Rozdział 80

Okienko numer 14

Poprzednie cztery okienka pojawiły się jako rozdziały o ff o Neville'u. 

*****

Siedział na trybunach, oglądając mecz quidditcha. Trybuny szalały, kiedy jakiś zawodnik trafił do jednej z trzech pętli, a kiedy ktoś dostał tłuczkiem wydawały z siebie głośne 'ooo'. On też kibicował i cieszył się, kiedy drużyna, za którą trzymał kciuki, przejęła prowadzenie. 

Pip.

Jakiś zawodnik wykonał skomplikowaną sekwencję ruchów i podał kafla dalej, do swojego kolegi z drużyny. Tłum zaczął bić brawo, kiedy mężczyzna przerzucił piłkę przez środkową pętlę, wcześniej zmylając obrońcę. 

Pip.

Głośny wrzask komentatora dało się słyszeć na całym boisku. Oto dwóch szukających wyruszyło w dynamiczny pościg za małą, złotą piłeczką, zwaną złotym zniczem. 

Pip. 

Każdy z nich miał ją już na wyciągnięcie ręki. Wystarczyły milimetry i cały mecz byłby rozstrzygnięty. 

Pip. 

Jeszcze chwila... Głośny krzyk komentatora rozszedł się po trybunach w błyskawicznym tempie. Tylko kto wygrał? Ktoś siedzący przed nim, zasłonił mu widok, podskakując ze szczęścia. 

Pip.

Komentator krzyczy, widzowie szaleją. 

- Tym pięknym chwytem zapewnił zwycięstwo drużynie w...!

Pip. 

Harry zerwał się z łóżka, w popłochu wyłączając natrętny budzik. 

Była piąta czterdzieści, a on ledwo cokolwiek widział, ale to nie miało znaczenia. Miał niecałą godzinę, by stawić się na kursie w ministerstwie. 

- I nie dowiedziałem się, kto wygrał. - jęknął, przecierając oczy. 

Szybkim ruchem zaścielił łóżko, a następnie otworzył szafę i po omacku wyciągnął z niej jakąś koszulkę, którą szybko na siebie narzucił. Ubrał jeszcze jakieś spodnie, które były równie przypadkowym wyborem, co bluzka i poszedł do kuchni, by zjeść śniadanie, które przygotował mu Stworek. Na posiłek składały się dwie kromki chleba, dwa jajka sadzone i bekon, co sprawiło, że Harry zasiadł do stołu z dużym uśmiechem na ustach.

- Dziękuję, Stworku. - mruknął, wgryzając się w kromkę chleba. 

Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że ten posiłek nie starczy mu na cały dzień, ale nie przejmował się tym, ponieważ między zajęciami z teorii, a praktycznymi mieli pół godzinną przerwę, by mogli się posilić. 

- Czy Stworek może jeszcze jakoś pomóc? - dopytał, kłaniając się nisko. 

- Nie, z resztą poradzę sobie sam. - mruknął, ponownie przecierając, dalej zaspane, oczy. - Dziękuję. 

Po chwili skrzat zniknął z cichym trzaskiem, a Potter dokończył swoje śniadanie w spokoju. Nie przepadał za ciszą, o wiele bardziej wolał radosny śmiech rudowłosej dziewczyny, która przez całe lato mieszkała razem z nim. Dalej nie mógł przyzwyczaić się do tego, że po powrocie z kursu nie mógł jej przytulić, pocałować... Nie mówiąc nawet o tym, jak brakowało mu jej uśmiechu, śmiechu, czy nawet krzyku... Po prostu brakowało mu jej

Z głośnym westchnięciem opuścił kuchnię i pobiegł do łazienki, gdzie umył zęby i nieco ogarnął swoje włosy. Nie zajęło mu to długo, ale i tak zostało mu bardzo mało czasu. Krzyknąwszy krótkie 'do zobaczenia' do Stworka, wrzucił garstkę proszku fiuu do kominka, który rozbłysł na zielonkawy kolor i wszedł prosto w płomienie. 

Świat zawirował, a on znalazł się na środku ministerstwa, gdzie zbierali się już pozostali kursanci. Szybko wypatrzył w nich rudą czuprynę swojego przyjaciela - Rona. Odkąd chodzili na kursy znów czuli się, jakby byli w Hogwarcie. Oczywiście, kursy te były o wiele trudniejsze i męczące, ale chodziło o sam fakt uczęszczania razem na zajęcia i przeżywania tych wszystkich chwil, w których śmiali się do rozpuku, kiedy ktoś odważniejszy ośmielił się coś wtrącić w nudnawą paplaninę nauczyciela. 

- Hej, stary. - mruknął, zbijając piątkę z średnio przytomnym Ronem. Rudowłosy do tej pory miał problemy z tak wczesnym wstawaniem, przez co wyglądał, niczym inferius. - Dobrze ci się spało?

- Bardzo śmieszne, Harry. - jęknął, przecierając twarz. - Nie spałem wcale w ogóle, bo Hermiona stresowała się spotkaniem z jakimś ważnym czarodziejem z francuskiego ministerstwa magii i co chwila budziła mnie, bym upewnił ją, że na pewno da sobie radę. Kocham ją, ale kiedyś przez nią oszaleję. 

- Mhm, na twoim miejscu wolałbym nie spać nawet i przez całą noc, ale mieć swoją dziewczynę przy sobie, wiesz? - burknął, krzywiąc się nieznacznie. - Nie wiem, czy wiesz, ale listy to nie to samo. 

- Harry, ja wiem, że za nią tęsknisz... Ja też, w końcu jestem jej bratem... Ale, na Merlina, nie obwiniaj mnie za to! Nie moją winą jest też to, że ja Hermionę mam przy sobie cały czas.

- Przecież cię nie obwiniam. 

- Stoisz mi na bucie i to specjalnie, Harry. - parsknął Weasley. - W dodatku posyłasz mi takie spojrzenie, że gdyby nie to, iż znamy się...jakieś osiem lat, tak, chyba tak... W każdym razie, gdyby nie to, że znamy się osiem lat to bym się przestraszył. 

- Nie praw... 

Nie dokończył, gdyż podszedł do nich ich 'opiekun', czyli starszy auror o imieniu Craig. Był to całkiem spokojny i niepozorny mężczyzna, choć między jego uczniami krążyły pogłoski (które potwierdził im pan Weasley), że w latach swoich świetności wyłapał ponad dwudziestu pięciu śmierciożerców i to w ciągu zaledwie dwóch tygodni... To właśnie ten fakt powodował, że jego podopieczni się go nie bali, ale czuli do niego respekt. 

- No, młodzieży, czas na to, co lubicie najbardziej, czyli nauka. - oznajmił, a wszystkie rozmowy ucichły. - Dziś zaczniecie od lekcji ze mną, następnie przejdziecie do sali numer sto piętnaście, gdzie odbędzie się nauka prawa... No, nic, idziemy. 

I ruszył, a wszyscy kursanci za nim. Z początku Harry czuł się dziwnie, kiedy Craig traktował ich, niczym pierwszoroczniaków w Hogwarcie, ale z czasem nawet mu się to spodobało. Wprowadzało to całkiem miłą atmosferę, nasuwało im wiele wspomnień... Było to swego rodzaju odstresowanie przed kilkoma godzinami żmudnych praktyk. 

- No, młodzieży, wchodźcie i siadajcie. Bierzcie pergaminy i pióra, dziś ważna lekcja, powinniście słuchać. - oznajmił Craig'e. 

Starszy auror podszedł do swojego biurka, zaczynając wykładać różnego rodzaju składniki. Jedne z nich kojarzył lepiej, inne gorzej, a jeszcze inne wcale. Ale od tego były lekcje o antidotach, by się tego dowiedzieć... 

- No, dobrze, zacznijmy już, bo czas ucieka... - mówił, wskazując na przygotowane przez niego wcześniej rzeczy. - Jako przyszli aurorzy, powinniście już wiedzieć, że możecie otrzymać wezwanie do walki, o każdej porze dnia i nocy razem z krótkim poleceniem 'weźcie wszystko, co niezbędne'. Każde z was będzie miało na to około trzech minut, nie więcej... Pierwsze, co bierzecie to...?

- Jedzenie i picie. - oznajmił dumnie, niezmiernie ciesząc się z faktu, iż zdążył to powiedzieć przed Madeleine, która ze zdziwienia aż upuściła pióro. Z pewnością nie spodziewała się, że tym razem to on odpowie jako pierwszy. Ale kości zostały rzucone, a była Ślizgonka od razu podjęła się rzuconego wyzwania. 

- Doskonale, panie Potter! Przejdźmy więc dalej. Od razu, kiedy weźmiecie zapas jedzenia i picia, powinniście zaopatrzyć się w te oto składniki. Są wam one niezbędne do wykonania najpotrzebniejszych antidotum. Każdy z was, zmuszony jest posiadać je w swoim domu. Oczywiście, póki jesteście jedynie kursantami nie macie takiego obowiązku, ale kiedy tylko zostaniecie pełnoprawnymi aurorami będziecie musieli się w nie zaopatrzyć. - w tym momencie, auror wskazał na każdy składnik po kolei, jakby chcąc pokazać im, że jest ich naprawdę dużo. - Jak sami widzicie, jest tego sporo, co może być nieco problematyczne. Jako aurorzy, którzy przecież walczą i powinni mieć pełną swobodę ruchów, nie mielibyście jak tego ze sobą tachać. W tym celu, zarówno składniki, jak i jedzenie powinniście schować do jakiejś małej torby, na której użyjecie zaklęcia zmniejszająco-zwiększającego. 

- A czy ono nie podlega przypadkiem ścisłej kontroli ministerstwa, panie profesorze? - zapytała Madeleine, po czym odwróciła się do Harrego z wrednym uśmieszkiem na ustach. Potter już wiedział, że teraz jego kolej, aby się wykazać. 

- Dokładnie tak, panno Platten. - odparł uradowany Craig'e. - Ale was, jako aurorów to nie obowiązuje. Używacie tego w dobrych celach i ministerstwo ma do was pełne zaufanie. 

- W każdym razie... 

Harry zaczął notować, co uczynili także pozostali. Tak właśnie minęła im cała lekcja, a także trzy kolejne. Na lekcji z prawa czarodziej prawie usnął, jednak powstrzymał się, nie będąc zbyt chętnym na odbywanie kary, które zazwyczaj były dość męczące. 

- Nareszcie, chodź coś zjeść. - zwrócił się do niego Ron, po skończonej ostatniej lekcji z teorii, wyszli z sali. - Mózg mi się zaraz ugotuje z nadmiaru tych wiadomości. 

- Taki z ciebie idiota, Weasley? - zadrwiła Madeleine, podchodząc do nich z perfidnym uśmieszkiem. Obydwoje dobrze zdawali sobie sprawę, że dziewczyna jedynie żartuje. Platten nie była zła, co najwyżej trudna w obyciu, ale do tego szło się przyzwyczaić. 

- Przestań gadać, a lepiej choć coś zjeść. - odparł jej beznamiętnie Ron, ziewając. - Mój żołądek robi już salta. 

- Dobra, dobra... - westchnęła dziewczyna, poprawiając swoje blond włosy. - Amy i Malcolm mówili, że idą dziś do 'Magicznej herbaciarni', ale szczerze powiedziawszy to serwują tam jakieś ohydztwo, a nie jedzenie. Ich befsztyki są chyba z kartonu. 

- Zgadzam się. - potaknął Harry, który miał już tą nieprzyjemność się tam stołować w zeszły wtorek. - Ja idę chyba do pobliskiej kawiarenki, mają tam całkiem dobre żarcie. Idzie ktoś ze mną?

- Mhm. - odpowiedziało mu kilka zgodnych pomruków, w tym Madeleine i Rona. 

Już kilka minut później całą, sześcioosobową grupką siedzieli przy jednym z czerwonych stolików, w oczekiwaniu na swoje zamówienia. Zajmowali się rozmową oraz docinanie sobie nawzajem, w czym Madeleine była zdecydowanie mistrzem. 

- Lata praktyki, no nie? Jakoś trzeba było odpowiadać tej małpie, Pansy. - odparła, kiedy Mark zapytał jej, skąd bierze swoje sarkastyczne teksty, które rozbawiały go do łez. - Moim marzeniem, jest wsadzenie jej za kratki. 

Odpowiedział jej cały chór głosów, potwierdzający to, co powiedziała. 

- Państwa zamówienie. - oznajmiła kelnerka, stawiając przed nimi sześć talerzy. - Życzymy smacznego. 

Po krótkim podziękowaniu zajęli się jedzeniem. Faktycznie, tak, jak mówił Harry, wszystko smakowało naprawdę dobrze i kilka minut później wszyscy, uśmiechnięci i najedzeni, mogli wracać na zajęcia, tym razem praktyczne. 

Jestem! Okej, wyszedł nie najkrótszy i chyba całkiem okej! Pierwszy raz od dawna naprawde podoba mi się to, co napisałam i jestem z tego powodu przeszczęśliwa. Ogółem, przepraszam, ze tak późno, ale naprawdę nie miałam czasu wcześniej. Jutro prawdopodobnie też będzie późno. 

Aha, zapomniałabym. Jestem w trakcie pisania tego bonusu do Jilly, o tym, jak Lily poznaje rodziców Jamesa. Już z tego miejsca jestem wam w stanie powiedzieć, że na pewno nie dam rady napisać one shota o Scorose, ale... Co byście powiedzieli, gdybym napisała z tego osobne ff? Oczywiście pojawiłoby się one dopiero po nowym roku i od razu mówię, że nie jestem w stanie określić, kiedy mniej więcej moglibyście się go spodziewać. Po prostu ciekawa jestem, czy ktokolwiek były tym zainteresowany i wie, że będzie to czytał...

Kończąc, bo jestem już naprawdę zmęczona... Życze wam zdrówka i pozdrawiam. 

14.12.2020


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top