Rozdział 26 Mecz
(perspektywa Ginny)
Obudziłam się około godziny szóstej. Moje przyjaciółki dalej smacznie spały, a ja postanowiłam ich nie budzić. Starając się zachowywać jak najciszej, wstałam z łóżka z zamiarem ubrania się. Wyjęłam z szafy szarą koszulkę i zielony sweterek, mój ulubiony. Do tego wybrałam pierwsze lepsze jeansy i stare trampki. Z tym zestawem udałam się do łazienki. Po porannej toalecie, postanowiłam przeczesać moje lekko skołtunione włosy i związałam je w kitkę, by mi nie przeszkadzały. Gdy wyszłam z łazienki, było już około siódmej. Zadowolona opuściłam dormitorium i udałam się na śniadanie. Wielka Sala była prawie pusta, nie ma się co dziwić, w końcu była sobota. Zajęłam miejsce przy stole Gryfonów i nałożyłam sobie kilka naleśników z bitą śmietaną i owocami. Gdy kończyłam swój posiłek, do sali wleciały sowy z pocztą. Kiedyś pewnie ucieszyłabym się na ten widok, ale w tych czasach wszystko jest inne... Gdy widzę sowy z listami, boję się, że któraś z nich jest do mnie i nie przyniesie mi dobrych wieści... Zmartwiona spostrzegłam Świstoświnkę z dwoma kopertami. Sowa podleciała do mnie i podała mi listy. Rzuciłam jej kawałek mojego naleśnika i drżącą ręką otworzyłam pierwszą kopertę. Odetchnęłam z ulgą, widząc jej zawartość. Było to pięknie ozdobione zaproszenie na ślub Percy'ego i Audrey. Co prawda, od dawna wiedziałam, że jestem zaproszona, ale Percy uparł się, że mimo wszystko powinnam dostać oficjalne zaproszenie, tak jak wszyscy goście. Ich wesele miało się odbywać dopiero w lecie, z dwóch powodów. Po pierwsze Percy i Audrey chcieli mieć przygotowane wszystko do perfekcji, a po drugie postanowili zaczekać z tym do wakacji, ze względu na nas. Cała impreza będzie miała miejsce nad morzem, tak jak chciała Audrey. Bez wątpienia będzie to jedno z piękniejszych wesel w moim życiu. Audrey pisała mi, że ma już kilka pomysłów... Mama bardzo chce jej pomóc w przygotowaniach. Podobno rozpłakała się, gdy Percy powiedział jej o zaręczynach. To do niej takie podobne... Odłożyłam zaproszenie na stolik i sięgnęłam po drugą kopertę. Był to list od mojej mamy. Napisała mi, że będzie na nas czekać na peronie razem z tatą. No tak, do naszego powrotu został tydzień. Nie mogę się już doczekać. Ostatnio o niczym innym nie marzę tak bardzo jak o powrocie do Nory. W magicznym świecie dzieje się coraz gorzej... Kolejne porwania, tajemnicze zniknięcia, ataki na pierwszoroczniaków w Hogwarcie... Nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie widzisz kogoś ostatni raz... Nie, nie ma czasu na takie pesymistyczne myślenie! Akurat dzisiaj pesymizm jest bardzo nie wskazany, ponieważ to dziś ma się odbywać nasz mecz z Krukonami. Spojrzałam na zegarek, który dostałam na moje siedemnaste urodziny, do ósmej zostało pół godziny. Wstałam, zabierając ze sobą moje listy i opuściłam Wielką Salę. Żwawym krokiem ruszyłam w kierunku mojego dormitorium, by odłożyć dzisiejszą pocztę. Tak jak się spodziewałam, Hermiona już nie spała. Moja przyjaciółka leżała w łóżku, czytając jakąś książkę, którą wypożyczyła ze szkolnej biblioteki.
- Cześć! - przywitałam się i uśmiechnęłam się do niej.
- Hej, Ginny! - odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech.
- Dostałaś zaproszenie na ślub Percy'ego? - spytałam, wskazując na białą kopertę, leżącą na jej stoliczku.
- Tak. Uważam, że pomysł, by wesele odbywało się nad morzem jest cudowny. - powiedziała i zamknęła książkę, którą czytała.
- Tam będzie jak w bajce... - westchnęłam, wyobrażając sobie te wszystkie piękne dekoracje i nadmorski krajobraz.
- O której jest mecz? - spytała Hermiona, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia.
- Zaczyna się o czternastej. - mruknęłam. - Ale Harry kazał nam przyjść trochę wcześniej byśmy mogli jeszcze chwilę poćwiczyć. Chyba nie do końca wierzy, że wygramy...
- Przestań! Harry w was wierzy. I ja też jestem pewna, że wygracie. Macie najlepszy skład. - powiedziała i podeszła do swojej szafy.
- Dzięki, ale ja chyba nie potrafię być taką optymistką jak ty. - powiedziałam, a Hermiona spojrzała na mnie rozbawiona.
- Jeśli ty nie jesteś optymistką, to ja nie nazywam się Hermiona Jean Granger. - powiedziała, biorąc z szafy niebieski sweterek i czarną spódniczkę. - Idę się ubrać, a ty możesz obudzić Parvati i Demelzę.
*****
(perspektywa Ginny)
Szłam właśnie w stronę boiska od quidditcha, na którym za niecałe czterdzieści minut miał odbyć się mecz. Średnio podobał mi się pomysł grania w taką pogodę, ale co zrobić... Sport wymaga poświęceń. Razem ze mną szła Demelza, która marudziła na okropną pogodę oraz zbyt wymagającego kapitana.
- ...rozumiesz? - zakończyła swoją tyradę i spojrzała na mnie, zapewne oczekując potwierdzenia swoich słów.
- Mhm... - mruknęłam, nie do końca wiedząc co powinnam jej odpowiedzieć.
- Nie słuchałaś mnie, prawda? - spytała.
- Oczywiście, że słuchałam! - zaprotestowałam szybko, nie chcąc urazić przyjaciółki. - Skąd w ogóle taki pomysł, że mogłabym nie słuchać? - spytałam, a dziewczyna zaczęła się pokładać się ze śmiechu.
- W-właśnie sama p-potwierdziłaś, że twój b-brat, Percy byłby lepszym kapitanem, niż Harry! - powiedziała i znów zaśmiała się, tyle że tym razem ja też zaczęłam chichotać.
- Taaak... Percy byłby świetnym kapitanem, gdyby nie to, że na miotle lata gorzej, niż Hermiona. - stwierdziłam, a Robins popłakała się ze śmiechu, przez co wpadła w jedną ze śnieżnych zasp. Widząc pokrytą śniegiem twarz mojej przyjaciółki, zaczęłam rechotać jak nienormalna. Stałam nad nią śmiejąc się, dopóki Demelza nie chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w zaspę, w taki sposób, że wylądowałam obok niej. Spojrzałyśmy na siebie, obie byłyśmy całe od śniegu, co sprawiło, że dostałyśmy nagłego napadu głupawki. Przez dobre dwadzieścia minut nie mogłyśmy się opanować, więc siedziałyśmy na śniegu i po prostu trzęsłyśmy się ze śmiechu. W pewnym momencie Demelza pisnęła przerażona, zrywając się na równe nogi. Spojrzałam na nią jak na wariatkę, ale ona zdawała się tego nie zauważyć.
- Mecz! Miałyśmy być na boisku jakieś piętnaście minut temu! - wrzasnęła i podała mi rękę, bym mogła wydostać się ze śnieżnej zaspy.
- Jak mogłyśmy o tym zapomnieć?! Biegiem! - krzyknęłam i już po chwili byłyśmy w drodze na stadion.
Do szatni wbiegłyśmy akurat, gdy Luna Lovegood wyczytywała zawodników z Ravenclawu. Byłyśmy całe zdyszane, bolały nas brzuchy od śmiechu, a na dodatek nie byłyśmy przebrane. Ale nie to było najgorsze... Gdy tylko Harry nas zobaczył zrobił się cały czerwony, w tej sytuacji nie pomagał nawet fakt, iż jestem jego dziewczyną, ponieważ Harry nie faworyzował zawodników.
- Nareszcie! Czy możecie mi łaskawie wytłumaczyć, co wy do diabła robiłyście?! - wrzasnął. Dalej był czerwony i wręcz dygotał ze złości, z drugiej strony wyglądał jakby miał się popłakać ze szczęścia, ponieważ jego drużyna jednak nie będzie musiała grać bez dwóch ścigających.
- No, my...ee... - zaczęła Demelza, ale Harry zbył ją machnięciem ręki.
- Nie tłumacz mi się! Tłumaczą się tylko winni, zresztą nie mamy na to teraz czasu! - wrzasnął. - Przebierać się w stroje i na boisko! Rozliczymy się później! - dodał i wyleciał z szatni na swojej błyskawicy.
Przebrałyśmy się tak szybko, jak tylko byłyśmy w stanie i w trybie natychmiastowym wyleciałyśmy na boisko. Mecz się jeszcze nie zaczął, pani Hooch dopiero wygłaszała swoją przemowę, którą znam już na pamięć. "Grajcie fair play..." Jasne, zawsze gramy fair play, tylko czasami dziwnym trafem lądujemy w skrzydle szpitalnym... Ale, rzecz jasna, to zwykły przypadek.
- I wystartowali! - zawołała wesoło Luna, tuż po tym jak pani Hooch zagwizdała, oznajmiając początek meczu. - Piłkę ma teraz Lucy, miła dziewczyna. Jest taka pomocna, zawsze pomaga mi w eliksirach...
Dalej jej nie słuchałam. Musiałam skupić się na grze i zdobyć jak najwięcej punktów. Liczyłam, że wtedy Harry chodź trochę przestanie się złościć... Nie musiałam długo czekać, a Olivia podała mi kafla. Chwyciłam piłkę i zręcznie wyminęłam Leona i Sally, podając piłkę do Demelzy. Moja przyjaciółka szybko poszybowała w stronę pętli i oddała bardzo celny rzut, zdobywając dziesięć punktów dla naszej drużyny. Potem poszło już gładko. Bardzo szybko okazało się, że mimo iż krukoni mają świetnych ścigających, to ich obrońca był dosyć...przeciętny. Ja, Olivia i Demelza z łatwością zdobywałyśmy gole i już po trzydziestu minutach gry Gryffindor wygrywał osiemdziesiąt do trzydziestu. Ronowi naprawdę dobrze szła dziś obrona, dzięki czemu nasza przewaga była tak duża.
- Kafla ma teraz Robins, podaje do Olivii i...GOL DLA GRYFFINDORU! - zawołała Lovegood. - Ooo! Zobaczcie pada śnieg! - zachwyciła się dziewczyna i zaczęła opowiadać o tym, jak w zeszłym roku ulepiła bałwana, kompletnie zapominając komentować meczu.
Ja w tym czasie zdążyłam już przejąć kafla od Sally i podać go do Olivii. Z prędkością światła poleciałam w kierunku pętli przeciwników i czekałam, aż piłka z powrotem trafi w moje ręce. Już po chwili w moim kierunku leciała Demelza, a za nią dwójka krukonów. Robins szybko podała do mnie piłkę, a ja oddałam celny strzał. Tym oto sposobem, zdobyłam już piąty gol. Zerknęłam na trybuny. Kibice z naszego domu, a także niektórzy puchoni głośno klaskali, a Hermiona wręcz skakała ze szczęścia. Nie miałam jednak więcej czasu na rozkoszowanie się tym widokiem, ponieważ Olivia już rzucała do mnie kafla. Złapałam go i natychmiast odrzuciłam do Demelzy, ponieważ otoczyło mnie kilku krukonów. Szczerze mówiąc, miałam już powoli dosyć tego meczu, trwał już godzinę, a mi robiło się zimno. Niestety, to nie ode mnie zależało kiedy mecz się zakończy... Rozejrzałam się w poszukiwaniu naszego kapitana i po chwili go wypatrzyłam. Szybował nad nami, w poszukiwaniu małej, złotej piłki - złotego znicza. To samo robiła szukająca krukonów, Emily. Tego dnia wyjątkowo długo nie mogli go znaleźć, może to przez to, że padał śnieg... W pewnym momencie Harry mnie zauważył i ku mojemu zdziwieniu uśmiechnął się do mnie. Poczułam jak kamień spada mi z serca, chłopak najwyraźniej przestał się na mnie złościć. Nieśmiało odwzajemniłam uśmiech i wysłałam mu przepraszające spojrzenie. Harry uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale po chwili spoważniał. Teraz wydawał się być przerażony i wyglądał jakby chciał coś krzyknąć, ale nie zdążył... Poczułam ostry ból w plecach, od którego zakręciło mi się w głowie i przez chwilę miałam mroczki przed oczami. Mocniej ścisnęłam swoją miotłę, by z niej nie spaść i nie poturbować się jeszcze bardziej. Pani Hooch gwizdkiem oznajmiła przerwę i nakazała mi zlecieć na ziemię. Syknęłam z bólu, ale zachowałam kamienną twarz, nie chciałam przerywać meczu z tak błahego powodu.
- Jak się czujesz, dziecko? - spytała pani Hooch.
- W porządku. - powiedziałam spokojnie, chociaż na usta cisnęło mi się "A jak mam się czuć?! Właśnie dostałam rozpędzonym tłuczkiem w plecy!"
- Ah, tak. Możesz grać dalej? - spytała.
- Oczywiście! - powiedziałam stanowczo.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
- Jak najbardziej! - zawołałam i tupnęłam nogą. - Wracajmy do gry, nie ma co tracić czasu.
- Niech będzie. - powiedziała i zagwizdała gwizdkiem tuż nad moim uchem, przez co przez chwilę miałam wrażenie, że ogłuchłam.
Ponownie wzbiłam się w powietrze, pomimo bólu pleców. Szybko odebrałam kafla Leonowi i z całej siły pchnęłam go w stronę pętli. Nie trafiłam, ale obrońca krukonów zawył z bólu i prawdopodobnie wybił sobie kilka palców. No cóż... Nikt mu nie kazał tego bronić. Wzruszyłam ramionami i poleciałam w stronę Olivii, która została otoczona przez ścigających z przeciwnej drużyny. Dziewczyna zastosowała naszą nową taktykę i po prostu rzuciła piłkę w dół, a ja zanurkowałam po nią. Udało mi się ją złapać tuż nad ziemią i szybko odrzuciłam ją Robins, która była najbliżej pętli. Tym razem obrońca nie miał tyle szczęścia i przepuścił bramkę, dzięki czemu zdobyliśmy kolejne punkty dla naszej drużyny.
- Kolejne punkty dla domu lwa! - zawołała znudzona już Luna, ale po chwili wyraźnie się ożywiła. - O! Emily i Harry chyba coś dostrzegli! - zawołała entuzjastycznie. - Lecą łeb w łeb, ramię w ramię. Kto zdobędzie znicza i zakończy ten mecz? Nie mam zielonego pojęcia, ale mam nadzieję, że zrobi to szybko! Harry przyspieszył, ale znicz zmienił kierunek na korzyść Emily. Oboje są już blisko zakończenia tego meczu! Harry zrównał się z Emily i wyciągnął rękę po małą piłkę...i TAK! HARRY MA ZNICZ! Panie i panowie ten mecz nareszcie się skończył! GRYFFINDOR WYGRAŁ DWIEŚCIE SZEŚĆDZIESIĄT DO PIĘĆDZIESIĘCIU!
Na trybunach rozległy się oklaski i wiwaty Gryfonów, a także jęki zawodu krukonów. Zleciałam na ziemię i razem z resztą drużyny rzuciłam się na Harrego. Po chwili z trybun wybiegli nasi przyjaciele, by dołączyć się do świętowania. Ron i Seamus zapowiedzieli imprezę w pokoju wspólnym, co spotkało się z ogólnym zadowoleniem. Jakieś pół godziny później siedziałam już w naszej wieży popijając piwo kremowe i opowiadając Hermionie i Parvati o powodzie spóźnienia na mecz.
- ...i wtedy zdałyśmy sobie sprawę, że miałyśmy być na boisku jakieś piętnaście minut wcześniej. - powiedziała Demelza, a reszta zaczęła się śmiać. Ja również chichotałam, ale ból pleców skutecznie utrudniał mi dobrą zabawę. Skrzywiłam się i syknęłam cicho, przez co zwróciłam na siebie uwagę Hermiony.
- Co jest? - spytała, a po chwili dodała.- To przez ten tłuczek, prawda? Powinnaś iść do skrzydła szpitalnego.
- Nie, dzięki. - odparłam, ale szatynka nie dała się tak łatwo zbyć.
- To pozwól chociaż, że ja ci pomogę. Może nie jestem tak dobra, jak pani Pomfrey, ale znam podstawowe zaklęcia. - powiedziała i sięgnęła po swoją różdżkę. - Mogę?
- Jak musisz. - mruknęłam, w duchu jej za to dziękując, ponieważ ból był naprawdę okropny.
- Teraz może cię lekko zaboleć. - powiedziała spokojnie, szepcąc pod nosem jakieś zaklęcie. Syknęłam. Nie wiem, co Hermiona rozumie mówiąc "lekko zaboli", ale na pewno nie to co ja. Poczułam jakbym drugi raz dostała tłuczkiem w to samo miejsce, ale po chwili odczułam ulgę, a ból ustał.
- Już po wszystkim. - powiedziała z uśmiechem.
- Dzięki. - mruknęłam i wyprostowałam się. - O wiele lepiej.
- Domyślam się. - mruknęła, chowając różdżkę do kieszeni. - Nieźle oberwałaś.
- Ta... - westchnęłam. - Widziałaś gdzieś Harrego?
- Nie, ale Ron mówi, że poszedł do dormitorium. - powiedziała i przybrała zmartwiony wyraz twarzy. - Idź do niego.
Odłożyłam pustą butelkę po piwie kremowym i wstałam z kanapy. Powolnym krokiem udałam się do dormitorium Harrego, po drodze zastanawiając się jak mam z nim porozmawiać. Od tygodnia zaczął nas unikać, a my nie wiemy jaka jest tego przyczyna. W dodatku chodzi jeszcze bardziej zmęczony, do tego stopnia, że zdarza mu się zasypiać na zajęciach. Tego wszystkiego nie ułatwiał fakt, że Harry dalej może się na mnie gniewać za spóźnienie na mecz... Dotarłam pod drzwi jego pokoju. No cóż, co ma być, to będzie. Wzięłam głęboki wdech i zapukałam do drzwi. Po usłyszeniu cichego "Proszę!" weszłam do środka. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było tam pięć łóżek, kominek i stoliczki nocne. Ale nie to zwróciło moją uwagę... Prawie wszędzie walały się brudne skarpety, koszulki, a czasami nawet majtki. Oprócz tego znaleźć tam można było porozrzucane papierki, książki, puste butelki od piwa kremowego, a także kilka starych kanapek. Jak można żyć w takim syfie?!
- O co chodzi? - mruknął Harry, który zajmował jedno z łóżek. Moja obecność wyraźnie go zakłopotała.
- Chciałam z tobą porozmawiać. - powiedziałam spokojnie. - I przeprosić.
- Przeprosić? - zdziwił się chłopak.
- Tak, przeprosić. Chciałam cię przeprosić, za to, że ja i Demelza spóźniłyśmy się na mecz. Mam nadzieję, że nie jesteś...
-...Zły? - wszedł mi w słowo chłopak.
- Dokładnie. - przytaknęłam. Harry spojrzał na mnie zdziwiony, po czym roześmiał się.
- Nie, nie jestem zły. Tylko następnym razem przyjdźcie na czas. - powiedział i odetchnął z ulgą. Chyba myślał, że tylko o to mi chodziło. - Jeśli to tyle, to chciałbym już zostać sam.
- Nie, to nie wszystko. - powiedziałam stanowczo, a Harry spiął się. - Unikasz nas. Dlaczego?
- Nie unikam was. - zaprzeczył. - Po prostu mam dużo różnych rzeczy do zrobienia.
- Ah tak? - spytałam. - A czym są te rzeczy?
- No wiesz...To i...tamto...
- Skończ! - warknęłam. - Powiedz prawdę, Harry. Dlaczego nas unikasz?
- Nie unikam was. Po prostu mam teraz więcej nauki. - powiedział wymijająco.
- Nie możesz się uczyć razem z Hermioną i Ronem?
- Mogę, ale wolę uczyć się sam. Wtedy się bardziej skupiam. - oznajmił szybko i pewnie, ale byłam przekonana, że nie mówi prawdy, ponieważ nie umiał spojrzeć mi w oczy.
- A teraz czemu nie świętujesz z nami? - spytałam i dostrzegłam, że nieco się spiął, ale szybko przybrał obojętną minę.
- Po prostu nie mam ochoty. Jestem zmęczony. - mruknął.- A teraz przepraszam, ale pójdę spać.
- Tak po prostu? - spytałam, a Harry spojrzał na mnie dziwnie.
- No...tak. "Tak po prostu" pójdę spać. - westchnął i na potwierdzenie swoich słów położył się na swoim łóżku. - Dobranoc.
- Dobranoc. - burknęłam i wyszłam z pokoju. On coś kręci, tylko jeszcze nie wiem co. Szybkim krokiem zeszłam do pokoju wspólnego, gdzie dalej trwała impreza. Usiadłam obok Rona i Hermiony i opowiedziałam im o tej dziwnej rozmowie. Tak samo jak ja, nie uwierzyli mu. Wspólnie stwierdziliśmy, że musimy się dowiedzieć co on planuje.
I kolejny rozdział dobiegł końca. Dajcie znać czy wam się podoba i czy nie przeszkadza wam, że cały rozdział był z perspektywy Ginny. Dziękuję wam za wszystkie miłe komentarze pod poprzednim rozdziałem, one naprawdę motywują❤️ Życzę zdrówka i pozdrawiam😉.
12.05.2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top