyczuć. Taka przyjaciółka była prawdziwym skarbem. - Po prostu... Stresuje się jutrem. To już dwa lata, jak nie ma z nami Freda, a mimo, że już się z tym mniej-więcej uporałam to i tak przeczuwam, że będę jutro płakać. Zresztą... Bardziej niż o siebie martwię się o George'a. No wiesz, niby ma oparcie w Angelinie i ostatnio naprawdę z nim lepiej, ale... On był z Fredem tak blisko, że serio boję się tego, jak jutro będzie się zachowywać. Wątpię, że ktokolwiek będzie w stanie mu pomóc.
Demelza pokiwała jedynie głową, a potem zaczęła pocieszać i uspokajać Ginny najlepiej, jak umiała. Dziewczyny tak się rozgadały, że nie zauważyły nawet kiedy zrobiło się naprawdę późno, a one zasnęły tak, jak leżały.
Obudził je dopiero brzęczący budzik, zwiastujący godzinę dziewiątą. Tego dnia w Hogwarcie nie odbywały się lekcje, toteż dziewczyny mogły pozwolić sobie na dłuższe spanie, co było im bardzo na rękę ze względu na nocne pogaduchy.
- No nic, trzeba wstawać. - jęknęła Ginny, po czym zrzuciła Demelzę z łóżka. - Wstawaj, śpiąca królewno. Pora na nas.
- To był cios poniżej pasa! - wysapała dziewczyna, leżąc na podłodze, owinięta w kołdrę. - Ale tu akurat masz rację, trzeba się zbierać. Wiesz, jak jest... Na lekcje można się czasem spóźnić, ale dziś nie wypada.
Ginny potwierdziła jej słowa skinieniem głowy, zdejmując z wieszaka czarną sukienkę, zakupioną specjalnie na tę okazję. Suknia była bardzo skromna, nie miała dużego dekoltu i zbędnych dodatków; mówiąc krótko, była idealna na taką okazję.
Już kilka minut później obie dziewczyny znalazły się na sali, wybudowanej ku pamięci ofiar bitwy. Póki co, nie było tam wielu osób, ponieważ ludzie zaczynali się tam dopiero zbierać. Ginny czekała jednak tylko na jedną osobę - Harry'ego.
Nie dziwne więc, że gdy już go zobaczyła uśmiechnęła się szeroko, mimo okoliczności, a następnie pomachała w jego kierunku.
- Hej, siostro! - zawołał Ron, również do niej machając, jednak rudowłosa zupełnie go olała i wpadła w ramiona swojego chłopaka, co Weasley skwitował krótkim prychnięciem. - Em, to już nawet z własnym bratem się nie przywitasz?
- Oj, poczekaj na swoją kolej, Ron. - zaśmiała się Hermiona, obejmując swojego narzeczonego. - Dobrze wiesz, że już nie jesteś dla niej najważniejszy.
- Nigdy nie był dla mnie najważniejszy. - zażartowała Ginny, kiedy oderwała się od okularnika. - Mam jeszcze innych braci.
- Na przykład mnie. - stwierdził dumnie Bill, wchodząc do pomieszczenia, po czym powitał się ze wszystkimi. - Uprzedzając pytania, Fleur nie ma, bo dziś naprawdę słabo się czuła. Została z nią jej mama... Teleportowała się do nas kilka dni temu, by pomagać nam, gdy dziecko się już urodzi.
- Och... A na kiedy ma termin? - dopytywała Weasley'ówna, która, dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę, nie wiele na ten temat wiedziała.
- Problem w tym, że termin miała na zeszły tydzień. Jest jak tykająca bomba, nie wiadomo, kiedy wybuchnie. - zaśmiał się mężczyzna, pocierając kark w zakłopotaniu. - George ostatnio robił nawet zakłady, według niego urodzi się najpóźniej jutro; według mnie w piątek.
Rozmawiali jeszcze kilka minut, dopóki w sali nie zgromadzili się już wszyscy zainteresowani, w tym profesor McGonagall, która rozpoczęła całą ceremonię.
- Moi drodzy, to już drugi rok, odkąd jesteśmy bezpieczni - zaczęła, a Harry i Ron na te słowa wymienili jedynie niepewne spojrzenia. - a jest to zasługą uczniów i absolwentów tej oto placówki, pana Harry'ego Pottera, pana Ronalda Weasley'a, panny Hermiony Granger, pana Neville'a Longbottoma, panny Luny Lovegood, a także wielu innych osób, lecz jest ich zbyt dużo, by wymieniać. Z tego powodu, poprosiłam ich o napisanie kilku słów na tę uroczystość. Proszę, niech zacznie pan Potter.
Harry wstał z krzesełka, na którym został usadzony, po czym niepewnie podszedł do mównicy, czując jak pocą mu się ręce. Stał tam, przed całym tym tłumem, czując się tak, jak rok temu.
- Więc, um... - zaczął nieskładnie, lecz natychmiast się opanował. Ginny pokazała mu kciuki, uniesione w górę. - Zebraliśmy się tu, by ponownie uczcić dzień, który ciężko określić, jako szczęśliwy lub smutny. Z jednej strony możemy mówić o wielkiej radości, ponieważ dokładnie dwa lata temu jeden z największych czarnoksiężników został pokonany, a nasz świat, świat czarodziei znów stał się bezpieczny! Z drugiej strony, to właśnie dwa lata temu wielu z nas odeszło z tego świata na zawsze, zostawiając po sobie puste, palące miejsce w naszych sercach. Doskonale zdaję sobie sprawę, że mimo upływu czasu, to dalej boli. To nie jest jedna z tych ran, które goją się po tygodniu, nie tym razem. Bardziej porównałbym to do blizn, które mimo, że już nie krwawią, dalej są widoczne, cały czas przypominając nam, o tym, jak powstały.
Kilka osób już zaczęło łkać, lecz on się tym nie przejął.
- Nie będę tu oszukiwał. To uczucie nigdy nie zniknie! - krzyknął, brzmiąc tak poważnie, jak nigdy dotąd. - Wiem coś, o tym, mimo że moich rodziców prawie nie znałem, nie pamiętam ich, są dla mnie anonimowi. Ale wiem jedno i tego nie zapomnę nigdy. Byli niezwykle odważnymi ludźmi, którzy mimo naprawdę młodego wieku oddali za mnie życie, za co będę im wdzięczny do końca moich dni i jeszcze dłużej! I nie boję się powiedzieć, że jestem z nich dumny! I wy też powinniście być dumni z waszych bliskich, którzy oddali życie, byście wy mogli żyć w spokoju! Zginęli, ale wiedzieli, dlaczego to robią! Pokażmy im dziś, że ich śmierć nie poszła na marne! - krzyczał, po czym zastosował metodę, którą posłużył się w zeszłym roku. Zaczął kolejno wskazywać na różne obrazy, przedstawiające ofiary bitwy. - Wstańmy i wznieśmy różdżki! Pokażmy, że Lupinowie nie osierocili swojego dziecka na marne! Że Fred, Lavender i Colin nie zostaną zapomniani! Że Snape nie zginął, jako tchórzliwy Ślizgon i walczył do końca! Pokażmy, że pamiętamy o nich, że znamy ich historię i przekazujmy ją dalej!
Krótko po tym, Harry odszedł od mównicy, odprowadzany gromkimi oklaskami. Ginny, która również miała łzy w oczach, przytuliła go mocno, ciesząc się, że tego dnia był przy niej. Był dla niej ogromnym wsparciem; dziewczyna liczyła, że zdawał on sobie z tego sprawę.
Tuż po Potterze do mównicy podchodzili pozostali zaproszeni, którzy również odprowadzani byli oklaskami. Na koniec uroczystości wszyscy ponownie wznieśli różdżki, po czym nastąpić miał symboliczny poczęstunek dla wszystkich gości.
- Chodźcie, dzieciaki. - wychlipała Molly, ocierając łzy chusteczką. - Zjemy i wracamy do domu.
- Kto wraca, ten wraca. - parsknęła, choć nieco smutno, Ginny.
Wszyscy Weasley'owie wraz z Harry'm i Hermioną zaczęli iść w stronę Wielkiej Sali, co było dość trudne, zważywszy na fakt, że co chwilę ktoś ich zaczepiał, dziękując za słowa otuchy lub pochwalając ich przemówienia.
- Zanim dojdziemy do Wielkiej Sali to nastanie czerwiec. - parsknął w końcu George, który, zadziwiając tym wszystkim, tego dnia nie uronił ani jednej łzy. Jedyne, co wskazywało u niego na to, że był to tak ważny dzień, to lekko nieobecny wzrok i to, że co chwila szeptał coś do siebie pod nosem.
- Wolałbym jednak nie... - jęknął niezadowolony Ron. - Jestem strasznie głodny.
- Ty zawsze jesteś głodny, młody. - parsknął Charlie, który przyjechał z Rumunii specjalnie na tę uroczystość. Ron spojrzał na niego wyraźnie oburzony. - Dobrze wiesz, że mówię pra... A to, co, do licha?
Tuż przed wejściem do Wielkiej Sali podleciała do nich niebieska mgiełka, która po chwili przybrała kształt łabędzia* - patronusa Fleur, oznajmiając:
- Bill, zaczęło się!
*nie znalazłam informacji, jakiego patronusa miała Fleur ani, czy w ogóle umiała go wyczarować (ale zakładam, że tak, skoro dostała się na turniej trójmagiczny). Jeśli ktoś wie, jakiego patronusa miała, niech śmiało pisze, ja przydzieliłam jej jednak łabędzia. Według mnie, pasuje do niej (;
No dobrze, więc witam was po ponad dwutygodniowej przerwie! Zacznę ten wpis od szybkiego wytłumaczenia, dlaczego tak, a nie inaczej. No więc, najpierw byłam chora (o czym napiszę później!), a kiedy już czułam się lepiej to zajęłam się pisaniem obiecanego Scorose, gdzie już dodałam prolog, a także 1, 2 i 3 rozdział. To właśnie prolog i 1 rozdział pojawiły się tydzień temu, w sobotę, zamiast rozdziału tutaj. Jeśli chodzi, o to, czemu rozdział dziś, a nie w sobotę - po prostu nie miałam internetu. No, więc myślę, że jeśli chodzi o to, wszystko mamy wyjaśnione. Przejdźmy więc dalej...
Mianowicie, chciałam się z wami podzielić pewnym ostrzeżeniem, a że chciałam, by dotarło to do jak największej ilości osób, pisze to tutaj.
Pamięta ktoś, jak pisałam, że bierze mnie grypa? Ha ha, dobre sobie - to nie była grypa. Jak nie grypa, to co? A no nasz wirus, który nie chce dać nam spokoju. Nie będę się tu rozwodzić, skąd on się wziął, bo wtedy wejdziemy tu też na politykę, a totalnie nie o to mi chodziło. Ja chciałam was bardziej ostrzec, byście na siebie po prostu uważali, a najlepiej siedzieli w domu (ewentualnie jakieś najpotrzebniejsze zakupy, czy spacer w lesie, gdzie nie ma tylu osób), chociaż to też nie zawsze coś daje... Noście maseczki (poprawnie - z zasłoniętymi nie tylko ustami, ale także nosem), myjcie ręce. Ja wiem, że nie zawsze to coś da (tak, jak było w moim przypadku, gdyż ja zawsze nosiłam maseczkę zakrywając przy tym nos, a na myciu rąk mam dosłownie bzika), ale mimo wszystko na pewno nie zaszkodzi, a kto wie, może to uratować życie wam i waszym bliskim. Jako posiadaczka okularów, zdaje sobie też sprawę, że nie zawsze noszenie tych masek jest wygodne, komfortowe... Niektórzy mają problem z oddychaniem, inni, w tym ja, z tym, że parują im okulary - jednak, czy nie warto przemęczyć się jakiś czas, a potem nie mieć jakiś covidowych powikłań? Warto zaznaczyć, że teraz coraz więcej osób zaraża się tym paskudztwem i już wcale nie dotyczy to tylko starszych osób. Nie jestem nawet pełnoletnia, a się zaraziłam; w momencie wykonywania testów na covid, przede mną w kolejce stali ludzie (którzy nie mieli więcej niż pięćdziesięciu lat) wraz ze swoimi dziećmi, które też miały robione testy. Kończąc ten przydługi wpis, chce po prostu powiedzieć: UWAŻAJCIE. Serio, to nie są żarty. Ja jestem już tym słynnym ozdrowieńcem, ale nie wiem, czy nie będę mieć jeszcze wielu powikłań.
Przemyślcie to.
Do przeczytania za jakiś czas!
29.03.2021
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top