Rozdział 28 Smutne święta
Na samym początku chciałam was przeprosić za to, że rozdział pojawia się dopiero dzisiaj (zdaje sobie sprawę, że niektórzy dodają rozdziały raz w tygodniu, ale ja zawsze starałam się to robić częściej). Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe.
Po drugie chciałam was poprosić byście przeczytali notkę pod rozdziałem, ponieważ mam tam do was ważne pytanie.
Więcej nie przedłużam i zapraszam do czytania.
*****
Na peronie dziewięć i trzy czwarte, jak zwykle, było bardzo tłoczno. Działo się tak za sprawą powrotu uczniów szkoły magii na święta. Z czerwonego pociągu, wysypywali się uczniowie, by następnie czule przywitać się ze swoimi rodzicami, których nie widzieli od września. Czwórka przyjaciół opuściła właśnie Hogwart Express i zajęła się szukaniem rudowłosego małżeństwa.
- Nie ma szans. - westchnęła dziewczyna. - Nie znajdziemy ich w tym tłumie.
- Nie marudź, Hermiono. - powiedziała Ginny i odwróciła się w stronę przyjaciółki. - Na pewno ich znajdziemy.
- I to szybciej, niż myślisz. - dodał Harry, jednocześnie wskazując na dwie osoby, stojące kilka metrów dalej. - Tam są.
- Mamo! Tato! - zawołała uradowana Ginny i ruszyła w stronę rodziców, którzy zdążyli ich już zauważyć.
- Oh, jak dobrze, że już jesteście. - westchnęła kobieta i zaczęła się z nimi witać.
- Ciebie też dobrze widzieć, mamo. - mruknął Ron, który był właśnie obściskiwany przez Molly.
- Dobrze, że wszystko z wami w porządku. - powiedział pan Weasley i uścisnął rękę Harrego, na przywitanie.
- Zmizerniałeś, kochaneczku. - wtrąciła pani Weasley, tym razem tuląc chłopaka o kruczoczarnych włosach.
- Mamo, gdzie George? Mówiłaś, że ma tu przyjść z wami. - stwierdziła Ginny, a pani Weasley posmutniała.
- Nie chciał. W ostatniej chwili zmienił zdanie. Powiedział, że te miejsce za bardzo kojarzy mu się z Fredem... - powiedziała smutno i wyglądała jakby miała się rozpłakać.
- Powinniśmy już iść. - oznajmił Artur, zmieniając temat, na coś bezpieczniejszego. - Pożyczyłem samochód z ministerstwa.
- Tak, tak. - przytaknęła rudowłosa kobieta. - Masz rację, Arturze. Chodźcie dzieciaki.
*****
Harry wniósł swój kufer do pokoju Rona i usiadł na łóżku, które zostało mu przydzielone. Jego przyjaciel zrobił to samo, z tą różnicą, że on rzucił się na własne łóżko, oznajmiając, że nie wstanie z niego aż do wiosny. Okularnik zaśmiał się na to stwierdzenie. Chwilę później do pokoju wpadła Hermiona, wołając ich na kolację. Ron zawodził chwilę, o tym jak okropne i niesprawiedliwe jest życie, ponieważ musiał wstać z łóżka, ale koniec końców obydwoje posłuchali się dziewczyny i udali się do kuchni.
- Sam nie wiem, co jest gorsze. - powiedział Ron, kiedy opuścili jego sypialnie.
- Co masz na myśli? - spytał, zdezorientowany Harry.
- Fakt, że musiałem wstać z łóżka, czy fakt, że jeśli bym tego nie zrobił to ominęła by mnie kolacja. - wyjaśnił, a Harry parsknął śmiechem.
- Faktycznie, ciężko zdecydować. - mruknął rozbawiony.
Chwilę później wszyscy zajęli swoje miejsca przy stole. Ron pomiędzy Harrym, a Hermioną. Pani i pan Weasley siedzieli naprzeciwko nich, a Ginny i George - który przyjechał do Nory już dwa dni temu - usadowili się na dwóch przeciwnych końcach stołu. Pan Artur starał się nawiązać rozmowę z Harrym i Ronem, by przerwać niezręczną ciszę, spowodowaną brakiem humoru przez Georga. Jego zachowanie było spowodowane zbliżającymi się świętami, które miały być pierwszymi w pomniejszonym składzie. Chłopak już od tygodnia chodził przygnębiony i nikt nie potrafił go pocieszyć. Jego zły humor dało się odczuć już z kilometra, a każdy kto przebywał z nim w jednym pomieszczeniu, dłużej niż kilka minut, również tracił wszystkie chęci do życia. Jednym słowem, George był na skraju załamania.
- George... - powiedziała cicho pani Weasley, jakby bojąc się w ogóle odezwać do chłopaka. - Zjedz coś. Nie jadłeś już od wczoraj i...
- Nie jestem głodny, mamo. - mruknął i wstał od stołu. Nikt nawet nie próbował go zatrzymać, to po prostu nic nie dawało.
- Myślicie, że mu przejdzie? - spytała zmartwiona pani Weasley. Ona również była bardzo przygnębiona.
- Mam nadzieję, mamo. - powiedziała Ginny. - Ale to może trochę potrwać, zresztą nie ma co się dziwić...
Reszta kolacji, minęła w ciszy. Nikt nie odważył się odezwać, każdy myślał o czym innym, a pani Weasley starała się nie rozpłakać. Harry czuł się wyjątkowo głupio i niezręcznie. Wiedział, że zawsze jest mile widziany w Norze, ale tego dnia zdecydowanie wolałby stąd zniknąć... Odnosił wrażenie, że domownicy woleliby po prostu pobyć sami i w spokoju się wypłakać... Nie pomagał mu też fakt, iż miał ogromne poczucie winy. Cały czas czuł, że śmierć Freda jest tylko i wyłącznie jego winą. Mimo iż wielokrotnie rozmawiał na ten temat z Ginny, Ronem i Hermioną on najzwyczajniej w świecie, nie potrafił sobie tego wybaczyć...
- Ja...ja chyba pójdę się przejść. - wydusił z siebie, tuż po tym jak skończył kolację. Na szczęście nikt nie protestował, więc Harry (wcześniej ubierając się w kurtkę i biorąc ze sobą różdżkę) pospiesznie opuścił Norę.
Na dworze było już ciemno, a padający śnieg skutecznie utrudniał chłopakowi widoczność. Niestety, Harry szybko uświadomił sobie, że właściwie nie ma pomysłu dokąd mógłby się udać. Pobliskie wzgórza były totalnie zasypane, a chłopak nie miał zamiaru przedzierać się przez śnieżne zaspy. Tak samo złym pomysłem wydała mu się wycieczka do lasu, ponieważ nie znał go zbyt dobrze, a nie miał ochoty się w nim zgubić. Zdesperowany chłopak postanowił, więc odwiedzić pewne miejsce... Miejsce, w którym był tylko kilka razy w życiu, ale czuł, że to właśnie tam zazna trochę spokoju. Teleportował się na zaśnieżoną uliczkę, oświetloną tylko i wyłącznie światłem pobliskiej latarni. Mimo iż nie był tu często, dokładnie wiedział gdzie ma iść. Rozmyślając o tym wszystkim co dzieje się obecnie w magicznym świecie, doszedł do małej furtki. Uchylił ją delikatnie i wszedł do środka. Szedł różnymi dróżkami, aż dotarł do celu swojej podróży, który okazał się być kamiennym grobowcem. Machnął różdżką, by oczyścić płytę ze śniegu i odczytał wyryty na niej napis "Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie pokonany". Znalazł się przed grobem swoich rodziców.
- Dlaczego nie możecie tu ze mną być... - wyszeptał ze łzami w oczach. - Z wami wszystko byłoby łatwiejsze.
Odpowiedziała mu cisza. Zdołowany chłopak usiadł na ławce, która stała nieopodal i pozwolił spłynąć kilku łzom. Przez około pół godziny siedział wpatrzony w biały grobowiec Lily i Jamesa Potterów, w całkowitej ciszy. Dopiero wtedy postanowił się ogarnąć, więc szybkim ruchem otarł łzy z twarzy i znów spojrzał na grób.
- Żałuję, że nie miałem okazji by was poznać*. - zaczął cicho. - Wiele bym dał byście mogli tu ze mną być, ale wiem, że to niemożliwe. Chciałbym wam chociaż powiedzieć, że jestem wam wdzięczny i żebyście się o mnie nie martwili... - tu głos mu się załamał. - ...jakoś sobie radzę. Pani i pan Weasley bardzo mi pomogli i...można powiedzieć, że w jakiś sposób mi was zastępują.
Harry wiedział, że takie gadanie nic nie da, ale w jakiś sposób go ono uspokajało. Zresztą, miał jakąś cichą nadzieję, że jego rodzice naprawdę go słyszą...
- Jestem szczęśliwy. - powiedział i uśmiechnął się przez łzy. - Mam dziewczynę, na pewno byście ją polubili... Ona też gra w quidditcha, tak jak ja. Wszyscy mówią, że odziedziczyłem talent po tobie, tato. Zresztą, po co wam to mówię, Syriusz już na pewno wam o tym wspomniał... Mam też cudownych przyjaciół, którzy nigdy mnie nie opuścili... Szkoda, że wy nie mieliście takiego szczęścia i natrafiliście na osobę, której nie można było ufać... W każdym razie, Ron i Hermiona są naprawdę wspaniali i zawsze mi pomagają. Niestety, ja ostatnio o tym zapomniałem... Śmierciożercy znowu atakują, ale tak łatwo im się nie damy. Czasami się zastanawiam czy to wszystko się kiedyś skończy. Ten niepokój i świadomość, że na każdym kroku możesz spotkać zamaskowanego czarodzieja, który będzie pragnął cię zabić. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że im chodzi również o zemstę... Zemstę na mnie. A ja czuje się temu wszystkiemu winny, winny tym wszystkim śmierciom. Profesor Lupin i Tonks... Syriusz, Colin, Lavender, Fred i wiele innych... Oni zginęli przeze mnie. - tu Harremu znów załamał się głos. - Ja naprawdę nie chciałem, by to się tak skończyło. Chciałbym ich wszystkich przeprosić, ale nie mam nawet jak... Tak naprawdę to wy również zginęliście przeze mnie... Przepraszam. - wydusił z siebie. - Naprawdę bardzo was przepraszam. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Harry poczuł jak po jego policzku spływa kolejna łza. Cieszył się, że jest tutaj sam, ponieważ było mu trochę głupio, ze tak się rozpłakał, ale nie był w stanie nie uronić żadnej łzy... W końcu on też jest człowiekiem i ma prawo na chwile słabości. Mimo wszystko chłopak poczuł się odrobinę lepiej... Dzięki temu, ze powiedział to wszystko co leżało mu na sercu na głos... Miał wrażenie, że jego rodzice stoją tuż obok niego, uśmiechnięci... Harry wstał z ławki, na której siedział i jednym ruchem wyczarował wieniec z kwiatów, który ułożył na grobie. Zerknął na niego ostatni raz i opuścił cmentarz.
*****
(perspektywa Ginny)
Tuż po kolacji, Harry opuścił Norę w celu udania się na spacer. On również wydawał mi się przygnębiony i mam wrażenie, że czuł się trochę niekomfortowo. Właściwie to mu się nie dziwię. Przyjechał tu na święta, które zazwyczaj kojarzą się z miłą, radosną atmosferą, a obecnie nasz dom przypomina raczej zakład pogrzebowy... To będą pierwsze święta bez Freda...i mam wrażenie, że będą to jedne z najgorszych świąt mojego życia. Bez Freda wszystko jest inne. Czemu to wszystko musi być tak ciężkie? Pomyślałam i poczułam łzy spływające po moim policzku.
- Ginny, wszystko w porządku? - spytała Hermiona, która właśnie weszła do pokoju.
- Niezbyt. - mruknęłam zgodnie z prawdą, czując, że nic nie pomoże mi tak jak rozmowa z przyjaciółką.
Hermiona nie spytała mnie nawet o powód moich łez, zapewne domyślając się, że mają one dużo wspólnego z Fredem, a raczej jego brakiem... Po prostu usiadła obok mnie i mocno mnie przytuliła, a ja płakałam jej w ramię.
- Już ci lepiej? - spytała cicho, po jakiś dziesięciu minutach.
- Tak, lepiej. - odpowiedziałam i odsunęłam się od niej. - Pomoczyłam ci koszulkę. Przepraszam...
- Nic nie szkodzi. Od tego są przyjaciółki. - powiedziała i obdarzyła mnie smutnym uśmiechem.
- To wszystko jest takie ciężkie... - westchnęłam, a ona spojrzała na mnie ze współczuciem.
- Nawet nie wiem jak mogłabym cię pocieszyć. - oznajmiła szczerze. - Chyba nie ma żadnych słów, które opisałyby twoją stratę.
- Masz rację, nie da się ubrać w słowa tego co w tej chwili czuję. - mruknęłam. - Nie mówmy już o tym. Zajmijmy się czymś przyjemniejszym.
- W porządku. - powiedziała i spojrzała na mnie z wyczekiwaniem. - Co proponujesz?
- Masz może ochotę na pogaduchy? - spytałam.
- Jeszcze pytasz? - zaśmiała się dziewczyna i wstała z mojego łóżka. - Idę po dwa kubki gorącej czekolady.
- W porządku. - stwierdziłam, próbując się uśmiechnąć. - Ja wezmę kilka koców i może znajdę coś do jedzenia.
- Umowa stoi. - powiedziała i wyszła do kuchni.
Kilka minut później, siedziałyśmy na moim łóżku, opatulone kocami i popijałyśmy kakao. Rozmawiałyśmy o wszystkich nowinkach, o których nie zdążyłyśmy poplotkować w Hogwarcie. A było tego sporo, począwszy od nowego chłopaka Parvati, kończąc na nowej fryzurze profesor Sprout.
- ...sama nie wiem, czy pasuje mi ta sukienka. - powiedziała Hermiona, wyciągając ze swojego kufra bladoniebieską sukienkę, którą zakupiła w Hogsmeade.
- To po co ją kupiłaś?
- Wydawała mi się ładna, ale teraz nie jestem przekonana. - stwierdziła.
- Daj spokój, nie jest zła. Jak dobierzesz do tego te buty - wskazałam na piękne, srebrne obcasy. - i jakąś ładną torebkę, czy inne dodatki to będzie ładnie.
- Tak myślisz?
- Jestem pewna. - powiedziałam. - Nie masz powodów do użalania się nad tą suknią. Lepiej mi powiedz, co ja mam zrobić z tym. - mruknęłam i wyciągnęłam z szafy starą, zieloną, koronkową sukienkę z bufiastymi rękawami.
- Ugh... - skrzywiła się szatynka. - Od kogo to masz?
- Dostałam to od ciotki Muriel. - mruknęłam. - Zażyczyła sobie bym ubrała ją na ślub Percy'ego i Audrey.
- I ubierzesz ją? - spytała Hermiona.
- Nie chcę, ale chyba będę zmuszona. Mama powiedziała, że lepiej nie drażnić ciotki Muriel, bo jeszcze zejdzie na zawał. - powiedziałam.
- Jest jeszcze jedna opcja, jak tego uniknąć. - stwierdziła szatynka i uśmiechnęła się do mnie.
- Jaka? - spytałam podekscytowana.
- Jesteśmy druhnami. A Audrey na pewno nie pozwoli by jej druhna ubrała coś takiego. - powiedziała, wskazując z obrzydzeniem na sukienkę.
- Masz rację. - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
- Ale w razie czego, to można by ją przerobić. - mruknęła, ale ja od razu odrzuciłam tę opcję.
- Mam dla niej lepsze zastosowanie. - powiedziałam z złowieszczym uśmiechem.
- Jakie?
- Wydaje mi się, że świetnie nada się jako podpałka do kominka. - stwierdziłam, a Hermiona zachichotała.
- Zdecydowanie.
- A tak właściwie, to wiesz może czy Harry już wrócił? - spytałam, odchodząc od tematu.
- Nie, jeszcze go nie ma. - powiedziała, a widząc moją zmartwioną minę, dodała. - Nie martw się, on jest dorosły i na pewno nic mu nie jest.
- Mam nadzieję. - mruknęłam i wyjrzałam przez okno, licząc, ze może akurat tam go zobaczę. - Po prostu jest już ciemno i w ogóle. Mógłby już wrócić.
- No mógłby, ale go nie ma. Więc łaskawie przestań zawracać sobie tym głowę i się uspokój. Jestem pewna, że Harry niedługo wróci, cały i zdrowy.
- No dobrze. - powiedziałam i podeszłam do mojej szafy, wyciągając kolejna sukienkę. - A co uważasz o tej?
Rozmawiałyśmy z Hermioną jeszcze trochę czasu, ale przerwał nam Ron, który wparadował do pokoju oznajmiając, że nudzi mu się samotność i że zamierza dotrzymać nam towarzystwa. Niezbyt spodobała mi się ta wizja, ale nie miałam wyboru, ponieważ Hermiona zgodziła się zanim zdążyłam zaprotestować. Tak oto, resztę czasu spędziłam z Hermioną i Ronem zgadując, co kupiliśmy sobie na święta.
- ...może skarpety? - spytał Ron, patrząc na Hermionę, która zaprzeczyła. - No to ja już nie wiem, co mogłaś mi kupić. - westchnął.
- I dobrze. To ma być niespodzianka. - powiedziała. - Zresztą, ty też mi... - zaczęła, ale nie dokończyła bo do pokoju wszedł Harry.
- Nareszcie jesteś! - zawołałam i od razu go przytuliłam. - Martwiłam się o ciebie.
- Przepraszam, Ginny. - mruknął.
- Gdzie ty w ogóle byłeś, stary? - spytał Ron z nutą pretensji w głosie. - Przez ciebie musiałem wstać z łóżka, by nie zanudzić się na śmierć.
- Byłem tu i tam... - mruknął.
- Tu i tam to znaczy...?
- No dobra, byłem w Dolinie Godryka. - wyznał.
- W Dolinie Godryka? Po co? - zapytała go szatynka.
- Tak jakoś mnie naszło. - westchnął. - Odwiedziłem rodziców.
- Och... Rozumiem. - mruknęła Hermiona i szybko zmieniła temat.
Dalszą część wieczoru spędziliśmy na cichych rozmowach i raz na jakiś czas opowiadaliśmy sobie różne historie. Spać poszliśmy dopiero nad ranem.
*Harry powiedział, że nie miał okazji poznać swoich rodziców, ponieważ ich nie pamięta.
Kolejny rozdział skończony. Mam nadzieję, że wam się spodobał. Zdaję sobie sprawę, że wyszedł on trochę depresyjny, ale no cóż... Mimo wszystko takie rozdziały też się przydają, poza tym pokazują, że nie wszystko jest takie kolorowe. Dziękuję wam za wszystkie komentarze i gwiazdki pod poprzednimi rozdziałami. Coraz więcej osób czyta te opowiadanie, co bardzo mnie cieszy. I to między innymi dlatego postanowiłam, że chciałabym coś zmienić... Chodzi mi tutaj o okładkę, ponieważ nie wygląda ona zachęcająco. Dzięki temu właśnie stworzyłam nową, moim zdaniem ładniejszą. I właśnie w tym momencie, chciałabym się was spytać co o niej myślicie. Jeśli uważacie, że jest spoko to ją ustawię, a jak nie będzie się wam podobać to na razie zostawię tą okładkę. Prosiłabym was o szczerość.
Okładka znajduje się na dole!
19.05.2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top