Rozdział 61
Kolejny dzień powitał go promieniami słońca i delikatnym wiatrem, który wpadał do pokoju przez otwarte na oścież okno i wprawiał w ruch, leżące na biurku, papierzyska. Ten dzień zaczął się tak dobrze, że nawet nie miał zamiaru psuć sobie tym faktem humoru, był w końcu czarodziejem. Jednym ruchem różdżki przymknął okno, a drugim machnięciem uporządkował papiery. Zerknął na lustro, które wisiało na jednej ze ścian i odnotował, że tego dnia nawet jego włosy ułożyły się w miarę dobrze. Chyba pierwszy raz w życiu. Wcisnął się w pierwsze-lepsze krótkie spodenki i niebieską koszulkę i zszedł na dół, gdzie zastał już resztę Weasley'ów i Hermionę, siedzących przy stole.
- Dzień dobry! - zawołał od progu, czując jak dobry humor, wręcz z niego promieniuje. Pozostali też musieli to odczuć, bo spojrzeli na niego tak, jakby zwariował, ale powstrzymali się od komentarza, odpowiadając jedynie pogodne 'cześć'.
- Gdzie George? - spytał, gdy, uprzednio zajmując miejsce przy stole, nie zauważył rudowłosego chłopaka.
- Wieczorem wysłał patronusa, że nie przyjdzie na noc. Powiedział, że wraca do siebie, na Pokątną, ale mieliśmy się nie martwić. Ponoć miał coś do załatwienia. Miał nie być sam. - odpowiedziała mu rudowłosa kobieta, smarując masłem kromkę chleba. Była już ubrana, a na swoją kwiecistą sukienkę zarzucony miała fartuszek.
- Och, jak myślicie, co to mogło być? - mruknął Ron, pałaszując w międzyczasie kanapkę, przez co Ginny skrzywiła się z obrzydzeniem, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak 'co za brak kultury'. - Myślicie, że wpakował się w tarapaty?
- Wątpię. - stwierdził pewnie Bill, który również zajmował miejsce przy stole, tuż obok swojej żony. - George może i jest nieco roztargniony i ogółem nieprzewidywalny, ale raczej nie pakuje się w tego rodzaju tarapaty. Moim zdaniem chodzi, o coś innego. Podejrzewam, że niedługo się dowiemy.
- No oby, inaczej będzie miał problemy z ministerstwem, a to mogłoby zniszczyć moją dobrą reputację. - oznajmił Percy, a Audrey kopnęła go w piszczel, co nie było miłym doświadczeniem, zważając na to, że dziewczyna jest aurorem.
- Spokojnie, kochanie, tylko żartowałem. - dodał, a Ron zakrztusił się swoją kanapką i zaczął głośno kaszleć.
- Żartujesz, że żartujesz! - zawołał, gdy jego napad kaszlu ustąpił, a jego starszy brat spojrzał na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Yyy, przepraszam, co?
- No, przecież ty nigdy nie żartujesz! - krzyknął, a reszta pokręciła głową z politowaniem, postanawiając go zignorować. Jedynie Percy przejął się tym komentarzem, ponieważ ten bardzo go zabolał. Prawda była przecież inna. Żartował, raz, jedyny, przeklęty raz w życiu. Tuż przed śmiercią Freda. To właśnie dlatego nie robił tego od tamtego czasu. Jeden raz, gdy postanowił się rozluźnić i zażartować, zamiast pilnować sytuacji i patrzeć, by nikomu z jego bliskich nie zdarzyła się krzywda, na jego brata zawaliła się ściana, a on nie był w stanie mu pomóc. Nie upilnował go.
Jego spojrzenie, pełne bólu i rozpaczy, podchwyciła jego narzeczona. Ona go rozumiała. Poznał ją w trakcie wojny, w pracy. Już wtedy wywiązała się między nimi nić porozumienia. Ona wyżalała mu się z tego, co widziała na wojnie, wyżalała mu się ze swoich problemów, mówiła mu o swoich obawach, nie martwiąc się, że ją wyśmieje. Jednego dnia, podczas ważnej misji dla Zakonu, do którego również należała, straciła aż piątkę swoich znajomych. Stało się to dosłownie w ułamku sekundy, ona sama ledwo z tego wyszła i ponad miesiąc zmuszona była spędzić w Mungu. Odwiedzał ją codziennie i słuchał jej lamentu, płaczu rozrywającego serce na milion kawałków i słyszał jak pytała go, czemu ona też nie mogła wtedy zginąć. To wtedy zdał sobie sprawę, że coś do niej poczuł i trochę się tym przeraził. Jednocześnie, nie miał też czasu się nad sobą użalać, ponieważ w tamtym momencie to ona, nie on, potrzebowała pocieszenia. Była w rozpaczy, co, po takiej tragedii, było zrozumiałe. Był przy niej, jak było trzeba, zarywał nawet nockę, by zostawać w szpitalu, ponieważ zdarzało jej się budzić w środku nocy i dostawać napadów histerii. Nie przeszkadzało jej jego towarzystwo, nigdy się tego nie dowiedział, ale w pewnym momencie dziewczyna poprosiła nawet uzdrowicielkę, by oprócz niego, Percy'ego, nie wpuszczać do niej nikogo innego. Kiedy wreszcie wyszła z tego doła, który przez uzdrowicieli nazwany został początkowym stadium depresji, byli sobie bliżsi, niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedzieli o sobie prawie wszystko. Wtedy też, a było to dokładnie w styczniu, wyznał jej, co czuł. Była to dla niego wielka chwila, a tak bardzo, jak wtedy nie bał się już dawno. Świadomość, że dziewczyna mogła go odrzucić, sprawiała, że zaczynał wariować, ale uznał, że jeśli jej tego nie powie w twarz to też długo nie pociągnie. I odważył się. A ona go pocałowała i od tamtego momentu byli nierozłączni. Kochali się i to, że był środek wojny wcale im nie przeszkadzało. Uważali, że to właśnie najlepszy moment, że to wtedy byli sobie nawzajem potrzebni. Byli dla siebie oparciem. To nikt inny jak, Audrey praktycznie nakazała mu skontaktować się z rodziną i przeprosić. To, między innymi, dla niej walczył podczas bitwy o Hogwart. To dzięki niej, miał okazję "pożegnać" Freda, a właściwie po prostu ostatni raz z nim porozmawiać. A kiedy to wszystko się skończyło i wydawałoby się, że mogli być wreszcie szczęśliwi, na ich drodze pojawiły się jeszcze większe przeszkody, które niosły za sobą poważne konsekwencje, ciągnące się za nimi do teraz. Śmierć Freda, obwinianie się, o to Percy'ego oraz śmierć ojca dziewczyny, były dla nich ogromnym ciosem. Długi czas nie mogli się z tym wszystkim uporać i żyli w świecie pozbawionym kolorów i wszelkich radości. Percy bał się również przedstawić wybrankę swego serca rodzicom, czując się niewyobrażalnie źle z faktem, że w momencie, gdy Fred umarł, on cieszy się z życia i zakłada sobie rodzinę, choć wcale tak nie było. Po pewnym czasie, zdołali się jednak przyzwyczaić do tej smutnej, pozbawionej niektórych elementów rzeczywistości i podnieść, zaczynając żyć na nowo. Odważyli się przyznać rodzicom Percy'ego, że są razem, a po pewnym czasie, chłopak się jej oświadczył. Potrzebował zapewnienia, że będą razem na dobre i na złe, bał się, że dziewczyna go zostawi, bał się, że ją straci, a w tamtym momencie była jedyną rzeczą, która nadawała jego życiu sens. Jak bardzo cieszył się, że dziewczyna się zgodziła i niedługo będzie mógł nazwać ją panią Weasley. Ale los znów postanowił namieszać w ich życiach, tym razem sprawiając, że ukochana chłopaka została porwana przez śmierciożerców i przez długi czas tak naprawdę nie było wiadomo, co się z nią działo. Jego życie znów stało się szare, wszystko posypało się dla niego w chwili, gdy dostał wiadomość, o jej zaginięciu. Przez trzy dni był w całkowitej rozpaczy, nie kontaktował, a dodatkowo sprawę utrudniał fakt, że jego ojciec również ucierpiał i leżał na jednej z sal w Mungu w stanie krytycznym. Potem było lepiej. W te pojęcie zaliczało się to, że chłopak zaczął jeść i spał chociaż te trzy godziny dziennie. Mimo wszystko, dalej chodził jak struty i nawet jego ukochana siostrzyczka nie była w stanie mu pomóc. Dopiero wiadomość od niej, od Audrey, dostarczona przez patronusa sprawiła, że jego umysł zaczął na nowo funkcjonować poprawnie. Czuł się tak, jakby wybudził się z długiego i głębokiego snu. Nie bojąc się o siebie, a o nią, pobiegł do McGonagall, ogłaszając jej, co nastąpiło. A potem walczył, odwdzięczając się przy okazji śmierciożercy, który przyczynił się do śmierci Freda. Jemu nic się nie stało, ale Harry i George wylądowali w Mungu w ciężkim i dość niepewnym stanie. Jak się później okazało, George oberwał tym samym zaklęciem, co Artur, tyle, że wcześniej, dzięki czemu uzdrowiciele wiedzieli, co robić i udało im się go z tego wyciągnąć. Mimo tego, czuł się koszmarnie. Znów zawiódł. Zawiódł jako brat, który powinien zapobiec tej sytuacji. Dopiero nowina, o znalezieniu, opustoszałej już, kryjówki śmierciożerców, w której przetrzymywana była Audrey sprawiła, że odetchnął z ulgą i uśmiechnął się po raz pierwszy od kilku miesięcy. Był to też pierwszy raz, kiedy popłakał się ze szczęścia, słysząc, że dziewczyna z tego wyjdzie. Wziął ją wtedy w ramiona, uważając, by nie zrobić jej krzywdy i pocałował tak, jakby jutro miało nie nadejść. Oboje byli niewyobrażalnie szczęśliwi w tamtym momencie. Byli jednością, pomimo różnic, które czasem prowadziły do drobnych sprzeczek. Ale dalej, mimo tego, że nie we wszystkim się zgadzali, kochali się ponad życie. Żadne leki podane przez uzdrowicieli nie były w stanie uleczyć jej tak, jak widok ukochanego. Gdy tylko dziewczyna wyszła ze szpitala, zaczęli dokańczać planowanie wesela, którego wspólnie postanowili nie przesuwać. Był to celowy zabieg, mający odciągnąć ich od tego wszystkiego, odciąć ich od tragicznej przeszłości, ukazując im bardziej kolorową przyszłość. Jednak dziewczyna dalej nie uporała się, z tym, co jeszcze niedawno przeżyła. Chowała te uczucia pod maską udawanej i nieszczerej radości, a jako auror, który miał obowiązek dobrze się kamuflować, robiła to bardzo umiejętnie. Jedynie on, Percy, zauważył, że wcale nie jest w porządku. Że jest zlękniona, zagubiona i niepewna. Że płacze w nocy, wtulona w poduszkę, myśląc, że on już śpi. Że różdżkę kładzie na stoliczku nocnym, o wiele bliżej, niż zazwyczaj, jakby pewna, że ta jej się przyda, że ktoś zaraz zacznie alarm, a ona znów będzie musiała walczyć o życie. Widział, jak po kryjomu za pomocą różdżki tuszuje swoje siniaki, które nie zdążyły się jeszcze zagoić, a których nabawiła się podczas przetrzymywania przez śmierciożerców. Widział, jak dusi to wszystko w sobie, co było do niej zupełnie niepodobne. Nie wiedział jednak, że robiła to, bo się o niego martwiła. Ona też zaobserwowała zmiany w jego zachowaniu. To, jak codziennie przed snem chodził po pokoju, szepcząc co do swojego zmarłego brata, przepraszając go, w chwilach, gdy myślał, że ona tego nie słyszy. Widziała jego podkrążone oczy i włosy w nieładzie, co tak nie pasowało jej do wiecznie ułożonego i przykładnego mężczyzny. Nie była jednak w stanie mu pomóc, sama będąc w rozsypce. Postanowiła więc, oszczędzić mu chociaż swoich zmartwień i dać mu czas. Nie trwało to jednak długo, ponieważ oboje, zaniepokojeni stanem, w którym znajdowała się ich druga połówka, postanowili poruszyć ten temat tego samego dnia, ostatecznie wszystko sobie wyjaśniając. Od tego czasu oboje czuli się lepiej, lżej. On pilnował, by czuła się przy nim bezpiecznie, a ona, by chłopak nie zamartwiał się rzeczami, na które nie miał wpływu i, by odżywiał się w odpowiednich ilościach, tak samo ze snem.
- Wszystko w porządku, kochanie? - spytała cicho, nie chcąc zasmucać pozostałych zebranych przy stole.
- Tak, to tylko chwilowe. - odparł, chwytając jej dłoń i posyłając jej minimalny uśmiech. - Jeśli tylko będziesz ze mną, to poczuje się lepiej.
- Możesz na mnie liczyć. - szepnęła, opierając głowę na jego ramieniu. Szybko ją jednak podniosła, ponieważ nie była to najlepsza pozycja do jedzenia.
*****
Dalej w dobrym humorze, poszedł na górę, do pokoju, który dzielił z Ronem i zaczął pakować część swoich rzeczy. Wspólnie z resztą Weasley'ów, uznał, że skoro dom stoi gotowy, nie ma co zwlekać z jego przeprowadzką. Jedynie Molly była temu przeciwna. Wylała morze łez, przekonując go, ze wcale nie musi się od nich wyprowadzać, ale on uparł się przy swoim. Obiecał jej jednak, że będzie regularnie do nich przychodził, a w każdy weekend jadał u nich obiady. Przez chwilę miał wrażenie, że rudowłosa kobieta wymusi na nim wieczystą przysięgę, ale, na szczęście, obyło się bez tego.
Po chwili do pokoju weszła również Ginny, która zobowiązała się do pomocy z pakowaniem w kartony jego, niezbyt dużego, dobytku. Szkolny kufer, kilka szat na różne okazje, książki, różdżka (którą, mimo ostrzeżeń Moody'ego, trzymał w tylnej kieszeni swoich spodni), kilka ciuchów oraz parę przydatnych gadżetów. To wszystko, co posiadał, zmieścił w dwóch kartonach, będąc gotowym do przeprowadzki.
- Gotowy na jeden z najważniejszych kroków w swoim życiu? - spytała z uśmiechem jego dziewczyna, pocałowawszy go w usta.
- Jak nigdy. - odparł, szczerze podekscytowany wizją własnego mieszkania.
Podał jej rękę, uprzednio pożegnawszy się z resztą domowników i teleportował się z nią przed swój nowy dom.
Niespodzianka! Udało mi się dzisiaj na szybko coś naskrobać i, o dziwo, rozdział wyszedł mi całkiem długi i ogólnie nie najgorszy. Duża jego część poświęcona jest relacji Percy-Audrey, zdaję sobie z tego sprawę i mówię, że zabieg ten był celowy. Audrey jest postacią nie wstępującą w kanonie J.K.Rowling i powiedziane było o niej dopiero później, więc tak naprawdę, nie wiadomo o niej nic, prócz tego, że była z Percym. Postanowiłam więc poświęcić im ten rozdział, tłumacząc, co i jak. Mam nadzieję, że wam się podobało. Do zobaczenia (albo przeczytania...?) w weekend. Życzę wam zdrówka i pozdrawiam.
15.09.2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top