Rozdział 52
Siedziała właśnie w gabinecie McGonagall wysłuchując tyrady nauczycielki. Westchnęła cierpiętniczo, zastanawiając się, jak właściwie się tu znalazła.
Zaczęło się od tego, że od samego rana poszukiwała Percy'ego. Już idąc na pierwszą lekcję zauważyła jakiegoś mężczyznę, ewidentnie z ministerstwa - był dużo za stary na naukę w Hogwarcie, a dyrektorka nie ogłaszała przyjazdu nowego nauczyciela. Podeszła do niego, pytając o swojego brata, ale mężczyzna wzruszył jedynie ramionami, odpowiadając jej, bardzo oschle, że nie śledzi go i nie ma pojęcia, gdzie mógł się podziać.
- Dziękuję za informacje. - odpowiedziała, patrząc na niego ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Nie lubiła, gdy ledwo poznane osoby nie umiały choćby udawać, że są dobrze wychowane. - Życzę, panu, bardzo miłego dnia.
Facet bąknął jakieś ciche podziękowanie i oddalił się pospiesznie w tylko jemu znanym kierunku. Ona zaś, ruszyła do sali, w której zaraz miała rozpoczynać lekcje historii magii. Całkiem lubiła te zajęcia. Były nudne, ale zawsze szło na nich odpocząć, odespać. Usiadła w jednej z ławek, tuż obok Demelzy, która wydawała się ledwo kontaktować. Wczorajszego dnia, w niedzielę, trochę zabalowała i, prawdopodobnie, nieco przesadziła z alkoholem.
- Żyjesz? - szepnęła do niej, wiedząc, że jeśli odezwałaby się nieco głośniej, dostałaby ochrzan za "nieuszanowanie jej biednej głowy". Już nie raz go usłyszała, mogła go wręcz wyrecytować.
- Chyba. Nie jestem pewna. - mruknęła tamta, krzywiąc się nieznacznie. - Mogłam posłuchać, no...wszystkich na około, którzy mówili, że mi już wystarczy... Ale nie... Bo, ja wiem lepiej! A teraz się męcz...
Zaśmiała się, za co zarobiła wściekłe spojrzenie Robins. Położyła głowę na ławce i czekała na nauczyciela, który zjawił się w sali po niecałej minucie i zaczął prowadzić lekcje, co chwilę zaznaczając, by uważali, bo to, co teraz przerabiają, może pojawić się w przyszłym roku na egzaminach.
Prawie cała lekcję przespała. Obudziła się dopiero kilka minut przed dzwonkiem. Przeczekała je, rozmyślając, gdzie też mógł podziać się jej brat. Zadzwonił dzwonek, na co Demelza jęknęła.
- Chodź. - mruknęła do niej, pociągając ją za rękaw jej bluzki. - Koniec zajęć.
Dziewczyna pokiwała głową i z niemałym trudem podniosła się z ławki, dając prowadzić się koleżance. Ginny wiedziała, że Robins nie da rady uczestniczyć na dzisiejszym treningu w takim stanie, co nieco ją stresowało. To właśnie tego dnia, miał odbyć się ostatni trening przed ich meczem ze Ślizgonami.
- Co teraz mamy? - spytała Demelza, zwracając na siebie jej uwagę.
- Okienko. A właściwie dwa. Profesor Slughorn źle się poczuł. - wyjaśniła, ciągnąc ją do pokoju wspólnego. - Pospiesz się, Demelzo.
We dwie doszły przed portret Grubej Damy i podały jej hasło ("leones supra"*), a potem weszły do środka. Zastały tam tylko kilkoro uczniów, w tym Harrego, Rona, Hermionę i Nevilla. Cała czwórka siedziała na jednej z kanap i rozmawiała o czymś nad notatkami do OWTM'ów.
- Hej, Ginny, Demelzo. - przywitał je Neville i posłał im delikatny uśmiech. - Okienko?
- Nawet dwa. - rudowłosa wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. - To dobrze, zważając na nią.
Demelza skinęła głową, opadając na kanapę i praktycznie od razu usnęła. Harry spojrzał na to z naganą i pokręcił głową.
- Widzę, że świetnie przygotowała się na trening. Ostatni trening przed meczem, zaznaczam. - prychnął i spojrzał na Ginny, zmieniając wyraz twarzy na bardziej łagodny. - Siadaj.
Zajęła miejsce obok niego i przyjrzała się mu uważnie. Miał lekko podkrążone oczy i włosy w nieładzie, choć to drugie to już standard. Zastanawiała się, czy to przez to, iż denerwuje się meczem. Postanowiła więc, zadać te pytanie na głos.
- Harry, stresujesz się meczem? - spytała wprost, a chłopak spojrzał na nią zaskoczony.
- Trochę. No wiesz, niby gram w drużynie od mojego pierwszego roku, ale jutro... To będzie mój ostatni mecz, jako kapitan, jako szukający drużyny Gryfonów, jako ucznia Hogwartu... - posmutniał, więc dziewczyna ścisnęła jego dłoń w pocieszającym geście. - No, ogółem, tak, trochę się stresuję. Chciałbym, aby nasza drużyna wygrała i zdobyła puchar.
- To logiczne. - odparła, dalej trzymając jego dłoń. - Ale wiesz, co? Ja wierzę, że nam się uda. Jesteś świetnym kapitanem, masz świetną drużynę. No, może i Demelza nie popisała się dziś rozsądkiem, ale w dniu meczu będzie gotowa i nie do pokonania. Dopilnuję tego. Osobiście.
Zaśmiał się i cmoknął ją w usta, mówiąc ciche "dziękuję". Uśmiechnęła się i zerknęła na jego notatki. Transmutacja. Harry, jako przyszły auror, musiał osiągnąć z tego przedmiotu przynajmniej Powyżej Oczekiwań, więc poświęcał mu ostatnio sporo czasu. Sama pewnie też by tak robiła, gdyby była w takiej sytuacji. Ale ona nie wiedziała, co chce robić w przyszłości.
- Okej? - szepnął do niej okularnik, zauważając jej nieobecne spojrzenie.
- Tak, oczywiście. Nie martw się, Harry. - mruknęła i podniosła się z kanapy. - Idę poszukać Percy'ego.
- Percy'ego? - zdziwił się Ron. - Percy jest w Hogwarcie?
- Tak, pisał do mnie w sobotę. Myślałam, że wiesz. - wyjaśniła, ruszając w stronę wyjścia, ale zatrzymała ją Hermiona.
- Idę z tobą, jeśli mogę. - zaproponowała, uśmiechając się przyjaźnie.
- Och, pewnie. Chodź. - otworzyła przejście i już chciały wyjść, gdy dobiegli do nich Ron i Harry, oznajmiając, że idą całą czwórką.
Tak oto, wyruszyli na poszukiwania rudowłosego chłopaka, który na dobrą sprawę, mógł być wszędzie. Wędrowali po zamku około pół godziny, ale dalej go nie zauważyli, co doprowadziło Rona do frustracji.
- Szukać go po całym zamku, to jak szukanie igły w stogu siana. - westchnął, opadając na podłogę. - Mam dość.
- Och, Ron, nie wygłupiaj się. - jęknęła szatynka, patrząc na chłopaka z wyrzutem. - My wszyscy mamy dosyć, ale jeśli chcemy go spotkać to musimy się sprężać. Raz, za niedługo mamy lekcje, a dwa, nie wiemy, do której tu zostaje.
- Nie marudź, już wstaję. - prychnął, a jego siostra spojrzała na niego z miną "i kto tu marudzi?".
Szli więc dalej, z Ronem, który co chwila prychał niezadowolony i mruczał pod nosem jakieś obelgi w stronę brata ("Percy, ty gumochłonie, gdzie ty żeś polazł?"). Zatrzymali się dopiero na jednym z korytarzy, niedaleko gabinetu dyrektorki.
- Zobacz. - szepnęła Ginny do swojego chłopaka, wskazując mu na dobrze znaną im Ślizgonkę, która trzymała w dłoni jakiś list i machała nad nim różdżką. - Co ona robi?
- Nie wiem, ale wygląda to dziwnie. - odszepnął do niej i zatrzymał resztę, każąc być im cicho.
Podeszli do ściany, próbując być niezauważeni, co z początku im się udało. Zauważyli, jak Parkinson kładzie list na jeden z parapetów i jednym ruchem różdżki, kopiuje go kilkukrotnie. Następnie, ponownie machnąwszy różdżką, powoduje, że owe listy znikają.
- Rozsyła je do kogoś. - mruknął pod nosem rudowłosy. - Pytanie, do kogo.
- Nie wiem, siedź cicho. - szepnął Harry, ale, na jego nieszczęście, Pansy i tak go usłyszała.
- Ykhm, możecie mi powiedzieć, dlaczego mnie szpiegujecie? - warknęła, patrząc na nich złowrogo.
- My...nie...
- Nie próbuj mi wmówić, że tak po prostu tędy przechodziliście, Granger. Co widzieliście?
Spojrzeli po sobie, a Harry instynktownie wyciągnął różdżkę z kieszeni swojej szaty.
- Nie wiele, i tak nie mamy pojęcia, co robiłaś. - odparł, patrząc na nią, nie mniej zawistnie, co ona na niego.
- Pewnie, bo ci uwierzę, Potter. - parsknęła i zawinęła sobie pasmo włosów na palec. - Poważnie, przestań ściemniać. Ja i tak się tego dowiem.
- Nic ci nie powiem, daj mi spokój, Parkinson. - warknął okularnik, a dziewczyna zaśmiała się głośno.
Zanim którekolwiek zdążyło się zorientować, machnęła różdżką, rzucając w ich stronę niewerbalne zaklęcie. Zatrzymali się, niezdolni do ruchu, mogąc jedynie obserwować jej poczynania.
- Dobra, skoro nie chcecie mi powiedzieć, to po prostu usunę wam pamięć z tego wydarzenia. - stwierdziła, bardziej do siebie, niż do nich. - Obliviate!
Zaklęcie wycelowane w Hermionę, pomknęło ku niej, trafiając ją i pozbawiając pamięci. Pansy uśmiechnęła się i już wycelowała w Rona, gdy, na jej nieszczęście, podbiegła do nich McGonagall, wytrącając jej różdżkę z ręki.
- Panno Parkinson, co pani wyprawia?! - wrzasnęła, a potem machnęła różdżką w stronę czwórki przyjaciół, dając im możliwość ponownego poruszania się. Ron od razu rzucił się w stronę Hermiony, która, dalej otumaniona zaklęciem, którym oberwała, upadła na ziemię.
- To są uczniowie, a pani, złamała zasady! - krzyczała dalej. - Za mną do gabinetu! Wy też. - zwróciła się do pozostałej czwórki (Hermiona zdążyła się ocknąć, i choć dalej była nieco zdezorientowana, była w stanie wykonać polecenie nauczycielki). - Musicie mi wytłumaczyć, co tu się stało.
Takim oto sposobem, znaleźli się w gabinecie dyrektorki, wysłuchując jej tyrady, skierowanej do Pansy, która i tak nic sobie z niej nie robiła.
Ich lekcje już dawno się zaczęły, ale dyrektorka nie pozwoliła im wyjść z gabinetu, mówiąc, że zaległości nadrobią. Westchnęła, kładąc głowę na ramieniu Harrego. Nie słuchała słów nauczycielki, po było to po prostu nużące, a nie wypadało jej usnąć w gabinecie dyrektora. Zamiast tego, zdążyła już dokładnie przyjrzeć się wszystkim portretom, w tym wiecznie uśmiechniętego Dumbledora i Snape'a, który albo udawał, że spał, albo naprawdę to robił. Oprócz tego, zdążyła już policzyć wszystkie ołówki w kubku na przybory, należącym do McGonagall, poprawić sobie pomadkę, którą akurat miała w kieszeni oraz przyjrzeć się Tiarze Przydziału, która chrapała głośno.
- ...i myśli, pani, że jest to odpowiednie zachowanie, tak? - usłyszała strzępki rozmowy dyrektorki z dziewczyną. - To ja, pani, powiem, że nie. Jest to nie zgodne z przynajmniej dziesięcioma punktami regulaminu szko...
Przerwał jej odgłos otwieranych drzwi, w których pojawił się zdyszany Percy. Na jego twarzy widniał kilkudniowy zarost, a na czole lśniły mu kropelki potu. Wyglądał, jakby przebiegł maraton.
- Percy, co ty tu...? - zaczęła, ale brat zbył ją machnięciem ręki i spojrzał na dyrektorkę.
- Coś się stało, panie Weasley? - spytała, nieco przestraszona, kobieta, przerywając swoją tyradę.
- Audrey... - wydusił, a wszystkich zatkało. - Audrey...kontaktowała...się ze...mną... - wydyszał, opierając się na oparciu jednego z krzeseł. - Trzeba...powiadomić...aurorów... Pilnie.
*według tłumacza z łacińskiego, oznacza to "lwy górą" i odnosi się to do zbliżającego się meczu ze Ślizgonami.
Wiem, że rozdział krótki, ale, wyszedł, jaki wyszedł. Jestem ciekawa, czy ostatnie zdanie choć trochę was zaskoczyło i co o tym myślicie. Podoba się wam, czy nie? Mi średnio. Mam nadzieje, że tak, bo zbliżamy się do tej wyczekanej przeze mnie bitwy i końca szkoły. Starałam się, żeby wyszło, jak najlepiej. Okej, nie przedłużając, życzę wam zdrówka i pozdrawiam.
16.08.2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top