Rozdział 47

Rudowłosa dziewczyna westchnęła głośno, podnosząc się z krzesła, na którym siedziała. Znajdowała się w swoim pokoju, w Norze. Po całym dniu, spędzonym w szpitalu, licząc na to, że jej ojciec wreszcie się obudzi, była padnięta i zdołowana. Wiedziała, że pan Weasley nie ocknie się od razu, że nie wstanie z łóżka i nie wróci do domu, ale mimo wszystko, miała cichą nadzieję, że tak właśnie się stanie. Ale nie stało się i właśnie dlatego, była tak przygnębiona. Brakowało jej taty, uśmiechniętego i zawsze optymistycznie nastawionego. Brakowało jej mamy, która podśpiewywała wesoło w kuchni, gotując im najpyszniejszy obiad na świecie. Brakowało jej tego wszystkiego. Jęknęła, kiedy przez przypadek zahaczyła palcem od stopy, o jedną z szafek. Podparła się o drzwi i rozmasowała obolałą stopę. Już chciała ruszyć dalej, gdy drzwi, o które się opierała, gwałtownie się otworzyły. Pisnęła i upadła na podłogę, dodatkowo obijając sobie tyłek. 

- Chyba mam dziś pecha. - mruknęła, zwracając się do Harrego, który patrzył na nią rozbawiony.

- Najwyraźniej. - przyznał z uśmiechem i podał jej dłoń, by pomóc jej wstać. - Nie chciałem zrobić ci krzywdy, nie miałem pojęcia, że opierasz się o drzwi.

- Nic się nie stało. - zapewniła go i machnęła ręką. - A...zanim wparowałeś tu, sprawiając, że tak spektakularnie znalazłam się na podłodze...chciałeś mi powiedzieć, że...?

- Chciałem po prostu do ciebie przyjść, no wiesz, sprawdzić jak się trzymasz. - oznajmił, spoglądając na nią z troską. 

- Bywało lepiej, ale nie jest też najgorzej. Uspokoiłam się trochę, po tym, jak uzdrowiciele powiedzieli, że tata z tego wyjdzie. - pogłaskała go po policzku i cmoknęła w usta. - Miło, że się o mnie troszczysz, Harry. Naprawdę to doceniam. 

Chłopak uśmiechnął się do niej ciepło, ale po chwili spoważniał. Rudowłosa z konsternacją zmarszczyła brwi, nie rozumiała, o co mogło mu chodzić. Na szczęście, Harry nie trzymał jej długo w niepewności.

- Powinnaś porozmawiać z Percym. - stwierdził spokojnie. - Jest załamany. 

- Co? - zdziwiła się. - Przecież tata jest już bezpie... - zamilkła, kiedy dotarł do niej powód dziwnego zachowania brata. Audrey. Dalej jej nie odnaleziono. Nic. Nie było ciała, nie było śladów. Po prostu wyparowała. Nikt nie wiedział, co się z nią stało. Ta nieświadomość była najgorsza, wręcz dobijająca.

- No właśnie. Musisz z nim porozmawiać. Twoja mama nie jest w stanie tego zrobić, a reszta Weasley'ów to mężczyźni, którzy, jak się zapewne domyślasz, nie są najlepsi w takie gadki. Co prawda, jest jeszcze Hermiona i Fleur, ale jednogłośnie stwierdziły, że to ty powinnaś z nim pomówić. Jesteś jego siostrą. Łatwiej mu będzie się przed tobą otworzyć. 

Pokiwała głową, nerwowo oblizując wargi. Czekało ją trudne zadanie i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Powolnym krokiem ruszyła w stronę pokoju, który niegdyś zamieszkiwał jej brat. Gdy przyjeżdżał do Nory, Molly zawsze go tam umieszczała. Była pewna, że tym razem również go tam znajdzie. Wzięła głęboki oddech i delikatnie zapukała do drzwi. Oczekiwała cichego "proszę", ale się nie doczekała. Zapukała ponownie, tym razem głośniej i nieco natarczywiej. Znów cisza. Jako, że nie była ona najbardziej cierpliwą osobą na tym świecie, postanowiła zrezygnować z zasad dobrego wychowania i po prostu wparowała do jego pokoju. Z początku myślała, że go nie ma. Myliła się. Percy leżał na łóżku, zawinięty w kołdrę. Była pewna, że chłopak śpi, dopóki nie usłyszała głośnego pociągnięcia nosem i stłumionego szlochu, który do złudzenia przypominał skowyt psa. Stanęła jak wryta. Nigdy nie widziała swojego brata w tak złym stanie. 

- Percy? - zagadnęła, szturchając go delikatnie. Nie zareagował. - Chcę z tobą porozmawiać. 

Nastąpiła cisza, która nie trwała zbyt długo. Po chwili Percy ponownie pociągnął nosem i kolejny raz zaczął szlochać. 

- Percy... - szepnęła, odkrywając go. Miał zmierzwione włosy, czerwone, opuchnięte oczy, jego broda pokryta była kilkudniowym zarostem. Ubrany był w kraciastą piżamę, sporo na niego za dużą. Na pewno stracił parę kilo, zamartwiając się i płacząc. Możliwe również, że nie jadł za dużo. Ogółem, wyglądał jak wrak człowieka. - Merlinie... Percy...

Nie zwrócił na nią uwagi i ponownie spróbował zakryć się swoją pierzyną, ale dziewczyna mu na to nie pozwoliła. Przymknęła oczy, czując łzy, zbierające się jej pod powiekami. Nic nie mogła na to poradzić. Mimo, że nie była ona jakoś bardzo emocjonalna, ciężko było jej patrzeć na cierpienie swoich bliskich. 

- Percy, błagam... - szepnęła, chwytając go za dłoń. 

- Zostaw mnie, Ginny. - powiedział cicho. Głos miał zachrypnięty. Pewnie odezwał się pierwszy raz od kilku dni. Posłał jej zbolałe spojrzenie. - Poważnie. Nie mam ochoty na twoje gadanie. "Będzie dobrze, zobaczysz"... Bzdury. 

Jęknęła, rozkładając bezradnie ramiona, w geście kapitulacji. Nie miała pojęcia, co mogłaby teraz zrobić. Zostawić go, uszanować jego zdanie? Brzmi rozsądnie. ale z drugiej strony... Może powinna zostać, siedzieć cicho, ale zostać. Pokazać mu, że jej zależy. Że jest przy nim, że nie jest sam. Ludzie często mówią, że chcą zostać sami, gdy tak naprawdę, jest zupełnie na odwrót. 

Przymknęła oczy, wzdychając głośno. Została. Usiadła wygodniej na skraju dużego, aczkolwiek średnio wygodnego, łóżka Percy'ego i położyła dłoń na ramieniu brata. Chciała dodać mu otuchy. Nie strącił jej dłoni. Nie kazał jej wyjść. Trafiła. Dobrze zrobiła, zostając z nim. 

- Audrey. - wyłkał cichutko chłopak, po dłuższym milczeniu. Odwróciła głowę w jego stronę, czekając, aż kontynuuje. 

Nie odezwał się więcej. Nic nie dodał. Spojrzała na niego, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łezka. 

- Percy, czy...czy potrzebujesz czegoś? - spytała delikatnie. Zaryzykowała, zadając mu jakiekolwiek pytanie. Miała siedzieć z nim w ciszy, bo widocznie tego potrzebował. Ale nie była w stanie wytrzymać rosnącego napięcia. Nie mogła patrzeć, jak jej brat zaczyna wręcz dusić się własnymi łzami. 

- Audrey. Audrey. Audrey... - mówił, jakby w amoku. Przytuliła go, a on zamilkł, trochę się uspokajając. 

- Percy... - szepnęła.

- Nie ma jej, Ginny. - zaszlochał, pierwszy raz od dłuższego czasu, mówiąc coś sensownego. Coś, co dało się zrozumieć. - Nie ma jej. Nie ma Audrey. Zniknęła. Przepadła. 

- Percy... - szepnęła ponownie. Nie wiedziała, co miała mu powiedzieć. Nie mogła potwierdzić, bo by go dobiła, ale nie mogła również zaprzeczyć. Taka była prawda. Przepadła. Nikt nie widział jej od tego pamiętnego dnia, ataku na ministerstwo. 

- Nie ma jej. Nie ma jej, nie ma mojej Audrey. - wyszlochał. W jego głosie słychać było wszystkie emocje. Złość. Żal. Rozpacz. Strach. Desperacje. Bezsilność. 

- Merlinie... - po jej policzku popłynęły słone łzy. 

- Nie ma jej, nikt nie wie, gdzie ona jest. Ja...ja...chciałem...miałem... - zaczął nieskładnie. - Ja miałem...mieliśmy...mieliśmy być rodziną, mieliśmy wziąć ślub, mieszkaliśmy razem... Ja chciałem, by została moją żoną, matką moich dzieci. Chciałem...dalej chcę...chcę tego, bo...bo ją kocham. Kocham, jak nikogo innego na tym świecie. Jest dla mnie wszystkim. - powiedział, szlochając głośno. - A teraz jej nie ma. Nie ma, rozumiesz?

Przestała się kontrolować i rozkleiła się totalnie. Płakała teraz razem z nim. 

- Nie wiadomo gdzie jest, gdzie ją trzymają, jak ją traktują... Może ją torturują... - wydusił z trudem. - A może...może... - mówił, będąc na skraju wytrzymałości. - Może już jej tu nie ma. Może już się jej pozbyli. - zawył niczym zraniony pies i skulił się w sobie. - Ja nie przeżyje, jeśli jej zabraknie. Rozumiesz? Jest dla mnie jak tlen. Jest czymś, co utrzymuje mnie przy życiu. Kocham ją. A ona kochała mnie... A teraz jej nie ma. 

- Znajdzie się. - mruknęła, próbując walczyć ze łzami. Nie mogła płakać. Miała mu pomóc, a nie go dobić. - Znajdzie się, cała i zdrowa. - powtórzyła.

- Nie możesz tego wiedzieć, nie jesteś cholerną Trelawney! - wrzasnął, nieporadnie wstając z łóżka. Podszedł do biurka i zrzucił z niego wazon, który rozbił się o podłogę. - Nie możesz być tego pewna! Nie ma jej! Rozumiesz?! Nie ma jej! - jego ciałem wstrząsnął szloch, a on sam, osunął się na podłogę. Ukrył twarz w dłoniach. - Nie ma jej. Nie ma mojej Audrey. Odebrali mi ją. 

- Błagam, nie mów tak. - jęknęła, podchodząc do niego. - Trzeba wierzyć, że będzie dobrze.

- Rób, co chcesz. - warknął, chociaż nie zabrzmiało to tak groźnie, jak chciał. - Myśl, co chcesz. Wierz, w co chcesz. Ale mnie do tego nie zmuszaj. Wystarczająco długo wierzyłem, że będzie dobrze. Nie ma jej tydzień. Tydzień. W tym czasie mogli ją torturować tyle razy, że mogła postradać już zmysły. W tym czasie mogli ją zabić! A ja nie mam siły, by siedzieć i wierzyć, że będzie dobrze!

- Ona, by tak zrobiła. - mruknęła cicho rudowłosa, tylko pogarszając sytuację. - Ona wierzyłaby do końca.

- Ale jej tu nie ma! - ryknął żałośnie. - Kiedy to do ciebie dotrze?! Nie ma jej tu, porwali ją zasrani śmierciożercy! Nie ma jej i cholera wie, co mogło się z nią stać! Nie ma jej i nie wiadomo, czy kiedykolwiek ją jeszcze zobaczę. Nie wiem, czy kiedykolwiek powiem jej jeszcze, że ją kocham. - dodał, a po chwili znów zaczął szlochać. Chyba jeszcze przeraźliwiej, niż wcześniej. 

- Ja nie chciałam... Nie tak miało to zabrzmieć... - wyjąkała, z przerażeniem zauważając, że znacznie pogorszyła sprawę. 

- Wyjdź, Ginny, Po prostu stąd wyjdź i zostaw mnie samego. - powiedział stanowczo, nawet nie podnosząc na nią wzroku. 

- Ale...

- Nie. Wyjdź. - jęknął żałośnie. - Wyjdź. 

I wyszła, bo już nic innego nie mogła dla niego zrobić. Sam musiał się uspokoić. Sam musiał zrozumieć, że musi wziąć się w garść. Że musi się opanować. Że musi być silny. Dla niej. Dla Audrey. 

*****

Z głośnym hukiem zatrzasnęła wieko swojego kufra. Ledwo wróciła z Munga, musiała zabrać się za pakowanie, ponieważ z rana nie miałaby na to czasu. Jutro upływał tydzień odkąd wróciła do domu i to właśnie jutro miała stąd wyjechać. Przetarła zmęczone oczy, przy okazji rozmazując sobie tusz do rzęs. Przeklęła pod nosem. Że też musiałam się dzisiaj pomalować, przemknęło jej przez myśl. Westchnęła, podnosząc się z podłogi i żwawym krokiem ruszyła w kierunku łazienki. Zamknęła drzwi na klucz i odkręciła wodę, która zaczęła wypełniać wannę. Spojrzała w lustro, gdzie ukazało się jej odbicie. Zauważyła, ze miała podkrążone oczy, ale oprócz tego, nie wyglądała najgorzej. Wyjęła z szafki kilka wacików, nasączonych płynem micelarnym, który dostała od Hermiony i starła z twarzy warstwę podkładu. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Lubiła swoje naturalne oblicze. Harry zawsze powtarzał jej, że jest naprawdę śliczną dziewczyną, i, że makijaż wcale nie jest jej potrzebny. Ona wolała jednak się pomalować. Delikatnie i naturalnie, ale jednak. Skierowała swój wzrok na wannę i z uśmiechem odnotowała, że była prawie pełna. Zakręciła kurek i, uprzednio ściągnąwszy z siebie odzienie, zanurzyła się w ciepłej wodzie. Tak, tego było jej trzeba. Gorąca, odświeżająca kąpiel, która mogła zmyć z niej cały ten dzień. Nie to, że był on jakiś koszmarny, po prostu wizyty w szpitalu, nie są najprzyjemniejszym doświadczeniem i wolała o nich nie pamiętać. Ale ogółem, nie było źle. Umyła się w jakieś pół godziny i zarzuciła na siebie swoją ulubioną piżamę. Dostała ją od Harrego. Machnęła różdżką, a jej mokre, ledwo umyte włosy, wysuszyły się. W takich chwilach naprawdę doceniała bycie czarownicą. Zwykłe czynności stawały się o wiele prostsze z pomocą magii. Otworzyła drzwi i zadygotała z zimna. W zaparowanej łazience było o wiele cieplej. 

- Ginny. - usłyszała czyjś, dobrze znany jej, głos, a po chwili została objęta w tali. - Czekałem aż się wykąpiesz. Twoja mama kazała ci przekazać, że do Hogwartu wrócimy o siódmej, używając sieci Fiuu. 

- W porządku, Harry. - odparła i przetarła oczy. Była zmęczona. - Idę spać. 

- W takim razie, dobranoc. - mruknął i pocałował ją w czoło. - Śpij dobrze. 

- Ty też, wybrańcu. - szepnęła i zamknęła drzwi od swojego pokoju, który dzieliła z szatynką. 

Z westchnieniem oklapła na swoje łóżko, równie nie wygodne, co te Percy'ego i ziewnęła. Za pomocą jednego, prostego zaklęcia zgasiła światło, a następnie odłożyła różdżkę na stoliczek nocny. Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.

No witam, witam! Moi mili, dzisiaj bez zbędnego przedłużania. Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał. Osobiście uważam, że jest w porządku. Trochę smutów, ale chyba i tak mniej, niż w poprzednich rozdziałach. Dziękuję za każdy komentarz i gwiazdkę pod moimi rozdziałami. Życzę wam zdrówka i pozdrawiam. 

03.08.2020


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top