Rozdział 1 Wspomnienie wojny


Był to ładny majowy poranek. Słońce przebijało się przez okno i oświetlało całe dormitorium Gryffindoru. Pokój był prawie pusty, leżał w nim tylko jeden chłopak o kruczoczarnych włosach. Wyglądał jak zwykły uczeń Hogwartu i na pierwszy rzut oka nie było w nim nic wyjątkowego. Jednak, każdy kto znał go trochę lepiej (a znali go prawie wszyscy) wiedział, że to właśnie on wczoraj ostatecznie zgładził Voldemorta. On go pokonał. 

Była już dziesiąta, kiedy się obudził. Był zmęczony i obolały, ale szczęśliwy. Cieszył się, że żyje, że Hogwart jest bezpieczny, że nie ma już Voldemorta, że jego przyjaciele żyją, że są cali i zdrowi... No, prawie wszyscy. Z jego twarzy znikł uśmiech, a w głowie narodziła się paskudna myśl, przypominająca o tym, że wczorajszego dnia wielu z jego znajomych pożegnało się z życiem. Jak mógł się tak cieszyć, kiedy dobrze wiedział, że to przez niego Fred stracił życie? Colin, ten chłopak, który nie dawał mu spokoju, on też zginął przez niego. Lupin i Tonks osierocili małego Teddy'ego, a on jest jego ojcem chrzestnym. Jak on mu spojrzy w oczy? Wiadome jest, że mały na razie nie jest świadom tego co się stało, ale kiedyś w końcu zapyta czemu nie ma mamy i taty, jak inne dzieci. I co on mu wtedy powie? Że zginęli przez niego? Przez całe swoje dotychczasowe życie żałował, że sam nigdy nie mógł poznać Jamesa i Lily, a przez niego Teddy też wychowa się bez rodziców. 

- Będziesz najgorszym wujkiem i ojcem chrzestnym, Harry. - mruknął pod nosem. 

- Nie prawda. - zaprzeczyła cicho Ginny. - Ja uważam, że będziesz świetny. 

Harry podskoczył, niczym poparzony, ponieważ wcześniej jej nie zauważył.  

- Skąd wiedziałaś, że tutaj jestem? - zapytał zaskoczony i zarazem trochę zmieszany.  

- Jest prawie jedenasta. Nie było cię w Wielkiej sali, zaczęłam się martwić i postanowiłam, że sprawdzę tutaj. - oznajmiła spokojnie, podchodząc bliżej niego. 

- Ile tu stałaś? - spytał, przeczesując nerwowo włosy. 

- Wystarczająco długo, by stwierdzić, że zgarniasz całą winę na siebie, choć dobrze wiesz, że zginęli z rąk śmierciożerców. - spojrzała na niego z zatroskaną miną. - Nie możesz brać całej winy na siebie, Harry.

Dziewczyna próbowała go pocieszyć, uświadomić mu, że śmierć tych wszystkich osób nie jest jego winą, lecz Harry nie mógł sobie tego tak zwyczajnie wybaczyć. 

- To nic nie znaczy! - ryknął. - To, że zamordowali ich śmierciożercy to nie znaczy, że nie zginęli przeze mnie! - wykrzyczał chłopak. - To moja wina, że Fred nie żyje, pozbawiłem Teddy'ego rodziców! 

Ginny spojrzała na niego z widocznym oburzeniem. Czy była na niego zła za to, że na nią nakrzyczał? On przecież mówi prawdę, oni wszyscy zginęli przez niego. Rudowłosa próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale chyba nie była w stanie. W oczach miała łzy, chociaż starała się nie płakać. Harry wiedział, jak bardzo jest jej przykro z powodu tych wszystkich osób, które zginęły, a najbardziej brak jej Freda.

- Ginny... Ja, ja przepraszam. Jesteś na mnie zła za to, że wspomniałem o Fredzie i o ty... - urwał, bo zobaczył, że rudowłosa ociera łzy i robi się bardziej zła. 

- Harry, nie o to chodzi! Czy ty nie rozumiesz?! - zapytała, prawie krzycząc.  

- Nie, nie rozumiem. - odparł, wyraźnie zbity z tropu. 

- To ci wyjaśnię. Czy ty myślisz, że oni wszyscy zginęli dla zabawy? Że oni oddali życie, po to byś ty przez następne pół roku użalał się nad tym, że zginęli przez ciebie? - wykrzyczała to w taki sposób, że Harry aż się jej przestraszył.  

- To chcesz powiedzieć, że mam się nie przejmować, że zginęli? A może mam się z tego cieszyć? - sarknął, jednocześnie bojąc się, że Ginny się przez to na niego obrazi. Jakie było jego zdziwienie, gdy dziewczyna na powrót przybrała zatroskaną minę i powiedziała, już nieco spokojniej:

- Nie, Harry. Chodzi mi o to, że za bardzo bierzesz to do siebie. Ja cię rozumiem, nawet nie wiesz jak bardzo... Harry, wczoraj zginął mój brat, to dla mnie też nie jest łatwe, Percy obwinia się, że to jego wina, bo był przy tym. Ale naprawdę, wszyscy musimy żyć dalej.

- Ginny...

- Nie, Harry, daj mi dokończyć. - spojrzała na niego, a gdy zobaczyła, że kiwnął potakująco głową, kontynuowała. - Obwiniasz się za śmierć ich wszystkich... Harry, oni byli tego świadomi, oni wiedzieli co robią. Colin nie powinien zostać w Hogwarcie, ale zrobił to tak, jak ja. Przecież ja też mogłam, zginąć, ja też byłam na to gotowa... 

Chłopak spojrzał na nią z wściekłością. Dobrze wiedziała, że nie mógł znieść nawet zwykłej myśli, o tym, że jej mogłoby zabraknąć. 

- Więc pragnę ci pokazać, że Colin wiedział na co się pisze zostając w Hogwarcie...

- A Lupin i Tonks...? Oni też zginęli, oni zostawili Teddy'ego. - okularnik skrzywił się na samą myśl tego, że przez niego ten chłopiec nigdy nie pozna swoich rodziców.

- Lupin wiedział, że prędzej czy później to się stanie, od dawna polował na niego Greyback, a Tonks była aurorem, ona mogła zginąć na każdej innej misji, a to, że zginęła akurat teraz, to zwykły, choć bardzo nieszczęśliwy, przypadek. Małym zajmie się matka Tonks. - odpowiedziała, a chłopak słuchał jej tak uważnie, jak tylko potrafił. - Co do Freda...on wiedział tak samo jak George, Bill, Charlie, Ron, Hermiona czy Neville, co grozi im za pomoc tobie, a jednak dalej byli ci wierni. To się po prostu stało. Zresztą, Harry, czy pomyślałeś w tym wszystkim, chociaż przez chwilę, ile ludzi dzięki tobie przeżyło?

To fakt, nie pomyślał o tym, bo zaczął się obwiniać za śmierć przyjaciół. 

- Nie, nie pomyślałem. - odrzekł ciszej. Wziął głęboki oddech, nieco się uspokajając. - Ale, mimo wszystko dalej jest...

- Jest ci ciężko. Ja wiem, Harry... - dokończyła za niego rudowłosa.

Ginny była chyba jedyną osobą, przy której nie musiał kończyć zdania, bo ona zawsze wiedziała, co chce powiedzieć. Jak on ją uwielbiał, za to, że w takich sytuacjach potrafiła sprawić, by poczuł się lepiej, za to, że dalej przy nim jest. Podszedł do niej i przytulił ją, pierwszy raz od dawna. Dopiero mając ją w swoich ramionach zrozumiał, jak bardzo za nią tęsknił.

- Zostajesz do końca roku w Hogwarcie? - zapytał, chcąc już zmienić temat i uwolnić się od tych przykrych wspomnień.

- Chyba tak...przydam się tu, będą brali chętnych uczniów do pomocy przy odbudowie. - uśmiechnęła się do niego, przy czym na jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki.

Tak bardzo brakowało mu jej uśmiechu... 

Spojrzał w jej oczy, a kiedy ona kiwnęła głową, dając mu ciche przyzwolenie, pocałował ją krótko. Cudownym uczuciem było zrobić to po takim czasie. 

*****

W Wielkiej Sali od rana panował ruch. Wszyscy biegali w różne strony, pomagając pani Pomfrey. Tylko nieliczni uczniowie siedzieli spokojnie przy stołach swoich domów, spożywając posiłek. Ron z Hermioną od samego rana pomagali przy rannych razem z innymi uczniami. Większość pacjentów na szczęście czuła się już lepiej, co niesamowicie ich satysfakcjonowało. Jedynie stan pani Weasley w ogóle się nie poprawił. Kobieta siedziała na jednym z łóżek w skrzydle szpitalnym i piła uspakajający eliksir od pani Pomfrey. Widać było, że przez całą noc płakała, nie mogąc uwierzyć w stratę jednego z synów. Ron zresztą też nie wyglądał najlepiej. Hermiona dobrze wiedziała, jak bardzo jej chłopak przeżywał śmierć brata, a serce krajało jej się na widok jego czerwonej od płaczu twarzy. Co prawda, próbowała go pocieszyć, lecz gdy nie było widać efektów, odpuściła sobie, dając mu czas na przeżycie tej straty, na żałobę. 

- Jak myślisz, gdzie jest Ginny i Harry? - spytała szatynka, kiedy około dwunastej usiadła przy stole Gryffindoru i nałożyła na talerz pięć naleśników. 

- Nie wiem, Hermiono. Pewnie jeszcze śpią. - odmruknął do niej chłopak, sięgając po tost z dżemem.

- Tak długo? - zastanowiła się, po czym zadrżała lekko. - Nie, to nie możliwe. Może coś im się stało, a może...?

- Nie panikuj. - uciął Ron, kładąc dłonie na jej ramionach w uspakajającym geście. - Zrozum, nic im nie jest. Harry musi być zmęczony, a ona pewnie czeka na niego, w końcu nie widziała go przez prawie rok.  

- Oby - westchnęła, mimo wszystko nieco się rozluźniając. Doskonale zdawała sobie sprawę, że dramatyzowała, ale wciąż nie mogła uwierzyć, że już jest po wszystkim, że wojna się skończyła, że są już bezpieczni...

Zanim Ron zdążył dodać cokolwiek, do Wielkiej Sali wleciały sowy, roznoszące pocztę. Szybko zauważyli, że wśród setek listów od zaniepokojonych rodziców uczniów i poleceń ministerstwa skierowanych do, dalej znajdujących się w zamku, aurorów znajdują się również różnego rodzaju gazety, w tym 'Prorok codzienny', co nieco ich zdziwiło. Zaledwie kilka godzin temu odbyła się wielka bitwa, od której zależały losy całego magicznego świata, a tymczasem oni, jak gdyby nigdy nic, po prostu wydają gazety. 

Sprawa wyjaśniła się jednak, kiedy tylko zobaczyli pierwszą stronę, z której już uśmiechał się do nich Harry (na zdjęciu wciąż oblepiony potem, krwią i brudem), a tuż pod nim widniał wielki, wytłuszczony nagłówek "Harry Potter, Wybraniec, który pokonał Sami-Wiecie-Kogo!"

Westchnąwszy głośno, Hermiona i Ron zabrali się za czytanie. 

Harry Potter, czyli znany wszystkim chłopiec-który-przeżył, dokonał wczoraj cudu, pokonując najgroźniejszego czarnoksiężnika naszych czasów. Cała walka, podczas której, szacuje się, zginęło trzysta osób, odbyła się w Hogwarcie - szkole magii i czarodziejstwa. Choć było to ryzykowne posunięcie, walczyć w miejscu, gdzie uczą się, między innymi, jedenastolatkowie, całą akcja okazała się przeogromnym sukcesem. Rodzinom ofiar bardzo współczujemy i składamy serdeczne kondolencje. 
(więcej patrz str. 3,4,5,6)

- Niech sobie wsadzą gdzieś te ich serdeczne kondolencje. - burknął Ron, gniotąc gazetkę. - Ciekawe, co robili redaktorzy tego szmatławca podczas, gdy my walczyliśmy, by ocalić, między innymi, ich tyłki. 

Szatynka jedynie westchnęła, doskonale rozumiejąc złość swojego chłopaka. Bo przecież najłatwiej było napisać jakieś marne kondolencje, podczas, gdy samemu siedziało się w swoim apartamencie, czekając na rozwój wydarzeń. 

Zdenerwowany Ron podniósł się ze swojego miejsca, po czym przesiadł się tuż obok Hermiony, by móc na spokojnie objąć ją ramieniem. 

Dokładnie w tym samym czasie, w całej Wielkiej Sali usłyszeć można było okrzyki, wiwaty i oklaski, a poszczególne osoby odważyły się krzyknąć coś, w stylu: "To on!", "To Harry Potter!", "Idzie Wybraniec!". 

Hermiona i Ron spojrzeli w stronę drzwi, akurat wtedy, gdy do sali wszedł Harry, a razem z nim nieco niższa, rudowłosa dziewczyna, trzymająca go za rękę. Potter, starając się ominąć podchodzące do niego osoby i zignorować skandowanie jego imienia, odszukał ich wzrokiem, natychmiast ruszając w ich kierunku, i dosiadł się do nich. 

- Jak się czujesz, Harry? - zapytał rudowłosy, nakładając kolejny tost na swój talerz. 

- Już lepiej, dzięki. - odparł szybko, również sięgając po tost. 

- Dobrze widzieć was znowu razem. - zwróciła się do swoich przyjaciół Hermiona, niezwykle zadowolona z takiego obrotu sprawy. Od zawsze pomagała Ginny w sercowych problemach i wiedziała, że prędzej, czy później jego przyjaciele skończą jako para. Oczywiście, nie myliła się. 

Ginny uśmiechnęła się w jej kierunku, potwierdzając jej słowa, skinieniem głowy, zaczynając jeść. Dawno nie była tak szczęśliwa, jak wtedy, mając obok siebie najważniejsze dla niej osoby. 

Cześć, wszystkim nowym czytelnikom. Jest to mój pierwszy rozdział w poprawionej wersji. Mam nadzieję, że się podoba i zostaniecie ze mną na dłużej. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top